V
I C T O I R E A N T O I N E T T E W E A S L E Y
Urodzona
2 maja 2000 roku w Tinworth
Uzdrowicielka zatrudniona jako pielęgniarka w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Patronus przybiera kształt irbisa, a bogin ognia.
Właścicielka dwunastocałowej różdżki wykonanej z winorośli, której rdzeniem jest włos centaura.
Czarownica czystej krwi.
Uzdrowicielka zatrudniona jako pielęgniarka w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie
Patronus przybiera kształt irbisa, a bogin ognia.
Właścicielka dwunastocałowej różdżki wykonanej z winorośli, której rdzeniem jest włos centaura.
Czarownica czystej krwi.
P R Z E S Z Ł O Ś Ć
- Victoire,
ostrożnie. - Słowa zasłyszane tak wiele razy nie posiadają zbyt
wielkiej mocy. Jasna czuprynka niesfornych loków niby skinęła,
niby potwierdziła, że rozpieszczona ulubienica płomiennowłosej
rodziny słucha ukochanego wujka.
Skrzące się w ostrym, lipcowym słońcu łuski kuszą i nęcą. Na nic zakazy, na nic przestrogi. Szafirowe tęczówki błyszczą iście diabelskim błyskiem nie zwiastując niczego dobrego. Drobna rączka powoli wędruje w stronę złożonych skrzydeł wykorzystując chwilę nieuwagi.
Zrozpaczony pisk, płacz i pełen bólu krzyk. Oprócz wspomnień i paraliżującego lęku pozostanie jedynie długa blizna bieląca się na lewym nadgarstku.
Skrzące się w ostrym, lipcowym słońcu łuski kuszą i nęcą. Na nic zakazy, na nic przestrogi. Szafirowe tęczówki błyszczą iście diabelskim błyskiem nie zwiastując niczego dobrego. Drobna rączka powoli wędruje w stronę złożonych skrzydeł wykorzystując chwilę nieuwagi.
Zrozpaczony pisk, płacz i pełen bólu krzyk. Oprócz wspomnień i paraliżującego lęku pozostanie jedynie długa blizna bieląca się na lewym nadgarstku.
Proroczymi okazały się słowa ciotki Muriel, która jeszcze przed
jej narodzinami przepowiadała trudny żywot wyczekującym
pierworodnej pociechy rodzicom. I właściwie chyba nigdy Victoire
nie miała szansy stać się ucieleśnieniem marzeń matki o idealnej
córeczce. Notorycznie zdzierane kolana, siniaki na nogach i
stanowcza odmowa zakładania sukienek – zwłaszcza tych różowych
– wcale nie miały okazać się ostatnim rozczarowaniem jakie
spotkało Fleur. Powiadają, że Hogwart zatrząsł się w posadach
gdy pierwszy raz w historii mury wiekowej szkoły przekroczyła
Weasley'ówna nie wyróżniająca się ognistą czupryną włosów.
Dumna pannica zasiliła szeregi odważnych Gryfonów, godnie
zastępując terroryzujących za czasów szkolnych bliźniaków.
Pogodziła się z porażką, niechętnie przyznając, iż nie udało
jej pobić rekordu szlabanów, choć liczba skarg przypieczętowanych
Hogwarckim stemplem oscylowała w pierwszej dziesiątce. Uparcie
ignorowała istnienie niektórych przedmiotów, argumentując swoje
postępowanie, jakoby do niczego nie miały jej się w przyszłości
przydać, wiązała bowiem swą przyszłość pójściem w ślady
ojca i zajmowaniu się łamaniem klątw. I żadne groźby ani prośby
nie były w stanie
zmienić jej zdania. Radykalna zmiana nadeszła niespodziewanie.
Na
sumieniu miała wiele złamanych chłopięcych serc, jednak tylko
jeden z nich sprawił iż obojętne na płeć przeciwną serduszko
panny Weasley zabiło szybciej. Teddy Lupin niby nie pojawił się
nagle, od najmłodszych lat znała wujka Harry'ego. A mimo to udało
mu się wtargnąć w jej życie z buciorami i poukładać panujący w
nim chaos w specyficzny sposób. O nie, wcale nie ustatkowała się
przy jego boku, można by nawet rzec, iż było zupełnie inaczej.
Wraz z nim niektóre plany musiały jednak ulec zmianie. Lepiej niż
ktokolwiek wiedziała czym kończy się obcowanie z smokami. I choć
mogła protestować, jej słowa najwyraźniej były równie skuteczne
co groch odbijający się od ściany. Nie pozostawało jej wobec tego
nic innego jak tylko osobiście zadbać o bezpieczeństwo ukochanego.
