wtorek, 13 listopada 2012

Once a lady found, a machine which sucked


Aaron Henderson || 17 lat ||  Rozwrzeszczane dziecko || Łania 

Ty jesteś rodem z piekła
A ja jestem rodem z nieba,
Nic więcej nie potrzeba

Wszyscy z rodu Henderson, który mimo całkiem pokaźnego stażu, nie zdobył nigdy takiej renomy jak inne, znane w całej Anglii, powtarzali, że nic tylko zazdrościć dwójce, świeżo upieczonych rodziców, którzy właśnie wlepiali oczy w swojego nowo narodzonego synka, który spał słodko przypominając malutkiego aniołka. Niestety jak się później okazało przeznaczeniem malutkiej istotki były piekło, a w miejsce skrzydełek i aureoli wyrosły rogi i ogon. 
Nie można powiedzieć, że złe to było dziecko. Rozwydrzone po prostu i pragnące za wszelką cenę być w centrum uwagi wszystkich dwadzieścia cztery godziny na dobę. Chęć uwagi i sławy była tak silna, że chłopię gotowe było niemalże przewrócić się i odrapać kolana by tylko mamusia dmuchała i powtarzała, że nic mu nie będzie. Dlatego też nie można się dziwić, że gdy chłopaczek wyleciał z rodzinnego gniazda, by tak jak przodkowie zgłębiać tajniki magii w zamku, obydwojgu w głowie rodziły się najczarniejsze scenariusze. Jak się potem okazało, wcale nie było tak źle jakby się wydawać mogło, że będzie.
Jak można się było spodziewać Aaron jak i reszta jego rodziny został dumnym kruczkiem. I choć na początku nijak mu to pasowało, bo on od książek zdecydowanie wolał wymachiwanie różdżką we wszelkie strony i niszczenie swojego dormitorium, teraz przyznaje w duchu ( nigdy na głos!), że stara tiara się nie pomyliła.  Chłopaczysko można nazwać kruczkiem z krwi i kości. Mimo tego, że zwykle zgrywa głupka, co swoją drogą powiedzmy sobie szczerze robi tylko i wyłącznie pod publikę, inteligentny z niego gość jest i myśleć to on czasem potrafi. Co więcej, późnymi wieczorami, gdy wróci sobie już ładnie, tam gdzie jego miejsce, chętnie otwiera jeden, drugi, trzeci podręcznik i skrobie piórem po pergaminie coby wszystko mieć ładnie i na zapas odrobione. Oceny dobre ma, na lekcji zgłasza się ile może i każdą dobrą odpowiedź, zakańcza szerokim uśmiechem. Można również też czasem zauważyć jak za parę galeonów piszę eseje innym, w końcu z czegoś trzeba żyć i skądś brać na alkohol czyż nie? Czasem też udziela korepetycji tym co mądrzejszym ślizgonom, bo gdyby wziął się za tych głupszych straciłby wiarę w ludzkość już zupełnie, a tego nie chcemy. 
Kłamliwa to bestia jest, która uwielbia karmić nieprawdziwymi słówkami ludzi by po krótszej lub dłuższej chwili, przebić bańkę, którą sam nadmuchał i patrzeć jak ci nagle stwierdzają, że świat wcale nie jest taki kolorowy.  Do końca nie wiadomo skąd się mu to wzięło. Po prostu chyba lubi patrzeć na cierpienie, tych, których nie polubił. Bo w tym momencie trzeba zaznaczyć, że dla tych nielicznych, których przyjaciółmi nazywa, przemienia się w prawdomównego człowieczka, który czasem jest aż za szczery.  Jeśli już mówimy o jego wadach to trzeba również zaznaczyć, że zapominalski jest strasznie. Nie trzeba więc dziwić się, że czasem na umówioną randkę, wbiegnie spóźniony godzinę, z krzywo zapiętą koszulą i jednym po drodze wyrwanym kwiatkiem i już w progu zaczyna przepraszać i tłumaczyć, że wyleciało mu z głowy. I w takiej chwili zamiast złościć się, jak to zwykle robią jego towarzysze, powinni uwierzyć, dać się przeprosić i zapomnieć o wszystkim. W tym momencie trzeba zaznaczyć także, że chłopie biseksualne jest i wcale się z tym nie kryje. Po co się ograniczać skoro tyle ładnych chłopaków chodzi po świecie? Poza tym mało kto może się pochwalić, że uwiódł potomka sławnego Draco? Z pewnością niewielu chłopców. Dziewczyn pewnie by się kilka znalazło. 
Ogólnie to beztroskie sobie ten chłopaczek życie prowadzi, nie przejmując się niczym. Bo po co się stresować? Każdy problem ma swoje rozwiązanie, a każda sytuacja ma wyjście. Ci, którzy są tak zwanymi pesymistami powinni się leczyć, a ci, którzy się tną i w wieku siedemnastu lat zatapiają smutki w alkoholu albo potrzebują ucieczki od świata w kontaktach cielesnych z innymi powinni walnąć się w łeb cegłą i zastanowić co wyprawiają i na jakich kretynów kreują samych siebie. No chyba, że komuś masa blizn na rękach i udach imponuję i się podoba. W końcu w wolnym kraju żyjemy. Jego marzenia z dzieciństwa by chlubić się mianem tego ' popularnego ' się spełniły, bo większość ludzi wita się z nim na korytarzu, jego nazwisko ogólnie znane jest i na imprezy zaproszenia ma. Zadowolony jest dość z takiego scenariusza i uśmiecha się od ucha do ucha.  Zwykle otoczony wianuszkiem innych kruczków, pokonuje kolejne szkolne lata dziarskim krokiem, przeskakując wszystkie kłody, które los podkłada mu pod nogi.  
Oddany jest i lojalny. Gębę na kłódkę kiedy trzeba trzymać będzie i nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Zawsze pierwszy do robienia wszelkich głupot jakie tylko mogą przyjść do głowy (choć niektóre z nich takie jak zamykanie kotki Filcha w schowku nie były zbyt mądre), pupilek nauczycieli i chluba domu. 
Zawsze chciał grać w quidditcha ale jak się okazało, miotła nie jest jego przeznaczeniem. Na lekcjach latania, ledwo się jej trzymał i nigdy nie chciał polecieć wyżej niż metr nad ziemię, żeby się przy ewentualnym wypadku nie zabić.  Okazało się za to, że spod jego palców potrafią wypłynąć całkiem przyjemne dla ucha melodie gitarowe. Chłopie uwielbia bez większego ładu i składu, brzdąkać sobie, siedząc na jednym z parapetów i umilać innym dzień. Jeśli chodzi o bogina to jest to rozwrzeszczane dziecko. Aaron boi się tych małych istotek, z którymi porozumieć się za pomocą słów nie można, a wizja, że kiedyś zostanie ojcem jednego z nich, powoduje u niego dreszcze. Prędzej zostanie starym kawalerem, niż spłodzi bachora, którego potem, o zgrozo mógłby wychować. Patronusa, którego kruczek widział dosłownie kilka razy w życiu jest łania. A przynajmniej tak się mu wydaję, bo ekspertem w dziedzinie zwierzątek to on zdecydowanie nie jest. 
Na sam koniec trzeba wspomnieć choć kilka słów o wyglądzie chłopaczka. Ciemne kudły, które są niesforne jak sam właściciel, zwykle żyją własnym życiem, a posiadacz im w tym nie przeszkadza. Nosek jest lekko zadarty, a ustom daleko do tych pełnych, wydatnych, idealnych do całowania. Suche to takie i bez grama mięśni. Ubrany zwykle w jakieś wielkie bluzy, stara udawać się, że wszystkie żebra wcale mu nie wystają. Czarne, zniszczony trampki i pierwsze lepsze spodnie to, to w czym zwykle można go zobaczyć. Do tego subtelny dodatek w postaci nieśmiertelnika na szyi, którego nigdy nie zdejmuje. 




















A ja cię wsadzę w klatkę...
Byś nie odleciał przypadkiem. 


156 komentarzy:

  1. [Znaaam cię :D No i witam :)]

    Sienna O'Connor

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja nie wiem, czy znam, czy nie znam, łotewa, ale chłopię urocze i bym chciała powącić. c:]

    Keira

    OdpowiedzUsuń
  3. [JA I TAK CIĘ BĘDĘ MĘCZYĆ, NIE MA CHUJA!]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ona się nie zakocha, koniec kropka. I zrobimy tak, że nie będzie nudno. Mogą się kłócić, jak się kłócą nigdy nie jest nudno xD]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Daisy wymiata <3 A tutaj też całkiem chrupkie ciasteczko widzę *.*]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Tak, tak, po stokroć tak! Huhu, Leaśka chętnie by go zgwałciła, ale nie bądźmy brutalni :D Więc jakieś pomysły co do powiązań może masz?]

    Leanne

    OdpowiedzUsuń
  7. [ale ze mnie wredota biorąc pod uwagę to, że wzięłam je jako zdjęcie tymczasowe. Lubię je też bardzo, ale jakoś mi do Deana nie pasuje. Ogólnie to mam wrażenie, że Cię znam ale nie wiem w sumie czy Cię znam. Kojarzę imię i nazwisko postaci, o!
    skoro oboje są u kruczków mogliby się znać. Aczkolwiek na chwilę obecną niczego nie zaproponuję. Muszę się wziąć za lekcje pierw, ale jak skończę to będę myśleć, o!]

    Dean

    OdpowiedzUsuń
  8. [Okej, milczę. Tak bardzo milczę, że aż strzelam focha z przytupem. NARA!]

    OdpowiedzUsuń
  9. [No, to skoro się znamy, to jeszcze lepiej :D
    A gdyby zrobić tak, że kiedyś poleźli na randkę/spotkanie/łotewa, co okazało się serią niewypałów i różnych zdarzeń, które nie powinny mieć miejsca, ale po jakimś czasie zaczęli się z tego śmiać i jakoś tam się zakumplowali. Albo Aaron przemógłby się do mioteł, albo chociaż postanowił na nie popatrzeć, skołował sobie Keirę i Puchoneczka mogłaby polatać z nim trochę, tak dla wprawy, coby siary nie było.]

