"Uznaj, pojmij, nie jesteś sobą, nigdy, z nikim, w żadnej sytuacji; być człowiekiem to znaczy być sztucznym.”
— Witold Gombrowicz, "Testament. Rozmowy z Dominique de Roux"
17 lat ● Gryffindor ● Estonka ● jedna z bliźniaczek ● czarownica półkrwi
To
nie jest opowieść o człowieku, który stoi na rozstajach dróg. To nie
jest opowieść o wielkiej miłości, która jest w stanie przenosić góry, o
poświęceniu które opiewa się w pieśniach, o honorze, pamiętanym przez
lata. To nie jest opowieść o więzach krwi, które definiują nas na całe życie, ani o przyjaźni tak mocnej, że oprze się każdej burzy. To opowieść o strachu, który nigdy nie mija. To opowieść o dziewczynie, którą pożarł ogień.
Miała trzynaście lat i sześć miesięcy, kiedy ponownie się urodziła, wśród krzyków i płaczu, wśród żaru ognia i zapachu spalenizny, wśród dotyku gorącej śmierci, która nieśmiało muskała jej plecy, pozostawiając na nich nieusuwalne
znamię. Miała trzynaście lat i sześć miesięcy, była taka drobna i tak
bardzo przestraszona, a w głowie słyszała szept, który nawoływał i
zabraniał walczyć. Szept, który do teraz obecny jest w jej myślach,
zepchnięty gdzieś na margines podświadomości, cierpliwie czekający na
swoją kolej, by wyciągnąć do niej dłonie, opleść jej szyję swoimi chudymi palcami i zacisnąć je - mocno i bezlitośnie. Miała trzynaście lat i sześć miesięcy, kiedy jej
życie bezpowrotnie się zmieniło, wyznaczając grubą granicę pomiędzy
tym, co było, a co nastało po pożarze. Granicę, która nigdy się nie
zatarła, która nadała kierunek jej późniejszym postępowaniom, pragnieniom i potrzebom.
Kiedyś nie wiedziała czym jest niecierpliwość, nie wiedziała ile znaczy uśmiech drugiej osoby,
ile szczęścia daje kołysanka mruczona przez mamę i ile satysfakcji jest
w wykonaniu wyznaczonego przez siebie celu. Kiedyś nie wiedziała, że
wszystko może skończyć się tu i teraz, bez wielkich przemów, bez
wzniosłych uczuć, obdzierając ją z wszystkiego, czym niegdyś była.
Kiedyś myślała, że na wszystko jest w życiu miejsce i czas, że każde marzenie
da się spełnić, nawet jeśli zrealizowanie jego odsuwa się na dalszy
plan. Ale tak nie było, jej egzystencja okazała się być niezwykle
krucha, zbudowana na ruchomych piaskach, które w każdej chwili zdolne
były pociągnąć ją za sobą na dno, zniszczyć to nad czym pracowała przez
lata. Więc przestała czekać, przestała zastanawiać się, przestała sobie odmawiać prostych przyjemności, które piętrzyły się i zaczynały wzrastać do nieprawdopodobnych rozmiarów, aż zawładnęły jej życiem. Niecierpliwość wzrastała, a ona przywykła do tego, że bierze to co chce natychmiast, inaczej może nigdy nie doczekać się spełnienia swoich pragnień.
Jest notoryczną kłamczuchą,
a lata doświadczenia pozwoliły jej na perfekcyjne odnajdywanie się
wśród skomplikowanej sieci własnych wymysłów i fantazji, więc niełatwo
przyłapać ją na tym, że mówi nieprawdę. Kłamstwa, wraz z każdym kolejnym
dniem, coraz głębiej wplatały się w jej życie, aż samej z trudnością
przychodzi jej ocenienie co jest prawdą, a co fałszem. Wszyscy więc
znają ją jako usposobienie dobra, uroczą, nieco powściągliwą, jednak
będącą duszą towarzystwa, osobę. Pod tym życzliwym uśmiechem kryje się
jednak druga twarz, starannie zatuszowana i niepokazywana nikomu od lat.
Z zadziwiającą łatwością ulega zwykłym, plugawym uczuciom, dlatego więc
zazdrość, pożądanie czy chęć dominacji i zwrócenia na siebie uwagi nie
są jej obce. Próżność i nadmierna duma są głównymi gwoździami do
jej trumny. Potrafi wykazać się niezwykła determinacją jeśli chodzi o
walczenie o swoje, zaś niezwykle dotkliwie gryzie, gdy jej osobista
przestrzeń zostanie w jakikolwiek sposób naruszona. To typ psa
ogrodnika, który sam nie weźmie, ale nikomu nie odda - pobawi się,
znudzi, jednak swojej zabawki nigdy nie rzuci w kąt, gdzie mogłyby ją
dosięgnąć cudze dłonie.
Czy potrafisz ocenić czy pod jednym kłamstwem nie kryje się następne?
Mimo
iż usilnie stara się uchodzić za niezależną i samowystarczalną, wcale
taka nie jest. Jak powietrza potrzebuje drugiego człowieka, jego
zainteresowania, akceptacji, uczuć, którymi karmi się na co dzień. W
samotności traci swą pewność siebie, przekonanie o własnej wartości,
kurczy się i staje się podatna na oddziaływania z zewnątrz. Wtedy
bardziej pozwala sobą manipulować niż sama manipuluje, gubi swoją
ostrożność, cechująca ją w kontaktach z drugą osobą; jest w stanie
zdradzić sama siebie i swoje przekonania w zamian za odrobinę ciepła.
