„Nigdy
nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni.
Uczyń
z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem.
Zrób
z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie.”
Teodor Remus Lupin
Zaczęło się od młodzieńczego
zauroczenia dwóch czarodziei – Remusa
wilkołaka Lupina oraz sporo młodszej od niego Nimfadory metamorfomaga Tonks. Choć późne lata
dziewięćdziesiąte wydawały się być najgorszym z możliwych okresów na szczenięce
miłostki, to jednak Remy wraz z Dorą postanowili zaryzykować, wkrótce stając
wspólnie na ślubnym kobiercu. Kretynizm,
nieprawdaż? Tyle niepotrzebnego zamieszania, tyle zmarnowanych planów –
wszystko szlag trafił 2 maja 1998 roku. Zmarli, zamordowani, unicestwieni
czynni na służbie Zakonu oraz Ministerstwa. Ostatnie tchnienie oddali niemal w
tej samej chwili, konając gdzieś na zbrukanych krwią korytarzach gorejącego
Hogwartu. Pozostawili po sobie mnóstwo żalu, hektolitry łez, tonę
niezrealizowanych marzeń… no i syna. Małego, potrafiącego jedynie kwękać oraz
barwić swe brwi na fioletowo malca, którego powitali na świecie dnia 2 kwietnia 1998 roku. Co za ironia –
wyczekiwać narodzić dziecka niemal cały rok, a później cieszyć się
rodzicielstwem zaledwie przez miesiąc. Idiotyzm,
nieprawdaż? Po bohaterskiej ofierze Remusa oraz Nimfadory, słodki Teddy
wylądował pod skrzydłami swej zacnej babki, Andromedy Tonks. Ta zgotowała mu prawdziwą szkołę przetrwania.
Kochana kobieta, aczkolwiek nasz bohater nadal utrzymuje, iż jest ona jego
najstraszliwszą zmorą z przeszłości. Na szczęście był jeszcze wujcio Harry.
Tak, ten słynny Harry Potter –
ojciec chrzestny Teddy’ego, który starał się jak mógł, aby wychować swego
chrześniaka na dobrego człowieka. Lepiej nie wspominać przy nim, iż efekt tych
starań okazał się być wyjątkowo poniżej oczekiwań. A przecież każdy w otoczeniu
wybrańca musi być krystalicznie czysty. Obłęd,
nieprawdaż? Tak więc wyrosło to to na niewdzięczne, nieustannie poszukujące
zwady stworzenie, które Tiara przydziału po kądzieli wpakowała do Hufflepuffu. Wydaje się, iż ta mycka
musiała być wtedy pod wpływem procentów. Otrzymawszy swój magiczny patyczek, mierzący
zaledwie 9 i ¾ cali, wykonany ze sztywnej Hikory oraz z rdzeniem zawierającym w sobie odłamek rogu
Rogogona Węgierskiego, ruszył na podbój Szkoły Magii i Czarodziejstwa
Hogwart. Tam niszczył, podpalał, zatruwał i siał spustoszenie do dnia, w którym
przyszło mu zmądrzeć. Brzmi strasznie
sentymentalnie, nieprawdaż? Ale tak właśnie było. Dlaczego tak nagle
zmądrzał? Poznał dziewczynę. Nie byle jaką dziewczynę. Jasnowłosą potomkinię
wil, uroczą choć charakterną Weasley’ównę. Przy Victoire odrobinę otrzeźwiał – ktoś z ich dwójki musiał, gdyż razem
grozili niewinnej ziemi prawdziwą apokalipsą. I tak oto wiódł sobie całkiem
udany żywot rezolutnego ucznia, z dala od niezrównoważonych krewnych oraz ich
problemów, zajmując się snuciem wielkich planów na przyszłość. Nim się
obejrzał, Hogwarcka przygoda dobiegła ku końcowi, a zacni profesorowie z
przyjemnością wykopali za próg nieznośnego, byłego ucznia. Co uczynił dorosły
już Teddy? Za Chiny Ludowe nie wróciłby do stukniętej babki, nie zamierzał też
mieszkać w jednym pokoju z Jamesem lub Albusem w domostwie Potterów. Zamiast
tego zaciągnął parę pożyczek wynajmując skromną
kawalerkę w cudownie żywej mieścinie Hogsmeade,
równocześnie podejmując swe pierwsze próby zaistnienia w kapryśnym świecie Smokologów. O tak, trzeba wiedzieć, iż
na punkcie smoków mały Teddy cieszył się wyjątkową, być może nawet nieco
schizofreniczną fiksacją. Zamiast wieszać sobie w Dormitorium plakaty nagich
kobiet tak jak reszta jego niewyżytych rówieśników, wolał oprawiać w ramki
zdjęcia rzadkich gatunków przerośniętych jaszczur, jak to ‘pieszczotliwe’
zwykła nazywać je Victoire. Od kiedy tylko robił w pieluszki marzył o zostaniu
Smokologiem, a z pomocą wujka Charliego