Opuszczając
mury Hogwartu cały misterny plan był już ułożony i gotowy by go
zrealizować. Pierwszy punkt odhaczony, została wliczona w poczet
studentów magomedycyny. Miłość kwitła, Victoire udało się
odkryć niezwykłe umiejętności uzdrowicielskie posiadane dzięki
krwi wil. Samotne wieczory spędzane nad książkami, gdy Teddy
biegał gdzieś po Rumuni za tymi jaszczurami, skutkowały
wyróżniającymi się wynikami na tle innych adeptów magii. Od
najmłodszych lat przyzwyczajona do skupiania na sobie spojrzeń
wszystkich wkoło nie potrafiła pogodzić się z nieobecnością
ukochanego, który w jej mniemaniu powinien być przy niej niemal
cały czas. Kolejne kłótnie pojawiające się wraz z bezpodstawnymi
zarzutami powoli wyniszczały związek. Rozstanie któregoś wieczora
stało się faktem. Następnego dnia spakowała walizki i
wyprowadziła się do Francji, by tam dokończyć naukę. Rozglądając
się za pierwszą pracą, skuszona propozycją namawiającego
wujostwa, liczącego na posiadanie swojego szpiega w murach szkoły,
donoszącego o wybrykach niesfornego kuzynostwa, zgłosiła swoją
kandydaturę na świeżo zwolnioną posadę pielęgniarki w Szkole
Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
T
E M P E R A M E N T
Kobieta
zmienną jest... W przypadku Victoire to powiedzenie zdaje się być
aż nadto prawdziwe i to w najgorszym znaczeniu. Kapryśna,
humorzasta i nieprzewidywalna. W jednej chwili naburmuszona ignoruje
cały świat, by po chwili powrócić do uwielbianej przez siebie
roli duszy towarzystwa. Lubi myśleć o sobie, że jest niezależna i
nie potrzebuje nikogo. Niemal udało się jej przekonać samą
siebie, że tak faktycznie jest. Nie potrafi jednak wytrzymać długo
bez bliskich, nadających jej życiu sens. Osamotniona zdaje się być
przygaszona, pozbawiona tego charakterystycznego błysku w okach.
Rzadko zdarzają się chwilę gdy potrzebuje chwili wytchnienia od
jakiegokolwiek towarzystwa, jednak wtedy skłonna jest odtrącić
każdego nieproszonego gościa, nie przebierając przy tym w słowach,
których panna z dobrego domu nie powinna nawet znać. Bezlitośnie
szczera, dostrzega każdą wadę w rozmówcy, naturalnie je przy
okazji wytykając, swoje przy tym nieustannie ignorując, zupełnie
jakby ich w ogóle nie było. Momentami bywa odbierana jako bezczelna
czy arogancka, choć przecież nie taki jest jej cel. Owszem, niczym
prawdziwa Gryfonka nie pozwoli by ktokolwiek w jej obecności obrażał
czy znęcał się nad kimś słabszym. Odwaga i duma niejednokrotnie
skutkowały sytuacjami beznadziejnymi, z których właściwie nie
wiadomo jak udało jej się wykaraskać bez większego uszczerbku na
zdrowiu.
Nie
potrafi usiedzieć w miejscu, wręcz niespożyte pokłady energii
zmuszają ją do nieustannego działania. Szybko znajduje sobie
zainteresowania, choć przeważnie równie szybko okazuje się, iż
był to jedynie słomiany zapał. Co prawda kilku pasjom udało się
zachować, niestety lekcje szermierki czy też nauka hiszpańskiego
musiały pogodzić się z odtrąceniem. Uwielbia to uczucie gdy
adrenalina pulsuje jej w żyłach, przypominając o zagrożeniu
wiążącym się z jej śmiałym poczynaniem. Nic więc dziwnego, że
czasem niepotrzebnie ryzykuje, byle tylko znów zasmakować tego
uzależniającego wrażenia błogości. Najlepiej nie wspominać o
wszystkich postępkach dziewczyny, które z całą pewnością
załamałyby babcię Molly, nieświadomą zachowania najstarszej
wnuczki.
Pomyślałby ktoś,
iż to nieuznające żadnych zasad, niepokorne dziewczę wydoroślało
po wydarzeniach z ostatnich miesięcy. Nic bardziej mylnego. Tak
chyba jest jej po prostu łatwiej. Uśmiechać się niewinnie,
próbując odwrócić tym samym uwagę od psotnego spojrzenia, nie
zwiastującego nic dobrego. Niespodziewanie okazało się, że
pracując w Hogwarcie otrzymała z tego tytułu dość sporo
przywilejów o których nawet nie rozmyślała wcześniej. Wcześniej
obowiązujące zakazy teraz zniknęły jak za dotknięciem magicznej
różdżki. Dlaczego miałaby nie korzystać? Nikogo nie powinien
dziwić fakt, iż szkolna pielęgniarka, która w teorii powinna
dociekać, co jest przyczyną opatrywanych przez nią ran,
niespecjalnie przejmuje się faktem czy powstały one w normalnych
okolicznościach. Jeśli już spyta, to kierowana wrodzoną
ciekawością, ewentualnie dlatego, iż planuje podpowiedzieć jak
powinno się na przyszłość unikać podobnych wypadków. Powrót do
ukochanej szkoły był jednym z jej marzeń. Wielokrotnie podczas
studiów tęskniła za spędzonymi tu chwilami; nie raz zaznaczała,
że były to najlepsze lata jej życia. Choć nie przyzna się do
tego nikomu, zazdrości uczniom, i nawet jeśli raz jeszcze miałaby
zmierzyć się z nawałem prac domowych i sprawdzianów, chętnie
skorzystałaby z okazji stania się uczennicą po raz kolejny. Na jej
barkach ciążą oczekiwania krewnych, chcących czym prędzej móc
obserwować jak najstarsza z tego pokolenia Weasley'ów staje się
młodą kobietą. Stara się dorosnąć, mimo iż coś w środku
stanowczo protestuje odstawieniu w cień beztroski, a młodsze
rodzeństwo i kuzynostwo wcale nie ułatwiają jej tego zadania.
Obecnie ulokowana gdzieś pośrodku, nie posiadając nawet większej
motywacji do skierowania się w którąkolwiek ze stron.
P
R E Z E N C J A
Studiując
linię żeńską jej krwi, w pewnym momencie napotkamy nietypową
postać. Postać trwożącą męskie serca samą wzmianką o niej.