Strach
okazuje się być nieodłącznym elementem jej życia, towarzyszącym jej w
każdych sytuacjach. I chociaż dość zgrabnie potrafi go ukryć nie
oznacza, że gdy schowa się coś w pudełku przestaje to istnieć.
Wynajdując irracjonalne więc zagrożenia, swoje zachowanie tłumaczy
chęcią unikania jakichkolwiek ataków skierowanych na nią - wyszła z
założenia, że albo ty ranisz albo ranią Ciebie, na tym polega cała
zależność świata, co na pewno powoduje z niej niezwykle ubogą duchowo
kobietę. Trudno dostać się do jej wnętrza, jednak możesz być pewien -
mimo niezwykle porażającego chłodu, którym obdarowuje bliskie jej osoby
(chociaż dla nieznajomych ma wiele sztucznego ciepła), będzie Ci
najlepszą przyjaciółką pod słońcem. Niezwykle lojalna, będąca w "związku" głosem rozsądku, którego nie pokazuje w życiu codziennym, nie szczędząca słów niebezpodstawnej krytyki
i nie uciekająca się do kłamstw, nie zawaha się przed narażeniem samej
siebie, aby obronić ukochaną osobę. I w takich momentach nawet
przejmujący strach nie jest w stanie jej sparaliżować.
Niewiele
opowiada o sobie, nawet mając świadomość tego, że w każdej informacji
może zełgać. Gdy poruszysz temat bezpośrednio dotyczący jej uczuć,
możesz być pewny że otrzymasz jedynie wymowną ciszę, a o jej przeszłości
czy okolicznościach powstania blizny nie dowiesz się nic konkretnego
poza tym, co sam mógłbyś wywnioskować. Każdy ma swoje sekrety i każdy ma koszmary, które go nawiedzają...
bogin - ogień || patronus - brak
umiejętność oklumencji || zaklęcia niewerbalne
zaklęcia, transmutacja, eliksiry, OPCM
różdżka - giętka, 10 i ¾ cala, osika, włos z grzywy kelpii
znaki szczególne
blizna pooparzeniowa na plecach
jasnozłocista plamka na prawej tęczówce
manipulatorka i notoryczna kłamczucha, hedonistka, tchórz
twór bez formy i konstrukcji
.......................................................................................................
twór bez formy i konstrukcji
.......................................................................................................
Taka sobie Nunnally powstała, nic specjalnego.
[co ona taka niegryfonowata? :"( witamy!]
OdpowiedzUsuńWilson
[Cześć, Krum. Czy to znaczy, że należy rozpocząć odliczanie do upadku boga?]
OdpowiedzUsuń[Uhu, uhu. <3]
OdpowiedzUsuń[James Syriusz się kłania (w sumie bardziej jego autorka), moja droga. Czemuż mnie nie rozpoznała? :D]
OdpowiedzUsuń[(Uh, w poprzednim komenatrzu "bloga" miało być ofc. Dodaję tak na wszelki, bo jeszcze ktoś przeczyta i urażę uczucia religijne.)
OdpowiedzUsuńJa tam nic nigdy nie robiłem w kierunku destrukcji, więc nie mogę się postarać. Poza tym nic nie zdradzałem, rzuciłem tylko nazwiskiem z HP. Może lubię Wiktora?
Bajdełejem - dlaczego wyrzuciłaś taki gif? ;(]
[Zawsze mogę usunąć pierwszą wiadomość, jak bardzo chcesz. Może nie wszyscy widzieli. Ale wtedy będziesz miała mniej komciów i będzie ci smutno bardzo!
OdpowiedzUsuńA gif... Cóż, ta z niego nieładna jest, w sumie nie musi, ale mając w pamięci poprzednie zdjęcia...]
[nie jest taka zła, właściwie jest bardzo fajną postacą :) Może wątek, co ty na to?]
OdpowiedzUsuńWilson
[No, teraz to od razu lepiej od tego nadmiaru serduszek. W sumie opis mej postaci kiepski i krótki i w ogóle, to może nawet i lepiej, że się nie zorientowałaś, iż to ja :D. A ta twoja kłamczucha bardzo fajna jest i coś czuję, że mogą sobie z Raphaelem nieźle pokłamać. I gif jest zajedobry, nie słuchaj tego Harta głupiego.]
OdpowiedzUsuń[Wiem, dlatego ci spamię. Hipsterskie? Nie uważałem tak, były fajne po prostu...
OdpowiedzUsuńNo a ta jest taka jakaś starszawa, ma dziwną twarz i JEST RUDAWA! No, nie podoba mi się i już, zawiodłem się srodze, myślałem, że będęmógł popatrzeć. xD
A Potter nie ma musku i się nie zna.]
[Miś Pyś to wyraz mej miłości.
OdpowiedzUsuńzrobię sobie herbatkę i będę myśleć, obiecuję pięknie.]