owe zamierzenie udało mu się dość szybko zrealizować. No i był zadowolony. Miał
własne mieszkanie (co z tego, iż od czasu do czasu latały po nim szczury?),
zarabiał sam na siebie (marne grosze, ale liczy się satysfakcja!) a w dodatku
nadal nie popełnił rytualnego mordu na członkach swej własnej rodziny (wierzcie
mu, to naprawdę postrzelona gromada). Do pełni szczęścia potrzebował jeszcze
Victoire. Oczywista oczywistość,
nieprawdaż? Miał być ślub, miało być wesele i romantyczne spacery po plaży
z zachodzącym w tle słońcem. Kupił nawet pierścionek! Ale nie wszyło. Kobieta,
którą kochał niemal pół swego szczenięcego żywota nie potrafiła zaakceptować
pracy swego wybranka. Że niby to niebezpieczne, że niby nierozsądne… W dodatku
ciągle wierciła mu dziurę w brzuchu, podejrzewała o zdrady, głupi uśmiech do
barmanki w Pubie pod Trzema Miotłami doprowadzał ją do szewskiej pasji. A to
przecież ją mężczyźni pożerali wzrokiem, kogo tam obchodził jakiś tam Lupin z
niebieskimi włosami? Koniec końców po trzech dniach kolejnych kłótni i wyzwisk
wszystko się rozsypało. Teddy ostał się z mieszkaniem, pracą oraz pasją, ale z
dziewczyną musiał się pożegnać. Pierścionek z szafirowym oczkiem (takim w
kolorze jej pięknych oczu) spuścił w toalecie. Smutne, nieprawdaż? Na pewno. Po miesiącu koczowania na kanapie z
kremowym piwem w ręku w końcu jakoś się otrząsnął. Nie w pełni, ale ile można
dalej zachowywać się jak otępiały zombie? Rachunki same się nie zapłacą. Wrócił
do pracy, wrócił do ukochanych, choć kapryśnych smoków, a gdy Dyrektorka
Hogwartu zaproponowała mu etat nauczyciela ONMS chętnie z niego skorzystał.
Więcej pracy, mniej myślenia. I tak oto jest Teddy. Dwudziestoczteroletni czarodziej,
Smokolog, szanowny Profesor Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
Ma rozlatujące się mieszkanie, ma wykańczającą pracę (a nawet dwie), nadal ma
chorą pasje, szaloną rodzinę, ale nie ma już ślicznej dziewczyny. Pieprzone życie, nieprawdaż?
Pytanie za sto
punktów – jakby tu dodatkowo zniszczyć jego wizerunek? Opowiadając o
charakterze! Tak, bardzo dobra odpowiedź, należy ci się łyk ognistej. Pij,
zanim się rozmyślę, a w między czasie rozwińmy dalej ten jakże rozkoszny temat.
Jaki jest Teddy każdy widzi. W ciele tego oto młodzieńca zaklęte zostały dwie
dusze. Jedna wypchana po brzegi wnerwiającą inteligencją oraz roztropnością,
druga grzesząca dziecinną infantylnością oraz znaczną dozą szaleństwa. Zagmatwanie
z poplątaniem, czyli standardowa mieszanka cech osobowości Remusa oraz
Nimfadory. I jak taki człowiek ma być normalny, no jak? Przecież to nie
możliwe. Umysł chłonny niczym gąbka, ciało leniwe na kształt wybudzonego po
zimowym śnie grizzly, czyli inaczej mówiąc – mogłoby się zrobić wszystko, tylko
tak jakoś strasznie przy tym dużo roboty. Tak, przejawia pewne problemy z
motywacją. Niemniej jednak, jeśli wyjątkowo się zaprze, lub też będzie mu na
czymś zależało, można być pewnym, iż poruszy niebo oraz ziemię, aby osiągnąć
swój cel. A przecież Lupin zawsze sięga po to, na co ma akurat ochotę. Czy to
po dodatkową premię w pracy, czy to po przeszmuglowany pod łóżkiem Jamesa
świerszczyk z Mugolskimi ‘modelkami’, o którym to niby nie ma zielonego
pojęcia. Wychodzi z założenia, iż przez całe życie należy kroczyć z wysoko
uniesioną głową, oraz sprawnymi łokciami – takimi idealnymi do ciągłego
rozpychania się, rzecz jasna. Choć dostał od życia po łbie niemal tyle razy,
ile liczy odcinków telenowela ‘Niewolnica Izaura’, to jednak zawsze jakoś się
podnosi. Porażka nie wchodzi w grę, nie i już. Wrodzona duma, ambicja oraz
momentami irytująca nieustępliwość stanowią jego pozytywne, jak i równocześnie
negatywne strony charakteru. Czasami trudno je od siebie odróżnić, i w tym tkwi
cały problem - Teddy lubi zniechęcać do siebie innych ludzi, gasić ich zaledwie
jedną kąśliwą uwagą, lub też chłodnym spojrzeniem chmurnych niczym burza ślepi.