Nic dziwnego, skoro urok wili odbiera zdrowe zmysły niemal każdemu
mężczyźnie, mąci w umyśle i zajmuje każdą, nawet najbłahszą
myśl. Uroda prababki Victorie przekazywana z pokolenia na pokolenie,
kolejnej córce w linii, przetrwała niemalże niezmącona aż do
najmłodszych przedstawicielek rodu. Spacerując spokojnym,
nieśpiesznym krokiem w tłumie ludzi przykuwa wzrok, zdając się
jaśnieć na ich tle. Ledwo dostrzegalna poświata otaczająca
sylwetkę kobiety pojawia się przeważnie zupełnie niekontrolowana,
bez jej wiedzy, gdyż tak naprawdę Victoire nigdy nie poświęciła
odpowiednio dużo uwagi na opanowanie daru; nierzadko prowadziło to
do wielu nieprzewidzianych zdarzeń. Nic więc dziwnego, że swą
urodę wielokrotnie uważała za przekleństwo. Wydaje się być
niezwykle delikatna, wręcz krucha. Zdawać by się mogło iż każdy
gwałtowniejszy podmuch wiatru może porwać ją ze sobą. Szczupłe,
smukłe ciało kryje się pod licznymi luźnymi sukienkami, które
uparcie nosi jakby liczyła, iż dzięki temu przemknie niezauważona,
nie zwracając niczyjej uwagi. Zabawne, iż pannica uwielbiająca
znajdować się w centrum zainteresowania nie znosi być zauważaną
jedynie dzięki walorom zewnętrznym. Zachwycająca kaskada
jasnozłotych loków opadających łagodnymi falami aż do linii
bioder Victoire uparcie spinana jest w luźne koki lub warkocze.
Próby zapanowania nad upartymi, notorycznie wchodzącymi jej do oczu
kosmykami porzuciła dawno temu, uznając swoją klęskę na tym
polu. Malinowe, pełne ust skrywają rządek śnieżnobiałych,
małych ząbków, często ukazywanych w promiennym uśmiechu.
Niewinny anioł traci jednak bezpowrotnie swoją maskę w chwili, gdy
ktokolwiek odszuka wzrokiem jej oczy skrywające całą prawdę o
kapryśnej naturze dziewczyny. Ciemnoniebieskie, podobno zmieniające
nieznacznie swą barwę zależnie od padającego światła,
przypominają pochmurne niebo tuż przed burzą; otulone wachlarzem
długich, zalotnie wywiniętych rzęs, zdradzają każdą myśl,
pozwalają odkryć targające nią emocje. Drobny, zadarty nosek
Victoire zdobi siedem maleńkich utrapień dziewczyny odziedziczonych
po ojcu; piegi nabierają wyrazistości gdy tylko słońce wychyli
się zza chmur, choć trochę przygrzewając i rzucając promienie na
jej twarzyczkę. Nie wyróżnia się wzrostem, aczkolwiek jak sama
przyznaje, nie wzgardziłaby kilkoma dodatkowymi centymetrami.
Wnętrze jej dłoni niemal zawsze pokrywają wgłębienia po
paznokciach, które bezwiednie wbija w skórę w chwilach
zdenerwowania. Bezskutecznie próbuje walczyć z tym odruchem, ale
wydaje się, że jej zabiegi spełzną na niczym, zupełnie jak w
przypadku delikatnego przygryzania dolnej wargi gdy jest zamyślona.
________________
Tak, znamy się. Victoire zaistniała już na kilku blogach.
Cytat w tytule autorstwa Margaret Mitchell.
Wątki długie, powiązania skomplikowane.
Ostatnia aktualizacja 13.11.
[Witaaaaaamy ^^]
OdpowiedzUsuńLeanne
[Eklerka wiecznie połamana, to sobie może u niej lądować. O, i już jest pomysł na wątek xD]
OdpowiedzUsuń[No pewnie, że się znają. Claire może ją traktować trochę tak, jak wkurzającą starszą siostrę, czy coś xD]
OdpowiedzUsuń[A ja muszę ogarnąć lekcje, więc odpowiedź sama się nasuwa <3 xD]
OdpowiedzUsuń[ a może by tak Aaronek zauroczony panią pielęgniarką ciągle sobie coś robił byleby tylko pod jej łapki trafić? xD]
OdpowiedzUsuńTeddy nie przepadał za rodzinnymi spędami – unikał ich jak tylko mógł, z biegiem lat wymyślając, co raz to barwniejsze usprawiedliwienia swej haniebnej nieobecności. Gdy miał piętnaście wiosen, po raz pierwszy udało mu się uniknąć uczestnictwa w hucznych obchodach imienin wujka Rona. Wykręcił się chorobą żółciową marokańskich gryzesów, która dopadła go z nienacka i uniemożliwiła wyczołganie się z pod kołdry. Chyba nie trzeba wspominać, iż ów straszliwa zaraz została wyssana z małego palca, nieprawdaż? Tak samo było w przypadku świętowania awansu wujaszka Percy’ego – wówczas Teddy ‘spadł z miotły podczas treningu Quidditcha i pogruchotał sobie niemal wszystkie żebra’. Musiał leżeć w szpitalu i unikać wysiłku fizycznego. Gdy w nareszcie ukończył Hogwart, uzyskał możliwość korzystania z tych bardziej realnych wymówek, typu: Nie mogę wpaść, jestem na szkoleniu w Rumunii. Pozdrów ode mnie babcię. I tak, pamiętam, aby nie drażnić smoków.