[To ten... Ja nie mam dość, ale wiesz jak to ze mną jest, nie dość, że kiepsko z pomysłami, to jeszcze potem odpisuję tak, jakbym chciała, ale nie mogła. A teraz studia i mniej czasu, więc tego, mogę odpisywać jeszcze rzadziej jak już coś skleimy. :C
OdpowiedzUsuńPotter się zna, lubi rude dziewoje, a Hart po prostu jest afdfsdffdsasd, no. Także tego...]
[Właśnie chodzi o to, że fajnie, fajnie i chcę wątek, ale mam pustkę we łbie od tej filologii i nic nie mogę wymyślić, a powinno być chyba odwrotnie -.-. Idź mi tam ze stoma stronami na środę, ja muszę na jutro jeszcze trzysta nakurwić (w sensie przeczytać) i mi dość opornie idzie, ale co tam... W sumie ludzie mówią, że na studiach luz i obijanie, a ja się czuję jak w szkole i się ciągle muszę do czegoś przygotowywać, nie mówiąc już o czekającym mnie przeczytaniu dwudziestu pięciu pozycji na literaturę staropolską. Już to widzę.]
OdpowiedzUsuń[Możesz poangstować sobie w kąciku. Albo wstawić zdjęcia fajnej dziewczyny jakiejś. Albo mnie olać, bo przecież nie wszystkim musi się podobać. :D Chyba lepiej jak się krytykuje zdjęcie a nie kartę. Przynajmniej ja tak uważam.]
OdpowiedzUsuń[Zadośćuczynić? Za co? Za to, że cię poznałem, tj. wiedziałem jaką inną postać miałaś? Czy za to, że wybrałaś zdjęcie, które mi się nie podoba? xD
OdpowiedzUsuńA dlaczego ty nie możesz zaproponować? (Trochę takie deja vu)]
[Wybacz, ale to nie może być moja wina, bo ja się nigdy nie mylę. :D Cieszy mnie ta propozycja i oczywiście chętnie na to przystaję. To jest, zgadzam się na wątek!]
OdpowiedzUsuń[Mnie to wsjo rawno. Jak wolisz, jeśli masz jakiś pomysł na powiązania to dobrze, jeśli nie to tragedii też nie ma. Bo w moim łbie pustka jest, więc sam raczej nic nie podsunę, niestety. Ale z Hartem chyba łatwiej niż z Brosnanem, bo to zwykły chłopak jest, a więc nieogranicza w relacjach. Jedno jest pewne - znają się, a to najważniejsze, bo zapoznanie się jest ciężkie.]
OdpowiedzUsuń[Polska, polska. A co ty za kierunek masz, że tak musisz to prawo czytać? W sumie, współczuję, bo to nudne być musi strasznie.
OdpowiedzUsuńDobra, spróbuję pobudzić mój ospały i zmarnowany od wielu miesięcy mózg. Patrząc na opisy postaci, dochodzę do wniosku, że albo mogą mieć całkiem niezłe relacje (ale tego chyba nie lubimy, prawda?:D), albo zrobimy im istne piekło. Mój to teoretycznie ignorant, ale na pewno w przeszłości twoje dziewczę mogło go jakoś śmiertelnie urazić/wkurzyć, skoro z niej taka kłamczuszka...]
[Bezpieczeństwo wewnętrzne, wrrr. Brzydko brzmi. :D Chociaż kryminalistyka i kryminologia już trochę lepiej.
OdpowiedzUsuńRaphael na pewno nie obraziłby się, gdyby mu zabiła jakiegoś członka rodziny. Poważnie. Ale... mogłaby rozpuścić po szkole plotki o tym, że rzekomo sypia z przyrodnią siostrą. Nie wiem, w jakim celu, nie wiem skąd mogłaby się dowiedzieć. W sumie z tą siostrą nie sypiał, ale to inna bajka. Scott wkurzyłby się nie na żarty, bo to zniszczyłoby mu reputacje. I liczył bardzo na to, że zostanie prefektem naczelnym, a to postawiło jego zamiary pod znakiem zapytania. Został, ale mógłby mieć z tym malutkie problemy. No i ogólnie sam fakt, że ktoś się ładuje z buciorami do jego życia byłby dość deprymujący. I pewnie, że chętnie się odegra, ale raczej na zimno, też z kamienną twarzą. Zrobi wielki plan skrzywdzenia twojej Nunnally (nie było dziwniejszego imienia? -.-).
[Jak ja cię lubię za to, że lubisz zaczynać...:D]
OdpowiedzUsuńW Raphaelu najgorsze było chyba to, że sam nie potrafił do końca się określić, a co tu dopiero mówić o tym, że mogliby potrafić określić go inni ludzie. Nie ma w tym żadnej przesady, a gdzie tam. Był neutralny, zazwyczaj niezaangażowany, a przynajmniej tego nie okazywał. Od najmłodszych lat spędzonych w Hogwarcie był jednocześnie na uboczu, ale i trochę w centrum, bo pod skorupą "człowieka kamienia" skrywała się warstwa przywódcy, która od czasu do czasu dawała o sobie znać. Uwielbiał ustawiać ludzi po kątach. Jeszcze bardziej uwielbiał ustawiać ich po tych kątach bez ich wiedzy, a był w tym naprawdę dobry.