    Keira

    OdpowiedzUsuń
  10. Victoire Weasley13 listopada 2012 20:27

    [ Skoro Aaron gustuje w starszych kobietach to nie śmiemy odmówić tak odważnej propozycji :) Tylko nie obiecujemy odwzajemnienia zainteresowania na tle uczuciowym... ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Co ty na jakiś wątek? Pierwszy raz jestem na blogu z taką tematyką więc chyba potebuję małej pomocy we wdrażaniu się ;]
    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  12. Eliksiry - jego miłość i jedyna sensowna rzecz w jego ostatnio nieco nędznym życiu. Zabawne było to, że człowiek tak chaotyczny, niespokojny i nieco niezdarny potrafił uwarzyć coś tak skomplikowanego i wymagającego niezwykłej precyzji. Bo kiedy do gry wchodziły eliksiry, coś się zmieniało. Bo to była jego pasja, coś dla czego żył.
    Lubił nauczać, więc kiedy dostał klasę Aarona nawet się z tego powodu ucieszył. Podobno był zupełnie inny od Lemona i wszystkim uczniom zdecydowanie to pasowało. Downey zachowywał się najzwyczajniej w świecie po ludzku, jakby był ich kolegą, a nie nauczycielem. I co zabawne, nawet się czegoś w taki sposób nauczyli i nauczyć chcieli, w przeciwieństwie do tego jak to było z poprzednim nauczycielem.
    Kolejna lekcja, z wcale nie tak łatwym eliksirem. Nie zdziwił się więc, kiedy usłyszał głośny huk po tym, jak jedna z Gryfonek dodała niewłaściwy składnik. Misiek od razu do niej poleciał i wszystko ugasił. Dziewczynę wysłał do skrzydła szpitalnego, bo niestety poparzyła sobie dłoń. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie usłyszał słów Aarona. Lubił chłopaka, ale teraz to już cała sympatia z niego wyparowała. Wolnym krokiem podszedł do jego ławki, bez cienia uśmiechu na twarzy.
    - Nie waż się mówić czegoś podobnego w mojej klasie. - warknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Ja wiem, jak się ma orzeszek zamiast mózgu to ciężko pohamować myśli z dupy wzięte, ale musisz się dla mnie postarać i opanować. To, że ktoś nie ma tyle pieniędzy co ty, nie oznacza że jest gorszy. Nigdy więcej nie chcę słyszeć podobnym komentarzy. Czy wyraziłem się jasno?
    Mickey chyba nigdy nie był tak poważny jak teraz. Dosłownie piorunował go wzrokiem, a w okół niego roztaczała się cholernie nieprzyjemna aura. Był zły, wściekły. Wszyscy myśleli, że skoro ma tak na nazwisko, to od razu ma całe skrytki pieniędzy.

    OdpowiedzUsuń
  13. [To może tak jakiś wątek od razu? ;]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Witam kolegę z domu! Bogowie, nie wiem czemu, ale strasznie Twą postać polubiłam z góry. Jak taki... taki... fajny. ;D
    Więc wątek by mi się marzył jakiś, tylko miałabyś jakąś propozycję co do powiązania, bądź relacji, jeżeli takowe by istnieć mogły? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  15. Victoire Weasley13 listopada 2012 22:17

    [ Nikt o miłości nie mówi :P Zauroczenie też się przecież z uczuciami wiąże. Zacznę, ale jutro. Dziś jestem wykończona, referaty, rozpoczynanie, pomysły, zdecydowanie za dużo tego :) Powiedz mi tylko czy to ma się odbywać standardowo w SS, czy jakaś bardziej kreatywna i oryginalna myśl twórcza powinna zaistnieć? ]

    OdpowiedzUsuń
  16. On naprawdę nie myślał, w ogóle się nie zastanawił o czym mówił. To nie było tak, że Misiek najzwyczajniej w świecie udawał przed uczniami. Nie potrafiłby udawać czegoś podobnego, nie próbował być inny. Nigdy niczego nie udawał, przynajmniej nie w takim stopniu.
    Dużo kasy? To było kiedyś, dawno temu, kiedy jeszcze był zupełnie innym człowiekiem, zaledwie dzieckiem. Mógł mieć milion dziewczyn, ale nie chciał. Było to uciążliwe. A pogradliwość kierował jedynie do osób takich jak właśnie Aaron. Do zapatrzonych w siebie dupków.
    - Ja mam nadzieję. - prychnął jeszcze i zajął się spacerowaniem pomiędzy ławkami, żeby sprawdzić eliksiry sporządzone przez uczniów.
    Kiedy lekcja się skończyła, Misiek zabrał się za układanie książek na swoim biurku, które były wszystkie pootwierane, a w nich najróżniejsze zapiski na kartkach papieru. Złożył wszystko w jedną kupkę i wtedy usłyszał głos Aarona.
    - Aktorem? - powtórzył, unosząc brwi. Spojrzał na niego ze zdziwieniem i po chwili zagryzł mocno zęby. Wstał ze swojego miejsca i złapał go za ramię, nachylając się nad nim.
    - Jesteś kompletnym idiotą. - warknął. - U mnie nie ma żadnych podziałów, zrozumiałeś? Ja to mówiłem na serio. Jeśli naprawdę myślisz, że jesteś lepszy, to się grubo mylisz. W tej sytuacji, to ty jesteś gorszy, ograniczony. Wyjaśniłem się jasno?

    OdpowiedzUsuń
  17. W życiu by się nie spodziewał, że zaangażuje się w jakiś romans. W dodatku romans z kimś, kto był jakieś dziesięć lat młodszy od niego. W zasadzie nawet to tak bardzo nie raziłoby w oczy, ale to był uczeń. Fakt, Lemona kręciło takie ukrywanie się przed całą resztą świata i sięganie po swój zakazany owoc każdego wieczoru, ale to wszystko powoli stawało się męczące. Szkoda tylko, że nie tak łatwo było zakończyć coś, co rozwijało się od kilku miesięcy i nawet obudziło w Jake'u jakieś uczucia. Poza tym, profesorek był skłonny przyznać, że uzależnił się od obecności Aarona. Zdecydowanie. Dzień, a raczej wieczór, bez spotkania z chłopakiem był całkowicie stracony, a z pewnością się nie liczył.
    Do czasu. Bo potem przyszły wakacje, a Lemon zaczął się budzić. Ktoś (zaufany przyjaciel, nawet ktoś taki, jak wredny profesorek ich miał) uświadomił mu, że ciągnięcie takiego związku, czy jak to właściwie nazwać, nie ma większego sensu. Zwłaszcza, że Jake nie umiał się zaangażować tak, jakby się zaangażował chyba każdy na jego miejscu. On umiał tylko brać, ale nie umiał nic z siebie dać. Taki już był. Toksyczny osobnik, który wykorzystuje wszystkich wokół do własnych, często dopiero później określonych, celów. I to w zasadzie było bez sensu, bo zdawał sobie sprawę, że może jedynie rozkochać w sobie Aarona, nie odwzajemniając jego uczuć. Bo nie umiał. Bo nauczył się dawno temu, że nie warto kochać, bo to jedynie boli i nic więcej. Oczywiście są chwile szczęścia, ale ulotne. Cierpienie zawsze trwa o wiele dłużej, to żadna tajemnica.
    To, że Lemon wyżywał się na Hendersonie miało w sobie ukryty cel. Fakt, przyzwyczaił się do chłopaka, nie chciał go stracić, ale po prostu musiał go do siebie zniechęcić, jak tylko mógł. Żeby to chłopak się wkurwił i żeby nie było potem niepotrzebnego bólu. A jeśli już, to żeby był on zaślepiony nienawiścią.
    Ale Aaron nie musiał o tym wiedzieć.
    Odwrócił się przodem do chłopaka, a na jego twarz wpłynął uśmiech. Podszedł do niego tylko po to, by ująć jego twarzyczkę w swoje dłonie i ucałować jego nosek.
    - Przepraszam, skarbie. Po prostu... Ludzie z twojej klasy zaczynają plotkować, a chyba nie chcemy, żeby to dotarło do McGonagall, prawda? Trzeba im pokazać, że między nami nic nie ma - stwierdził, wzruszając ramionami i uśmiechając się jeszcze szerzej.

    OdpowiedzUsuń
  18. [Aaron może być jednym z ulubionych uczniów Elli... Na pewno takich ma, ale co dalej? Dzisiaj w głowie pusto, oj, pusto. :(]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Och, Leaś byłaby wniebowzięta ^^ Doobra, to ja się niedługo postaram coś tam zacząć, chyba, że baaardzo by ci się nudziło to możesz mnie wyręczyć xD]

    Leanne

    OdpowiedzUsuń
  20. [ och, gdyby była młodsza, to by wykorzystała swoje atuty w postaci krwi wili, żeby sobie go bliżej poznać. a tak to..
    nieee wiem, słaba jestem w wymyślaniu. Może dla jakiegoś zakładu miałby ją poderwać/pocałować? albo nadzorowałaby jego szlaban?]
    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  21. Victoire Weasley14 listopada 2012 17:07

    [ No i wyszło Skrzydło Szpitalne... Miałam niby pomysły, ale wszystko łączyło się z ingerowaniem w Twoją postać, tak więc zostańmy przy ukochanym szpitalnym wystroju :) ]

    Oficjalnie pracowała ciężko, łatając złamania, zbijając gorączkę i oceniając kogo faktycznie boli głowa, a kto próbuje uniknąć trudnego sprawdzianu z transmutacji. Teoretycznie także porządkowała papiery, pisała raporty i notowała jakie leki podała pojawiającym się w jej (niepodzielnie rządziła w Skrzydle Szpitalnym od ponad dwóch miesięcy, toteż zdążyła je sobie przypisać i ani myślała komukolwiek oddawać) skromnych progach uczniom. W praktyce jednak aktualnie nie robiła żadnej z tych rzeczy, nudząc się niemiłosiernie. A skoro już kilka dni utrzymywał się podobny stan, do jasnej główki Victoire zawitał pewien pomysł. I choć pozwolenia od McGonagall nie dostała, to przecież wszystko się działo jak najbardziej nieoficjalnie.
    Zawsze uważała się za niespełnioną artystkę. Taką co to posiada dużą wyobraźnię i chęć tworzenia, jednak gdy mowa o przelewaniu swoich wizji na papier, rączka stanowczo odmawiała jakiejkolwiek współpracy. Nie zraziła się tym jednak, dochodząc do wniosku, że białe ściany Skrzydła Szpitalnego idealnie nadają się na jej małą pracownię. Och, doskonale zdawała sobie sprawę, że zdecydowaną większość będzie musiała zrobić za pomocą różdżki, ale któż by się tym przejmował? To wciąż będzie jej dzieło.
    Jeszcze jako nastolatka, spędziła tutaj dużo czasu. Grała w Quidditcha na pozycji Ścigającej, a to sprzyjało kontuzjom. I zawsze najbardziej bolało ją, że gdy w połowie meczu została przyniesiona, nie mogła kontynuować oglądania kolegów. Tak więc na dużej ścianie powstawał właśnie ogromny obraz przedstawiający boisko Quidditcha. Kilka sprytnych zaklęć po ukończeniu malowania i ściana utworzy magiczny telebim transmitujący na żywo wszystko co się działo na błoniach. Nie spodziewała się tylko, że ktoś pojawi się z naglącą potrzebą pomocy z jej strony, podczas gdy dopiero co zabrała się za bazgranie błękitną farbą nieba. Dopiero rozpoczynała projekt, ale już zdążyła ubrudzić swój fartuch, a także ręce i przyozdobioną szerokim uśmiechem twarzyczkę. Odwróciła się gwałtownie, słysząc trzaśnięcie drzwi wejściowych, zastygając z pędzlem w ręku.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Idźcie mnie ludzie nie denerwujcie.
    Ja mówię, że to Sodoma i Gomora jest, a wy mi że fajniasta.
    ŚWIAT MNIE NIE ROZUMIE!
    Ale dzięki.
    <3]

    Wish

    OdpowiedzUsuń
  23. [Enonieno, mózg rozjebany. Dobra, mniejsza o to.
    Wiesz, zależy, jaki jest twój zakres tolerancji pod względem relacji. Bo jak jest facet-facet to z reguły każdy pomysł wydaje mi się nieodpowiedni.]

