czwartek, 1 listopada 2012

Śmierć jest minimum. Minimum wszystkiego.

Nie zwykłam pisać o ludziach, o których nie mam zielonego pojęcia, nie zwykłam przedstawiać umysłów, których sama nie pojmuję, nie wysłałam też dotąd żadnego z tysiąc dwieście siedemdziesięciu czterech listów, które piszę w Tobie. Jak widać, jesteś pierwsza. Niezbyt zaskakujące, nieprawdaż?
Szpital to obrzydliwie proste, puste, nijakie miejsce bijące wszechobecną bielą, gdzie jedyną wartością są ludzie, momenty, niuanse na Twojej drodze. Jedyną melodią odmienną od dźwięków aparatury, wonią inną niż gorzka herbata, chlor i płyn do podłóg o poranku, smakiem różnym od mdłej słodyczy pigułek i chłodem intensywniejszym od glukozy pohukującej w żyłach jest śmierć. Śmierć wszędzie. Pamiętasz?
Obie byłyśmy kompletnymi wariatkami pod względem zgonów. Na przeciągły jęk bólu, przekleństwa lekarzy i piski aparatury reagowałyśmy, zanim się zaczęły - codziennie patrzyłyśmy na śmierć człowieka tak znajomego, a tak obcego, łapiąc w płuca jego ostatni oddech, napawając się gasnącymi tęczówkami, czekając na swoją kolej. To Ty pokazałaś mi kostnicę w opuszczonej piwnicy, wodziłaś opuszkami palców po martwych powiekach, śmiałaś się beztrosko i szeptałaś bezwstydnie prawdę, obracając ją w ustach zbyt gładko, zbyt lekko, zbyt od niechcenia. Byłaś chora. Jesteś chora, o ile jeszcze jesteś. Wiesz, czasem nawet mi Ciebie brakuję. Nikt inny nie umiał przekazać czystego szaleństwa w jednym, ukradkowym spojrzeniu.
Zastanawiam się często, jak to jest poza, w masce, być ograniczoną. Jak to jest nabierać powietrza w usta z zaciśniętym gardłem, dusić w sobie kompletnie wszystko, milczeć nie z wyboru? Jak? Pamiętam Twój śpiew po północy, beztroski, wolny, niczym niezachwiany. Więc dlaczego pęczniejesz, rozsadza Cię to od środka, a sylaby znajdujące ujście zupełnie losowe? Dlaczego? Nie udajesz, jesteś dzieckiem autystycznym, niewidomą, niemą, głuchą, jesteś, tak po prostu. Jesteś chyba naprawdę, choć nigdy tego nie widziałam. Żałuję. Żałuję Ciebie, Nocko. Żałuje każdej chwili razem spędzonej i każdej bez Ciebie. To dziwne. Zupełnie nieprawdopodobne. Niemożliwe. Znamy niemożliwe, nie pamiętasz?
Umieram, nie sądzę jednak, żeby dziś, właśnie teraz miało to dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie. Zawsze poza wszystkim, ponad wszystkim, mimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Każdy z nas ma w sobie coś z rozkapryszonego dziecka, myśli, że mu się należy, żąda mimowolnie. Chciałaś życia, chcesz życia, o ile jeszcze chcesz, tak w ogóle. Jeśli nie ma tego, nie ma nic, nie chce się nic, nie oczekuje, a milczy. Ty milczysz. Powiedz coś, do cholery. Krzycz głośno, niestabilnie, z każdym krokiem, w każdym słowie. Jak dawniej. Umiesz jeszcze?
Napisałabym dużo więcej z przymusu, dla grzeczności, ale znasz przecież to uczucie, gdy nie ma słowa, nie ma kroku, nie ma myśli ni oddechu. Niczego nie ma, gdy siła gaśnie pojedynczym podmuchem chwili, a mnie porwał wicher i tak będzie do końca. Umieram, wiem, powtarzam się, mała, lecz śmierci nigdy za wiele, nie sądzisz? Umieram, to koniec, czekam na Ciebie tam, po drugiej stronie. Po stronie, w którą nie wierzysz, zdarza się, nie ma sprawy. Poczekam.


Nox Pandora Jones

zim osiemnaście | siódmy siódemki dwutysięczny i cztery | rok szósty | Dom Kruka | cali jedenaście | drzewo z róży zrodzone | kieł widłowęża | skrawek srebra, mgła pajęcza | nicośćciemnośćjedzenie | skradłeś mi serce i dziwisz się, że potrzebuję nowego? | dwa lata ukryte w glukozie bulimii | niewydolność komory lewej | bladość | chudość| sto sześćdziesiąt centymetrów cztery | heban kosmyków | niebo w oczach | cisza | spokój | delikatność | niestabilność | krew | pot | wymiociny | ból | lęk | nic poza tym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga