piątek, 30 listopada 2012

Mówi się, że litość to nieprzyjemna rzecz, ale jest lepsza niż nienawiść.

S A G A   V I L L E M O    N I E L S E N

   Osiemnasty lipca dwa tysiące szóstego roku nie był szczególnym dniem. W całej Anglii siąpał delikatny deszcz, słońce schowało się za ciężkimi chmurami i tylko dwudziestostopniowa temperatura była dowodem na to, że w Wielkiej Brytanii aktualnie panował środek lata. Brytyjczycy jednak byli do tego przyzwyczajeni, w przeciwieństwie do żądnych zwiedzania turystów, którzy byli niewątpliwie rozczarowani niezbyt przyjazną pogodą.
   Osiemnasty lipca dwa tysiące szóstego roku na pewno nie zapadł ludziom szczególnie w pamięć. Był to kolejny pochmurny, monotonny dzień dla większości mieszkańców Anglii. Chodniki były pełne śpieszących się donikąd przechodniów, zaś na ulicach ciągnęły się długie rzędy trąbiących aut i innych pojazdów. Ot, nic szczególnego. Żadnych ataków terrorystycznych, wypadków na wielką skalę czy gwałtownych burz.
   Osiemnasty lipca dwa tysiące szóstego roku był zwykłym dniem. Tego właśnie dnia przyszłaś na świat. Dokładnie trzy minuty po północy, jako Saga Villemo Nielsen, córka norweskiego małżeństwa. Krucha, niewielka istota, która swoją obecnością na tym świecie nie zmieniła zupełnie nic, prócz życia pojedynczych jednostek. Wszakże czym jest jedna duszyczka przy milionach innych dusz?

   Masz pięć lat. Jesteś jeszcze dzieckiem. Wesołym, wiecznie rozgadanym i beztroskim dzieckiem. Jak na pięciolatkę jesteś nadzwyczaj grzeczna. Zupełnie nie przypominasz tych wszystkich rozpieszczonych bachorów, które awanturują się z byle powodu. Posłuszna i jakże urocza z ciebie istotka, która zawsze i wszędzie zachowuje się wzorowo. Złote dziecko, oczko w głowie rodziców. Tylko niekiedy potrafisz być niewyobrażalnie męcząca. Szczególnie, gdy niemal codziennie przyprowadzasz do domu jakieś bezpańskie zwierzę, a rodzice nie mają serca ci się sprzeciwić, widząc te twoje duże, błagalne ślepia.
   Masz jedenaście lat. Do tej pory chodziłaś do mugolskiej szkoły tylko ze względu na matkę. Jednak kiedy po długich latach wyczekiwania dostajesz upragniony list z Hogwartu, bez namysłu rzucasz wszystko i pierwszego września stawiasz się na peronie 9 i 3/4, który wiezie cię do celu. I nawet nie wiesz kiedy zleciało te kilka godzin podróży. Jednak nie myślisz o tym, zbyt zaabsorbowana widokiem jaki wokół ciebie się roztacza. Najbardziej jednak jesteś przejęta widokiem Tiary Przydziału, która z czasem kieruje cię do stołu Puchonów.
   Masz szesnaście lat. Nawet nie wiesz jakim sposobem ten czas tak szybko minął. Jesteś dumną Puchonką na szóstym już roku, która bez problemu zdała wszystkie testy. Jesteś szóstoklasistką, która może pochwalić się wspaniałym patronusem przybierającym postać gronostaja. Dziewczyną, która boi się wilkołaków. Po prostu zwykłą, niewyróżniającą się z tłumu czarownicą.
  Jesteś człowiekiem. Człowiekiem wrażliwym, podatnym na zranienia, który swoimi największymi sekretami nie dzieli się nawet z przyjacielem. Człowiekiem o dobrym sercu, pełnym nadziei, miłości i wiary w ludzi. Człowiekiem zbyt ufnym i naiwnym, aby samodzielnie przetrwać w tym brutalnym świecie, dającym się zmanipulować wszystkim dookoła, choć za każdym razem przyrzekasz, że był to ostatni raz. Nic się jednak nie zmienia. Za każdym razem dajesz się nabierać na te same kłamstwa. Wierzysz innym i robisz to, co chcą, gdyż za bardzo boisz się odrzucenia. Chcesz być lubiana, chcesz być kochana, chcesz czuć, że ktoś obok ciebie zawsze jest.
   Jesteś dziewczyną. Dziewczyną jak inne nastolatki w twoim wieku, a jednocześnie zupełnie inną. Dziewczyną wiecznie roześmianą, która nigdy nie daje po sobie poznać, że coś jest nie tak. Wszystko dusisz w sobie, bojąc się obarczać innych swoimi problemami, które zżerają cię powoli od środka niczym pasożyt, nie chcąc doprowadzić do twego ostatecznego końca. Codziennie robisz dobrą minę do złej gry, cały czas udając. Masochistka, tak powiadają. I kto wie, może jest w tym odrobina prawdy? Nie zważasz bowiem na swoje uczucia, które tłumisz w sobie. Chcesz być po prostu jak inni, choć tobie nigdy się to nie uda. Zbyt wielka z ciebie perfekcjonistka, aby wpasować się do stereotypu dzisiejszego nastolatka.
   Jesteś uczennicą. Uczennicą ambitną, która dąży do celu nie po trupach, a dzięki swojej zawziętości. Uczennicą, potocznie nazywaną przez innych kujonem, choć nie ma w tym ani krzty prawdy. Ludzie bowiem lubią używać słów, których znaczeń nawet nie znają. Lubią nadawać im nowe znaczenie, niekiedy tak różne od tego prawdziwego, tym sposobem je po prostu bezczeszcząc. Ale cóż możemy na to poradzić? Wszakże nie wszyscy posiadają inteligencję, tak ważną w dzisiejszym świecie. Dlatego możesz być z siebie dumna, nie jesteś taka jak inni. Och, zaraz. Przecież ty chcesz być jak inni. Z marnym skutkiem, niestety.
   Jesteś Puchonką. Stereotypową Puchonką. Przyjacielską, wierną aż po grób Puchonką, która stara się pomagać wszystkim dookoła i szerzy miłość samą swoją obecnością. A przynajmniej chcesz, aby tak było, gdyż nie zawsze ci to wychodzi. Ty jednak się tym nie przejmujesz i dalej robisz swoje, unikając przy tym wszelkich konfliktów. Nie jesteś bowiem osobą, która lubi się kłócić. Wręcz przeciwnie, uciekasz się i chowasz, gdy czujesz, że nadchodzi jakakolwiek awantura. Robisz wszystko, aby nikogo nie zdenerwować. Niemal płaszczysz się przed innymi, żeby tylko nie zostać osobą, nad którą będą się znęcać.


lat szesnaście / urodzona 18 VII 2006 / klasa VI 
gronostaj / wilkołak / 12 cali, jabłoń, pióro feniksa
półkrwi czarownica / prefekt Hufflepuff'u
_______________________________________________________________________

Karta dodana od nowa, bo pod tamtą był za duży bałagan. Tym co mam odpisać, odpiszę. Tym, z którymi mam zacząć, zacznę. Cytat w tytule - Cassandra Clare. Na zdjęciach Alice Englert. Amen.

czwartek, 29 listopada 2012

It's future rust and then it's future dust.