    OdpowiedzUsuń
  24. [Treściwość to trochę z lenistwa wynika, no ale nic. Imię to i mnie się podoba od jakiegoś czasu, bez jakiegoś tam powodu.
    Karta ładna, ot co, ale ja tu widzę same ładne karty, to wiadomo...]

    OdpowiedzUsuń
  25. [O, to może być jeszcze ciekawsze. Zaczynasz, prawda? :D]

    Keira

    OdpowiedzUsuń
  26. [ Powiązanie? Albo wątek? :) Jakieś pomysły? :D ]
    Emma

    OdpowiedzUsuń
  27. [Wiesz, w moim przypadku to jest tak, że nie lubię jak mi się postacie nienawidzą wzajemnie, bo to do niczego w sumie nie prowadzi. Ale nie wszyscy się w końcu muszą uwielbiać.
    Szit, tak sobie piszę, piszę i w sumie to nie wiem, co ja piszę.]

    OdpowiedzUsuń
  28. Mickey nie potrafił być przyjemny dla kogoś podobnego. Kogoś, kto był tak bezczelny i płytki, że na samą myśl normalnie się zapowietrzał i mu słów brakowało. No bo jak to to, żeby być dla kogoś tak okropnym? No dobra, to potrafił zrozumieć. Ale nigdy nie nie lubił nikogo przez takie głupie powody. Biedna Gryfonka. I co z tego? Przecież mogło się zdarzyć, że i on wyląduje na bruku. Tak zawsze sobie własnie mówił. Zabawne, wykrakał.
    - I dobrze. - mruknął za nim i kiedy ten trzasnął drzwiami, westchnął przeciągle. - Jebany szczyl, pan i władca całego świata. Wracaj do rzeczywistości, śpiąca królewno. Bo przyjdzie książe i cię zgwałci.

    Była druga w nocy, a Mickey spał - jak każdy normalny człowiek o tej porze. Ale niestety nie wszyscy byli tacy normalni jak on (o ironio) i niektórzy upijali się bez powodu i przychodzili do niego o tej porze. Tak, tak, mowa tu o jednym takim kruczku, co to ostatnio trochę przesadził.
    Obudziło go pukanie do drzwi. Zrzucił z siebie Lucyfera, który zasnął tuż obok i podszedł do drzwi, nie bardzo kontaktując o co tak właściwie chodzi. Kiedy zobaczył chłopaka, z jego ust wydobyło się przeciągłe westchnienie. Złapał za szatę która wisiała na pobliskim wieszaku i narzucił ją na siebie, bo w tym momencie stał przed nim w samych bokserkach.
    Wysłuchał go, po czym przewrócił oczami.
    - Długo nad tym myślałeś? - prychnął, łapiąc bo palcami za podbródek. Spojrzał mu prosto w oczy. - Udajesz, czy naprawdę tak myślisz, co?

    OdpowiedzUsuń
  29. [A ja ciebie kojarzę, o :) Wspólne dormitorium jak najbardziej może być, a jakie będą między nimi relacje? Przyjaciele, zwykli znajomi, a może jacyś kuzyni? :D]

    Dominic

    OdpowiedzUsuń
  30. Dla Mickey'ego to zapewne też byłaby normalna pora, gdyby nie fakt, że był najzwyczajniej w świecie wykończony. On mimo wszystko odsypiać na lekcji też nie mógł, więc kładł się nieco wcześniej. Za to w weekendy potrafił nie spać i całą noc, bo taki miał kaprys. Gorzej, gdy w poniedziałek musi wrócić do normalnego trybu pracy. Poniedziałkowe lekcje są dla niego równie męczące, jak dla całej reszty uczniów, wierz mi.
    Aaron miał na co popatrzeć, ale zaledwie przez chwilę. Bo zaraz Misiek opatulił się swoją szatą, patrząc na niego jeszcze na wpół śpiąco. Lucyfer zamiałczał głośno w proteście na hałas jaki robili i zaraz zniknął niewiadomo gdzie, jak to z nim często bywało.
    - Tsa... - mruknął, zaszczycając go naprawdę niemiłym spojrzeniem. Głównie dlatego, że nie lubił być budzony w środku nocy, no.
    Kiedy usłyszał jego wyznanie, wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Spomiędzy spękanych warg wyrwało się ciche westchnienie, a Misiek zaraz otworzył przed nim szerzej drzwi.
    - Chodź, bo robisz przeciąg. - mruknął, zapalając różdżką lampkę. Tak, to było zaproszenie do środka. Takie bardzo oryginalne, miśkowe...

    OdpowiedzUsuń
  31. [To, co - rozpoczynamy coś? :D]

    OdpowiedzUsuń
  32. Na swoich lekcjach nie mógł być nieaktywny. Bo jak mógłby sprawić, że są ciekawe, jeśli sam przysypiał przy swoim biurku? To nie działało w ten sposób, musiał mimo wszystko coś z siebie dać, żeby innych tym zarazić. Na szczęście pokłady energii miał ogromne, więc odstawiał różne dziwne rzeczy, byle tylko pomóc im się czegoś nauczyć. Potrafił żartować i się śmiać, ale przy tym wkładał im jeszcze do głowy informacje. Mało który nauczyciel tak potrafił, a tu proszę, trafił się taki wariat i robi to niemalże perfekcyjnie. Jasne, były też osoby które miały go głęboko gdzieś, no ale cóż - zdarza się nawet najlepszym.
    Nikt nie chciałby mieć w Michaelu wroga. Był on wtedy okropnie mściwy i napewno dla nikogo nie skończyłoby się to zbyt pozytywnie.
    - Z moim udziałem to napewno nie koszmary, wierz mi... - odpowiedział z żartem, przewracając oczami. Wciąż nie do końca kontaktował, to i mu żart nie bardzo wyszedł. No ale cóż.
    - Nie gryzę, połykam w całości. - mruknął w odpowiedzi. Drzwi do jego sypialni były szeroko otwarte, a na biurku zalegały wszelkiego rodzaju papiery.
    - W porządku... - zaśmiał się cicho, przewracając oczami. - Normalnie tak szybko spać nie chodzę, ale byłem wykończony. Siadaj, skoro już i tak mnie obudziłeś i się tu przywlokłeś to możemy się napić. - odpowiedział, wskazując krzesło przed swoim biurkiem. Wziął swój fotel zza biurka i ustawił je obok, po czym na nie legł. Wciąż był wykończony.

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Ogólnie to miłość Ci wyznam za tą piosenkę :D Kocham.
    I wypraszam sobie, ale z Aitou coś się tam pisało swego czasu, prawda?]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Nie wiem czy znów, bo cię nie poznaję. przepraszam xP

    Diggory-Waleys]

    OdpowiedzUsuń
  35. [No jasne, że pamiętam <33 Ale jestem prawie pewna, że dawałam ci mój numer gg i się nie odezwałaś, więc nie mam z tobą kontaktu x.x No to układamy wątki! Dwa xP Dla rodzeństwa xPP

    Diggory-Waleys]

    OdpowiedzUsuń
  36. Może i Mickey wyglądał naprawdę słodko i uroczo, kiedy spał, ale tak chyba zbyt wiele by ich nie nauczył. A raczej dałby im lekcję pod tytułem "Chodźcie spać szybciej, bo skończycie jak ja". Albo coś w tym stylu. A to chyba nikomu nie pomogłoby w czasie OWUTemów, prawda? Przynajmniej mi się tak wydaje.
    Misiek psychologiem? To chyba by się zbyt dobrze nie skończyło. Bo psycholog nie powinien pić ze swoimi pacjentami, prawda? Problemy z nawiązaniem znajomości obróciłby w alkoholizm i tyle by z tego było. Nie, psychologia to napewno nie jego powołanie. Eliksiry za to zdecydowanie tak, a jeśli przy okazji może komuś pomóc... To czemu nie? Może i nie jest Matką Teresą, ale przynajmniej rozumie problemy uczniów - a to już coś.
    Mickey za to miał gdzieś, czy go ktoś lubi, czy nie. Mógł mieć wrogów, ale co z tego? Przecież nie zostanie przez to uznany za zakałę ludzkości, czy coś podobnego. Jak ktoś go nie lubi, to nie lubi. I vice versa!
    - Napewno masz na myśli hororory? - zapytał, poruszając zabawnie brwiami. Nie, nie miał nic złego na myśli. W ogóle. Ani troszeczkę. - Bo wiesz, podobno nadawałbym się do komedii romantycznych, żeby grać tego jednego jedynego, czy kij wie kogo tam jeszcze. Ktokolwiek to powiedział, był chyba niedorozwinięty.
    - Dokładnie... - zaśmiał się, przewracając oczami. Usiadł po turecku na swoim fotelu, poprawiając nie do końca zapiętą szatę. Widać było jego tatuaże na klatce piersiowej.
    - W porządku, jakoś to przeżyje. A jakbym potrzebował pomocy, to się do ciebie zgłoszę. - powiedział z rozbawieniem, chwytając za kieliszek.
    - Zdrowie. - mruknął, zaraz wlewając w siebie całość zawartości.

    OdpowiedzUsuń
  37. [ja tam lubię mordę Kristen :D a możesz podesłać - jak nie przydadzą się tutaj, to może na innym blogu ;p mój e-mail: rudawa@spoko.pl :D
    ach, no i co do powiązań to mam pomysł :D skoro płód twojej wyobraźni jest bisexual, to mam taką historyjkę, że kiedyś był parką z bratankiem Connie, który jest gejem, ale się rozstali (god, why ;___;), Connie go zna, mają dość luźny kontakt. bardziej jak znajomi niż jak uczeń-nauczycielka :D]

    OdpowiedzUsuń
  38. [aaaa, tesknilam za Toba! <33 takie komplementy z Twojej strony pod moim adresem = rzygam tecza, zacieszam na maxa. *-* wiesz, ze musze miec tu z Toba watek? Obiecuje byc grzeczna. <3 nawet moge zmodyfikowac jakos wakacyjne relacje, co to je dawno temu ulozylam, o ile pamietasz w ogole. :D]

    Nox.

    OdpowiedzUsuń
  39. [aaaaa, przechytrzylam sama Cliffordowa! <333 Kpisz sobie ze mnie/dosyp mi to samo do herbaty, mocne jakies, juz padasz na twarz. O.o No Zjawa, no Lullaby, no Neb, no nie wierze, ze akurat Ty nie wiesz kto ja! *---* za kare zaczynasz watek, koniec kropa! Zawiodlas mnie, doprawdy. XD]

    Nox.

    OdpowiedzUsuń
  40. To było naprawdę dziwne. Bo z samego rana podeszli do Louisa dwaj Krukoni i zaczęli nawijać. Mówili tak szybko i w ogóle nieskładnie, że chłopak wytrzeszczył ślepia, choć zwykle starał się nie ukazywać emocji w jakikolwiek sposób. Kiedy poprosił, by trochę zwolnili i zaczęli od początku, młodzieńcy wytłumaczyli wszystko bardzo dokładnie. Sprawa przedstawiała się tak, iż jakiś ich kolega podobno był całkowita nogą z zielarstwa, z którego Lou był całkiem niezły. No, ale tamten to był tępak, kłoda pusta, do głowy mu nic nie wchodziło, a profesorka to już mu zapowiedziała, że nie zda. Reakcja Lou była taka, iż rzekł, że współczuje, ale co mu kurczę do tego. No i tamci niemalże padli na kolana, błagając go o korepetycje dla ich przyjaciela, który gotów jest rzucić się z Wieży Astronomicznej, żeby swoje męki ukrócić, że już się pociął ze zgryzoty i łez wylał trzy wiadra.
    Jakoże Lou znał tamtego Hendersona, znaczy kojarzył, to chcąc, nie chcąc, zgodził się. Jakoś nie pragnął potem mieć wyrzutów sumienie, gdyby liczba uczniów zmalała o jednego. Zanotował sobie nawet numer pustej klasy, w której miał udzielić tych korków i odesłał Kruczków w trzy diabły.
    A niech to, miał plan spędzić wieczór z książką przy kominku!

    Kiedy na zegarze wybiła osiemnasta, Louis nerwowo kroczył w stronę opuszczonej klasy. Spóźnił się, bo go naszło na jakieś podejrzenia. Z piętnaście minut krążył po swoim dormitorium i gorączkowo myślał. Cała ta sprawa mu trochę śmierdziała. Bo jak to możliwe, że Krukon potrzebuje pomocy Puchona? W nauce!
    Nie wziął ze sobą żadnych książek, zakładając, że tamten będzie miał swoje i od razu pokaże w czym ma problem.
    Nie pukał, od razu wszedł do środka.
    - Emm… no, cześć – powiedział, dostrzegając chłopaka siedzącego na ławce. – Od razu mówię, że to dla mnie trochę dziwna sytuacja, no ale wiadomo, w życiu różnie bywa – dodał, mając oczywiście na myśli Krukona, który ma problemy z nauką.
    - Może od razu przejdźmy do sedna, co byśmy nie tracili zbyt dużo czasu – dodał, podchodząc do swego towarzysza. Wysilił się na krótki, nieco za uprzejmy uśmiech, który mógł zostać różnie odebrany.

    OdpowiedzUsuń
  41. [haha, nie no, przechytrzylam, JAK? KAZDY MNIE ROZPOZNAJE, A TY NIE? D: a widzisz, upadlam juz tak nisko, azeby ukazywac swiatu jakies pseudowiersze z dupy za przeproszeniem wyjete. :o czlek sie starzeje i mu na mozg pada. ._. A zdjecia SPECJALNIE DLA CIEBIE NA STRASZNE ZMIENIE, JAK TYLKO ZNAJDE ODPOWIEDNIE! :DRelacje masz na GG, nie chce mi sie powtarzac. XD jutro Ci je lekko zmodyfikuje i powiem, jak to rozegramy, i Ty zaczniesz, bo tak pieknie zaczynasz! <3]

    Nox.

    OdpowiedzUsuń
  42. Niby tak, ale i by to im nie pomogło w samych egzaminach. Może w samych przygotowaniach i tak, bo nauczyliby się, żeby wcześniej kłaść się spać, ale w niczym innym.
    Może i picie z pacjentami wyszłoby im na dobre, ale Miśkowi to już chyba nie. Zostałby alkoholikiem, to pewne. Bo weźmy na to, żeby miał chociaż dwie sesje dziennie i dwa razy upije pacjenta, siebie trochę też. I weźmy na to, że pracowałby pięć razy w tygodniu. To dopiero byłby alkoholizm. Już na alkohol by mu się starczało, no! Bo przecież wiadomo, że Misiek lubi dobre i niekoniecznie tanie trunki...
    - To mój napity kuzyn to powiedział, kiedy naoglądał się jakiegoś chłamu. - mruknął, wzruszając ramionami. - I jeszcze mu jakaś dziewczyna bredziła o jakiejś książce o miłości i chuj wie czym... - wyjaśnił jeszcze, zaraz chwytając za pełny już kieliszek. Wypił kolejny kieliszek i zaraz następny.
    W sumie, dobrze, że Aaron nie połykał go wzrokiem. Przynajmniej Misiek wiedział, że ten nie rzuci się na niego pod byle pretekstem. Bo to czasami się już nudne robiło, serio. Ile można udawać pijanego, żeby się przypodobać nauczycielowi?
    - No ja myślę. - zaśmiał się, przewracając oczami.

    Zanim zdążyli się obejrzeć, już prawie cała butelka została opróżniona. Misiek był już nieźle wstawiony i właśnie opowiadał o swojej pierwszej miłostce, która była facetem. I jak to go jego matka z nim w łóżku przyłapała.

    OdpowiedzUsuń
  43. Louisa nieco wybił z rytmu czujny wzrok Hendersona. No mierzył go, jakby myślał, że Sandler zaraz skoczy na niego z nożem albo zaleje go gradem klątw. O co tu chodzi…?
    - No wiadomo, nie wszystko jest przecież takie jasne od samego początku, a jak człowiek trafi na złą osobę, to potem trudno pewne rzeczy zrozumieć – odpowiedział spokojnie. Przyjrzał się uważnie Aaronowi. Nie bardzo pojmował tę jego dziwną ekscytację, czy może raczej jakieś takie ogólne roztrzęsienie.
    Lou aż podskoczył, kiedy ciemnowłosy kolega tak się zerwał z ławki, zaczął machać rękoma na wszystkie strony i krzyczeć. Merlinie kochany! Louis nie darzył specjalną sympatią takich ludzi. Tworzyli wokół siebie chaos i jeszcze wciągali w ten chaos innych, zupełnie niewinnych ludzi. Louis nie cierpiał chaosu!
    - No raczej nie będziemy się skupiać na jakichś nieistotnych podstawach, no! – odpowiedział na przekór i skrzyżował ręce na piersi. – Jestem tu w bardzo konkretnym celu i albo go realizujemy, albo koniec – dodał, nie mając pojęcia o dwuznaczności swoich słów w tej sytuacji.
    Czego ten Kruczek chciał? Żeby mu Lou tłumaczył wszystko od pierwszej klasy czy jak? Przecież to wieki by zajęło, a nie jedną lekcję! Jedną godzinę to Sandler może tak charytatywnie, ale jakby Aaron chciał cyklicznie te korki odbywać, to za darmo nie ma. Trzeba będzie jakąś sensowną cenę ustalić! A to cwaniak, wyzyskiwacz!
    Puchon zmarszczył lekko brwi i odsunął, postępując kilka kroków w stronę okna.

    OdpowiedzUsuń
  44. - No słyszałem i to dość sporo – przyznał Lou, kiwając lekko głową, cały czas przyglądając się nieco gniewnie chłopaczkowi. To już zakrawało o jakiś absurd!
    - Jaką przyczynę? Jaki problem? O tym nie możesz przecież zapominać! – rzekł ostro Sandler, mając na myśli oczywiście wiedzę, która dajmy na to na egzaminie końcowym się Aaronowi na pewno przyda.
    Potem sprawy potoczyły się dość szybko. Lou zrobił kilka kroków w stronę okna, a potem podskoczył ponownie, bo Henderson wydarł się w niebogłosy. Krzyczy, klnie, co to w ogóle za margines społeczny? I pada na kolana! No wariat, świr!
    - O co ci chodzi?! – Louis naprawdę starał się trzymać nerwy na wodzy, ale mu nie szło. Sapnął wściekle, spoglądając w dół na płaszczącego się przed nim Krukona. – Ja wcale nie chcę, żebyś ty był mój! O czym ty pieprzysz?! Taki jesteś zdesperowany, żeby zdać to zielarstwo? Może lepiej poszukaj kogoś innego, kto cię nauczy wszystkiego od podstaw, bo ja mam w zasadzie mało czasu, a też zdaję owutemy w tym roku szkolnym. Poza tym… wiesz… przerażasz mnie trochę. Może warto byłoby skonsultować się z jakimś specjalistą od problemów… - i tu blondyn wskazał na swoją głowę. Odsunął się nieco od klęczącego chłopaka, jakby się bał, że się zarazi obłąkaniem.
    - Merlinie, mogłem się na to nie zgadzać. Tracę tylko czas i nerwy – wymamrotał do siebie Louis i schował twarz w dłoniach. Przez cholerne sześć lat nauki nie unosił się złością tak wiele razy, jak przez te kilka miesięcy siódmej klasy. Czyżby oznaczało to jakiś przełom w życiu cichego Puchasia? Któż to wie…

    OdpowiedzUsuń
  45. Egzaminy może i najważniejsze nie są, ale dość sporo od nich zależy. I nie należy ich odkładać na później, tak jak robię to ja - a bo to jeszcze dwa miesiące, a bo to jeszcze miesiąc... w końcu zrobi się pufff! i zostały zaledwie trzy tygodnie, a ja nic się nie uczyłam. Ale dobra, to nie o mnie tu chodzi, cii.
    - Dokładnie tak mu powiedziałem! - westchnął, klaszcząc w dłonie. On ogólnie do kobiet nic nie miał, ale chyba z żadną nie potrafiłby się związać. Faceci w tej kwestii byli po prostu praktyczniejsi.

    Dla Miśka to był zabawny widok - dla tamtego chłopaka już nie, zwłaszcza, że matka Mickey'ego wygoniła go z domu, niemalże rzucając za nim Avady. Była po prostu wściekła i przerażona jednocześnie. Bo co, jeśli ktoś się o tym dowie? O tym, że ma syna geja? Nie, nikt nie może wiedzieć.
    - Ja specjalnie im to pokazywałem, żeby zobaczyli, że nie mają nade mną kontroli. Skończyło wywaleniem z domu, ale było warto. - stwierdził, uśmiechając się lekko.

    W ogóle nie zwrócił uwagi na umiejscowienie dłoni chłopaka. W tej chwili nawet czegoś takiego nie zauważał.
    - Ale nie idź sobie jeszcze, Aarusiu... - westchnął, łapiąc go za łapki, żeby ten czasami sobie nie poszedł. - Jest tak fajnie, ja chcę jeszcze trochę pogadać. A możesz spokojnie spać tu...

    OdpowiedzUsuń
  46. Czy chciał pozwolić mu odejść? Nie. Bo warto tutaj wspomnieć, że Lemon to prawdziwy egoista. Szczerze mówiąc, rzadko liczyły się dla niego uczucia innych, no, może w ostateczności młodszego brata, ale tak go wychowano, że Alvin był, jest i prawdopodobnie będzie jego oczkiem w głowie. Ale w większości przypadków ważne było, żeby jemu było dobrze. Może i przez jakiś czas nawet starał się, by Aaron czuł się przy nim względnie okej, ale potem zobaczył, że chłopak wraca do niego bez względu na wszystko. I stał się swego rodzaju zabawką, której Jake nie chciał wypuścić ze swoich chciwych, szponiastych łap. A że w wymyślaniu kolejnych kłamstewek i manipulowaniu czyimś umysłem nawet za czasów szkolnych był niemalże mistrzem... Wykorzystywał to, jak tylko mógł.
    - Nie, poczekaj - jęknął cicho i złapał chłopaka za nadgarstek, mocno zaciskając przy tym palce, żeby kruczkowi nie przyszło do głowy mu uciekać. - Słuchaj, nie uważasz, że tak jest lepiej? Myślą, że się nienawidzimy, zamiast nabierać jakichś podejrzeń co do tego wszystkiego - zauważył, uśmiechając się leciutko, niewinnie. - Posłuchaj... - zaczął, mając wrażenie, że wcale chłopaka nie przekonał. No co jak co, ale krukonem był, głupi nie mógł być, bo nie znalazłby się w tym domu, do którego należał. Co znaczyło, że Lemon musiał bardziej kręcić, żeby udowodnić swoją wiarygodność. - Od jutra będzie inaczej, dobrze? Nie jestem zbyt miły, ale postaram się traktować cię tak samo, jak innych uczniów i zobaczymy co z tego wyniknie - powiedział i puścił nadgarstek Hendersona, żeby przesunąć kciukiem po jego policzku i kąciku ust. - Rozchmurz się, skarbie. I się nie gniewaj. A za pracę postawię ci zadowalający - dodał, uśmiechając się szerzej i przysuwając się do chłopaka tak, że dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.

    [Było dłuższe, ale wczoraj wyłączyli mi internet i zniknęło -,-]

    OdpowiedzUsuń
  47. [JAK MASZ NIE WIEDZIEĆ MAJ DIR <3 Kończymy tamto? Fajnie było xD]

    OdpowiedzUsuń
  48. [Wiesz, ile mnie na gadu nie było? Teraz nawet mnie nie ma, nie gniewaj się :c Też tęskniłam :c]
    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  49. [Dziś to na pewno nie, bo jestem zmęczona :c Jutro spróbuję, chyba, że się ulitujesz i coś zaczniesz :c]
    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  50. [No właśnie, jutro matura :D Jak z niej wrócę to może coś sklecę :3 A masz jakiś konkretny pomysł?^^]
    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  51. [To z klasą mi się podoba, Aaron jak taka psychofanka Scorpa trochę XD Zobaczę, chyba za bardzo cię lubię :c]

    OdpowiedzUsuń
  52. Louis patrzył na Krukona z niedowierzaniem w oczach i lekko otwartymi ustami ze zdziwienia. Słuchał jego wrzasków, nie rozumiejąc o co w ogóle chodzi. ŻE CO?! On się zakochał? W tym chłopaku? Że niby chce się zabić z miłości? CO TO ZA BREDNIE?!
    - Oczymtymówisz? – wydukał Puchon, czując się w tej chwili zupełnie zagubionym. Teraz to serio wychodził z niego Borsuczek jak nic. Blondyn jakby przygasł i jakoś tak nieco się skulił, objął się ramionami. Nie znosił takich sytuacji. Nie cierpiał, gdy ktoś na niego wrzeszczy i to całkowicie bezpodstawnie. Krzyki, złość, chaos, w ogóle nie mógł się wtedy Sandler skupić, racjonalnie podejść do problemu. No i były jeszcze wspomnienia, które z tak wielkim trudem chłopak wypierał z umysłu każdego dnia, a które w takich momentach wracały ze zdwojoną siłą.
    Ten Krukon był szalony! Lou już poprzysiągł sobie, by omijać go w przyszłości szerokim łukiem. Przebywając z takimi, tylko się można od nich wariactwem zarazić!
    Louis wcale nie zamykał drzwi na klucz. Najwyraźniej stary zamek odmówił posłuszeństwa i się zaciął. A to pech, złośliwość losu, są na siebie skazani.
    Sandler wziął głęboki oddech i postarał się uspokoić swoje rozszalałe serce. Powoli, Lou, wszystko jest w porządku, to tylko rozchwiany emocjonalnie Krukon, powrzeszczy i przestanie, najlepiej wyjaśni mu całą sytuację.
    Idąc za głosem rozsądku, Louis dał krok w stronę swego towarzysza.
    - Aaron… - zaczął niepewnie i wyciągnął rękę, by lekko chwycić chłopaka za ramię. – Posłuchaj mnie przez moment, proszę, bo inaczej obaj szybko odejdziemy od zmysłów i podusimy siebie nawzajem w szale – dodał, starając się o swój zwyczajowy nieco szorstki, ale uprzejmy ton. Nie do końca mu to wyszło.
    - Dobra, w nosie mam w sumie to, czy słuchasz – dodał, chcąc jakoś zmobilizować samego siebie do hardości. – Dwóch twoich kolegów przyszło dziś do mnie po śniadaniu i niemal padli na kolana, błagając o to, bym udzielił ci korepetycji z zielarstwa, bo podobno już skakałeś z Wieży Astronomicznej przytłoczony swoim brakiem wiedzy i umiejętności – rzekł na tyle spokojnie, na ile mógł i się po prostu odsunął.

    OdpowiedzUsuń
  53. [bardzo dobra kmina, zwazywszy na fakt, iz zdycham od zeszlego tygodnia. O Ty zlaaa, ja mam Twe giegie, ja sie do Ciebie zglosze! Ale jak tak, to kolo czwartku-piatku cos dowymyslam do powiazan, jak juz dupe ogarne po poczatku tygodnia. A w weekend poczatek i mi pasi. <3]

    Nox.

    OdpowiedzUsuń
  54. Teraz będzie bardzo poważne stwierdzenie, więc jeśli ktoś ma zamiar mdleć lepiej niech siądzie. Mianowicie - jeśli istniała jakaś kobieta, której Scorp nie chciał nazywać szmatą czy inną zołzą, to była to McGonnagal. No i własna matka, ale to się pod kobiety nie zalicza, nie? Psorka od transmutacji miała klasę, którą Malfoy cenił, umiała zabijać spojrzeniem lepiej niż Bazyliszek i nie było chojraka, który by jej podskoczył. Nawet on nie był takim kretynem, aby próbować się babce sprzeciwiać. Śmiało można posunąć się do uznania, że Scorpius Malfoy ją szanował. Koniec stwierdzenia.
    Dlatego poza zwyczajowym kręceniem nosem nie powiedział nic, gdy ta kazała mu przychodzić na korki z tegoż przedmiotu grożąc, że w innym wypadku po prostu wywali go ze szkoły. 'Nie po to wybrałeś mój przedmiot na Owutem, aby teraz mieć go gdzieś, Malfoy'. Może miała rację, może nie, ale nie był ignorantem, szkołę chciał skończyć choćby dla samej imprezy podyplomowej, którą miał zamiar zorganizować w swojej posiadłości.
    Problem pojawił się, gdy termin korków wyznaczono na piątkowy wieczór, a akurat odbywało się małe przyjęcie z okazji urodzin jednej z ładniejszych dziewczyn. Mus to mus, musiał ruszyć tyłek i leźć na to piąte piętro, w rozwiązanym krawacie, na wpół rozpiętej koszuli i waląc pierwszym kieliszkiem czystej, którego wypił pod dewizę 'zdrowie wasze w gardło nasze'. Szedł, śmierdział, ale nadal był seksowny, a jak.
    O mało co nie przetarł oczu ze zdumienia, kiedy w klasie - pustej, pogrążonej w mroku klasie - zobaczył Hendersona. Swój zakazany owoc, przygodę i chodzący powód zamętu w głowie. Tamten nie zobaczył go od razu, dopiero gdy Malfoy doczłapał do ławki i zajął miejsce obok niego.
    Omatkobosko, nadal tak pachniesz.

    [Może być?:c]

    OdpowiedzUsuń
  55. Louis lekko zmarszczył brwi, słuchając tłumaczeń Krukona. Nagle wszystko stało się jasne.
    Tak, Puchonie, zażartowano sobie z ciebie w dość perfidny sposób. Zapewne pomyśleli, że takim jesteś nieboraczkiem, że przynajmniej na kimś się przez chwilę wyżyją. Czujesz się dobrze, znając już całą prawdę? Niefajnie jest być ofiarą, czyż nie? Ty dobrze o tym wiesz. To uczucie powraca, choć jest tak bardzo niepożądane.
    Sandler otrząsnął się z rozmyślań i wzruszył ramionami. Najlepiej udać, że go wcale to nie obeszło. W następnej chwili zesztywniał cały, bo oto Kruczątko postanowiło się do niego przytulić w akcie niezmiernej ulgi i radości.
    Louis nie przepadał za dotykiem obcych, tak szczerze powiedziawszy. Całą siłą woli powstrzymał się od odskoczenia z wrzaskiem. Tylko złapał Aarona za ręce i odciągnął je od swojego ciała, po czym z kamienną miną dał dwa kroki w tył. Jasnozielone oczęta Puchona w tym momencie nie wyrażały niczego.
    - Tak, też się cieszę, że jednak nie dopadło mnie to irracjonalne uczucie – rzekł w końcu blondyn, tym razem używając już swojego stonowanego, spokojnego głosu. Bo przecież nic nie zaszło. – Przydałoby się jakoś stąd wydostać – dodał po chwili zastanowienia. – Po tylu emocjach mam chyba ochotę na gorąca herbatę, ciepły prysznic i kojący sen – mruknął jeszcze, ale to już bardziej do samego siebie.
    Wolnym krokiem podszedł do drzwi i spróbował je otworzyć. Na próżno. Westchnął. Byleby się tylko nie denerwować.

