A friend who'll tease is better.
Our thoughts compress,
Which makes us blessed,
And makes for stormy weather.
Ramone Ehwaz Macnair || 5 stycznia 2005 || Slytherin, VII klasa
Piżmak || Ciężarna panna młoda || Heban, pazur hipogryfa, 12 cali, sztywna
Pajęcza mama || Miotacz tłuczków
Pytania, na które przyszło mi odpowiedzieć wymusiły na mnie użycie myślodsiewni, a szczerze mówiąc wolałbym tego nie robić. Zużyłem siedemnaście buteleczek z około setki, każda z nich mieściła w sobie wspomnienie jedyne w swoim rodzaju, które wolałbym zachować na czasy, kiedy moja pamięć zawodzić mnie będzie bardziej niż wzrok czy słuch, a przez najbliższe kilkadziesiąt lat się na to nie zanosi. Cóż, pomińmy fakt, że kilkanaście związanych z nią chwil odeszło bezpowrotnie, a skupmy się na tym, co zawierały.
Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział mi, jak skończy się nasza znajomość, to bym nie uwierzył. Zwłaszcza, że jej ojciec, poza zwykłą psychopatycznym zamiłowaniem do wyprutych flaków, przejawiał szczególną niechęć do każdego chłopaka, który chociażby dotknął jego córki. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że stosował na niej legilimencję, często wbrew jej woli, aby wyłapać najkrótsze urywki przedstawiające ją w towarzystwie płci brzydkiej. Gdy poznała mnie, najwyraźniej nauczona doświadczeniem traktowała mnie jak śmiecia, tak, jak tylko Ślizgoni potrafią. Co było trochę dziwne, bo normalnie zwykła była zachowywać się wyrzutek swojego domu, roześmiana i pomocna, może nieco stuknięta, ale czy ktokolwiek ma jej to za złe wiedząc, w jakiej rodzinie się wychowała? Pokazywała mi grobowiec rodzinny, proszę mi wierzyć, miejsce przerażające: kilkadziesiąt wyglądających jak spetryfikowane ciał, idealnie zachowanych, pozamykane w szklanych gablotach w piwnicy i opatrzone imiennymi tabliczkami z datą urodzenia i śmierci. Ją bardzo to bawiło, że kiedyś i ona zostanie 'umieszczona na tej popieprzonej wystawie trupów', ale mnie zemdliło i musiałem wybiec czym prędzej, aby nie zarzygać jednego z jej przodków.
Ogólnie sprawa jej rodziny jest warta opowiedzenia, jednakże ja nie umiem ująć w słowa całego cyrku, jaki się tam wyprawiał. Ona próbowała, aż zabrała mnie do siebie na obiad i wtedy zdałem sobie sprawę, jakiego mam farta mając za rodziców nudnych podwładnych Ministerstwa. I te wszystkie pojechane historie, jakimi chełpił się jej ojciec, matka z zapędami na arystokratkę i babka przejmująca się jedynie tym, czy jej wnuki nie przynoszą hańby rodzinie. W jej mniemaniu kontynuowanie tradycji rodzinnej polegało na coraz wymyślniejszych torturach, dręczeniu niewinnych mugoli, a już w ogóle marzeniem byłoby, gdyby poszli w ślady ojca i służyli Voldemortowi (staruszka wciąż uparcie wierzyła, że czarnoksiężnik się odrodzi jak poprzednim razem...). Doskonale wiedziałem, że Mona nigdy na to nie pójdzie, wbrew pozorom nie była tak przesiąknięta złem do szpiku kości, jak reszta. I, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, była strasznym tchórzem, nie umiałaby z zimną krwią zabić człowieka, bo dostała takie polecenie. Łatwiej przychodziło jej maltretowanie, niż zabijanie, ale czym skorupka za młodu nasiąknie... No, sami wiecie.