Cathrina Verona

Patronus&Bogin: 
Fretka | Rozwścieczony Byk




     1,2,3
      
    Jakkolwiek imię tej ślizgonki może kojarzyć ci się ze wschodnią Europą - nie jest stamtąd. Urodziła się tydzień po domyślnym terminie w jednym ze szpitali w Bristolu i choć imię dostała całkiem nieangielskie, to od wczesnego dzieciństwa mieszka w Londynie i to w żenująco wręcz kulturalnej dzielnicy. Ludzie mówią tu sobie dzień dobry nawet gdy się nie znają, wyręczają się w koszeniu trawnika przed domem i przy okazji myją sobie nawzajem samochody za prośbą - każda rodzina oprócz Verony. W ogóle co to za paskudne nazwisko, ani trochę nie pasujące do rodziny spokrewnionej z rodem Rosierów w stopniu trzecim czwartej linii? Verona? Szekspir w grobie się przewraca ilekroć słyszy jak ktoś krzyczy to nazwisko przez hogwartowy korytarz. Na szczęście, William ma względny spokój, bowiem nikt do Cathriny nie lgnie z własnej woli.
"Matka czarownica, ojciec mugol. Nieźle nim wstrząsnęło jak się dowiedział"
& ma młodszego brata Trevora, który został wydziedziczony, kiedy dorobił się dziecka w wieku szesnastu lat

   Wygląda na drobną i rzeczywiście, nie może się poszczycić wielkimi bicepsami, które zresztą nie pasują dziewczynie sięgającej ledwo metra pięćdziesięciu pięciu. Ma od zawsze względnie proste, jasne włosy, które latem robią się denerwująco mysie. Sięgają jej do łopatek, ale prawie nigdy ich nie rozpuszcza, oprócz wyjątkowych wypadków, tylko do spania. Skoro blondi, to i oczy (szaro-)niebieskie i nie są jakoś wybitnie ładne, choć nieustępliwie podkreśla je eyelinerem i tymi pierdółkami, które trzyma w niedużej kosmetyczce w dormitorium. Nie lubi się malować, bo przecież lepiej zakuwać do historii magii i cieszyć z oceny Powyżej Oczekiwań. Tylko czyje oczekiwania to są, skoro Cat wymaga od siebie tak dużo jak chyba żaden krukon? Ambicja ją zżera od środka, kiedy widzi, że ktoś przegonił ją w wynikach testów. Siódma klasa. Denerwuje się sprawdzianami, owszem, ale nie pokazuje tego po sobie jak rozhisteryzowane laleczki z gniazda za które robi im krucza wieża.  Jest zbyt przewidywalna, a do trzeciej klasy sprawiała wrażenie przed każdym wyjściem  piszącej sobie scenariusz, albo jakby ktoś pisał o niej książkę, którą odnalazła i wykuła na pamięć.  Każda jej odpowiedź zdaje się być przemyślana, choć dziewczyna nie jest typem osoby, która zastanawia się nad życiem podczas rozmowy z kimś, zupełnie ignorując. Czasem tylko, kiedy się nudzi, to powie ci "do widzenia". Poza tym mówi krótko, zwięźle i nie ma zwyczaju owijać w bawełnę. Jeśli spytasz ją, czy szata cię nie pogrubia - powie, że opina cię w talii i wyglądasz jak tłusty wieprz, a do tego wystarczy ci jeszcze chwila w tym outficie i rozerwie się na tobie w strzępy. Taka jest miła i zupełnie niebezpośrednia. Umie łatwo się zezłościć i to o najmniejszy pyłek kurzu na jej ramieniu i o zły dobór słów podczas dyskusji z nią. Umie też wyciągać satysfakcję z czyjejś porażki i we wszystkim doszukuje się drugiego dnia, co często okazuje się być zgubne.  Nie zawsze pewna swego, ale - niech mnie szlag jeśli nie - walcząca o każdą rzecz ze światem. To ten typ ukrytej anarchistki, która nie ma wpływu na to co się dzieje wokół niej, więc po prostu daje się porwać. Przecież takie są najgorsze. Jej zdanie to jednak jej zdanie; nie każdy musi je poznać, bo ona woli rozmawiać ze swoją różdżką niż z ludźmi, którzy nie dość, że przerywają jej często zbyt zajęci sobą, to jeszcze nie są tacy wszechwładni. 12 cali, jad akromantuli, krzew różany.


[karta wyszła potwornie, ale wątki chętnie zaczynam
choć nie zawsze
upomnij się, jeśli nie otrzymasz odpowiedzi
cześć i czołem ] 

FUCK ALL THOSE PEOPLE




 Gustav Philemone Leach 



Urodził się w roku dwa tysiące piątym (dla humanistów 17 zaliczone), gdzieś tam w Anglii, gdzie kończył swe pierwsze przedszkole czy podstawówkę. Później za sprawą przyniesionego przez sowę listu dostał się do najzwyczajnej szkoły, zwanej Hogwartem. Oczywiście z góry wypisane były dzieje tegoż chłopca, ponieważ wywodzi się z dostojnego, bogatego rodu, który w ostatnich latach zyskał sławę swym powodzeniem na giełdach. Jednakże mając już tyle wiosen za sobą, rodzice nie byli w stanie odchować porządnie syna i ten, skorzystawszy z wolności, że tak się wyrażę, przegiął pałę i wyleciał z domu. W podobnej sytuacji znalazł się jego kumpel, który zamiast się dalej edukować w Szkole Magii i Czarodziejstwa, poszedł do pracy i zmywa kufle po żulerii w jakiejś Londyńskiej, magicznej knajpie (bodajże można natknąć się na niego w dziurawym kotle). Nie chcąc podzielić losu przyjaciela, ogarnął swe dupsko i do Hogwartu przybywa z jakże ogromnymi ambicjami, by ukończyć szkołę bez żadnej bójki czy też wpadki z zostawionymi dilerkami na szafce szkolnej. Także zero zabaw, zero picia, zero wysadzania pokoi nauczycielskich czy też innych eksperymentalnych ekscesów. Rozumiemy się?

  Jak do tej pory z nauką szło mu kiepsko, jednakże nie na tyle fatalnie, by kiblować niczym skretyniały ogr zamieszkujący dolinę półgłówków. Dlatego z dumnie uniesioną brodą wstąpił do klasy VII reprezentując Slytherin - swoją drogą wizerunek jego osoby bardzo łatwo jest przypisać do stereotypowej, Ślizgońskiej maniery. Nie, żeby chłopak był zarozumiały. Po prostu czasem trafia się na takich ludzi, których lepiej mijać szerokim łukiem.

   Tęczówki o odcieniu brudnych lapisów, spoglądające z dziką tajemniczością. Lśniące intrygą, znacznie odznaczające się od opadających na czoło słomianych kosmyków rozmierzwionej grzywki. Czubkiem głowy sięga stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Swą budową prezentuje niczym zawodowy koszykarz dbający o swą muskulaturę. Na kłykciach w świetle dziennym można dopatrzeć się lekkich zarysowań po niespodziewanych bójkach, w które wdawał się już od dziecka.
  Ostatnio przy śniadaniu posłyszał, iż współlokatorzy obawiają się o swoje tyłki, układając teorię spiskową a propo tego, iż jes on gejem. Rzecz jest to bowiem absurdalna, gdyż to cham i prostak jakich mało i absolutnie nie toleruje związków homoseksualnych. Raz sprał jednego piętnastolatka za to, że wyszedł z łazienki z drugim kolesiem za rękę. 
  Lubi przesiadywać sam, czytać książki, szkicować na końcach zeszytu nierealne, cyberpunkowe wizje architektoniczne. , Mimo zamkniętości na rzeczywistość, za nic w świecie nie pogardziłby projektem iks u przyjaciela. Ulubionym kolorem jest brązowy. Warto wiedzieć przede wszystkim, iż jest nieprzeciętnym skurwielem.