    OdpowiedzUsuń
  56. Musiało to dość ciekawie wyglądać - jeden taki wystrojony jak mrówka na święto lasu, a drugi równie dobrze mógłby konkurować stylówką i zapachem z jednym z londyńskich meneli. Oczywiście Scorp szybko się ogarnął, pozapinał, coby klatą przed Hendersonem nie świecić (był pewien, że on się bardziej nią podjara niż stara nauczycielka), przygładził włosy i już, już miał się uprzejmie uśmiechnąć, kiedy kazała mu coś prezentować. No kurde, to sam fakt, że przyszedł jej nie wystarczy?
    I serio miał ochotę wypić to wino, zamiast je czarować, ale zanim zdążył zaprotestować poczuł rękę Kruczka na swoim udzie, co go zupełnie wyprowadziło z równowagi. Serio był takim idiotą aby prowokować go na oczach dyrektorki? No brawo, brawo. Strącił jego łapę i ,uprzedzając ponaglenie McGonnagal, mruknął jakieś zaklęcie, które zmieniło kieliszek w myszoskoczka. Gryzoń zaraz rzucił się do ucieczki, ale psorka unieruchomiła go machnięciem różdżki.
    - Henderson, czy wiesz, co Malfoy zrobił źle? - Spytała, na chwilę ignorując blondyna, który korzystając z okazji odsunął swoje krzesło na drugi koniec ławki. Czemu tak panikował, czemu w ogóle musiał mieć te lekcje z NIM, przecież to Krukon, nie mógł mieć aż tak tragicznych ocen.
    Potem tylko obdarzył dyrektorkę spojrzeniem pełnym wyrzutu, że nie dość, że wpędziła go w to bagno, to jeszcze zarzuca mu błędy w zaklęciach. Chyba po to tu jest, nie? A ona powinna go uprzedzić, że Henderson też tu będzie.

    OdpowiedzUsuń
  57. Może i chodziło o Aarona w tym żarcie, ale poniekąd Lou też został wybrany i jego też wrobiono, miał więc chyba pełne prawo poczuć się z lekka dotkniętym. Trzeba przyznać, że wyjątkowo alergicznie reagował na wszelkiego rodzaju dowcipy.
    Louis nie czuł się w tym momencie jakoś specjalnie szczęśliwszy, no na pewno nie promieniał jak ten Kruczek. Mimo wszystko jakaś ulga tam się w jego sercu pojawiła, bo nikogo na sumieniu mieć nie będzie za niewłaściwe przekazanie wiedzy.
    - Nigdy nie uwierzą w to, że miłość może być racjonalna. Czasami zastanawiam się, czy ona w ogóle istnieje – rzekł cicho, by potem zaraz ugryźć się w język. To nie czas i miejsce na osobiste wynurzenia.
    Znowu dotyk. Niby nic, niby zwykłe pogłaskanie policzka, ale Sandler znowu z trudem powstrzymał odskoczenie jak oparzony. Nie powstrzymał za to swojej ręki, która dość zdecydowanym gestem strzepnęła dłoń Hendersona z louisowego policzka.
    - Nie dotykaj mnie – powiedział Puchon, obdarzając swojego towarzysza podejrzanie czujnym spojrzeniem. Skrzyżował ręce na torsie, gestem tym dając wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie zbyt poufałego kontaktu.
    - Cóż, ja niestety też nie mam różdżki, bo stwierdziłem, że do teorii zielarstwa jest ona zupełnie zbędna, a tylko przeszkadzałaby mi w kieszeni – powiedział już normalnym, grzecznym, ale też w miarę swobodnym tonem. Jeszcze raz spróbował otworzyć drzwi, po czym uznał, że lepiej dać sobie spokój. Odszedł kilka kroków i usadowił się na jakiejś starej ławce, która na szczęście nie załamała się pod jego ciężarem.
    Lekko uniósł brwi, słysząc propozycję Krukona. Rzadko kiedy ktokolwiek chciał z nim coś robić, choćby pić tę nieszczęsną herbatę.
    - Jeśli chcesz… pić ze mną herbatę, proszę bardzo – odparł nieco skonsternowany i wzruszył lekko ramionami. Jeśli Kruczek nie będzie za wiele gadał i ogólnie nie rozniesie sali swoim entuzjazmem, to Lou nie ma nic przeciwko. Plus nie będzie Louisa dotykał. Naprawdę lepiej będzie dla Aarona, jeśli powstrzyma swoje nadto ciekawskie łapska.

    OdpowiedzUsuń
  58. - Nie zamierzam spotykać żadnych odpowiednich osób – mruknął Lou i wzruszył ramionami. On raczej nie był typem, który potrafił sobie ubzdurać coś nierzeczywistego, także Krukon się martwić nie musiał. Sandler też raczej do ludzi się nie przywiązywał. Może dlatego, że w sumie miało miał okazji, by do kogokolwiek się zbliżyć, ale raczej chodziło o to, iż on tego nie chciał. Wcale a wcale.
    Doświadczać miłości? Och, zdarzyło mu się chyba. Kiedyś, dość dawno temu. Te wspomnienia były jakieś takie zamglone, ale blondyn co nieco pamiętał. Potem… potem było tylko gorzej, ot co.
    - Tak, nie chcę, żebyś mnie dotykał – odpowiedział cicho, a nutka niepewności pobrzmiała w jego głosie. – I nie w tobie tkwi problem, a we mnie – dodał, choć może powinien swój niewyparzony jęzor pohamować w tej chwili. Naprawdę nie chciał się przed kimkolwiek odsłaniać.
    - Aktualnie nie mam chyba weny na nauczanie, ale jakbyś miał kiedyś jakiś prawdziwy problem, to możesz się zgłosić, to coś ci opowiem – powiedział Puchaś i wysilił się nawet na lekki uśmiech, zaraz jednak owy uśmiech zmalał, wręcz całkowicie zniknął.
    - Może lepiej ty posłuchaj… - zaczął Louis dość hardo. – W razie jak gdybyś nie zauważył, nie jestem zbyt rozmownym typem i mam dość charakterystyczny sposób bycia, którego nie zmienię ot tak. To, że jestem Puchonem, nie oznacza się permanentnie szczerzę się i kocham cały świat, pozostając przy tym nieśmiałą, rumieniącą się dziewicą. Moje zachowanie w tej chwili nie jest odpowiedzią na twoje zachowanie, tylko ja po prostu taki jestem – zakończył, wyraźnie akcentując każde słowo.
    - Możemy rozmawiać o czym tylko zechcesz, nie mam nic przeciwko, tylko nie wymagaj ode mnie reakcji przekraczających moje możliwości – dodał po chwili, po czym ześlizgnął się z ławki. Podszedł do tablicy wiszącej na ścianie. W rynience ku swemu zdziwieniu znalazł jakiś ogryzek kredy. Dla zabicia czasu zaczął rysować jakiś bliżej nieokreślony kształt.

    OdpowiedzUsuń
  59. No to chyba zdanie na swój temat mieli podobne, tylko inaczej okazywali to 'zafascynowanie' sobą. Scorpius nie zamierzał po raz kolejny pakować się w to bagno (bo zakładam, że ta pamiętna noc w składziku miała miejsce!), doświadczając już tej dziwnej paniki, którą czuł za każdym razem, gdy będąc w towarzystwie kolegów widział Hendersona zmierzającego korytarzem w ich kierunku. Nieważne, czy miał jakąś sprawę czy nie, Scorp wciąż odnosił wrażenie, że Kruczek przepchnie się między Ślizgonami i palnie jakąś aluzję odnośnie ich namiętnego spotkania. Paranoja? Może, ale dopóki zgrywanie takiej niedostępnej zakonnicy mu wychodziło czuł się względnie bezpiecznie.
    It was so gay, and gave me cancer! Miała nadzieję, że dyrektorka nie zauważyła wzdrygnięcia, które samoistnie z niego wyszło w momencie zetknięcia się oddechu Aarona z szyją Malfoya, chyba, że uznała to za oburzenie tym, że ktoś śmiał naruszyć nieprzekraczalną granicę nietykalności. Wtedy nie byłoby problemu, zresztą psorka obserwowała tylko ich dłonie, które musiały tak uroczo wyglądać!
    - Załapałem. - Warknął przez zęby, kiedy Henderson już usiadł, uwalniając jego rękę i świadomość od dziwnego poczucia osaczenia.
    Dyrektorka chciała chyba zacząć nowy temat, kiedy ni stąd, ni zowąd do klasy wpadł Flitwick i gestem dał do zrozumienia, że dzieje się coś tak niesamowicie ważnego, że musi opuścić tych biednych chłopców (Malfoy był szczególnie biedny...) i natychmiast z nim iść.
    - Jak nie wrócę za kwadrans możecie iść. - Oświadczyła wyniośle i z niepasującym do niej pośpiechem dosłownie wyleciała za maleńkim profesorem.
    Dum dum dum duum. Scorp potarł czoło ręką, po czym zaczął zastanawiać się, czy jeśli wróci na imprezę od razu, to bardzo będzie ryzykował. Jednocześnie chciał, aby McGonnagal wróciła teraz, zaraz, bo z każdą kolejną sekundą zbliżał się do wyrwania sobie coraz większej ilości włosów, w które wplótł jedną dłoń i siedział jak taka niemota.
    I tak, zgrywać niedostępnego będzie, choć nieświadomie i tak marzy o tym, aby Henderson go złamał.

    OdpowiedzUsuń
  60. Czas płynął, ale Louis zdawał się tego nie odczuwać. Udało mu się wyszperać więcej kredy w biurku, na którym drzemał Aaron. Być może Kruczek poczuł, że przez chwilę Lou był blisko, jednak szybko się oddalił. Sandlera zupełnie pochłonęło rysowanie. Choć kreda raczej niewiele dawała twórczych możliwości, ale mimo wszystko. Louis uspokoił swoje skołatane nerwy w trakcie tworzenia pejzażu hogwardzkich błoni. Ten widok już dawno wrył mu się tak bardzo w pamięć, że mógł Puchaś bazgrać z wyobraźni.
    Aż w końcu wpadli ci kolesie i zaczęli gadać te swoje głupoty. Lou bardzo chciał pozostać dla nich niewidzialnym, ale koleżkowie mieli nadto dobry wzrok. No i za grosz poszanowania dla sfery osobistej drugiej osoby.
    Czując obcą rękę, przemierzającą jego plecy, Louis wzdrygnął się i automatyczne odsunął.
    - Nie dotykaj mnie – wysyczał zaraz po tym, jak Henderson wygłosił prawie taką samą formułkę.
    - Ach, nie bądź taką cnotką niewydymką, chłopaczku. Już my wiemy, co wyście tutaj wyrabiali – rzucił jeden z Krukonów i uśmiechnął się wymownie.
    Potem ten drugi obłapił Louisa, na co Puchaś wyprostował się nienaturalnie i zesztywniał cały. Bardzo starał się nie okazywać swojego zdenerwowania, ale oddech przyspieszył mu sam z siebie, a oczy rozszerzyły się z przerażenia.
    - POWIEDZIAŁEM CHYBA JASNO, ŻEBYŚ MNIE NIE DOTYKAŁ! – wrzasnął blondyn, a potem korzystając z całej swojej siły, odepchnął od siebie Krukona. Chłopak z jękiem wylądował na jakiejś ławce, cudem unikając uderzenia się w głowę. Brawo, Lou, mogłeś zabić kolegę z roku!
    Ale Louis w tym momencie nie słuchał głosu rozsądku.
    - Wszyscy jesteście równo pojebani – warknął, po czym korzystając z okazji i otwartych drzwi, nawiał z tej cholernej klasy. Po drodze posłał jeszcze krótkie spojrzenie Aaronowi. Spojrzenie pełne lęku i jakiegoś dziwnego bólu, niezrozumienia.
    Oddalił się szybkim krokiem, mając w głowie jedną gorączkową myśl.
    Muszę się wykąpać…

    OdpowiedzUsuń
  61. Teoretycznie mógłby obrócić sprawę w ten sposób, że Henderson go wręcz zmusił do tych upojnych chwil, jednakże to nie zmieniłoby faktu, że Scorpius Malfoy się tak po prostu poddał. Już widział, jak puka w dno od spodu, chociaż w sumie teraz gejów w szkole było dużo, więc może nie byłoby tak... Nie, stop, cholera jasna, zły tok myślenia obierasz! Po pierwsze - Malfoy był uważany za łamacza niewieścich serc, a po drugie - na legalu nie byłoby tak fajnie. Czy to jakiś rodzaj zboczenia, że ręce mu się trzęsą na samą myśl o tym, że ktoś miałby ich nakryć?
    Wcale nie groziłoby to śmiercią, jednakże dobra decyzję podjął darując sobie próby rozmowy czy czegoś bardziej 'hendersonowatego'. Szczerze mówiąc to Scorp był pewien, że ledwie za dyrektorką zamkną się drzwi, to ręka Kruczka znów wyląduje na jego udzie albo i lepiej, ale najwyraźniej za dużo sobie wyobrażał. Złośliwiec nazwałby to marzeniem.
    - Skaczę z radości. - Zmierzył go nieco pogardliwym spojrzeniem, ale, o dziwo, nie zrobił nic, gdy ten zaczął poprawiać guziki jego koszuli. Było mu chyba wszystko jedno, czy on chce ją zdjąć, czy właśnie poprawnie zapiąć, jego myśli krążyły wokół butelko Ognistej, którą opuścił na rzecz korków. Miał nadzieję, że jeśli nie ta, to znajdzie sobie inną towarzyszkę.
    Wstał jak poparzony, kiedy McGonnagal pozwoliła im wyjść, chwycił torbę i idąc już korytarzem poluzował krawat. Zdał sobie sprawę, że chyba pobił rekord we wstrzymywaniu oddechu, bo dopiero teraz nabrał mroźnego powietrza w płuca. Oby do lochów, a co będzie działo się potem to już tylko kwestia chwili.
    Zatrzymał się przy schodach, aby się do porządku doprowadzić, bo jakoś tak świat zawirował, jak spojrzał w dół. Nie mógł przecież taki zdezorientowany wpaść na te urodziny, serio potrzebował czegoś na rozluźnienie.

    OdpowiedzUsuń
  62. Louis był przekonany, że dostatecznie jasno pokazał, że mają mu dać spokój. Święcie wierzył, że Krukoni odpuszczą. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że ten, którego popchnął zapragnie zemsty czy czegoś tam w tym guście.
    Blondyn ze świstem wciągnął powietrze, kiedy rozjuszony napastnik zagrodził mu drogę. Cofnął się o krok, byle dalej od końca różdżki. Wyglądał jak zagoniona w pułapkę sarna. Mierzył Aidena spłoszonym i jednocześnie wrogim spojrzeniem.
    - Chyba tobie coś się pomyliło! Dziwne, żeby Krukon miał problemy ze zrozumieniem prostego komunikatu, w dodatku dwa razy powtórzonego – odpowiedział Louis. Nie bał się tego chłopaka samego w sobie. Raczej obawiał się tego, co może mu zrobić. Wystarczyło jedno niewinne zaklęcie czy cios, by zainicjować pewną lawinę, której skutki mogłyby być nad wyraz bolesne.
    - Zadarłeś z niewłaściwą osobą – warknął Krukon, po czym lekko machnął różdżką. Louis syknął i uniósł dłoń do ust. Przytknął ją do warg, by potem zarejestrować obecność krwi na swej jasnej skórze. Drań rozciął mu wargę!
    - Hej, odwal się! – zawołał Puchon, kiedy napastnik zbliżył się i popchnął go mocno w stronę ściany. Louis jęknął, czując jak jego plecy doznają bolesnego spotkania z kamiennymi rzeźbieniami na ścianie. Sandler głośno zaczerpnął powietrza. Pociemniało mu przed oczyma,a ten niby niewielki ból wydawał się być zdwojony. Wszystko zapłonęło żywcem, w jego umyśle i na jego ciele. Spojrzał z dołu na swego oprawcę, ale miał wrażenie, że widzi zupełnie inną twarz.
    - No, frajerze, co jest, wstawaj! – zawołał Aiden i mało delikatnie kopnął Louisa w piszczel. Puchaś syknął i przyciągnął nogi do klatki piersiowej. Tak bardzo starał się być silny. Ale w tym momencie rzeczywistość go przerosła.

    OdpowiedzUsuń
  63. Wszyscy dawno zapomnieli, że to impreza konkretnej dziewczyny (swoją drogą Malfoy widział ją znikającą z jakimś gościem w drzwiach dormitorium), teraz wyglądało to raczej jak konkurs, kto więcej wypije i rzygnie dalej. On oczywiście nie był byle plebejuszem, aby się w to bawić, kulturalnie walił kielona za kielonem, jednak w granicach przyzwoitości, coby zachować swój arystokratyczny styl. Siedział w fotelu i obserwował cały wspólny, widząc głównie ludzi kitrających flaszki pod szaty, pary wyglądające jak jedno ciało, a jednocześnie wciąż nerwowo przesuwał językiem po ustach kilka godzin wcześniej bezczelnie okradzionych z pocałunku.
    Człowiek po pijaku nie umie do końca kryć swoich uczuć, toteż tamtą sekundę wspominał raczej z rozrzewnieniem, bo nie mógł wiecznie zaprzeczać, że Henderson go nie pociąga, a pociągał i to bardzo. Nie mógł więc zrozumieć, jakim prawem stał przy kominku z jakąś Ślizgonką która pewnie dobrałaby mu się do rozporka teraz, zaraz, ale tłum jej przeszkadzał, a nie wyglądała na zdolną postawienia kroku. Scorpowi się to nie podobało, bo to on powinien tam być z Kruczkiem! Podniósł się, zaciągnął ledwie zaczętym fajkiem i poszedł w tamtą stronę. Był na tyle trzeźwy, aby mówić z sensem i swoim zwyczajowym tonem, ale na tyle pijany, aby 'odbić' Aarona. Nie musiał od razu go mieć, ale niech nikt inny też go nie tyka. Był jego.
    - Wiesz, Henderson... - zaczął ze szlugiem w ustach, bezczelnie wpychając się między niego, a tę napaloną dziewoję. - Sądziłem, że mamy pewien układ. Układzik. Składzik. - Zaciągnął się znowu, powoli, ze wzrokiem wbitym w Kruczka. Wypuścił dym wąskim strumieniem i podstawił papierosa pod usta chłopaka. No przecież nie będzie taki, podzieli się szlugiem. Nawet sobą.

    OdpowiedzUsuń
  64. Louis zarejestrował fakt pojawienia się kolejnej osoby. Jakieś krzyki, jęki bólu, co się dzieje… Chłopak starał się na nowo złapać oddech. Jakoś nie chciał teraz hiperwentylować, bo tylko przysporzyłby sobie kłopotów. Nieco zamazana sylwetka oprawcy gdzieś znikła, a obok pojawiła się inna. I ten głos troskliwie pytający, czy wszystko dobrze.
    Lou przejął od Aarona chusteczkę, by ograniczyć nawet taką bliskość.
    - Ze mną… wszystko okej – powiedział słabym głosem. – To tylko niewielkie rozcięcie i nie kopnął mnie aż tak mocno. Już prawie nie boli – dukał dalej, wzrokiem błądząc po całym otoczeniu, omijając jedna bardzo dokładnie osobę Aarona.
    - Nie chcę iść do skrzydła, nie wymagam interwencji pielęgniarki – zaprotestował i bardzo chwiejnie spróbował podnieść się na nogi. – Po prostu… ja… za dużo… tego wszystkiego jak na… jeden dzień – dodał. Udało mu się wstać bez pomocy, niemniej jednak podtrzymywał się ściany.
    - Do skrzydła raczej musi iść twój kolega – dodał cicho, zerkając na napastnika, który pojękiwał cicho, trzymając się za swój nos. Louis westchnął cicho. – Ja… po prostu muszę wziąć gorącą kąpiel – szepnął niemalże i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszył przed siebie, lekko utykając. Planował zajść do łazienki prefektów, tam raczej nikt nie powinien mu przeszkadzać o tej dość późnej porze. Hasło wydobył od jednego z prefektów Pucholandu.
    Dotarcie na miejsce zajęło mu więcej czasu niż powinno. Podał hasło i wślizgnął się do pomieszczenia. Cicho westchnął. Przez chwilę stał w miejscu, opierając się o drzwi. Potem ruszył w stronę tego wielkiego basenu na środku pomieszczenia. Odkręcił kilka kurków, tych samych co zawsze, nigdy nie bawił się z mieszaniem różnych płynów do kąpania. Powoli zaczął zrzucać z siebie ciuchy. Czuł się dziwnie, cały obolały, choć cios zadano w zasadzie tylko w jedno miejsce. Może to był po prostu ból psychiczny…?
    Spod ubrań wyłoniło się szczupłe ciało, z zaznaczonymi nawet gdzieniegdzie mięśniami. Coś się jednak nie zgadzało. Skóra nastolatka, zwłaszcza takiego, który trochę zbyt przesadnie o siebie dba, powinna być gładka i jednolita. Louisową natomiast zdobiło tu i ówdzie kilkanaście paskudnych blizn, których pochodzenie ciężko było określić. Nie były aż tak widoczne, bo zaklęcie maskujące jeszcze działało, choć od rana i z powodu wielu silnych emocji znacznie osłabło.
    Puchaś powoli wślizgnął się do gorącej wody i zastygł w miejscu, obejmując się ramionami. Stał tak długo, z zamkniętymi oczyma, oddychając powoli, aż wreszcie zaczął się myć. Musiał się umyć, musiał pozbyć się śladów obcych rąk na swoim ciele, rąk, które zrobiły mu krzywdę, choć może tak naprawdę tego nie chciały, tylko nie potrafiły pohamować złości.