Nie wiem, jak to się stało, że się w sobie zakochaliśmy. Ja byłem typowym 'bedbojem' (czego się wstydzę, bo zachowywałem się jak kretyn), który nawet nie skończył szkoły, tylko rzucił ją w drugim semestrze ostatniego roku, aby wyjechać studiować wiedzę o smokach. Gdy się o tym dowiedziała nie rozpaczała, płakała tylko wtedy, gdy Tobiasz zdechł. Przyjęła to na klatę, jak wszystko, nawet pomogła mi się spakować, a na pożegnanie powiedziała mi tylko tyle, że ma nadzieję, iż jakiś smok spali mi jajca. Dziś to brzmi zabawnie, ale wtedy byłem zaskoczony i egoistycznie zawiedziony tym, że nie próbuje mnie zatrzymywać, nie grozi samookaleczeniem i brakiem wszystkich tych rzeczy, które zazwyczaj robią porzucane dziewczyny. Nie, ona musiała zaskakiwać, wychodzić poza linię, więc nie zdziwiłem się, gdy przysłała mi buteleczkę wypełnioną czymś, co nie było ani cieczą, ani gazem. Wspomnienie okazało się dowodem na to, że jakbym kiedykolwiek zmądrzał, to mogę wrócić, ale nie pokazywało jednoznacznie stuprocentowego przebaczenia. Ona zawsze chowała urazę, choćby wydawać się mogło, że znów się z kimś przyjaźniła, nigdy do końca nie odpuszczała wyrządzonych krzywd.
Nie potrzebowałem myślodsiewni, aby udzielić odpowiedzi na pytanie dotyczące charakteru, bo jednoznacznie nie można tego ująć w żadne z istniejących i nowo wymyślonych słów. Była jak jezioro, z pozoru płytka, ale wystarczyło przejść ostrożnie kilka metrów aby dowiedzieć się, że ma w sobie drugie, głębsze dno. Głupcy, jak ja, wpadali w ciemną toń i dobrowolnie w niej zostawali, chcieli utonąć w tych najczarniejszych wodach, bo wydawały się i były fascynujące. Do Slytherinu pasowała w każdym calu, bo była zadziorna i umiała walczyć o swoje, ale nie docierała do celu po trupach. Miała wyczucie, nigdy nie dała więcej i nie zraniła mocniej, niż druga osoba mogłaby to zrobić. Nie chodzi o znajomość ludzi, była zbyt inteligentna aby ślepo ufać komuś, kto zdradził jej jeden nieistotny sekrecik, ja sam nie mogę powiedzieć, że do końca ją poznałem. Umiejętnie maskowała wszystkie swoje emocje i odczucia, ukazywała tylko te, które chciała, podejrzewam, że tę blokadę założył na niej ojciec, który uważał przesadną uczuciowość za słabość. Ani jej rodzice, ani babka nigdy nie powiedzieli, że ją kochają, że są z niej dumni, bo nie potrafiła sprostać ich wygórowanym oczekiwaniom. Paradoksalnie, sama nie była lepsza, sporo musiałem się namęczyć, aby zgodziła się pokazywać ze mną publicznie w roli oficjalnej partnerki. Nie stało się to zaraz po szkole, dopiero w moje dwudzieste czwarte urodziny uczyniła mi ten zaszczyt, aportowała się w moim domu w środku nocy i oświadczyła, że 'niech ci będzie, ale jak nagle wyskoczysz z zaręczynami, to wepchnę ci pierścionek do gardła', po czym zniknęła. Pogodziłem się z faktem, że nigdy nie zostanie moją żoną, nie będziemy mieli dzieci, bo uparcie twierdziła, że to nie dla niej. Na widok kobiety z wózkiem szczerze jej współczuła, a gdy kiedyś zobaczyliśmy mugolską parę młodą tylko prychnęła i stwierdziła, że nie ma nic głupszego niż wydawanie kupy forsy na coś, co zaraz i tak zamieni się w kilkanaście kilo nadwagi i bezsenność spowodowaną płaczem dziecka. Jedynym symbolem naszej miłości, który powstał pod wpływem alkoholu na zakończenie VII klasy, było wytatuowanie sobie nad sercem zawiązanych na supeł węży. Jednocześnie miała to być duma z przynależności do Slytherinu, a ten mały dowodzik oboje podziwialiśmy z przyjemnością.