Teddy nie pozwala sobie na zbytnie spoufalanie się, choć znajomych ma od groma
i jeszcze ciut więcej. Jak to możliwe? Pewnych granic po prostu nie przekracza,
aczkolwiek nie zawsze ma ochotę na samotne wycie do księżyca. Oj, zła metafora
– tatuś pewnie by go za to zdzielił. Tak czy inaczej, idąc dalej tym tropem
możemy wywnioskować, iż wyjątkowo kapryśny z niego młodzian. Opinie swe zmienia
przeszło, co pięć, góra dziesięć minut, tak samo jak nastrój oraz nawet te
ważne, życiowe decyzje. Swoim niezdecydowaniem doprowadza rzeszę ludzi niemal
do palpitacji serca, niemniej jednak jak do tej pory udaje mu się z tym żyć i
wcale a wcale nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Trudny z niego
człek, oj trudny. Ale to nie szkodzi, gdyż przy tym jest niezwykle barwny, a
swym trzeźwym, nieco ironicznym spojrzeniem na otaczającą go rzeczywistość
zjednuje sobie sympatię równie intrygujących jak on osobników. Naprawdę, nie
wiele potrzebuje do szczęścia. Choć lubi nieustannie narzekać, zwłaszcza na swą
postrzeloną rodzinę, to jednak dałby się za nią żywcem pokroić – i tutaj należy
zaznaczyć, dla waszego własnego bezpieczeństwa, iż jeśli kiedykolwiek zechcecie
skrzywdzić któregokolwiek z jego krewnych lub też nielicznych przyjaciół, Teddy
z przyjemnością wykopie cię na tamten świat. I to w typowy, sprawdzony mugolski
sposób. Bez pomocy różdżki powyrywa ci paznokcie, połamie wszystkie kości, a
później obleje benzyną, abyś mógł skonać w agonii pochłonięty przez ogień
piekielny. Dotarło? Nie zadzieraj z nim, inaczej gorzko tego pożałujesz. Dla
niego nie stanowisz żadnego zagrożenia, jest człowiekiem, który na co dzień
pracuje z nieobliczalnymi, ważącymi tonę smokami, a zatem jakiś tam czarodziej
z drewnianym patyczkiem wcale a wcale go nie przestraszy. Zresztą, mało, czego
się boi, co jednak nie oznacza, iż nie ma paru takich rzeczy, które
przyprawiają go o silne dreszcze. Przykłady? Ot, chociażby jego szczerze
znienawidzony Bogin. Dość nietypowy,
trzeba rzec, niemniej jednak wyjątkowo przybija naszego biednego Teddy’ego. W
domu jego babki, w którym wychowywał się niemal całe życie, na jednym z
drewnianych kredensów stoi drobna, pokryta delikatnymi, kwiatowymi wzorami pozytywka. Własność jego zmarłej matki.
Gdy uchyli się jej wieczko, do uszu dolatuje rzewna melodyjka, która raz po raz
zacina się, zwalnia, niespodziewanie przyśpiesza… normalnie doprowadza go do
szału. Dlaczego? Generalnie Lupin stara się nie myśleć o tym, co też utracił nim
właśnie zdążył się tym nacieszyć. Nigdy nie poznał rodziców, a to cholerne
pudło podarował Nimfadorze właśnie Remus. Pamiątka, która uświadamia mu, iż
jakkolwiekby nie zaprzeczał, nadal jest i będzie sierotą – bez wspomnień o
normalnym domu, z obrazem rodzicieli jedynie ze zdjęć z albumów babci
Andromedy. To boli, choć nie oczekuj, iż przyzna się do tego na głos. Naturalnie,
zginęli walcząc o słuszną sprawę, jak bohaterzy, co nie zmienia faktu, iż jakaś
część jego samego zawsze będzie miała do nich o to głęboką pretensję. Ach, ten
nasz zadufany wrażliwiec o złotym sercu. Ale cicho, przecież chłopaki nie
płaczą, a na pewno nie tacy jak Teodor Remus Lupin.