OdpowiedzUsuńSzkoda, iż tym razem nie udało mu się wpaść na równie genialne rozwiązanie. Choć z drugiej strony, za nie pojawienie się na urodzinowym przyjęciu babci Molly zapewne urwano by mu głowę, a może i co gorsza coś niecoś więcej. Poza tym, od czasu do czasu, nawet ktoś tak antyrodzinny jak Teddy był skłonny do poświęceń w imię dobrego samopoczucia ukochanej przez wszystkich jubilatki. Szanował Molly Weasley, wiedział, iż sprawiłby jej przykrość, gdyby odmówił pojawienia się, a przecież tego by nie chciał. Nie był jej rodzonym wnukiem, ale od zawsze właśnie tak go traktowała. Choćby i z tego powodu należy jej się wielki ukłon, już nie wspominając o regularnych dostawach własnoręcznie dzierganych sweterków oraz pieczonych ciast z malinami. Tym sposobem, ruszony upierdliwymi wyrzutami sumienia, zjawił się w Norze, półgodziny przed oficjalną godziną rozpoczęcia imprezy. Zajął się pomaganiem Arthurowi dostawianiem kolejnego już stołu, gdyż jak zwykle zaistniały drobne problemy z poprawnym usadzeniem nadciągających gości. Następnie, ku oburzeniu babci Andromedy, która już od rana pomagała Molly w pichceniu urodzinowych specjałów, zakradł się do kuchni, wyjadając z garnka odrobinę zupy dyniowej. Kucharki jednak bardzo szybko go przepędziły i tym sposobem Ted powrócił do salono-jadalni, rozpoczynając żmudny proces witania się z każdym nowoprzybyłym gościem. Poszturchał się nieco z Jamesem, wpadł w ramiona cioci Ginny, uścisnął dłoń wujaszka Harry’ego, po czym poudawał przez chwilę, jak bardzo interesuje go wymiana zdań między ciocią Angeliną i Audrey. Obawiał się chwili, gdy grono gości poszerzy się o pewną jasnowłosą potomkinię wil, niemniej jednak, starał się zachowywać pozory spokoju, wdając się w pogawędkę z wujaszkiem Charliem. I było całkiem miło, do czasu, aż do Nory nie zawitali Bill, Fleur oraz ich pociechy. Szybko odwrócił wzrok, udając, iż jej nie dostrzega, choć prawda była taka, iż spoglądanie na nią będącą w tym a nie innym stanie, nie było dla niego przyjemnym przeżyciem. Nadal pamiętał, co spotkało Victoire. Nie mógł o tym zapomnieć, równocześnie nie potrafiąc przełamać się i spróbować jakoś to z nią obgadać. Tamtego wieczoru była rozbita i przestraszona. Przyszła do niego, a on pomógł się jej uspokoić. I tyle. Wątpił, aby wiedziała o tym, gdzie zniknął, gdy ona usnęła pod wpływem jego zaklęcia. I może lepiej niech tak zostanie. W końcu nie byli już parą, nie potrafiłby wytłumaczyć, co nim wtedy kierowało. Nie potrafiłby, a może po prostu nie chciał się do tego przyznać?
[Hmm, była kiedyś w Gryffindorze, jest pięć lat starsza, więc mogły się poznać kiedy Abi przybyła do szkoły, no i mogą się przyjaźnić? :D ]
OdpowiedzUsuń[Ja chcę wątka! No ale to chyba oczywiste... :D Nawet mam pomysł, tak powiem z góry, ale sił mi brak na zaczynanie teraz. To na razie szczegóły pozostaną moją słodką tajemnicą, a tylko się podpytam jakie relacje pomiędzy naszymi postaciami byś preferowała, bo w końcu jakieś być muszą ;) ]
OdpowiedzUsuń[ tam mowy o miłości nie ma :D to tylko zauroczenie durnego kruczka :D prosłabym o zaczęcie skoro propozycją rzuciłam bo mi już sił brak ;p]
OdpowiedzUsuń[ u niego to chyba jedynie głupota jest :P jak jakaś zaistnieje to krzyczeć nie będę, ale standardowe SS też może być :P rozumiem. czekam w takim razie jutro :)]
OdpowiedzUsuń[ och. ale ona i tak ją będzie postrzegała jaką tą "idealną" bądź co bądź to starsza siostrzyczka, o wiele bardziej kobieca niż ten rudzielec. to wystarczy. to daaaaawaj wątka. o]
OdpowiedzUsuńDominique
[ gdyby jej V ryczała w rękaw to ta by ją prędzej palnęła w tej blond łeb. ^^ dobra, zacznę ale chyba jutro :C]
OdpowiedzUsuńDominique
Biegła, pędziła wręcz szkolnymi korytarzami. Potrącała uczniów, potykała się o własne nogi, dyszała ciężko ale biegła, choć z każdą chwilą coraz bardziej zwolniała. Dało się za nią słyszeć głośne przekleństwa Albusa, któremu właśnie dziś podpadła, ale nie byłaby sobą, gdyby nie przerwała mu jakże uroczego momentu,w którym jej ukochany kuzyn zbierał się do pocałowania jakiejś ślizgonki, przez bite dziesięć minut. A teraz chciał się zemścić, nie rozumiała dlaczego, przecież ona to wszystko z dobrego serca robiła! Z miłości! Och ludzie tak bardzo jej nie doceniali.
OdpowiedzUsuńDyszała, głośno, niespokojnie, a jej serce chciało wyrwać się z piersi. Na szczęście jednak po kolejnym zakręcie, niebieskie ślipia dostrzegły drzwi, spore wrota, za którymi kryło się skrzydło szpitalne, będące królestwem jej ukochanej siostrzyczki. Ratunek, prawdopodobnie jedyny, bo przecież nikt nie wpadłby na to, że Weasley`ówna uciekła do swej starszej siostrzyczki. Ale tak się stało,wparowała do pomieszczenia jak burza, wpadła pod jedno z łóżek i skinęła na siostrę, która spoglądała na nią zdziwiona, stojąc przy jakimś regale.