  Nawet najdzielniejsi mają swoje pięty Achillesa. Ciekawostką jest to, iż nienawidzi ropuch. Raz kiedyś jedna wskoczyła mu na zeszyt podczas lekcji eliksirów, gdy to kociołek stał na blacie, on zaś notował składniki. Biedaczek dostał takich napadów lękowych, iż swym wrzaskiem ogłuszył kolegę na dobre kilka godzin, zaś drżącymi dłońmi wylał artament do kociołka. Wywar zawrzał i pianą eksplodował na pół klasy. O ropuszcze nawet nie wspomnę, gdyż ta historia nie skończyła się dla niej szczęśliwie.
  Przerażają go także małomówni ludzie, czytający książki uczniowie oraz wkasane koszule (kojarzone u niego z totalnym gejostwem, wypychanie sobie gaci materiałęm, jakby i tak nie było tam wystarczająco ciasto i gorąco) . Za niesubordynowany strój  przez bity rok miał uwagi i ujemne punkty.
  Rzeczy które lubi, a jest ich naprawdę garstka: małe koty, mleko kokosowe.


WHATEVER



słowem wstępu:

cześć, zawsze odpisuje, chyba, że stracę jakąkolwiek nadzieję na zbudowanie patologicznej relacji (ps. tylko takie uwielbiam), wtedy mogę cię zlać. Ale to naprawdę musi być już bardzo źle.
Coby was nie zachęcać, dodam, że to brutal jakich mało. Chodząca bomba zegarowa, która w najmniej oczekiwanym momencie.
do dyrekcji: wiem, że miejsca się skończyły, ale to nie musicie mnie dodawać, ja poczekam aż ktoś wyleci czy coś. No bo to taka postać stworzona dla domu, a ów dom dla tej postaci :)
JEST ZŁYY, BARDZO ZŁY - UCIEKAJCIE OD NIEGO!

środa, 28 listopada 2012

Nie taki diabeł straszny jak go malują.

Tumblr_mdih9jb4db1rpxdbm_largeShane Gellert Grindelwald
23 lata
Stażysta Obrony Przed Czarną Magią
Należał do Slytherinu, były prefekt naczelny
Patronusa nie wyczarował ze względu na brak dobrych wspomnień
Bogin jego własna śmierć

Rodzina:
Pra pra pra dziadek Gellert Grindelwald - to po nim odziedziczył drugie imię, niby się z nim kojarzy, a jednak nie ma mani władzy ani chęci by być najpotężniejszym magiem na świecie.
Matka Jacqueline Grindelwald - nie żyje, zmarła zaraz po urodzeniu syna. Oczywiście byłaby wspaniałą żoną i matką, niestety Shane nie przekonał się o tym.
Ojciec Connor Grindelwald - obwiniał syna o śmierć ukochanej żony. Nigdy nie wybaczył synowi i nie wychowywał go jak własnego. Zatrudnił niańki i miał go gdzieś. Sam zajmował się czarną robotą jak i pracą w Ministerstwie Magii. Nie darzy syna jakimkolwiek uczuciem tak samo jak i Shane nie czuje się pierworodnym Connor'a.
602635_451359798229753_431098906_n_large
Historia:
Jako młody chłopak, który nie był pilnowany przez własnego ojca wpadał w różne kłopoty, nie tylko związane ze szkołą, ale również z prawem. Nie interesował się tym co robił i jak robił, ani za jakie pieniądze. Miał wszystko czego chciał mimo, że ojciec mia go gdzieś. Connor dawał synowi pieniądze tylko i wyłącznie po to, żeby ten nie pojawiał się w mieszkaniu.
Po jakimś tam czasie, gdy Shane kończył Hogwart, tak tak Hogwart, nie Durmstrang, jakaś ciotka od strony matki zainteresowała się nim. Postawiła mu kilka warunków, które niestety musiał spełnić. Udało mu się dobrze skończyć szkołę, poszedł na studia na przedmiot, który wręcz ubóstwiał. Nauczył się potrzebnych rzeczy i po kilku latach wrócił na stare śmieci.
Teraz siedzi w Higwarcie i uczy się jak być profesorem Obrony Przed Czarną Magią. Aż dziw bierze, że  były uczeń Slytherinu zainteresuje się czymś takim. Ale tak wyszło i tak pozostanie. Facet ten uwielbia to co robi i chce żeby jego uczniowie tak samo traktowali ten przedmiot jak on.
Tumblr_mdz38utibe1qliwmno1_400_largeCharakter:
Dość specyficzny z niego facet. Na zajęciach OPCM'u jest poważny, spokojny i stara się jak najlepiej wytłumaczyć swoje. Nie denerwuje się na uczniów bo wie jak to jest siedzieć kilka godzin w ławce, a jakiś stary pryk pierdzieli trzy po trzy. On chce zaciekawić młodszych od siebie tym co mówi. A zajęcia chce prowadzić w stylu... chodź tu pokaż mi czy potrafisz, a nie notujesz wszystko co powiem. Jeżeli wiecie o co chodzi to dobrze.
Po zajęciach, na korytarzu, w Hogsmeade, czy na błoniach jest normalnym facetem. To jest, lubi się zabawić. Nie jest aż taki stary więc i może robić więcej niż inni profesorowie. Przesiaduje z uczniami i rozmawia z nimi na każdy temat, można również powiedzieć, że spoufala się z uczennicami. No ale co można poradzić, skoro tyle ładnych dziewczyn uczęszcza do Hogwartu, a on jest niewiele starszy od nich.
Posiada również wady, spóźnia się na lekcje, mówi co ślina przyniesie mu na język, nie ważne czy to zrani kogoś czy nie. Po prostu jest szczery do bólu. Nie lubi płytkich osób i takich unika, no wiecie wytapetowanych lasek lub koksów co to się uważają za pępki świata. Ciekawią go jednak osoby, które posiadają mózg i z którymi może o czymś porozmawiać. Lubi wychodzić z uczniami na kremowe piwo bądź coś mocniejszego, jednak wtedy nie jest profesorem, a kolegą, z którym można się naprawdę dobrze dogadać. Masz problem przyjdź do niego w miarę swoich możliwości pomoże Ci.
Tumblr_mc9s8eqhpa1r9at5jo1_400_large



Wygląd:
No nie powiecie, zwykłego profesora nie przypomina. Krótko ścięte czarne włosy, czasami je zapuszcza i wtedy stawia do góry. Na świat patrzy błękitnymi patrzałkami, w nosie ma kolczyk i w wardze po lewej stronie. Ma jasną karnacje, i wiele tatuaży, które chowa pod czarną skórą i innymi ciemnymi ciuchami. Na szyi wisi zawsze jakiś wisiorek z krzyżem lub czymś innym. Na rękach pieszczochy różnego rodzaju z ćwiekami. Od ziemi odrasta całe sto osiemdziesiąt pięć centymetrów. Co tu jeszcze, na korytarzu zobaczysz go z daleka, na nogach zawsze ma wąskie spodnie w ciemnych odcieniach, glany i trampki do nie odstępują.

Tumblr_mc5y6mmllq1qdj2oqo1_500_large






- Uwielbia smakołyki różnych rodzajów od czekolad przez cukierki po zwykłe chipsy,
- Roznosi wokół siebie zapach Hugo Bossa, czasami również papierosów,
- Kocha koty, ma ich chyba z dziesięć i dokarmia jeszcze te z podwórka,
- Dzień rozpoczyna od mocnej kawy z cukrem i mlekiem, a także rundką po błoniach,
- Pasjonuje go mocna muzyka, gra na gitarze i śpiewa czasami pod prysznicem,
- Pisze piosenki w swoim małym czarnym notesiku, którego nie odstępuje na krok, nikt nigdy go nie widział,
- O resztę musisz spytać jego.


______________________________________________________________________
Dobra powiem krótko. Lubimy wątki, zwariowane powiązania i kartę pewnie jeszcze zmienię.

A friend with breasts and all the rest.

A friend who'll tease is better.
Our thoughts compress,
Which makes us blessed,
And makes for stormy weather.