Chciałbyś sobie
zobrazować jego sylwetkę? Niestety (lub stety), możesz mieć z tym niewielki
problem. Jeszcze zanim pojawił się na tym ludzkim padoku łez oraz nieszczęść, największą
obawę jego zacnych rodziców stanowił mały, ‘futerkowaty problem’ Remusa. Lupin
Senior długo nie spał po nocach, obawiając się, iż nałożona na niego w wieku
szkolnym, wilkołacza klątwa przejdzie na biedne dziecko tym samym rujnując mu
całe życie. Nimfadora zaś była dobrej myśli – twierdziła spokojnie, iż wszystko
się jakoś ułoży (cóż za banał, nieprawdaż?), i chyba musiała odrobinę
zaczarować los, gdyż u nowo narodzonego malca nie stwierdzono żadnych oznak
likantropii. Tak, wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą. Pomyślcie tylko, co by
zostało z niewinnego domku babci Andromedy, gdyby trzymała u siebie pod dachem
niestabilnie emocjonalnego wilczka. Teddy uniknął losu ojca, natomiast ku swemu
ogromnemu zadowoleniu odziedziczył predyspozycje matki. Metamorfomag, czy to
nie brzmi dumnie? A może bardziej zajebiście, trudno zdecydować. Kwestia tych
uzdolnień rodzi pewne oczywiste wątpliwości – jak naprawdę wyglądałby Teddy,
gdyby nie podrasował odrobinę swego zewnętrznego wyglądu? No cóż, legenda
głosi, iż powitał świat o ciemnych, kruczoczarnych kosmykach. Wersja dość
prawdopodobna, zważywszy na fakt, iż dzięki matce i babce jest spokrewniony z
rodem Black’ów, a tam 99% członków familii miało lub nadal ma hebanowe włosy.
Tak czy inaczej, obecnie zrezygnował z noszenia się na
niebiesko/zielono/czerwono, stawiając na ciemny, stonowany brąz. Choć czasami
mu odbija, i wtedy potrafi paradować po korytarzach szkoły z różowymi
kosmykami, strasząc to napotkanych na swej drodze pierwszaków. Co do
autentycznego koloru oczu panicza Lupina nawet członkowie jego rodziny mają z
tym pewne problemy. Niemowlęciem będąc miał tęczówki błękitne (jak każdy,
zdrowy berbeć), niemniej jednak później, świadomie lub nie, zmieniał barwę oczu
bardzo, ale to bardzo często. Dopiero gdzieś w połowie swej nauki w Hogwarcie
zdecydował się na jeden, stabilny kolor. Do dziś dzień jego tęczówki
przypominają barwę płynnego, ciepłego miodu – ci spostrzegawczy dostrzegą, iż dokładnie
takie same posiadał jego ojciec. Nie żeby był sentymentalny czy coś… a zresztą,
to nie wasza sprawa, a więc spadajcie na szczaw. Reszta wyglądu panicza Lupina
nigdy nie była często zmieniana, ani poprawiana. Naturalnie ma aż sto
osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, silnie zarysowane kości policzkowe,
dość bladą, ale zdrową cerę, ozdobioną jedynie paroma pieprzykami, no i drobnymi
szramami po bliższych kontaktach z jego łuskatymi pupilami. Duże dłonie,
wyraźne brwi, sylwetka wiecznie wyprostowana a głowa niemal zawsze dumnie
uniesiona do góry. Widać, że czasami zdarza mu się zadzierać nosa. W latach
szkolnych grał w Quidditcha (był kapitanem Puchonów, zajmował pozycję
ścigającego) co już jako tako podbudowało jego sylwetkę. Choć tak naprawdę
prawdziwy trening rozpoczął parę lat temu, gdy zabrał się za pracę ze smokami. Owe
zajęcie wymaga nie tylko stalowych nerwów, ale także stalowej sprawności
fizycznej – dziś widać tego efekty. Coś jeszcze? No cóż, kiedyś miał przekuty
łuk brwiowy (jednak McGonagall kazała mu się pozbyć tego ‘świństwa’, nim
rozpocznie pracę z uczniami, aby nie daj Boże nie świecić im złym przykładem),
dziś musi zadowolić się ‘zaledwie’ trzema kolczykami w uszach. Niegdyś miał
nieciekawą przygodę z pewnym Rogogonem Węgierskim, który pozostawił mu szpetną
bliznę po krańcu swego ostrego pazura, ciągnącą się niemal od lewej pachy,
przez całą linię żeber, aż do zaczątków miednicy. Czemu się tego nie pozbył? To
pamiątka. No i przestroga, aby zbytnio nie przeceniać własnych możliwości.
akceptowani ~ inne ~ wspomnienia
_______________
Ło matko z córką
– ale się rozpisałam. Nie będę mieć do nikogo pretensji, jeśli zaśnie w trakcie
czytania gdzieś w połowie karty postaci Teddy’ego. Jak widzicie, zdarza mi się
przesadzać z długością – dla Was to subtelna podpowiedź, iż preferuję te
dłuższe wątki. Treść również jest ważna, a zatem nie piszcie do mnie na siłę.
Nie odpowiadam na pytania o wątek, nie odpisuję na pięciozdaniowe komentarze –
chcesz zaczepić Lupina, to trochę się postaraj. Tytuł postu zapożyczony z
piosenki Comy – Spadam. Ryjka użyczył
Max Irons. Cytat na górze autorstwa Tyriona Lannistera. No, to chyba tyle –
zapraszam do wspólnej zabawy.
<3
OdpowiedzUsuń[Maaaaax *,* Ekhem, poza tym cześć i czołem! My się chyba znamy, prawda? :D Do rzeczy, masz może jakieś pomysły na wątek, powiązania, cokolwiek? :)]
OdpowiedzUsuńLeanne
[Teddy! :D Wątek by się przydał, czyż nie?]
OdpowiedzUsuń[Ajj, zauważam nawet niezłe podobieństwo między moją Ślizgoneczką a Twoim Teddym. :3 Więc co powiesz na wątek?]
OdpowiedzUsuń[Lupin, Lupin, Lupin! Synek mojej najukochańszej postaci z całej serii. I jestem pełna podziwu dla tak rozbudowanej karty, jej!]
OdpowiedzUsuń[Chcę wątka <3]
OdpowiedzUsuń[Oni się muszą znać, co nie? :D]
OdpowiedzUsuń[Bo to Remuś. Nie można go nie kochać, prawda? Hm, więc tworzymy wątek? Mam ochotę na coś klimatycznego, mrocznego, chociaż moja postać może nie do końca pasuje, ale spróbować zawsze można.]
OdpowiedzUsuń[A tam niewdzięczną ;D Dzięki tej robocie Ella się jeszcze jakoś trzyma ;D To wiemy, że się znają, a co dalej zrobimy z tym fantem? Jacyś zwykli, oschli znajomi? Przyjaciele od niedawna? Przyjaciele ze szkoły? ;P]
OdpowiedzUsuń[Hm, to jakie relacje? Lubią się, tolerują, czy skaczą do gardeł? (co w połączeniu z faktem, że Teddy jest teraz nauczycielem może być całkiem zabawne, chociaż ona już na ONMS nie chodzi, to i tak w szkole się raczej spotkają xD )]
OdpowiedzUsuń[Możemy uznać, że Teddy był jedną z nielicznych osób w czasach szkolnych, z którą Ella chętnie rozmawiała. A potem wyruszyła ratować świat jako aurorka i tam doznała ciężkiego wypadku, i zrobiła się jeszcze gorsza, a tutaj po latach spotkają się w Hogwarcie i mogą starać odbudować się relację ;)]
OdpowiedzUsuń[No właśnie. Może Lychnis i Teodor nawet się znosili na zajęciach? Kurczę, miałam taki fajny pomysł i mi uciekł. ._.]
OdpowiedzUsuń[ Było mnie nie zostawiać bez nadzoru na tak długo :) ]
OdpowiedzUsuńW przypadku tak sporej rodzinki jak familia Weasley'ów pamiętanie o wszystkich datach było wręcz niemożliwe, tak więc niejednokrotnie zdarzało się, iż ktoś zapomniał o urodzinach siostrzenicy kuzynki wujka. Jeżeli jednak mowa o pewnej rudowłosej pani, której ogniste kosmyki już od dawna przeplatane były siwizną, spodziewać się można pełnej frekwencji; otóż Molly Weasley to wciąż mężnie bijące serce ogromnego rodu i jej święto za każdym razem sprowadza do nieco przyciasnej już Nory całe zastępy dzieci, wnuków, a także dalszych krewnych, gromadząc całkiem sporą liczbę zacnych gości. Victoire mogła pochwalić się mianem najstarszej z wnucząt Molly i Artura, tak więc najprawdopodobniej nie wybaczonoby jej, gdyby nie pojawiła się w tak ważnym dniu.
Od kilku tygodni czuła się źle. A właściwie gorzej niż źle jeżeli miała być szczera chociażby przed sobą. Mimo iż od czasu tamtego feralnego popołudnia w Hogsmeade minęło już dość sporo czasu, nie potrafiła zapomnieć o wydarzeniach, które się wtedy rozegrały. Najgorsze były chwile gdy leżała sama w łóżku, słysząc za oknem zawodzący wiatr. Lepiej niż w jakiejkolwiek innej chwili uświadamiała sobie, że nie ma nawet do kogo się zwrócić by wypłakać się i opowiedzieć o tym co ją boli. Wszystkie dobre koleżanki czy nawet przyjaciółki odpadały. Doskonale wiedziała z jaką reakcją się spotka. Przerażenie i oburzenie mieszałyby się ze sobą, doprawione ciągłym namawianiem jej do zgłoszenia karalnego czynu w Ministerstwie Magii. Prędzej czy później wieści dotarłyby do jej rodziców, a tego obawiała się najbardziej. Zbyt długo walczyła o przekonanie ojca, że nie jest już maleńką, bezbronną księżniczką o jasnych włosach, a jej szafirowe ślepka nie patrzą już na każdego nieznajomego z ufnością i zaciekawieniem. Teraz, kiedy w końcu nie wtrącali się w jej życie miałaby przyznać w jak wielkim błędzie była? Zbyt dumne i uparte z niej Lwiątko było, by takie słowa kiedykolwiek padły z ust Victoire.
Tak więc właśnie z tego prostego powodu wrzucała rzeczy do kufra, zupełnie nie przejmując się, że jej matka załamie się widząc podobny chaos w walizce swojej pierworodnej córki. Zamierzała pod byle pretekstem zatrzymać się w domu rodzinnym, korzystając z kilkudniowego urlopu, jaki przydzieliła jej McGonagall; czuje oko dyrektorki dojrzało dziwne zachowanie młodej pielęgniarki, która nagle niespodziewanie zaczęła dużo czasu spędzać w swoim gabinecie i opuszczała go jedynie podczas posiłków, choć i te często omijała, czego skutkiem było przypadkowe stracenie kilku wcale nie zbędnych kilogramów i teraz przypominała bladego kościotrupa. Na szczęście uniknęła wypytywań co takiego się stało. Mało prawdopodobne jednak by jej kochana babcia o sokolim wzroku jeśli chodzi o wszystko, co należało ukryć, a już zwłaszcza kiepskie samopoczucie, była równie wyrozumiała. Niespełna godzinę później za pomocą proszku Fiuu przeniosła się do Muszelki, witając z rodzicami. Nim zdążyli o cokolwiek spytać, zniknęła w swoim starym pokoju na poddaszu. Dopiero tu poczuła się naprawdę dobrze. Chłodna bryza wiejąca od morza wpadała przez otwarte na oścież okno do maleńkiego pokoiku tak dalekiego od przeklętego Hogsmeade i jej problemów.
Niedługo jednak było jej dane cieszyć się odzyskaną chwilą spokoju. Zmrok szybko zapadł, a wraz z nim nadeszła godzina osiemnasta, czyli pora stawienia się u babci na wystawnej kolacji. Zdawała sobie sprawę, że ciemna sukienka opływająca jej ciało nie ukryje ani nienaturalnie szczupłej sylwetki ani wręcz chorobliwie bladej skóry. Nie znała jednak zaklęć mogących na to coś poradzić, a zabrakło czasu na przejrzenie domowej biblioteczki. Tak więc niecały kwadrans później u boku podejrzliwie patrzącego na nią ojca i wyraźnie zmartwionej matki wkroczyła do salonu w Norze.