OdpowiedzUsuńKolejną rozrywką było utwierdzanie ludzi w przekonaniu, że się do niczego nie nadają. Wcale nie musiał mówić tego wprost, czasami wystarczyła odpowiednia mimika twarzy w połączeniu z paroma słowami - które też nie miały do końca wydźwięku pejoratywnego. Nikt nigdy nie zrozumie, dlaczego oni wszyscy tak bardzo liczą się z jego opinią. Trochę tak, jakby siedział przy kominku w Pokoju Wspólnym, sączył herbatę po irlandzku, a Krukoni przychodzili do niego ze swoimi "wielkimi" problemami natury nierozwiązywalnej i przede wszystkim głęboko emocjonalnej. Zwykłe pierdolenie. Nie był popularny. Słowo popularność łączyła się dla niego z pewnego rodzaju powinnością. Był zatem po prostu rozpoznawalny. I na ogół szanowany. Do czasu.
Wszystko zaczęło się od tej małej siksy, której przestały wystarczać stosunki na podłożu brat-siostra (inną sprawą jest to, że i w takie stosunku Scott za bardzo nie potrafił się zaangażować). Gdy tylko się trochę postarał, jeszcze dzisiaj widział przed oczami jak włazi do jego sypialni w szlafroku, odsłania to swoje kościste ciało i czegoś od niego oczekuje. Zasada numer jeden, od Raphaela się nie oczekuje, nie żąda i nie wymaga. Raphael może ci coś łaskawie dać. W tym przypadku siostrzyczka wyszła z podkulonym ogonem i pobiegła do rodziców, odwracając sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. I wtedy całe to żenujące wydarzenie nie osiągnęło wcale swego apogeum. Zaczęło się w Hogwarcie.
Nie miał zielonego pojęcia, skąd ta przeklęta Gryfonka znała tę sytuację i właściwie powody nie były tutaj ważne. Rozwaliła mu całą strukturę. Cały plan na następnych dziesięć lat. Koniec klasy szóstej był pasmem plotkowania za plecami Raphaela, wytykania palcami jego i siostry. Nie tym się jednak przejmował. Zawsze był odizolowany od reszty Krukonów, nie mówiąc już o reszcie rocznika. Bardziej niepokoiło go to, że informacja może dotrzeć do nauczycieli i dyrekcji. Dotarła. Nie miał zamiaru się z czegokolwiek tłumaczyć. Nie wystarczyło im sześć lat wzorowych ocen i sześć lat bez udowodnionych występków? Okazało się, że jednak wystarczyło.
I gdyby Raphael nie był sobą, pewnie zapomniałby o tej sytuacji. Ale nie był jedną z tych osób, które wykreślają to co złe, żeby wypełnić umysł lepszymi momentami. Oj nie. Założył sobie, że Nunnally pożałuje i tak się stanie.
Dorabiając miliony logicznych i nielogicznych teorii, patrzył teraz na nią w sposób zupełnie pozbawiony jakichś większych reakcji. Tylko policzek, od czasu do czasu jakoś tak automatycznie podchodził mu do góry, jakby te głupoty, które dziewczę wygaduje, niemal go bolały. Nie bolały w sensie bólu jakiegokolwiek. Bardziej... żenowały.
- Powiedz wprost. - Zrobił tu przemyślaną pauzę, raz po raz taksując ją wzrokiem. - Masz ochotę pobawić się w braciszka i siostrzyczkę?
Charles Hart potrzebował snu. Jakimś dziwnym trafem wydawało się, że wielu uczniów w Hogwarcie, wcale nie musi dawać swojemu organizmowi czasu na regenerację. Z czego to wynikało - niewiadomo. Wiadomo, że niektórzy to na bezsenność cierpieli, więc chcieli, a nie mogli, ale żeby wszyscy? Inni może pili tysiąc kaw, które były diablo mocne, ale przecież to by było przerażające - tak nie sypiać, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, no cały czas. Bardziej prawdopodobne, że coś tam sobie w kącie ćpali, eliksiry antysenne chociażby, do tego inne środki pobudzające i już można buszować całą noc i cały dzień. Albo - niewiadomo z jakich powodów - rodziły się już jakieś zmutowane dzieciaki, dostające cechę, dzięki której żyli według zasady: „SEN JEST DLA SŁABYCH!”.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli rzeczywiście tak było, to niestety Hart do grupy takich ludzi nie należał. On potrzebował snu. Jasne, może nie jakichś gigantycznych ilości, że większość życia na tym by spędził, a i też niejedną noc już zarwał. Ale nie potrafiłby tak dzień po dniu. Cóż, może jest po prostu słaby.
Ale akurat tę nockę zarwał. Wynikało to z kilku powodów.
Po pierwsze - trening. Jako dobry kapitan puchońskiej drużyny starał się organizować ćwiczenia dość często, ale zarazem nie aż tak, aby zajechać zawodników. No, w każdym razie, zaklepał na wczoraj boisko i poszli potrenować przed meczem. W końcu Hufflepuff miał ambicję sięgnąć po Puchar Quidditcha. Pozostałe trzy domy też miały taki zamiar, no i wszystkie drużyny miały na to realną szansę, bo poziom wyrównany jest. Trzeba więc ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. I trenowali wczoraj. Dłużej niż to było zaplanowane. Cóż, zdarza się.