- Vic, nie wydaj mnie. On mnie zabije, bądź choć raz dobrą siostrą. - mówi cichutko, obciąga nieco prześcieradło oraz kołdrę tak by zasłoniło powierzchnię nad łóżkiem. Wie, że później padnie milion pytań na które chcąc czy nie odpowiedzieć będzie musiała.
[ stwierdziłam, że zrobię coś takiego, a ta siostrzana rozmowa potoczy się w swoim czasie. poza tym kocham za piosenkę w karcie <3 katuje ją od kilku dni <3]
Dominique
[Ja wiem, ja wiem, wszakże Leaś była chyba na wszystkich Hogwartach, choć powstała specjalnie na H22 :D]
OdpowiedzUsuńLeanne
[Już cię lubię, jeszcze nie znalazłam nikogo, komu by się to podobało tak jak mnie <3. CHODŹ SIĘ PRZYTUL, SIOSTRO!]
OdpowiedzUsuńWish
[To znaczy, że powinnam się zacząć bać? :3]
OdpowiedzUsuńOch tak, ten jeden malutki raz musiała się z siostrzyczką zgodzić. Bo dla Hogwartu największym utrapieniem nie byli Huncwoci, ani cudowni bliźniacy z rodu Weasley, lecz ta cudowna trójka niezbyt udanych i zgranych muszkieterów. Zwłaszcza gdy mała Dominique zaczęła pokazywać czego nauczyła się od wujaszka Georga, oraz wprowadziła plany, które wykiełkowany pod jej rudą czupryną, w życie. Ale nikt nie powinien się obawiać, krzyżować paluszków na szczęście czy narzekać. Było chociaż zabawnie, prawda? Zazwyczaj w momentach, w których między rudą wersją, a blond dochodziło do jakże uroczych, zaciekłych kłótni, podczas których najlepiej było aby ktoś je trzymał. Ale wróćmy na ziemię, na której młodsza z sióstr Weasley właśnie leżała i zakrywała sobie usta, byleby ta bestia, którą nazywała kuzynek nie usłyszała jej niespokojnego oddechu. Och przecież ona chciała tylko pomóc! A to, że "pod głaśniając" swój głos, tak by połowa szkoły ja słyszała, zaśpiewała melodyjnie jedną z piosenek własnego wymysłu pod tytułem "Całuj ją Potter". Przecież jej zależało na szczęściu kochanego kuzyna, a że ten ujrzał jej rudą czuprynę - A TAK SIĘ DOBRZE UKRYWAŁA!- i rozpoczął wyścig to już pozostawało poza sprawami, które ona pojąć potrafiła. A podobno to baby są złe i nigdy nie odgadniesz co im łazi po głowie. Też coś.
OdpowiedzUsuńGdy drzwi zamykają się za młodym chłopakiem ona wreszcie oddycha z ulgą i powolutku zaczyna wyczołgiwać się spod łóżka. Na szczęście nie ma tu żadnego ucznia, który obserwowałby jej jakże uroczą zabawę w "gąsienice", a wieść o tym obiegłaby pewnie całą szkołę w zastraszającym tempie.
- Ja Ci dam rudzielca, ty blond jędzo. - mruczy pod nosem, nieco jeszcze zadyszanym, niespokojnym głosem. Podnosi się wreszcie nieco ociężale z podłogi i ociera swe czarne spodnie, nieco już teraz zakurzone. A podobno pomieszczenia takie jak skrzydło szpitalne powinno grzeszyć czystością. - Dobra, to teraz mów czego za to chcesz. - przeczesuje swe rude włosie palcami i zakłada ramiona na piersi. Dobrze wie, że jej siostrzyczka nie pomogła jej bezinteresownie.
[Ja powiązania nie, powiązania są złe, niedobre, ja nie umiem, ja nie chcę, nie bijcie mnie!
OdpowiedzUsuńMogę zacząć za to <3.]
[A owszem, przydałoby się :) I powiązań nie musimy wymyślać, bo już są. I jeżeli mam zacząć ja to dopiero jutro, chyba, że chcesz mnie wyręczyć ^^]
OdpowiedzUsuńLilith
Widząc jej niewinną minkę prychnęła. Pieprzona, słodka księżniczka, która nabierze wszystkich na te swoje słodkie oczka. Ona niewinna? Victoire Weasley niewinna?! Toż to koń by się uśmiał. To jak powiedzieć, że Voldemort był ucieleśnieniem wszelkich cnót i świętości! Znała ją, zbyt dobrze ją znała, by teraz nie wlepiać w nią tych swoich intensywnie niebieskich oczu, które jako jedyny wskazywały na jakiekolwiek pokrewieństwo z ich strony.
OdpowiedzUsuń- Taaaak. A nasz ojciec tańczy w balecie. Vic mów do cholery czego chcesz, nie mam czas. - jakby na potwierdzenie swych słów opada na łóżko, pod którym wcześniej się ukrywała i wlepia oczęta w sufit. Przecież to takie interesujące. - Taaaaak. Dowiem się jak wparujesz mi do pokoju, zrzucisz z łóżka, oczywiście wybierając sobie jak najmniej odpowiedni moment. Jakbym Cię nie znała. Nie możesz tak po prostu powiedzieć? Choć jeden malutki, pieprzony raz? Korona by Ci chyba z głowy nie spadła. - och, cała Dominique, pełna pretensji, pełna dziwnej rezerwy do siostry i do świata, który przecież tak bardzo ją kochał.