Ramone Ehwaz Macnair || 5 stycznia 2005 || Slytherin, VII klasa
Piżmak || Ciężarna panna młoda || Heban, pazur hipogryfa, 12 cali, sztywna
Pajęcza mama || Miotacz tłuczków 

Pytania, na które przyszło mi odpowiedzieć wymusiły na mnie użycie myślodsiewni, a szczerze mówiąc wolałbym tego nie robić. Zużyłem siedemnaście buteleczek z około setki, każda z nich mieściła w sobie wspomnienie jedyne w swoim rodzaju, które wolałbym zachować na czasy, kiedy moja pamięć zawodzić mnie będzie bardziej niż wzrok czy słuch, a przez najbliższe kilkadziesiąt lat się na to nie zanosi. Cóż, pomińmy fakt, że kilkanaście związanych z nią chwil odeszło bezpowrotnie, a skupmy się na tym, co zawierały.
Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział mi, jak skończy się nasza znajomość, to bym nie uwierzył. Zwłaszcza, że jej ojciec, poza zwykłą psychopatycznym zamiłowaniem do wyprutych flaków, przejawiał szczególną niechęć do każdego chłopaka, który chociażby dotknął jego córki. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że stosował na niej legilimencję, często wbrew jej woli, aby wyłapać najkrótsze urywki przedstawiające ją w towarzystwie płci brzydkiej. Gdy poznała mnie, najwyraźniej nauczona doświadczeniem traktowała mnie jak śmiecia, tak, jak tylko Ślizgoni potrafią. Co było trochę dziwne, bo normalnie zwykła była zachowywać się wyrzutek swojego domu, roześmiana i pomocna, może nieco stuknięta, ale czy ktokolwiek ma jej to za złe wiedząc, w jakiej rodzinie się wychowała? Pokazywała mi grobowiec rodzinny, proszę mi wierzyć, miejsce przerażające: kilkadziesiąt wyglądających jak spetryfikowane ciał, idealnie zachowanych, pozamykane w szklanych gablotach w piwnicy i opatrzone imiennymi tabliczkami z datą urodzenia i śmierci. Ją bardzo to bawiło, że kiedyś i ona zostanie 'umieszczona na tej popieprzonej wystawie trupów', ale mnie zemdliło i musiałem wybiec czym prędzej, aby nie zarzygać jednego z jej przodków. 
Ogólnie sprawa jej rodziny jest warta opowiedzenia, jednakże ja nie umiem ująć w słowa całego cyrku, jaki się tam wyprawiał. Ona próbowała, aż zabrała mnie do siebie na obiad i wtedy zdałem sobie sprawę, jakiego mam farta mając za rodziców nudnych podwładnych Ministerstwa. I te wszystkie pojechane historie, jakimi chełpił się jej ojciec, matka z zapędami na arystokratkę i babka przejmująca się jedynie tym, czy jej wnuki nie przynoszą hańby rodzinie. W jej mniemaniu kontynuowanie tradycji rodzinnej polegało na coraz wymyślniejszych torturach, dręczeniu niewinnych mugoli, a już w ogóle marzeniem byłoby, gdyby poszli w ślady ojca i służyli Voldemortowi (staruszka wciąż uparcie wierzyła, że czarnoksiężnik się odrodzi jak poprzednim razem...). Doskonale wiedziałem, że Mona nigdy na to nie pójdzie, wbrew pozorom nie była tak przesiąknięta złem do szpiku kości, jak reszta. I, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, była strasznym tchórzem, nie umiałaby z zimną krwią zabić człowieka, bo dostała takie polecenie. Łatwiej przychodziło jej maltretowanie, niż zabijanie, ale czym skorupka za młodu nasiąknie... No, sami wiecie.

Nie wiem, jak to się stało, że się w sobie zakochaliśmy. Ja byłem typowym 'bedbojem' (czego się wstydzę, bo zachowywałem się jak kretyn), który nawet nie skończył szkoły, tylko rzucił ją w drugim semestrze ostatniego roku, aby wyjechać studiować wiedzę o smokach. Gdy się o tym dowiedziała nie rozpaczała, płakała tylko wtedy, gdy Tobiasz zdechł. Przyjęła to na klatę, jak wszystko, nawet pomogła mi się spakować, a na pożegnanie powiedziała mi tylko tyle, że ma nadzieję, iż jakiś smok spali mi jajca. Dziś to brzmi zabawnie, ale wtedy byłem zaskoczony i egoistycznie zawiedziony tym, że nie próbuje mnie zatrzymywać, nie grozi samookaleczeniem i brakiem wszystkich tych rzeczy, które zazwyczaj robią porzucane dziewczyny. Nie, ona musiała zaskakiwać, wychodzić poza linię, więc nie zdziwiłem się, gdy przysłała mi buteleczkę wypełnioną czymś, co nie było ani cieczą, ani gazem. Wspomnienie okazało się dowodem na to, że jakbym kiedykolwiek zmądrzał, to mogę wrócić, ale nie pokazywało jednoznacznie stuprocentowego przebaczenia. Ona zawsze chowała urazę, choćby wydawać się mogło, że znów się z kimś przyjaźniła, nigdy do końca nie odpuszczała wyrządzonych krzywd.
Nie potrzebowałem myślodsiewni, aby udzielić odpowiedzi na pytanie dotyczące charakteru, bo jednoznacznie nie można tego ująć w żadne z istniejących i nowo wymyślonych słów. Była jak jezioro, z pozoru płytka, ale wystarczyło przejść ostrożnie kilka metrów aby dowiedzieć się, że ma w sobie drugie, głębsze dno. Głupcy, jak ja, wpadali w ciemną toń i dobrowolnie w niej zostawali, chcieli utonąć w tych najczarniejszych wodach, bo wydawały się i były fascynujące. Do Slytherinu pasowała w każdym calu, bo była zadziorna i umiała walczyć o swoje, ale nie docierała do celu po trupach. Miała wyczucie, nigdy nie dała więcej i nie zraniła mocniej, niż druga osoba mogłaby to zrobić. Nie chodzi o znajomość ludzi, była zbyt inteligentna aby ślepo ufać komuś, kto zdradził jej jeden nieistotny sekrecik, ja sam nie mogę powiedzieć, że do końca ją poznałem. Umiejętnie maskowała wszystkie swoje emocje i odczucia, ukazywała tylko te, które chciała, podejrzewam, że tę blokadę założył na niej ojciec, który uważał przesadną uczuciowość za słabość. Ani jej rodzice, ani babka nigdy nie powiedzieli, że ją kochają, że są z niej dumni, bo nie potrafiła sprostać ich wygórowanym oczekiwaniom. Paradoksalnie, sama nie była lepsza, sporo musiałem się namęczyć, aby zgodziła się pokazywać ze mną publicznie w roli oficjalnej partnerki. Nie stało się to zaraz po szkole, dopiero w moje dwudzieste czwarte urodziny uczyniła mi ten zaszczyt, aportowała się w moim domu w środku nocy i oświadczyła, że 'niech ci będzie, ale jak nagle wyskoczysz z zaręczynami, to wepchnę ci pierścionek do gardła', po czym zniknęła. Pogodziłem się z faktem, że nigdy nie zostanie moją żoną, nie będziemy mieli dzieci, bo uparcie twierdziła, że to nie dla niej. Na widok kobiety z wózkiem szczerze jej współczuła, a gdy kiedyś zobaczyliśmy mugolską parę młodą tylko prychnęła i stwierdziła, że nie ma nic głupszego niż wydawanie kupy forsy na coś, co zaraz i tak zamieni się w kilkanaście kilo nadwagi i bezsenność spowodowaną płaczem dziecka. Jedynym symbolem naszej miłości, który powstał pod wpływem alkoholu na zakończenie VII klasy, było wytatuowanie sobie nad sercem zawiązanych na supeł węży. Jednocześnie miała to być duma z przynależności do Slytherinu, a ten mały dowodzik oboje podziwialiśmy z przyjemnością.

Nigdy nie musiałem na nią czekać, gdy wychodziliśmy gdzieś razem. Przeciwnie, to ona kopała w drzwi mojego dormitorium, gdy nie stawiałem się w pokoju wspólnym o ustalonej godzinie, strasznie punktualna była. Przed oczami mam wyraz jej twarzy, gdy kilka lat temu pomyliłem godziny i przyjechałem na miejsce spóźniony czterdzieści minut, normalnie ciskała pioruny wzrokiem. Chociaż cała była wyjątkowa, niewątpliwie jej oczy były jednym z czynników, przez które nie umiem o niej zapomnieć. Nie chodziło nawet o tę jaskrawą zieleń, raczej ich wyraz, nieraz aż bałem się w nie patrzeć. Ziało z nich jakimś pociągającym szaleństwem, na które pomimo niebezpieczeństwa chciałeś się skusić, gdy była zawiedziona to przestawały błyszczeć, wyglądały jak oczy kogoś ukaranego pocałunkiem dementora, a gdy dopadał ją szał były rozbiegane, płonęły ogniem identycznym, jak po użyciu proszka Fiuu. Nigdy nie wyrażały obojętności, choćby ona miała wszystko gdzieś i była arogancka względem każdego, jej oczy zawsze nasiąknięte były emocją. Nie przejmowała się też jakoś specjalnie swoim wyglądem i chociaż czasem zastanawiałem się, jak wygląda w sukience (każdy normalny facet by to robił...), nie mogłem jej nakłonić do włożenia jej. Ciągle tylko glany, koszulki i koszule z pourywanymi rękawami, ramoneska z którą nie rozstawała się zapewne między innymi przez to, że kojarzyła jej się z imieniem. No i usta, nawet gdy wpadałem do niej rano, zanim wstała, zawsze miała usta pomalowane czerwoną bądź inną ciemną szminką, co pasowało do jej urody wręcz idealnie. Sama zawsze kategorycznie zaprzeczała, gdy nazywałem ją 'piękną psychopatką', a niezgoda ta dotyczyła jedynie jej urody. Nie kokietowała, naprawdę nie dostrzegała tego, że mnie nie obchodzą inne, wymalowane i wystrojone dziewczęta, tylko właśnie ona, taka rozczochrana i nieidealna. O jej figurze nie będę wspominał, bo to nie jest dobre miejsce, poza tym chyba by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że mówię o jej 'spasionym cielsku, daj jeszcze cukierka'. Zwłaszcza, że okoliczności, w jakich przyszło mi je oglądać chcę zachować tylko dla siebie, a nie do użytku publicznego.

Miała fioła na punkcie Tobiasza, swojego pająka, którego nosiła ze sobą dosłownie wszędzie. Na lekcjach wędrował po jej ramieniu, przyprawiając o palpitacje serca siedzące najbliżej dziewczyny i kilku co bardziej wrażliwych facetów. Mnie na jego widok też przechodziły dreszcze, na szczęście nigdy nie przyszło mi go dotknąć, bo tylko ona mogła trzymać go na rękach. Była zbyt odpowiedzialna, zdawała sobie sprawę, że gdyby przypadkiem zwierzątko uciekło, pierwszą reakcją znalazcy byłoby strzelenie w niego pierwszym lepszym urokiem. Na noc zamykała go w opieczętowanym ochronnymi zaklęciami terrarium, nie mógł ani wyjść, ani nikt poza nią nie mógł go stamtąd wyjąć. Nie wiem, skąd pomysł na imię, zazwyczaj pająki nazywa się jakoś mrocznie, Killer czy coś w tym stylu, ale nie byłaby sobą, gdyby Tobiasz nie był Tobiaszem. Jakby się zastanowić, gdyby nosił inne imię zupełnie by do Ramone nie pasował.  Jego śmierć nie była zaskakująca, w listach informowała mnie, że chyba jego czas nadchodzi, a gdy zdechł teleportowała się do mnie z małą trumienką, którą własnoręcznie wykonała. Nie obchodziło ją, że jestem w pracy, żądała wyprawienia mu pogrzebu, na którym puściła z mugolskiego radia 'Back in black' AC/DC, ryczała jak bóbr i własnoręcznie uplotła wieniec z róż, kalecząc sobie przy tym ręce, ale uznała, że to nic takiego, a róże to ulubione kwiaty Tobiasza i mu się ta chwila cierpienia należy.

Już wtedy zauważyłem, że coś dzieje się z jej psychiką, po odejściu pajączka zmieniła się nie do poznania. Napady szału były coraz częstsze, a między nimi panowała cisza, jak przed burzą, wtedy Mona siedziała skulona w którymś fotelu, trzymała w dłoniach kubek mocnej kawy i mruczała coś do siebie. Jakby ten zwierz był jedynym stworzeniem, które trzymało ją przy normalności, nawet ja przestałem się liczyć, choć ona nie zrobiła się dla mnie mniej ważna, przeciwnie. W międzyczasie zmarł jej ojciec, nie wiem, z jakich przyczyn, ale to dobiło ją jeszcze bardziej. Jeździłem do Mungo codziennie, bo tam wylądowała, na oddziale zamkniętym. Nie chciała powiedzieć nikomu, co się dzieje, czemu jest taka przybita. Potem się dowiedziałem, gdy pojechałem do jej domu, wyjątkowo przerażające miejsce. Otworzył mi jej brat Faust, dziwnie optymistyczny, jak zwykle starannie ubrany i uczesany. W szkole sądziłem, że jest gejem, ale potem się ustatkował, wspomnijmy, że z mugolaczką. Nie przyszło mi jednak jej poznać, bo wkrótce po moich odwiedzinach oboje wyjechali. Do dziś żałuję, że odwiedziłem dwór Macnairów i poznałem sekret cierpienia mojej ukochanej. Podobno w przysiędze małżeńskiej, która obowiązuje każdego członka jej rodziny, jest zawarte '... i nie opuszczę cię aż do śmierci, a gdy ona nadejdzie, dołączę do ciebie najszybciej, jak będzie mi dane'. Matka Ramone popełniła samobójstwo na kilka miesięcy po ślubie Fausta, czyniąc mu tym niewątpliwie prezent. Podejrzewam, że dlatego tak broniła się przed małżeństwem, bała się tych kilku słów, nakazu śmierci, gdy ta druga osoba umrze. 

Gdy teraz o tym pomyślę to dobrze, że nie wzięliśmy ślubu. Nie zrozum mnie źle, ale jak byś się czuł, mając trzydzieści parę lat i świadomość, że musisz się zabić?
Mógłbym pisać dalej, ale nie chcę. Ramone jeszcze w szkole mówiła, że opis jej życia mógłby być niezłą powieścią, o biografii nie wspominając. Ja jednak sądzę, że mój list najbardziej nadaje się na epitafium, ale poczyniłem już kroki w tym kierunku. Jej śmierć była dla mnie wstrząsem, ale dopuszczałem do siebie myśl, że wcześniej czy później własna psychika i chorobliwe wizje ją wykończą.
Proszę cię o jeszcze jedno - nie uczyń z moich wspomnień karmy dla sępów. Potraktuj je jak świętość, jak relikwie po kimś, kto naprawdę był coś wart. Proszę.



[Tak wiem, to chore.]



poczuj, ziemia się kręci


Rose Houston ur. 31.10.2006 r, Londyn
klasa VI, Ravenclaw
Różdżka: 10 i pół cala, czarny bez , giętka , włos wili
Bogin: samotność
Patronus: panda
Hobby: fotografia
Cechy charakteru w pigułce: szalona, kreatywna, wredna jak ktoś jej podpadnie,
 impulsywna, waleczna, ale również przyjacielska, wrażliwa i w pewnym sensie delikatna.

***
Dnia trzydziestego pierwszego października dwa tysiące szóstego roku było dosyć ciepło. Dzieci chodziły poprzebierane za duchy, dynie, potwory i demony. A ona? Równo o godzinie 21.40 przyszła z krzykiem na świat. Lecz biedna kula ziemska nie wiedziała co się będzie działo. Otrzymała imię Rosalie.
Dzieciństwo miała bardzo szczęśliwe i udane. Od dziecka ganiała w dużych spodniach, bluzkach i często bluzach kolegów. Od zawsze jest jedynaczką i jedynaczką zostanie. Nie jest zbytnio rozpieszczona, sytuacja  finansowa rodziny nie jest ani mała, ani duża. Jej ojciec zmarł jak Rose miała sześć lat. Matka z zawodu pracuje w Ministerstwie Magii. Gdy Rose dorastała zmieniał się jej charakter. Z miłej i nieśmiałej dziewczynki stała się tornadem energii, który ciągnie ze sobą każdego kogo może. Często mówi od rzeczy, ale to jest właśnie cała Rose. 

Gdy w wieku jedenastu lat otrzymała list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie i zaczęła się przygotowywać na 7 lat nauki w szkole, gdzie każdy ma magiczne zdolności zaczęła się bać. Uważała, że przestanie się wyróżniać. Że już nic nie będzie takie samo. Myliła się.
W Hogwarcie trafiła do Ravenclaw. Nikt do dziś nie wie dlaczego. Jej hobby została fotografia. Fotografuje przeważnie wszystko i wszędzie. Uwielbia słyszeć dźwięk migawki.
 Lecz jaka ona naprawdę jest? 
Rose jest osobą, która ma poczucie humoru. Potrafi pocieszyć każdego nawet najmniejszym żartem. Nie lubi, gdy ktoś jest smutny. Uważa, że życie jest zbyt krótkie, aby się smucić. Jest wrażliwa na krzywdę innych. Nawet największego wroga nie zostawi w potrzebie. Ale potrafi być wredna. W Magicznych Dowcipach Weasley'ów ma kartę stałego klienta. Uwielbia wywijać nielubianej osobie numery i patrzeć jak biedna ubolewa nad sobą. Jest kreatywna, co widać po jej zdjęciach. Istna trąba szaleństwa. Jest waleczna. Zawsze walczy o swoje racje, nawet jak ich nie ma. Lecz w głębi jest dalej tą nieśmiałą i cichą dziewczyną.
Wciąż poszukuje kogoś, kto złagodzi jej charakter i jej "wredotę". Poszukuje kogoś "jedynego".
 Wygląd? Długie brązowe włosy ze złotymi akcentami. Czekoladowe oczy. Wzrost : na oko 1,7 m. Szczupła. Wysportowana. Nienawidzi mieć tak zwanych "fałdek". Dba o swoje ciało. Nie pije i nie pali, uważa, że to jest okropne trucie duszy i ciała. Otwarta dla wszystkich.
Ciekawostki : 
* nienawidzi pająków każdego rodzaju, ucieka na ich widok najszybciej jak potrafi
* lubi biegać
* gdy zje za dużo czekolady totalnie jej odbija. Czekolada są dla niej jak dopalacze.
* jej ulubionym miejscem w szkole są Błonia lub Łazienka Prefektów, gdzie często się włamuje :D
[ karta taka sobie, będę ją edytować w międzyczasie, a na dzień dzisiejszy jest to co jest. Witam :D
serdecznie zapraszam na wątki z Rosie, ona nie gryzie, serio :c a mi tak smutno jak jestem sobie sama i zero chętnych :c odpisuję na wszystko i nigdy nie olewam :c ]

"Psychika zanika" - czyli Objazdowy Teatrzyk SMICH.



Ostrzegam z góry. To może źle wpłynąć na psychikę, może doprowadzić do śmierci poprzez pękniecie ze śmiechu, lub urazów przez spadnięcie z łóżka tudzież innego miejsca xD Nie zaleca się picia ani jedzenia podczas czytania poniższego tekstu.

W rolach głównych:
Aidan Downey i Bastian Black - Reklamowa rodzinka
Nathaniel Wide - Wujek Enter
David Miracle - Ciocia Spacja
Joshua Revens - Kuzyn Shift

- Zooostaaań... - wyziewał Bastian unosząc głowę z poduszki.
  Aidan, już prawie ubrany, uśmiechnął się gdyż uważał, że ten zaspany chłopak wygląda niezaprzeczalnie uroczo. 
  Zawiązał krawat i westchnął.
- Ty robisz sobie wolne a ja muszę uczyć się machania patykiem. 
Był wręcz załamany faktem, że w taki dzień musi opuścić ciepłe łóżko i spędzić go w klasie.
Nachylił się nad Bastianem, który miał na sobie tylko za dużą koszulkę chłopaka i ucałował go. Smakował jak zawsze, wiśniami, trochę papierosowym dymem. 
Aż jęknął z niezadowolenia, że musi się oderwać od tych niepowtarzalnie słodkich ust. 
- Kupisz mi takiego dużego lizaka?
- Oczywiście, mały. 

Klasy w których dzisiaj miał lekcje,  były dla niego dziś wyjątkowo dobijające. Jak nigdy chciał się stąd wyrwać, zapukać do krukońskiego dormitorium i spędzić tam resztę dnia. 
  W porze obiadu siadł na Wielkiej Sali tuż obok Wide'a.
- Gorzej ze mną. - stwierdził zamiast dzień dobry i westchnął.
- A uważasz tak ponieważ? - zapytał z przekąsem chłopak unosząc brew i z uporem dziobiąc widelcem w talerzu. W sumie nic dziwnego, bo tego czegoś obiadem na pewno nie można było nazwać. 
- Ponieważ dlatego że postanowiłem się ogarnąć i ustatkować. Kiedyś w końcu trzeba...
Odpowiedział mu tylko szczery, głośny śmiech. Nate śmiał się tak bardzo, że aż w kącikach oczu zebrały się łzy. Aidan cierpliwie czekał aż skończy, stukając palcami o blat stołu. 
- No naprawdę, bardzo śmieszne. - mruknął, gdy przyjaciel przestał zanosić się śmiechem i uśmiechał się tylko szeroko. 
- Jak Ty się ustatkujesz, to ja zostanę księdzem. - zastrzegł machając widelcem. Taka reakcja była do przewidzenia. Nikt inny tylko Wide mógł się śmiać z tego, że ktoś postanowił skończyć szaleć. Bo dla niego całe życie było jednym wielkim szaleństwem, balangą i orgią w jednym.
- Chciałbym mieć rodzinę. I jeszcze dom z ogródkiem. I psa.
  
Wizja ta nawiedziła go któregoś dnia, gdy po ciężkim dniu doczłapał się do sypialni. Po kilku opróżnionych szklankach Danielsa wyobraził sobie sielski obrazek rodem z reklamy proszku do prania. Świergoczące ptaszki, szemrzący strumyk i mały domek na zielonym pagórku. Oczywiście otoczony płotkiem z wyciętymi serduszkami. 
  Na ganku, wśród doniczek z kwiatami Bastian w śnieżnobiałej koszuli, z mdlącym, słodkim uśmiechem na twarzy, trzymający w ramionach prześliczne dziecko. 
  I tu następuje radosny pęd na tle zachodu słońca. 
Aidan natychmiast odstawił wtedy szklankę. 

O tym nie powiedział Nathanielowi, bo obawiał się, że zostanie zabity śmiechem. 