[To będę starać się coś zacząć ;D]
OdpowiedzUsuń[Co ty na jakiś wątek? Pierwszy raz jestem na blogu z taką tematyką więc chyba potrzebuję małej pomocy we wdrażaniu się ;]
OdpowiedzUsuńAbigail
[To zacznę coś, bo mi się nawet pomysł w głowie kształtuje, ale jutro... wszystko juto. Dzisiaj mi się nie chce xD ]
OdpowiedzUsuńOd tamtego feralnego dnia jej noga nie postanęła w Hogsmeade, choć niegdyś, jeszcze za czasów szkolnych, uwielbiała korzystać z odkrytych przez bliźniaków (nie bez zasługi Mapy Huncwotów oczywiście) tajemnych przejść. Potrafiła ignorować nudne lekcje bez najmniejszych wyrzutów sumienia i przez cały boży dzień kręcić się między półkami w Miodowym Królestwie wyszukując nowe, nieodkryte jeszcze przez wybredne podniebienie smaki. Madame Rosmerta zawsze poczęstowała ją kremowym piwem, wspominając przy tym jak to było gdy do szkoły chodził jej ojciec i reszta rudowłosej zgrai starszych Weasley'ów. Jej stosunek do Magicznej Wioski nie zmienił się także po skończeniu szkoły. Była tam częstym gościem, poznając kilku dobrych znajomych z którymi spędzała nudne wieczory gdy kończyła pracę. Mimo licznych zaproszeń i zapytań co się z nią dzieje przez te kilka tygodni, nie zdecydowała się jednak wybrać do Hogsmeade. Gdzieś wewnątrz jakiś głosik podpowiadał jej prawdziwy powód tego unikania wyjść z zamku. I wcale nie chodziło o brak czasu oraz ciągłe zmęczenie, jak to próbowała sobie wmówić. Potwornie się bała, nie wiedząc co czeka ją jeśli jakiegoś wieczoru samotnie będzie przechadzała się niemal zupełnie opuszczonymi uliczkami. Nawet przemierzając opustoszałe korytarze Hogwartu przyłapywała się na tym, że serce zaczyna szybciej jej bić kiedy tylko dostrzeże niepokojący cień przesuwający się wzdłuż ściany. Wiedziała, że potrzebuje czasu by pozbyć się lęku, który jednak na razie wcale nie słabł.
OdpowiedzUsuńWchodząc do środka nie zdążyła się nawet rozejrzeć by zorientować się jacy goście zdążyli już przybyć, bowiem poczuła jak czyjeś ramiona zaciskają się wokół niej. Jeszcze drobniejsza niż zwykle nie miała żadnych szans z wujkiem George'm, który postanowił przywitać ją w ten niedźwiedzi sposób. Stopy oderwały się jej od podłogi i na chwilę zawisła w powietrzu, mocno ściskana. Szczery uśmiech pojawił się po raz pierwszy na jej bladych ustach od dłuższego czasu. Problem w tym, że gdy ma się tak wielką familię, trudno jest poświęcić komukolwiek więcej czasu niż zaledwie kilka minut na rozmowę, w innym przypadku po prostu pominęłoby się kogoś przez przypadek. Dlatego czmyhnęła między kolejnymi osobami szykującymi się do rozpoczęcia rozmowy, lądując tuż przed kochaną babcią. W końcu to dla niej się tutaj zjawiła. Dziwne, ale miała przeczucie, że nie będzie tego żałowała. Była Weasley'ówną, rodzina dawała jej siłę. Jeśli nie w nich znajdzie oparcie, to nikt inny jej nie pomoże. Oczywiście na dzień dobry została otaksowana krytycznym spojrzeniem i zanim złożyła życzenia, usłyszała długą tyradę o tym jak to nie karmią w Hogwarcie i że się przepracowuje. Szybko jednak przekonała Molly, że odkupi swoje winy poprzez zjedzenie co najmniej połowy czekoladowego ciasta specjalnie dla niej.
Dopiero po odsunięciu się i pozwoleniu rodzicom na zamienienie z babcią kilku słów miała ulotną chwilę zorientować się kto w ogóle jest. Dostrzegła ciocię Hermionę, co niezmiernie ją ucieszyło. Już od dłuższego czasu miała do niej kilka pytań i liczyła na małą dyskusję. Sunąc wzrokiem napotkała wujka Charliego, którego to nie widziała już od dłuższego czasu. Zawsze byli ze sobą bardzo blisko, może ze względu na to, że wujek nie miał dzieci, a ona była jego chrześnicą. Problem pojawił się stosunkowo niedawno, kiedy związek Victoire i Teda się rozpadł. Nie było tajemnicą, że to właśnie Charlie Weasley był największym entuzjastą ich razem. Dostrzegł ją i pomachał, ale nie ruszył od razu w jej kierunku, co oznaczało, że rozmawiał z kimś. A akurat była przekonana, że wie z kim. I faktycznie, zaledwie sekundę później dostrzegła kto jest rozmówcą wujka. Nieświadomie postępując identycznie jak Teddy, odwróciła wzrok, starając się przy tym przemknąć niezauważona do kuchni. Niestety na swojej drodze napotkała przeszkodę w postaci szczerzącego się do niej Jamesa.