Po drugie - prace domowe. Charlie zamierzał uporać się z lekcjami po treningu, ale po powrocie do Pokoju Wspólnego zdążył tylko się umyć i ubrać, ponieważ…
Po trzecie - mecz. W radio czarodziejów była transmisja z meczu Sroki z Montrose vs Nietoperze z Ballycastle. Żaden szanujący się fan quidditcha nie mógł tego przegapić, bo przecież to najlepsze drużyny świata, a grały przeciw sobie! Tym bardziej Hart nie mógł opuścić tego, ponieważ Nietoperze były jego ulubioną drużyną. I grał tam Antoni Trocki, najlepszy aktualny obrońca - zdaniem zarówno Charlesa, jak i w wielu ekspertów. Ale Hart nie zdążył przed nim odrobić prac domowych, a przecież to trochę trwało…
Czwarte było właściwie punktem drugim, bo przecież wcześniej nie zdążył przygotować się do zajęć, więc zrobił to po zakończeniu gry (Nietoperze wygrały, co wprawiło Harta w świetny humor). Poodrabianie wszystkiego poszło mu szybko, na szczęście, trochę dłużej ślęczał nad przygotowaniami do testu, który miał się odbyć następnego dnia… A właściwie, według godziny, już tego samego. Następnie trochę poćwiczył rzucać zaklęcia.
A potem… Teoretycznie mógłby się położyć spać, ale zostało tak niewiele czasu, że po prostu nie opłacałoby się mu. A właściwie problem leżał w tym, że Charlie wiedział, że jeśli teraz zaśnie, to nie obudzi się na czas. Więc sobie trochę poczytał.
Nic więc dziwnego, że na śniadaniu pojawił się tak z lekka nieprzytomny. Jasne, zastosował pewne środki pobudzające, jak wypicie kawy czy zimny prysznic, ale i tak najbardziej marzył o kilku godzinach odpoczynku. Tym bardziej, że zmęczenie po wyczerpującym treningu dawało się we znaki. Ale spokoojnie, nie to się już wytrzymywało, przetrwa ten dzień. Tym bardziej, że udało mu się do wszystkiego przygotować, więc nie musi drżeć, że ktoś wywoła go nieprzygotowanego. Chociaż może i nawet wtedy by nie drżał, chociaż Hart był z tych, co raczej nie olewali sobie nauki zupełnie.
Siedział sobie teraz spokojnie przy stole Hufflepuffu, dziobiąc widelcem swoje śniadanie, jednym uchem słuchając rozmów prowadzonych wokół niego, jednocześnie przeglądając magazyn sportowy, a od czasu do czasu przeczesywał wzrokiem Wielką Salą. I tak jego wzrok napotkał Säukkonen
— Ząbki już nie te, co kiedyś, i trzeba rozmiękczać jedzenie? — zapytał, widząc jej poczynania.
[Hejka :P To może jakiś wątek? :)]
OdpowiedzUsuń[Nyaaaaaaa, dziękuję za tak miłe słowa! :D]
OdpowiedzUsuń[Właśnie w tej chwili nic mi do głowy nie przychodzi :/]
OdpowiedzUsuń[A gdzież to chciałoby się go porwać? :>]
OdpowiedzUsuń[Robi się ciekawie :P Mogą się o coś bardzo pokłócić, zwłaszcza, że Chris przywiązuje wielką wagę do czystości krwi. I oczywiście uważa, że ktoś kto ma w sobie krew mugola jest gorszy od niego :)]
OdpowiedzUsuń[Hm, nasze postaćki mają dość trudne charakterki, więc tak samoczynnie narzuca mi się, że na przykład drą koty praktycznie o każdą głupotę, nie przejdą obok siebie bez jakiegoś komentarza, ale też jakaś taka dziwna chemia między nimi jest, że ich tak do siebie coś ciągnie? Hm, hm?]
OdpowiedzUsuńCharles nie był spostrzegawczym człowiekiem. No, może to drobna przesada, bo przecież nie miał problemów z zauważaniem ludzi na ulicy czy odnajdywaniem nawet małych przedmiotów gdzieś ukrytych, zawieruszonych. Inna sprawa z dostrzeganiem zmieniających się emocji ukazywanych na twarzach innych (no, jeśli ktoś wybuchał płaczem, to Hart umiał zgadnąć, że ten ktoś jest smutny…) czy też zmieniający się ton głosu i inne tego typu drobiazgi oraz niuanse.
OdpowiedzUsuńMoże gdyby był nieco bardziej przytomny, poczułby na sobie jej wzrok, bo przecież było to spojrzenie dość natrętne, a nie subtelne i posyłane od czasu do czasu. Innego dnia pewnie zerknąłby na nią ze zdziwieniem i zapytałby coś w stylu: „Co jest? Mam coś na twarzy?”. Innego dnia. Nie dzisiaj.
Bo przecież prawdą jest, że człowiek czuje, gdy inna osoba dłużej się mu przygląda. Przetestowane na własnej skórze. Nieraz przecież jeżdżąc po mugolskim świecie, podróżując metrem, Charlie czuł, jak ktoś się mu przygląda. Odwracał się wtedy, we właściwą stronę, i ich spojrzenia - jego i tej osoby - się spotykały. Czasem ten ktoś opuszczał wzrok. Charlie tego nigdy nie robił. I tak pewnie widział tego człowieka po raz pierwszy i ostatni w życiu, więc czemu nie, co mu szkodzi? Zresztą, to była swego rodzaju gra. Kto pierwszy się odwróci, przegra. A fajnie jest wygrywać.