Zastanawiała się nawet jak obrócić to wszystko przeciwko niej. Inaczej nie mogłaby się chyba nazwać słodką, kochaną siostrzyczką prawda? Może powinna nakablować do Albusa? Ale nie, wcześniej by ją zabił. A może doprowadzić do niewygodnego spotkania z panem Lupinem? Wtedy też pewnie pożegnałaby się z życiem. Och to takie trudne i niesprawiedliwe. Nic tylko pociąć się pierwszą lepszą rzeczą jaka nawinie jej się pod rękę.
- A ty nie powinnaś przypadkiem leczyć? A może zatrudnili Cię tu tylko po to abyś ładnie wyglądała? - och Dominique, skończ już z tym sarkazmem i oskarżycielskim tonem, przecież ona przed chwilą uratowała Ci tyłek.- Dobra. - wzdycha wreszcie i unosi się na łokciach. - Mam wolne, znaczy...Chwilowo ta stara flądra nie ma żadnych życzeń. Ale może od razu powiedz, że chcesz pozbyć się swojej ukochanej siostry, hm?
Ta ruda zołza znała się na ludziach, a już najbardziej na swojej siostrze. Była czujnym obserwatorem, potrafiła wyłapać choćby najmniejszy szczegół i wykorzystać, obrócić go przeciwko swojej kochanej siostrzyce. Ale bądź szczerzy, nie tylko wobec niej dziewczę było jakie było. Musiała sobie jakoś radzić prawda? A była święcie przekonana, że atakiem zyska najwięcej.
OdpowiedzUsuńUśmiecha się z dumą, gdy blondynka warczy cicho pod nosem. Osiąga to co chciała, zawsze tak się staje prędzej czy później. Bo może i Vic miała wygląd, któremu nikt nie był w stanie się oprzeć, to Dominique była tak upierdliwa, tak uparta i na swój sposób urocza sprawiając, że wszyscy prędzej czy później jej ulegali.
- Towarzysz? - jedna z jej brwi wędruje do góry, usta układają się w delikatny dzióbek, aż wreszcie wybucha śmiechem. - A wiesz, że z powietrzem się nie da? Och siostrzyczko, a myślałam, że to mnie uważają za tą mniej inteligentną. - nie lubi tego. Jej siostra ciągle wywyższana jest na piedestale, jej siostra, która wcale nie jest tak idealna, a mimo to uwielbiana przez świat. Nie dziwnie jest chyba, że młodsza Weasley`ówna ma do niej jako takie pretensje. W przeciwieństwie do Vic, Dominque nie łatwo można było wyprowadzić z równowagi, a niech miesza w ich sprawy rodziców, niech mieszka nawet cały świat, niech rujnuje jej związki, które prędzej czy później i tak by się rozpadły, bo mężczyźni nigdy nie będą w stanie obdarzyć takiej osóbki jak ona szczerym uczuciem. Niech robi co chce. Bo prawda była taka, że jej siostra była jej największą słabością. Ideał do którego zawsze była porównywana. Siostra, którą zarazem kochała jak i nienawidziła.
- Och ty moje biedactwo. Ja jako twoja ukochana i jedyna siostrzyczka, mogę Ci obiecać, że przy następnej lekcji z mandragorami obiecuje przysłać ci paru uczniów, co ty na to? Nie będziesz się nudziła, wszyscy będą szczęśliwi. - szeroki, nieco złośliwy uśmiech mówi wszystko, nie trzeba nic więcej. - Ty się lepiej módl, żebym nie zrobiła Cię na dmuchaną lalkę i nie opchnęła niewyżytym ślizgonom. - mruczy pod nosem w odpowiedzi na słowa ukochanej siostrzyczki. - Mów czego chcesz a nie..
Och nie. Vic się myliła, nie mogla wiedzieć wszystkiego o romansach swojej siostrzyczki, których było naprawdę nie wiele. Nie mogła wiedzieć, że mniej więcej rok temu jej siostrzyczka się zakochała, a związek ten utrzymywała w tajemnicy, tak solidnie, że nikomu nie przeszło nawet przez myśl, że może się z kimś spotykać. Bo ona zawsze robiła co chciała. Wychodziła z domu na kilka godzin,a wracała po trzech dniach. Rodzice się przyzwyczaili, a jej starsza siostrzyczka była nieobecna. Nie mogła więc wiedzieć, że ta ruda zołza zakochała się w starszym o sześć lata mężczyźnie,przy którym będzie nawet gotowa milczeć przez kilka godzin, przy którym zapomni nawet kim jest. Ale koniec tego tematu, jego już nie ma, pożegnała się z nim boleśnie, zabrany przez kostuchę, zostawił ją tu samą. Nikt więc nie mógł wiedzieć o tym, że przepłakała wiele nocy gryząc swe ręce z bólu i miłości. Bo teraz nawet ona śmie twierdzić, że to jedynie przeszłość, coś czego nigdy nie zapomni, ale również coś czego nie ma prawa dłużej opłakiwać.
OdpowiedzUsuńNa samo wspomnienie o tym uśmiech na jej buźce jakby przygasł. To nie był jednak temat, o którym chciałaby porozmawiać swoją siostrą w miejscu, gdzie każdy może przyjść, nie wiedziała nawet czy chciałaby aby ona w ogóle wiedziała o jej Aaronie, to chyba było zbyt świeże i zbyt prywatne.
Potrząsnęła lekko głową, trzeba powrócić na ziemię.