Nigdy nie musiałem na nią czekać, gdy wychodziliśmy gdzieś razem. Przeciwnie, to ona kopała w drzwi mojego dormitorium, gdy nie stawiałem się w pokoju wspólnym o ustalonej godzinie, strasznie punktualna była. Przed oczami mam wyraz jej twarzy, gdy kilka lat temu pomyliłem godziny i przyjechałem na miejsce spóźniony czterdzieści minut, normalnie ciskała pioruny wzrokiem. Chociaż cała była wyjątkowa, niewątpliwie jej oczy były jednym z czynników, przez które nie umiem o niej zapomnieć. Nie chodziło nawet o tę jaskrawą zieleń, raczej ich wyraz, nieraz aż bałem się w nie patrzeć. Ziało z nich jakimś pociągającym szaleństwem, na które pomimo niebezpieczeństwa chciałeś się skusić, gdy była zawiedziona to przestawały błyszczeć, wyglądały jak oczy kogoś ukaranego pocałunkiem dementora, a gdy dopadał ją szał były rozbiegane, płonęły ogniem identycznym, jak po użyciu proszka Fiuu. Nigdy nie wyrażały obojętności, choćby ona miała wszystko gdzieś i była arogancka względem każdego, jej oczy zawsze nasiąknięte były emocją. Nie przejmowała się też jakoś specjalnie swoim wyglądem i chociaż czasem zastanawiałem się, jak wygląda w sukience (każdy normalny facet by to robił...), nie mogłem jej nakłonić do włożenia jej. Ciągle tylko glany, koszulki i koszule z pourywanymi rękawami, ramoneska z którą nie rozstawała się zapewne między innymi przez to, że kojarzyła jej się z imieniem. No i usta, nawet gdy wpadałem do niej rano, zanim wstała, zawsze miała usta pomalowane czerwoną bądź inną ciemną szminką, co pasowało do jej urody wręcz idealnie. Sama zawsze kategorycznie zaprzeczała, gdy nazywałem ją 'piękną psychopatką', a niezgoda ta dotyczyła jedynie jej urody. Nie kokietowała, naprawdę nie dostrzegała tego, że mnie nie obchodzą inne, wymalowane i wystrojone dziewczęta, tylko właśnie ona, taka rozczochrana i nieidealna. O jej figurze nie będę wspominał, bo to nie jest dobre miejsce, poza tym chyba by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że mówię o jej 'spasionym cielsku, daj jeszcze cukierka'. Zwłaszcza, że okoliczności, w jakich przyszło mi je oglądać chcę zachować tylko dla siebie, a nie do użytku publicznego.
Miała fioła na punkcie Tobiasza, swojego pająka, którego nosiła ze sobą dosłownie wszędzie. Na lekcjach wędrował po jej ramieniu, przyprawiając o palpitacje serca siedzące najbliżej dziewczyny i kilku co bardziej wrażliwych facetów. Mnie na jego widok też przechodziły dreszcze, na szczęście nigdy nie przyszło mi go dotknąć, bo tylko ona mogła trzymać go na rękach. Była zbyt odpowiedzialna, zdawała sobie sprawę, że gdyby przypadkiem zwierzątko uciekło, pierwszą reakcją znalazcy byłoby strzelenie w niego pierwszym lepszym urokiem. Na noc zamykała go w opieczętowanym ochronnymi zaklęciami terrarium, nie mógł ani wyjść, ani nikt poza nią nie mógł go stamtąd wyjąć. Nie wiem, skąd pomysł na imię, zazwyczaj pająki nazywa się jakoś mrocznie, Killer czy coś w tym stylu, ale nie byłaby sobą, gdyby Tobiasz nie był Tobiaszem. Jakby się zastanowić, gdyby nosił inne imię zupełnie by do Ramone nie pasował. Jego śmierć nie była zaskakująca, w listach informowała mnie, że chyba jego czas nadchodzi, a gdy zdechł teleportowała się do mnie z małą trumienką, którą własnoręcznie wykonała. Nie obchodziło ją, że jestem w pracy, żądała wyprawienia mu pogrzebu, na którym puściła z mugolskiego radia 'Back in black' AC/DC, ryczała jak bóbr i własnoręcznie uplotła wieniec z róż, kalecząc sobie przy tym ręce, ale uznała, że to nic takiego, a róże to ulubione kwiaty Tobiasza i mu się ta chwila cierpienia należy.
Już wtedy zauważyłem, że coś dzieje się z jej psychiką, po odejściu pajączka zmieniła się nie do poznania. Napady szału były coraz częstsze, a między nimi panowała cisza, jak przed burzą, wtedy Mona siedziała skulona w którymś fotelu, trzymała w dłoniach kubek mocnej kawy i mruczała coś do siebie. Jakby ten zwierz był jedynym stworzeniem, które trzymało ją przy normalności, nawet ja przestałem się liczyć, choć ona nie zrobiła się dla mnie mniej ważna, przeciwnie. W międzyczasie zmarł jej ojciec, nie wiem, z jakich przyczyn, ale to dobiło ją jeszcze bardziej. Jeździłem do Mungo codziennie, bo tam wylądowała, na oddziale zamkniętym. Nie chciała powiedzieć nikomu, co się dzieje, czemu jest taka przybita. Potem się dowiedziałem, gdy pojechałem do jej domu, wyjątkowo przerażające miejsce. Otworzył mi jej brat Faust, dziwnie optymistyczny, jak zwykle starannie ubrany i uczesany. W szkole sądziłem, że jest gejem, ale potem się ustatkował, wspomnijmy, że z mugolaczką. Nie przyszło mi jednak jej poznać, bo wkrótce po moich odwiedzinach oboje wyjechali. Do dziś żałuję, że odwiedziłem dwór Macnairów i poznałem sekret cierpienia mojej ukochanej. Podobno w przysiędze małżeńskiej, która obowiązuje każdego członka jej rodziny, jest zawarte '... i nie opuszczę cię aż do śmierci, a gdy ona nadejdzie, dołączę do ciebie najszybciej, jak będzie mi dane'. Matka Ramone popełniła samobójstwo na kilka miesięcy po ślubie Fausta, czyniąc mu tym niewątpliwie prezent. Podejrzewam, że dlatego tak broniła się przed małżeństwem, bała się tych kilku słów, nakazu śmierci, gdy ta druga osoba umrze.
Gdy teraz o tym pomyślę to dobrze, że nie wzięliśmy ślubu. Nie zrozum mnie źle, ale jak byś się czuł, mając trzydzieści parę lat i świadomość, że musisz się zabić?
Mógłbym pisać dalej, ale nie chcę. Ramone jeszcze w szkole mówiła, że opis jej życia mógłby być niezłą powieścią, o biografii nie wspominając. Ja jednak sądzę, że mój list najbardziej nadaje się na epitafium, ale poczyniłem już kroki w tym kierunku. Jej śmierć była dla mnie wstrząsem, ale dopuszczałem do siebie myśl, że wcześniej czy później własna psychika i chorobliwe wizje ją wykończą.
Proszę cię o jeszcze jedno - nie uczyń z moich wspomnień karmy dla sępów. Potraktuj je jak świętość, jak relikwie po kimś, kto naprawdę był coś wart. Proszę.
[Tak wiem, to chore.]