Ale dzisiaj Charles był zbyt zajęty sobą i swoją sennością, by dostrzec, że ktoś się na niego gapi. Ale tak czy siak, z tego czy innego powodu, w końcu się na nią spojrzał.
Cóż, trzeba przyznać, że trochę zaskoczyła go jej odpowiedź. No po prostu nie spodziewał się czegoś takiego, no bo to było nieco obrzydliwe, jeśli włączyć wyobraźnie. Hart od razu zwizualizował sobie jakąś babkę, wyglądającą dość nieprzyjemnie zresztą, która powoli coś tam w buzi memłała, aby następnie to owo coś - na wpół przeżute - wyjąć i wręczyć jakiejś bezzębnej starusze czy starcowi. No, miły to widok nie był, trzeba przyznać. A Charles przecież nie zachowywał się jak przewrażliwiona panienka, która piskliwym głosem woła „FUJ!” i odgina w charakterystyczny sposób dłoń, gdy widzi jakiegoś robala.
Ale może to dlatego, że to było związane ze śliną. A Hart miał małą traumę. No niby nic strasznego, ale tak jakoś mu się źle kojarzyło. Bo jako że jego matka mugolką jest, to młody Hart chadzał sobie do szkoły podstawowej i miał tam takiego jednego nauczyciela, który często się oblizywał i wyglądało to dość obleśnie. W sumie uczniowie też sobie żartowali, że gość oblizuje sobie oczy zamiast mrugać, bo nigdy nie przyłapano go, kiedy zamykał powieki.
Nieprzyjemnym widokiem było też, kiedy smoczek jakiegoś dziecioka spadał sobie na podłogę, a jakaś rąbnięta matka podnosiła go, wkładała go sobie do ust, aby następnie oddać go swojej pociesze. Takie bleuh nieco. Na szczęście Charlesowa mama do takich osób nie należała.
Ale lepiej już nie wnikać w ten ślinowy temat.
— Dlaczego? — zapytał w końcu. — Znaczy, co się stanie, jeśli stwierdzę, że nie mogę tak uznać?
Oczywiście Charlie nie mówił tego ze śmiertelną powagą, a może nawet z groźbą czającą się w jego głosie… O nie, bynajmniej, nie należał do tych nieprzyjemnych chłopaków, których w szkole się namnożyło.
[Jakoś nie mam dziś kompletnie weny i nie wiem jak mialbym zacząć xD Mam nadzieję, ze nie robi Ci to problemu, bo jak coś to moze jutro uda mi się coś wymyślić :)]
OdpowiedzUsuńWszystko go dziś tak niesamowicie wkurwiało. No, dobra, nie oszukujmy się. Wszystko wkurwiało go od dobrych trzech miesięcy, kiedy to wrócił do tej cholernej szkoły, powitał jakże stęskniony tłum dawnych znajomych i zasiadł ponownie nad książkami, ażeby zdobywać wiedzę i stać się w końcu światłym umysłem czy czymś takim. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale cóż… matka zapowiedziała mu, że jeśli nie wróci do szkoły, to może szukać sobie dogodnego miejsca pod mostem, bo ona na darmozjada łożyć ciężko zapracowanych pieniędzy nie będzie. Ernest bardzo chciał jej powiedzieć: „I bardzo dobrze, żegnam!”, ale przemyślał sprawę i, chcąc, nie chcąc, wrócił.
OdpowiedzUsuńNa miejscu okazało się, że to nie będzie taka sielanka. Może i chłopaczyna miał tęgi umysł Krukona, jednakże przez ten rok przerwy to doskonale poćwiczył sobie accio, jak mu się nie chciało wstawać, żeby coś sobie do łóżka przynieść i na tym jego magiczne treningi się raczej kończyły. Tak więc trzeba było stawić czoła strasznej uczniowskiej amnezji i zacząć powtarzać materiał, co by za bardzo w tyle za innymi uczniami w klasie nie być. I ku zdziwieniu wszystkich, panicz Doyle więcej czasu przesiadywał w bibliotece, niźli na jakichś imprezach czy ogólnie na uprzykrzaniu życia innym. Owocowało to z lekka beznadziejnym humorem i totalnym wymęczeniem, ale także jako takimi stopniami, a to właśnie nadambitny Kruczek chciał osiągnąć.
W tym wszystkim najbardziej denerwujące było to, iż Ernest nie miał miejsca, w którym mógłby od całego tego chaosu trochę odpocząć. W pokoju wspólnym zawsze rozwrzeszczana dzieciarnia, w dormitorium paplający o pierdołach koledzy, no do głowy można dostać. Dlatego też chłopaczyna często włóczył się po zamku, ignorując sen, który cisnął mu się na powieki. Pod wieczór na szkolnych korytarzach robiło się nieziemsko cicho, a tego właśnie Doyle potrzebował. A już najciszej to było na błoniach.