Wieczorem z dużym lizakiem w ręku zapukał do drzwi Bastiana. Gdy wszedł do środka zastał zadziwiający widok, a mianowicie swojego ukochanego zajadającego się jakąś podejrzanie wyglądającą rybą. Jak tylko zobaczył bruneta na jego twarzy pojawił się wspomniany wcześniej uroczy uśmiech. 
- Kochanie! Masz dla mnie lizaka? - wyciągnął ręce po słodycze siedząc na łóżku w dużym swetrze opływającym jego drobną sylwetkę. 
- Ale przed chwilą jadłeś rybę. Pochorujesz się. - Downey uniósł w zdziwieniu brwi, ale wręczył chłopakowi lizaka. Ten wpakował go sobie do buzi z błogim uśmiechem, przez co Ślizgon pokręcił tylko głową z rozbawieniem i siadł obok niego. 
- Zachowujesz się jak typowa kobieta w ciąży. - roześmiał się kładąc głowę na kolanach młodszego chłopaka. Po chwili zamruczał, gdy smukłe palce wplotły się w jego włosy i zaczęły sunąć po karku. 
- A skąd wiesz, że nie będziesz tatusiem? 
Na to pytanie aż się poderwał.
- Najpierw Wide, teraz Ty. Czy wy mnie chcecie doprowadzić do zawału? - zapytał z wyrzutem dźgając ukochanego palcem pod żebra. 
- Oczywiście kochanie. Żeby urządzić sobie potem dziką orgię w Twoim dormitorium. - wyszczerzył się. - A tak na poważnie... ja mówiłem serio.
Aż się zakrztusił kawałkiem lizaka, którego ugryzł pomimo protestów Bastiana. Poczerwieniał na twarzy i nie mógł złapać oddechu. Dopiero gdy nastolatek huknął go porządnie w plecy, wciągnął ze świstem powietrze. 
- Ty... chyba sobie jaja robisz!
Nim zdążył uzyskać odpowiedź drzwi otworzyły się z impetem i stanęli w nich Wide, David i Raziel wszyscy trzej wyszczerzeni jak obłąkańcy. 
- Ja chcę być wujkiem. - oznajmił Nate klepiąc przyjaciela po ramieniu. 
Aidan patrzył oniemiały na nich wszystkich razem i każdego z osobna.

Obudził się, dysząc ciężko, po czym stwierdził, że nigdy więcej alkoholu przed snem. 

wtorek, 27 listopada 2012

NADMIAR  DOBROCI  NIE  SZKODZI

 


Anne Longbottom
ur. 17 VII 2006r.

dom Helgi Hufflepuff
12 cali, klon, róg jednorożca

patronus - jaskółka
bogin - akromantula

ONMS zielarstwo eliksiry
numerologia zaklęcia




   Rodzice nigdy nie musieli wmuszać we mnie żadnych moralnych zasad ani pokazywać, jak należy właściwie postępować. Z dziwnych i nikomu bliżej nieznanych powodów sama potrafiłam odpowiadać sobie nawet na najtrudniejsze pytania, czego nie można było nigdy powiedzieć o Olivierze, moim bracie bliźniaku. Różnimy się od siebie niemalże wszystkim - począwszy od koloru włosów, skończywszy na temperamencie. Ja na przykład nie potrafię zażarcie walczyć o swoje; w pewnym momencie poddaje się, uważając że dalsze spory są tylko bezsensownymi pochłaniaczami energii i czasu - Oliver zaś, nawet jeśli chodzi o najdrobniejszą błahostkę, nigdy nie daje za wygraną. Drąży temat tak długo, aż w końcu postawi na swoim i wygra, nawet jeśli po drodze napotka milion różnych przeszkód. Ludzie dziwią się jakim cudem łączą nas więzy krwi, zwłaszcza tak bliskie. Osobiście sądzę, że wszystkiemu paradoksalnie są winne właśnie te różnice - jesteśmy jak ogień i woda, dwa skrajne przeciwieństwa, która zwalczając się wzajemnie, nie potrafią bez siebie żyć. To by tłumaczyło, dlaczego utrzymujemy tak dobre kontakty pomimo naszej odmienności.
    Nie potrafię powiedzieć, w którym hogwarckim domu chciałabym się najbardziej znaleźć. Dzięki Tiarze Przydziału trafiłam do Hufflepuffu i właściwie wychodzę z założenia, że był to jedyny słuszny wybór. Spójrzmy prawdzie w oczy - nigdzie indziej bym się nie nadawała. Ślizgonka raczej byłaby ze mnie marna z oczywistych powód, w Ravenclawie też nie znalazłabym sobie miejsca, bo trzy czwarte roku szkolnego poświęcałabym na walkę z kołatką; Gryffindor może i przyjąłby mnie z otwartymi ramionami, ale nie mam w sobie zbyt wiele odwagi czy waleczności - stanie się Puchonem było mi więc pisane. Początkowo przypominałam nawet stereotypowego borsuka - byłam zagubionym, niezdecydowanym i niezdarnym dzieciakiem, bojącym się własnego cienia; z biegiem czasu podobne objawy na szczęście zaczęły zanikać, a i ja ze sto dziesięciocentymetrowego skrzata zamieniłam się w sporo wyższą dziewczynę.
    Jako dziecko wiele wieczorów spędzałam na słuchaniu niepewnego głosu mojego ojca, opowiadającego nam o losach swoich przyjaciół i bitwie rozgrywającej się ponad dwadzieścia lat temu w Hogwarcie. Nie byłam jak inne dzieci, nie marzyłam o tym, by zostać kolejnym Harrym Potterem minionej epoki i zbawiać świat. Zdecydowanie bardziej wolałam się zastanawiać, jakim cudem przypadek mógł doprowadzić do tak wielkiej katastrofy. Od tamtej pory staram się nie pozostawiać niczego kapryśnemu losowi, przewidywać skutki i podejmować decyzje na spokojnie, rozważając przy tym konsekwencje własnych działań. Oliver często wyrzuca mi brak wyluzowania i tym podobnych rzeczy, ale ja po prostu lubię być przygotowana na każdą możliwą ewentualność.
    Podobno jestem XXI-wiecznym wcieleniem Helgi Hufflepuff. Miłą, zaradną i pracowitą Anne, której naiwność i dobroć często obraca się przeciwko niej, a mimo to nie jest w stanie zachwiać jej pogody ducha. Szczerze powiedziawszy nie jestem do końca przekonana o słuszności tej opinii. Owszem, ludzie wykorzystują moją koleżeńskość i doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a mimo to nie jestem w stanie odmówić im pomocy. Oliver nazywał to kiedyś masochistycznym, skrajnym altruizmem, który ułatwia mu życie, ja jednak wolę mówić miękkie serce. I jestem pewna, że to w połączeniu z nadmiarem sentymentalności w moim organizmie wykończy mnie jeszcze przed czterdziestką.

"Anne to filigranowy worek pełen niespodzianek. Grzeczna, ułożona, dobra dziewczyna, która bagatelizuje własne osiągnięcia i talenty."
"Mam wrażenie, że skromność otwiera jej oczy na cały świat, jednocześnie zamykając je na samą siebie."
"W tej całej spirali puchońskiego toku myślenia chyba się trochę pogubiła i przestała zauważać, czego sama potrzebuje. Albo po prostu sądzi, że uszczęśliwianie innych jest jej życiowym celem. Nic bardziej mylnego."

niedziela, 25 listopada 2012

Ooh, God!


[tak, wiem, do tej pięknej buźki nie pasuje takie słownictwo... +18!]