- Jasne, podeśle Ci. Tylko nawet nie myśl o tym aby mnie wydać, bo ta stara..no Minewra w sensie, gotowa jest wywalić mnie na zbity pysk. Sądzisz, że ściany tutaj mają uszy? Może powinnam się już o to obawiać? - próbuje zabrzmieć radośnie jednak pozostałości po rozmyślaniach wciąż są słyszalne w jej tonie. I już chciała dodać coś bardziej wiarygodnego, gdy jej kochana siostrzyczka w sposób dość oziębły postanowiła się jej po prostu pozbyć. Spogląda na nią zdziwiona, próbuje odgadnąć co takiego się stało, że cały ten jędzowaty humor się z niej ulotnił. Dostrzega jeszcze przy okazji to jak bardzo jest blada i chuda, choć sama Dominique od śmierci Aarona, okropnie wymizerniała, jednak nie w takim stopniu jak jej starsza siostrzyczka, przynajmniej tak jej się wydawało.
- Jasne...- mruczy pod nosem, aż wreszcie podnosi się z łóżka i zmierza w stronę drzwi. Po drodze jeszcze musi zatrzymać się przy niej i zlustrować wzrokiem. - Gdybyś chciała pogadać to wiesz gdzie mnie szukać nie? - po tych słowach dzieje się coś naprawdę nietypowego, coś co chyba jeszcze nigdy nie miało miejsca. Bowiem młodsza siostrzyczka Vic muska jej policzek ustami, a potem po prostu się ulatnia, bo tak łatwiej, po co się tłumaczyć?
[ i tu mam pomysł. może wieczorem Vic przechadzałaby się po bloniach/zamku kilka dni po tym jak sobie tak od serca pogadały i natknęłaby się na ryczącą Dom, a ta ostatni raz wylewałaby tak łzy w dzieciństwie po tym jak brat porwał jej misia. więc zaskoczona tym wszystkim starsza siostra postanowiła by się nią zaopiekować mimo wyraźnych protestów? nie wiem w sumie no..]
OdpowiedzUsuńDomiś
[ dobra <3 zaaaaczniesz, prawda? a co do przezwiska, to sama muszę nad nim pomyśleć]
OdpowiedzUsuńDominique nie znała pojęcia, idei miłości. Mimo tego, że rodzice obdarzali ją tym silnym uczuciem, ona często nie była w stanie nawet go zauważyć. Miała wrażenie, że wszystko to przekładane jest na Vic czy najmłodszego Lu, ukochanego braciszka dziewczyny. Ale nie, ona oczywiście nie miała im tego za złe, choć przecież prawda była taka, że Bill i Fleur obdarzali swe dzieciątka miłością równą i sprawiedliwą. Weasley nie rozumiała i zrozumieć tej idei nie chciała, póki w jej życiu nie pojawił sie pieprzony książę na białym koniu i poważnie nie namieszał. Przez bite pół roku zdawało jej się, że unosi się nad ziemią, a głupia była już gotowa myśleć, że tak będzie już zawsze. Naiwna prawda? Dlatego gdy ktoś wylał na nią zimny kubeł wody, tak ciężko było powrócić do rzeczywistości, która nagle stała się taka szara, nijaka, pozbawiona nawet wszelkich uczuć. I co jej pozostało? Płakanie po nocach w poduszkę, wpatrywanie się w jedno zdjęcie, zagryzanie warg do krwi. A dzisiejsza pogoda dodatkowo sprzyjała wszelkim rodzajom melancholii. Wypchała więc kieszenie swego zielonego płaszcza chusteczkami i ruszyła na błonia, gdzie nikogo się nie spodziewała. Nawet korytarze były puste, wszyscy siedzieli w pokojach, śmiali się, uśmiechali, żyli sobie szczęśliwie nieświadomi, że ktoś obok przeżywa życiową tragedię od dobrych paru miesięcy.
OdpowiedzUsuńA będąc juz na błoniach opadła pod jedno z drzew i wreszcie wybuchnęła płaczem, który tłumiła w sobie od kilku dni. Nie słyszała jak ktoś stawia za nią kroki, a tak naprawdę dopiero głos jej siostry sprowadził ja na ziemię. Poderwała się szybko, otarła mokre policzki, pociągnęła nosem i schowała kilka chusteczek z powrotem do kieszeni.
- Nic. A co miało się stać? Nie można już sobie posiedzieć nad jeziorem, to zabronione? - jest nieprzyjemna, już dawno obrała atak za sposób obrony.
[ja również^^ chociaż moja Zuzia może już niespecjalnie to wszystko pamiętać:P Podchwyciłam myśl i zacznę, a raczej pokontynuuję wątek]
OdpowiedzUsuń- Mwghdhsmdddrrr...Eeeghh...!
Mniej więcej taki zbitek dziwnych głosek wyartykułowanych w sposób nasuwający tylko jedno wytłumaczenie wydobył się tego poranka spomiędzy warg panny Susan Cage, która postanowiła podnieść swoją rozczochraną głowę znad poduszki i unieść do góry niesamowicie ciężkie powieki.
- Aua! - skrzywiła się z niezadowoleniem kiedy uświadomiła sobie, że słońce świeci zdecydowanie zbyt mocno (a przecież mamy listopad, do cholery!), zegar w salonie tyka zbyt głośno i w ogóle wszystko jest "ZBYT" i "UGH", głowa zaraz jej pęknie i dlaczego nie ma przy jej łóżku jakiejś szklanki wody albo najlepiej cysterny...
-Mghwgrrjjaapierdzielę - mruknęła Susan i po odkaszlnięciu postanowiła zrobić podejście drugie i otworzyć oczy chociaż na tyle, by móc się rozejrzeć, gdzie się znajduje.