Nie chcąc narażać się na nieprzyjemności z woźnym, Ernest wylazł z zamku dobre półtorej godziny przed ciszą nocą. Ogólny chłód od razu go nieco orzeźwił. Igiełki zimna wdzierały się beztrosko za materiał niezbyt grubej koszulki z długim rękawem, ale chłopakowi zdawało się to nie przeszkadzać. W sumie wolał niską temperaturę, zdecydowanie.
Przycupnął na schodach i wyciągnął z kieszeni paczkę fajek. Różdżką odpalił papierosa i już po chwilce wokół jego głowy unosił się wiśniowo-nikotynowy dymek.
I miało być tak pięknie, ale nie… Jakiś natręt oczywiście musiał się napatoczyć. Ernest dopalał właśnie drugiego papierosa, kiedy miękki, dziewczęcy głos przeciął ciszę. Krukon zerknął w bok i zmierzył intruza krytycznym spojrzeniem. Jego wargi rozciągnęły się w dość ironicznym uśmieszku, a w oczach zamigotały złośliwe iskierki. To nie tak, że nie lubił panny Säukkonen. To było trochę chore. Oni oboje jakby raz się przyciągali, a raz odpychali, jakby byli magnesami, którym co chwila zmieniają się bieguny.
Spojrzał na kubek z kusząco pachnącym, parującym napojem. Wziął go bez większego zastanowienia i upił łyka. Momentalnie uświadomił sobie, jak cholernie zmarznął.
- Jakaś ty troskliwa – rzucił Ernest nieco kąśliwie, spoglądając na Gryfonkę spod lekko przymrużonych powiek.
- Nie śmiem wątpić – zironizował Ernest i uśmiechnął się kwaśno. Upił kolejny łyk pysznej czekolady. Oblizał wargi, by pozbyć się resztek napoju na nich ostałych.
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do Nunnally, Doyle wcale nie krył się z tym, jaki ma charakter. Ludzie kojarzyli go jako chamskiego, pewnego siebie człowieczka, którego lepiej nie drażnić, bo gotów jest użyć własnych pięści do obrony własnego zdania. Był porywczy, trochę nieokrzesany i chyba nikomu jeszcze nie dał okazji na odkrycie jakichś jego lepszych stron.
Trudno powiedzieć, czy rozgryzł pannę Säukkonen. W pewnym sensie dostrzegał, że ona nie jest szczera ani ze sobą, ani z otaczającym ją światem. Tacy ludzie go drażnili, dlatego też raczej nie okazywał im sympatii. Jej mógłby w kilku słowach wygarnąć, co o niej myśli. Może wtedy w końcu zmierzyłaby się z samą sobą. Mimo wszystko Ernest jakoś się powstrzymywał. Może czekał na odpowiedni moment? A może po prostu aktualnie nie chciał być po raz kolejny przyczyną czyjegoś cierpienia.
- Nie jesteś moją matką – powiedział, mruknął w zasadzie gardłowo, po czym odstawił kubek z niedopitą czekoladą obok siebie na schodach. Sięgnął po kolejnego papierosa, a po wyłuskaniu go podsunął paczkę pod nos dziewczyny. - W zasadzie… - ciągnął dalej. – Pojęcia nie mam, dlaczego tu siedzisz i czego ode mnie chcesz. Może więc rozjaśnisz mi biednemu w głowie? – Lekko uniósł brwi.
Robiło się chłodniej i Ernest już nie mógł dłużej tego ignorować. Różdżką odpalił fajkę, a potem przysunął się nieco o Gryfonki. Podobno ciało drugiego człowieka jest najlepszym grzejnikiem. Wiśniowy dym otulił ich głowy, nim lekki wiatr rozwiał go po całych błoniach.
Ernest leniwie dopalał papierosa, zaciągając się raz po raz wiśniowym dymem. Wypuszczając z ust niewielkie kółeczka, wzrokiem sunął po krajobrazie, jakby chciał się czegoś w nim doszukać. Role więc niejako się odwróciły. Doyle na tę chwilę chyba stracił zainteresowanie obserwowaniem swej towarzyszki, zaznaczyć jednak trzeba, że nie czuł się w żaden sposób niekomfortowo, mając świadomość, że ona dośc uważnie przygląda się jemu.
OdpowiedzUsuńChłopak parsknął sarkastycznym śmiechem, kiedy Nunnally odpowiedziała na jego pytanie. Owa odpowiedź zmusiła go do skierowania spojrzenia na Gryfonkę. Zajrzał jej w oczy, w swych własnych mając iskierki kpiącego rozbawienia.
- I padło na mnie? Myślisz, że odpowiednio cię rozgrzeję? – rzucił kąśliwie i pokręcił głową. Może gdyby powiedziałby to ktoś inny, to Ernest uwierzyłby. Ba, może nawet od razu nie omieszkałby skorzystać z sytuacji i jakże miłosiernie przez chwilę pełniłby rolę żywego grzejnika. W jej przypadku… cóż, to wszystko wydawało się być bardzo dobrym żartem.
- Śmiem twierdzić, że w całym zamku jest gro o wiele bardziej kompetentnych pod tym względem osób – mruknął Krukon i zgasił niedopałek papierosa na kamiennym schodku. – I chętnych w dodatku – dodał, teraz uśmiechając się bezczelnie jednym kącikiem ust.