[A miałyśmy, miałyśmy... Tyle, że ja mam niestety krótką pamięć ;< Może ty pamiętasz jakie to było powiązanie? :D]
OdpowiedzUsuńLeanne
[ tak, wątek być musi! A co. dobra.
OdpowiedzUsuńwszystko co mi siedzi w głowie wiąże się z jednym.
Będzie chciała go...ochrzanić? Za Vic.
i tu, raz ona czeka na niego w jego gabinecie, gdzie zdążyła się rozgościć.
bądź dwa jak to Dominique zawsze musi coś odwalić i po prostu jakimś sposobem dostanie się do jego mieszkania.
albo rodzinny zjazd, na którym Dominique porwie całe ciasto czekoladowe, na które on będzie miał ogromną ochotę i zaczną się poszukiwania.
albo nie wiem :C wybacz, szkoła doprowadza wenę do stanu krytycznego.]
Dominique
[A, no tak! Tylko, że już ten myk wykorzystałam w wątku z kim innym, ale można zrobić tak: Leanne znalazła w lesie jakąś dziewczynę, która okazało się, że została pogryziona przez wilkołaka. Przygarnęła ją więc pod swoje skrzydła, nie mówiąc o niej nikomu, a mieszkańcom Hogsmeade wmawiając, że to jej kuzynka. A że dziewczyna też stała się wilkołakiem, Lea musiała wykombinować skądś dodatkowy wywar tojadowy, więc poprosiła znajomą pracującą w szkole, aby go jej dostarczała, jednak, że ta czasu nie miała, poprosiła o to Teddy'ego. Co ty na to? :D]
OdpowiedzUsuńLeanne
[Zgubiłam gdzieś Twoj komentarz, więc dopiero teraz piszę...
OdpowiedzUsuńHm, pomysł z awanturą w pubie jest dobry. :D Alv lubi ONMS, więc Lupiniątko go zna, kojarzy... i załóżmy, że Lemon przypadkiem wylądował w pubie i jakieś menele się do niego przyczepiły. I Teddy mógłby wybawić biednego Puchasia z opresji. W końcu to nauczyciel, ot co. Co Ty na to?]
Alvin
Uciekając się do samotności, Ella nie zważała na konsekwencje swoich działań. Nie baczyła na reakcję ludzi, nie przejmowała się ich opinią na jej temat. A może powinna? W gronie nauczycielskim uchodziła za kogoś dziwnego, jeśli można to tak ująć. Ale powoli, z każdym miesiącem, zdobywała sobie coraz więcej sympatii u coraz większego grona osób, radząc sobie z tym, co zżerało ją od środka.
OdpowiedzUsuńA może to były jedynie pozory? Pozory, że radzi sobie nieźle? Nie umiała tego stwierdzić, ale szła naprzód, z podniesioną głową, z wymalowanym, ale niesztucznym, uśmiechem na ustach, który rozjaśniał jej pochmurną twarzyczkę i nadawał obliczu przyjaźniejszego wyrazu. Była setką paradoksów, elementów do siebie nie pasujących a jednak istniejących obok siebie. Nie wiedziała jak ma reagować na niektóre sytuacje, na gesty i słowa, na posyłane w jej stronę spojrzenia. Och, głośno było o tej akcji, kiedy zginęło trzech aurorów, a ona przeżyła. Przeżyła, prawie kończąc z dobrą stroną mocy. Obwiniała siebie o śmierć towarzyszy, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że to był tylko wypadek.
Wypadek..., prychnęła, kiedy w myślach dotarła znowu do tego tematu. Poprawiając stos kartek trzymanych w ramionach, otworzyła łokciem drzwi do pokoju nauczycielskiego, który późnym wieczorem był najzwyczajniej w świecie opustoszały. Ku swojemu zdziwieniu, którego nie wyraziła w żaden sposób - nie licząc uniesionych brwi ku górze, zauważyła przy długim stole młodego mężczyznę.
- Cześć, Teddy - zagadnęła spokojnie, dość cicho, rzucając stos papierów na stół, parę kartek uciekło jej na ziemię, ale nie kwapiło jej się do tego, aby się po nie schylić. Usiadła na krześle. Była najzwyczajniej w świecie zmęczona. Posłała znajomemu uśmiech i przetarła dłońmi twarz, tłumiąc ziewnięcie.