Marguerite Paradis
17 lat, klasa VI
Urodzona 10.11.2005
Dom - Hufflepuff
Patronus- łabędź, bogin- wilkołak
Zwierzę - sowa Flore
Pozycja Pałkarza w Drużynie Puchonów


P A S S É
    Od urodzenia mieszkała we francuskim mieście, Bordeaux. Jej rodzice byli rodowitymi  francuzami, jak i reszta rodziny. Byli także czarodziejami, a ona odziedziczyła po nich ten dar. Rodzina wyglądała, jakby zeszli prosto z obrazka lub reklamy płatków śniadaniowych. Wszyscy się kochali, w domu panowała przyjazna i miła atmosfera. Nie było kłótni ani zwad. Do czasu. Matka Margo zaszła ponownie w ciążę. Wszyscy się cieszyli na wieść o kolejnym dziecku, nawet Margie ekscytowała się tym wydarzeniem, mimo, że nie przepadała za tymi krzykaczami, które doprowadzały ją do szewskiej pasji. Coś jednak poszło nie tak. Zaledwie po kilku tygodniach kobieta poroniła. To był prawdziwy przełom w jej rodzinie. Rodzice zaczęli się kłócić bez żadnego wyraźnego powodu. Ojciec znikał na całe dnie w pracy, a matka chodziła jak cień. Nie było już w nich ciepła, ani tego blasku, który sprawiał, że idealną rodzinę tylko w ramki oprawić. Nie dało się ukryć, że na tym ucierpiała Marguerite. Sama również przeżyła fakt, że jednak nie będzie miała rodzeństwa, jednak odepchnięcie ze strony rodziców zadziałało na nią bardziej. Ze spokojnej dziewczynki zamieniła się w potwora.

 


C A R A C T È R E
    Odważna, szalona, zakręcona. Pieprznięta. Tych kilka słów prawie w pełni oddaje jej charakterek. Prawie, bo nie posiadam takiej mocy, by ubrać w słowa to, co naprawdę w niej siedzi. Jeszcze kilka lat temu była... zwyczajna. Niczym nie wyróżniająca się szara myszka, która jak cień chodziła po korytarzach. Właśnie w taki sposób odreagowała odepchnięcie ze strony rodziców. Uznała, że jeśli nie będzie zwracać na siebie uwagi, to wszystko będzie jak wcześniej. Jakże się myliła! Dopiero teraz pokazuje im, że mają dziecko, że mają ją, jedyną córkę, która mimo wszystko potrzebuje uwagi! Prawda jest taka, że jest cholerną egocentryczką, lubi jak wszystko kręci się wokół niej i zawsze coś się dzieje, dlatego każdym swoim zachowaniem daje ku temu podstawy. Wkręca się na wszystkie możliwe imprezy, łamie szkolny regulamin do tego stopnia, że w końcu dostanie odznaczenie za Działanie na Rzecz Szkoły przez te wszystkie klasy, które wysprzątała i całą resztę kar, które z zadowoleniem wręcz, niczym masochistka, odbębniała.
Mimo całej tej pozytywnej prezentacji czai się w niej zło, jak to zwykła mawiać jej babcia. Każdy ma swoją ciemną stronę, mroczne sekrety czy coś. A ona tylko kipi ironią, sarkazmem i czarną magią. Potrafi w jednej chwili stać się obojętną na wszystko, coś w stylu systemu obronnego, by nikt jej nie zranił. Zamyka się w sobie, izoluje od wszystkich, ucieka do wyimaginowanego świata i zaszywa w nim, dopóki nie uzna, że już jest bezpiecznie.
Na ogół uchodzi za dość pozytywnie pierdolniętą, więc nie należy jej się obawiać, chyba że nie chcesz zarazić się jej śmiechem czy głupimi pomysłami. Gorzej jest, jeśli uzna, że może Ci się spodobać, możesz poczuć do niej coś więcej niż sympatię. Ucieknie od Ciebie, bo nie potrafi się wiązać, nie chce ponosić odpowiedzialności za to, co robi drugiemu człowiekowi, nie wie, czy chce mieć "kogoś", kto mógłby być od niej zależy i na odwrót. Nie chce być związana, ograniczona, uzależniona od kogoś, kto może okazać się oszustem. Nie pozwoli sobą manipulować.

 


R E L I G I O N
    Margoś jest rastafarianką. Wierzy, że Jah, który jest Bogiem, stworzył świat i opiekuje się nim. Rastafari łączy cechy chrześcijaństwa (oparcie się na Biblii i zasadach chrześcijaństwa, głównie koptyjskiego), hinduizmu (noszenie dredów), afrykańskich wierzeń animalistycznych (m.in duży szacunek do natury i przyrody) oraz pokojowych nauk cesarza Haile Selassie I, który głosił, że "pokój na ziemi zapanuje, gdy ludzie przestaną być dzieleni na ludzi pierwszej i drugiej kategorii, a kolor ich skóry będzie miał takie samo znaczenie jak kolor ich oczu". To właśnie te nauki sprawiły, że jest tolerancyjna. Potrafi rozmawiać o swoim Bogu godzinami, czerpie z jego nauk ile tylko może, przywiozła ze sobą do Hogwartu wiele książek mówiących o jej religii. 

 


Seven devils all around you 
Seven devils in my house 

See they were there when I woke up this morning 
I'll be dead before the day is done 


P R É S E N T A T I O N
    Widzisz.. No właśnie. Co widzisz? 
Drobną i szczupłą brunetkę, o czekoladowych, roześmianych tęczówkach, których nie sposób odróżnić od źrenicy. Jej brązowe oczy są przenikliwe i błyszczące, a jej śniada karnacja idealnie do nich pasuje. Usta zazwyczaj są roześmiane, sam ich widok wywołuje śmiech u tego, kto je zobaczy. Ciemne włosy sięgające za łopatki są zazwyczaj puszczone wolno, grzywka opada na prawe oko, jednak najczęściej zaczesuje ją palcami do góry.
Czy może...
Bladą, wyglądającą na niezdrową cerę, podkrążone oczy, przećpany wzrok, który wydaje się nie widzieć niczego i nikogo, utkwiony gdzieś przed siebie. Włosy w nieładzie, poplątane, jakby od wieków nie widziały szczotki, a usta suche, spierzchnięte, wręcz błagające o odrobinę nawilżenia.
Zależy od tego w jakim znajdziesz ją stanie. Zazwyczaj udaje jej się uniknąć wzroku innych ludzi, których mógłby wystraszyć obłęd wymalowany na jej twarzy, zaszywa się w sobie tylko znanych miejscach i nikogo do siebie nie dopuszcza. Nie chcesz jej zobaczyć w takim stanie.
Bywa jednak, że zupełnie nie przejmuje się swoim wyglądem. Potrafi nawet pojawić się na lekcji, kiedy wygląda co najmniej jak zombie. Ale to już jej sprawa.


S U P P L É M E N T A I R E M E N T
 Ma słabą głowę i doskonale o tym wie. Nie widać jednak, żeby unikała spożywania nadmiernych ilości alkoholu.
 Jest zwolenniczką i wielbicielką ganji.
 Na prawym przegubie ma zestaw rzemyków w kolorach rasty.
 Nieodłącznym elementem jest wisiorek w kształcie liścia marihuany, zawieszony na rzemyku.
 Skejtówa. Unika dziewczęcych ubrań. Przyodziewa szerokie bluzy i dresy. Nie rozstaje się z trampkami.
 Ma fioła na punkcie okryć głowy. Kapelusz, chusta, apaszka, czapka, cokolwiek. Więc jeśli masz coś na głowie, to lepiej uciekaj, bo nawet nie zauważysz, kiedy zostaniesz tego pozbawiony.
 Zasłuchuje się w mugolskim reggae i właściwie to by było na tyle, jeśli chodzi o jej gust muzyczny.
 Jest wegetarianką.
 Właścicielka zniewalającego głosu. Wszyscy padają jak zacznie jęczeć.
 W mugolskim świecie tańczy hip-hop w jednej z najlepszych francuskich szkół tańca.

 




[Wątki lubimy długie i jesteśmy ambitne. Z uwagi na studia nie obiecuję, że będę często, ale przesiadywanie na nudnych wykładach owocuje w nieznane wcześniej pokłady weny. Karta przeciętna, żywcem wyjęta z innego bloga, ale to dlatego, że nie mogłam się doczekać, żeby w końcu wrócić na grupowca. Nie odpisuję w kolejności, czasami olewam na rzecz jednego autora, czyli norma. Nie dopominać się, jak mam odpisać, to odpiszę.]

Archiwum bloga