Dziwna gra, która między nimi poniekąd drażniła Ernesta, ale za razem też fascynowała. Chłopak brnął w to bez krępacji, uważając jednak, by nie dać się sprowokować. Mimo wszystko nie lubił tracić nad sobą kontroli, a to ostatnimi czasy zdarzało mu się chyba zbyt często. Pozwalał więc sobie na złośliwe komentarze, wyzywające spojrzenia, ale jednocześnie starał się nie przekraczać pewnych granic, co by nie doprowadzić do jakiejś katastrofy.
Sięgnął po kubek z czekoladą i upił kilka łyków. Niefortunnie pyszny napój się skończył. Ernest przewrócił oczyma.
Jesteś Mikołajem dla Arietis Diggory. Powodzenia :)
OdpowiedzUsuń- Och, tak, Nu, dniami i nocami marzę o tym, ażeby ogrzać twoje skostniałe dłonie, a także i zimne nadbałtyckie serce! – rzekł Ernest z teatralną przesadą w głosie. Zaśmiał się gardłowo, trochę ironicznie, ale też pobrzmiewała w tym jego śmiechu nutka rozbawienia.
OdpowiedzUsuńSkrzywił się delikatnie, gdy dziewczyna uniosła dłoń ku jego twarzy. Marszcząc brwi, zastanawiał się, co też ona kombinuje i drgnął nieznacznie, kiedy do opuszek jej palca omsknął się o kącik jego ust. Mimowolnie odchylił się nieco w tył, jak gdyby nie przepadał za dotykiem obcych, na który owi obcy nie uzyskali pozwolenia.
Nim Gryfonka całkowicie cofnęła rękę, Ernest szybko i wydawać by się mogło że niezauważalnie pochwycił jej dłoń i zamknął ją w swoich własnych, jednocześnie spoglądając na twarz dziewczęcia, jakby chciał doszukać się jakiejś reakcji, śladu emocji. Delikatnie potarł wychłodzoną skórę, po czym dał spokój i wypuściwszy rękę Nunnally z uścisku, splótł własne dłonie, wzroku jednak ze swej towarzyszki nie spuszczając.
Kiedy dziewczyna zaczęła się podnosić, Ernie automatycznie podniósł swe dupsko i właśnie w tym momencie dotarło do niego, jak okrutnie zimne są te kamienne schody. Merlinie, byleby tylko nie dostać zapalenia pęcherza moczowego!
- Rzeczywiście chłodno… - mruknął Krukon w eter i wszedł na kilka stopni, a potem otworzył ciężkie drzwi zamku. Gestem ponaglił nieco Gryfonkę. – Bo się przeziębisz, Nu, a nie chciałbym, żebym mnie potem o to obwiniała – rzekł, udając wysoce zatroskanego. Lekko przymrużył zielone ślepia w oczekiwaniu na dziewczynę.
[Okej, dzisiaj szóstego, a ja jestem Twoim Mikołajem! Tak się składa, że nie za bardzo mam pomysł, a oczywiście nie może być rak, że Mikołaj Cię nie odwiedzi. Czy bardzo się pogniewasz, jeśli będzie miał małe opóźnienie? :D]
OdpowiedzUsuńNienawidził tych wszystkich głupiutkich zwyczajów, które rok w rok wraz z początkiem grudnia stawały się głównym tematem rozmów i jakby wokół nich zaczynało na chwilkę krążyć życie. Oczywiście nie miał ochoty wziąć udziału w jakimś durnowatym losowaniu prezentów, które było już tradycją w Hogwarcie, ale niestety, niesprzyjające okoliczności w postaci nauczyciela, który kazał w klasie Akirze jako pierwszemu wybrać kartonik z ogromnego worka złożyły się na to, że końcowo stał jak idiota z czerwoną karteczką oznaczającą, że właśnie wylosował jakąś pannicę z Gryffindoru na siódmym roku i ma dokładnie trzy dni na sprawienie jej prezentu.
OdpowiedzUsuńNie znał jej i to było jeszcze gorsze: bo to oznaczało, że ta dziewczyna mogłaby się na niego poskarżyć, gdyby tak przypadkiem niczego nie dostała. Fakt faktem, pewnie nie wiedziała, kto ja wylosował, ale przecież szybko by go znaleziono. A kolejnego szlabanu nie chciał: już i tak jego niegdysiejsza nieskalana reputacja wisiała na włosku.
Toteż ostatniego dnia wybrał się do Hogsmeade zaopatrując się w jakieś wykwintne czekoladki i dołożył do tego malutkiego aniołka, który po dotknięciu zaczynał fruwać i sypać wokoło brokatem, by potem zastygnąć w swoim jednocalowym gipsowym ciele. Warto dodać, że zrobił go sam, ale nie dlatego, że miał na to ochotę, oczywiście. Taki był wymóg. Integracja, wszechogarniająca miłość, dobroć i takie tam pierdoły składające się na jedno wielkie kłamstwo, jedną wielką fałszywą mrzonkę o wzajemnej bliskości wszystkich ludzi.
Rankiem dnia Świętego Mikołaja zostawił po prostu paczkę przy stole Gryfonów, opatrując ją karteczką z imieniem i nazwiskiem nieznajomej. Zadowolony, że nareszcie może cieszyć się zasłużonym spokojem, usiadł na swoim zwykłym miejscu w pustej jeszcze o tej porze Wielkiej Sali.
[Mamy jako taki start.]