Z ulgą odkryła, że była w swojej kwaterze, nawet w swoim łóżku i w swoich ubraniach (udała, że nie widzi męskich koszul, marynarek i krawatów zwiniętych na krześle - zupełnie nie miała głowy, by zastanawiać się nad tym skąd się wzięły... dosłownie i w przenośni). Minusem było to, że nie do końca pamiętała jak do swojego łóżeczka trafiła. I to, że nie była w nim sama.
Pełna najgorszych myśli zerknęła ostrożnie w bok i ujrzała burzę jasnych włosów, które dalej zaprowadziły ją do zwiniętej w kłębek na drugim końcu łóżka postaci, która najwyraźniej też była w fazie "budzę się i... i ja pierdolę". Susan nagle zaczęły się przypominać jakieś "migawki" z wczorajszego wieczoru, które mogły dać niejaki obraz tego, co się działo (niepełny i przepełniony różnymi tajemnicami i zagadkami typu co robi w nogach jej łóżka ananas wciśnięty w czarną czapkę i z gustownymi Ray Banami na nosie (o ile ananasy w ogóle mają nosy...).
Brunetka opadła z wysiłkiem z powrotem na materac i naciągnęła poduszkę na głowę.
- Więcej z Tobą nie piję, durna pało - wymamrotała z niejakim jękiem. - Nigdy w życiu...
Taa... To się dopiero nazywa dojrzałe i odpowiedzialne grono pedagogiczne...!
Stara się wyglądać normalnie, opanować drżenie ciała, powodowane tłumionym szlochem. Obie panienki nigdy nie były sobie jakoś specjalnie bliskie, choć wzajemnie darzyły się mocnym uczuciem. Nie spowiadały się sobie wzajemnie, choć po Vic, często było widać, że coś jest nie tak. Sama D. tłumiła to w sobie bardzo głęboko, uniemożliwiała wydostanie się na zewnątrz, bo tak było łatwiej, bo to ona w rodzinie uważana była za tą, co zniesie wszystko bez mrugnięcia okiem. Po co więc zszargać sobie tak cudowną opinię?
OdpowiedzUsuńOwszem, były takie momenty gdy chciała po prostu do niej podejść, pociągnąć za rękaw i powiedzieć wszystko, co w tej jej główce siedzi, wyciągnąć za jej pomocą zadrę zawartą w sercu. Ale po co? Czyż nie miała ona już wystarczająco wielu problemów? Zresztą czy by ją to obchodziło? Dominique sądziła, że jej siostra nie przywiązałaby do tego większej uwagi niż do zeszłorocznego śniegu. Zaczęła niespokojnie przenosić ciężar ciała z nogi na nogę, spuściła głowę i na moment przygryzła dolną wargę, niczym małe dziecko, które coś przeskrobało i teraz czeka na wyrok, który przesądzi o dalszym żywocie.
- Nic, poradzę sobie. - mówi szybko, unosi na momencik wzrok na piękną postać swej siostry, której od lat zazdrości urody.- Sama? Czy ty masz o czymkolwiek pojęcie? Przez prawie dwa lata nie interesowałaś się tym co się z nami, ze mną dzieje, a teraz zgrywasz miłosierną siostrę? Ale dobrze, jeśli chcesz mi pomóc to się nie wtrącaj. Na ratunek jest już za późno, siedzę w bagnie, z którego muszę wyjść sama inaczej zawsze się będzie za mną ciągnęło. I choć to jest cholernie trudne, to muszę to zrobić, muszę sama, bo jego już nie ma i nigdy nie będzie, a ja muszę do tego po prostu przywyknąć i nauczyć się wszystkiego od nowa. Więc nie siostrzyczko, nie pomożesz mi, bo na to jeszcze nie wymyślono eliksiru.
[Ja z zapytaniem, coby się upewnić, czy pani wciąż chętna na wątek.]
OdpowiedzUsuńWish
- Jasne, najlepiej zwal wszystko na mnie - mruknęła odwracając się plecami do towarzyszki, ale bardzo szybko pożałowała tego zbyt dynamicznego ruchu. Zacisnęła powieki i zaczęła głęboko oddychać co by sobie jednak nie zapaskudzić łóżka, które mimo wszystko bardzo lubiła. Jednakże od tego nadmiaru względnie świeżego powietrza lekko się zachłysnęła.
OdpowiedzUsuń- Dam Ci pięć galeonów jeśli ruszysz tyłek do łazienki po eliksir detoksynujący... - jęknęła wręcz błagalnie, gdy już przestała kaszleć. Opadła z wysiłkiem z powrotem na poduszkę i zerknęła na blondynkę kątem oka.
- Czy Ty zdajesz sobie sprawę jak źle na mnie wpłynęłaś? - Spytała z udawanym wyrzutem (mimo wszystko Susan miała przeczucie, że bawiły się całkiem przednio, ale ich obecny stan nie sprzyjał przyznawania się do tego). - Ja jestem porządnym obywatelem Magicznego Świata, porządnym, szanującym się aurorem i nauczycielką, która stara się być wzorcem chociaż dla garstki osób...
Uświadomiwszy coś sobie pacnęła się otwartą dłonią w czoło, po czym przejechała nią po całej twarzy. Ciemnoczekoladowe (choć w tym momencie raczej skacowano - czarne) zastygły w przerażeniu.
- Weasley... - wykrztusiła z siebie grobowym tonem bojąc się odpowiedzi na pytanie, które zamierzała zadać. - Ilu naszych uczniów mogło znajdować się wczoraj w klubie...?