    OdpowiedzUsuń
  65. To zaczynało być żałosne i denne, powiedziałby jakiś cyniczny gnojek siedzący w fotelu i patrzący na ich zachowanie. Kto to widział, aby dwoje dorosłych facetów urządzało sobie jakieś dziwnie zamaskowane sceny zazdrości, w które wplątane były zupełnie nieistotne osoby? Bo Malfoy nie znał żadnej Rachel, a nawet jeśli tak, to nie przypominał sobie, aby był z nią gdziekolwiek umówiony. Bo po co? Pewnie była brzydka, gruba, miała wąsy i cellulit, a tutaj miał ślicznego Kruczka z ciałem wartym grzechu. Szkoda tylko, że ten najwyraźniej uwierzył swojej koleżance, a nie jemu, co było wielkim błędem, bo Scorpa się tak nie traktuje. Jego się słucha, wielbi i pragnie w każdej chwili swojego życia, a nie spycha na bok na rzecz jakiejś zapijaczonej panny, o.
    - Tak. - Zmrużył lekko oczy, obszedł Kruczka z drugiej strony i zaciągnął papierosem po raz ostatni. - Poszukam tej, jak jej tam... - Zakręcił dłonią w powietrzu, a potem wrzucił peta w płomienie kominka. Patrzył na nie chwilę, bo złapał pijacką zawiechę, co mu się po wódce zdarzało i zupełnie tracił kontakt z rzeczywistością.
    Ocknął się w końcu i korzystając z okazji, że luba Hendersona wdała się w gadkę z jakąś równie pijaną koleżanką zbliżył swoją twarz do jego cudnej buźki.
    - Żebyś potem nie żałował swojego wyboru, bo kolejna szansa może się już nie trafić. - Poruszył brwiami, przygryzł lekko jego dolną wargę i poszedł sobie ot tak, o.
    Nie miał zamiaru leźć do tamtej, wrócił na fotel i zrobił sobie nowego drinka, którego wypił w towarzystwie jakiegoś siódmoklasisty, co to na smutno się upił i marudził coś o jakiejś Gryfonce, że oni jak Romeo i Julia są. Będzie miał koszmary, na bank.

    OdpowiedzUsuń
  66. A jednak to on znów wyszedł na swoje, bo czyż nie Scorpius miał kipieć z wściekłości? Coś Hendersonowi nie wyszło, skoro sam się zbulwersował, ale nawet nie zdawał sobie sprawy, jaką satysfakcję sprawił blondynowi zbywając tamtą ohydę. Teraz był pewien, że jakby niezdecydowany nie był, to Kruczek i tak zatańczy, co mu zagra. Och, oczywiście w jego kwestii Malfoy tak okrutny by nie był, przecież obaj chcieli tego samego.
    Czy kiedyś nachlał się tak, aby nie pamiętać nic? Wątpliwe. Znał umiar we wszystkim, chociaż w jego wypadku 'umiar' był pojęciem względnym i on widział standard w czymś, co reszta nazwałaby przeholowaniem. Jednakże nie był pijany, bo kiedy tamten Romeo poszedł pogadać z Julią, wypił może jeszcze ze dwa drinki, a te szły mu dość mozolnie. Nudził się, w pewnym momencie chyba nawet przysnął, ale od razu otworzył oczy kiedy ktoś usiadł i zaczął znowu mu zrzędzić. Głosik wydał mu się śliczny i znajomy, toteż darował sobie polecenie 'spierdalaj szczylu, twój pan śpi'. Zwłaszcza, że Aaronek mu pytania zadał.
    - Rachel? Jak Rachel? - Odpowiedział tym samym, trochę nieprzytomnie, acz zaraz sobie przypomniał o akcji pod kominkiem i zmarszczył brwi. - Aaa... Rejczel. Nic szczególnego, całowaliśmy się trochę, a potem ryczeć zaczęła, że ma faceta, że jestem szują, że chciałem ją wykorzystać i takie tam. Normalka. - Wzruszył ramionami. Tak, ta dziewczyna w pewnym momencie bezczelnie mu się na kolana wcisnęła i niemal udusiła wpychając język w gardło. Typ dziewczyny, którego Scorp nie znosił - napalona do przesady. On wolał takie, co to trochę jak on, niedostępne zgrywały, ale w końcu ulegały.
    Zaśmiał się cicho, może nawet z nutą goryczy, kiedy się Hendersonowi na takie komplementy zebrało. Ząbki Kruczka na jego uchu sprawiły, że wypielęgnowana dłoń Malfoya jakoś tak znalazła sobie miejsce na kolanie Hendersona.
    - Trudno mi w to wierzyć po tym, co odprawiałeś z tamtym kaszalotem. W każdym razie... - Łapka przesunęła się trochę wyżej. - Widzę, że podjąłeś słuszną decyzję, Aaronku. - Upił trochę drinka, którego chwycił w wolną dłoń, przy czym znad szklanki wciąż wpatrywał się w cudne oczęta Krukona.

    OdpowiedzUsuń
  67. Od jakichś dwudziestu minut Louis napawał się spokojem i ciszą. Po dokładnym umyciu się czuł się o wiele lepiej i teraz tylko brodził w wodzie, niejako bardziej się relaksując, niż pozbywając brudów. Choć piętno obcego dotyku gdzieś tam ciążyło w psychice, to mimo wszystko łatwiej było je teraz zepchnąć na drugi plan.
    I miało być tak pięknie…
    Ale wkroczył Henderson.
    Lou drgnął nerwowo, gdy ciszę przeciął głos Krukona. Nerwowo zerknął po sobie, czy aby gęsta piana zasłania jego „przyozdobione” bliznami ciało. Przełknął ślinę. Ostatnim, czego pragnął, było ujawnienie komuś swojej małej, niechlubnej tajemnicy.
    Z cichym westchnieniem podszedł do krawędzi wanny i przyjrzał się uważnie Aaronowi. Ten gadał, trajkotał jak najęty, nadwyrężając już i tak mocno dziś nadwyrężone nerwy Sandlera. W końcu Puchaś nie wytrzymał. Stanął na palcach i ciepłą, choć mokrą dłonią zakrył chłopaczkowi usta. Dotyk nie był zły, kiedy inicjował go sam Louis.
    - Myślę, że mniej byś się zamartwiał, gdybyś pozwolił mi na udzielenie odpowiedzi na twój potok pytań – powiedział cicho Lou. – Czuję się już lepiej, przestało boleć. Nie zemdlałem i nie chcę iść do skrzydła. I to nie jest twoja wina – dodał, po czym zerknął w bok. Jego wzrok padł na jego ramię, wciąż wyciągnięte ponad wodę i na znaczące je trzy czy cztery szramki o dość regularnym kształcie małych kółek. Następną doskonale widzialną blizną była ta w okolicach obojczyka, cienka i podłużna, nieco bardziej różowa niż reszta skóry. Tak, zaklęcie maskujące definitywnie przestało działać.
    Louis zagryzł wargę i wycofał się o krok, pozwalając by piana znów doszczętnie go zakryła. Najlepiej udać, że on sam nie wie o istnieniu tych okropnych „odznaczeń”. Może dzięki temu Aaron uzna je za wzrokowe urojenia czy coś w ten deseń…
    - Może najpierw zastanów się dobrze, czy chcesz dotrzymać towarzystwa komuś takiemu jak ja… - mruknął Sandler i miękko rzucił się na wodę, by podpłynąć do naprzeciwległego brzegu tego wielkiego basenu. Ci prefekci to mieli dobrze, taka ogromna wanna…

    OdpowiedzUsuń
  68. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  69. [Poprawiłam, bo to sensu nie miało, że oesu. Nauczę się chyba czytać komentarze przed dodaniem xD]

    Nie, do niczego by nie doszło. Za bardzo chyba chciał się przekonać, jaki będzie następny krok Hendersona, czy zdecyduje się towarzyszyć blondaskowi w taki bardziej miły sposób, czy wybierze kominkową pannę. Gdyby to drugie zapewne Ślizgon szybko znalazłby sobie pocieszenie - właściwie to obiekt do wyładowania, bo byłby oburzony - i migiem zapomniał o Kruczku. Równie łatwo przychodziło mu wykreślanie ludzi z listy istniejących, co wpisywanie ją na nią, bo wbrew pozorom nie tak trudno było wdać się w malfoyowe łaski. Bo to nie to samo, co zaufanie, gdyż polegało na lizusostwie i wykonywaniu każdego, nawet najbardziej irracjonalnego, polecenia.
    Btw, od kiedy nazywamy to związkiem?
    I co miało znaczyć to KOMUŚ TAKIEMU? Jemu trzeba było się tłumaczyć ze swoich win, bo był guru, bożyszczem, panem i władcą, więc człowiekowi w nawyk powinno wejść automatyczne błaganie o przebaczenie. I dobrze, że sobie wyjaśnili tę sprawę, bo zaczynało być milutko mniej więcej od momentu, w którym poczuł smukłe palce na swoim brzuchu. Zresztą wcale nie idealnym, bo mięśni na nim nie było, chude to i kościste, ale w sumie takie anorektyczne chłoptasie są fajniejsze od napakowanych i bezmózgich.
    Teraz nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w przyszłości powinien być wręcz wdzięczny Aaronowi, że musiał odstawić na stolik szklankę z wódką, kiedy tamten począł muskać jego szyję. Inaczej albo by się oblał, albo doprowadził do tego, że straci połączenie z mózgiem. Już i tak nie zachowywał się po swojemu, bo nie wpadł w panikę na samą myśl, że ktoś może ich zobaczyć, choć w sumie to ryzyko było minimalne, gdyż niemal wszyscy już byli nieprzytomni.
    Zamruczał cichutko i jakby tak zapadł się bardziej w miękką sofę, zupełnie rozluźniony. Sam nie wiedział, dlaczego, ale widział pewną różnicę między tym, co odczuwał z dziewczynami, a tym, co w jego głowie działo się teraz. Jakoś tak lepiej mu było, ale to pewnie wrodzona chęć łamania zasad, szczególnie tych niepisanych, bo kto to widział, aby potomek Malfoyów najupojniejsze chwile spędzał z chłopakiem?
    Pozwolił mu chwilę na te pieszczoty z racji swojego egoizmu, a gdy tylko Kruczek oderwał usta od jego szyi Scorp ujął palcami brodę Hendersona i wpił się w przesłodkie wargi. Niezbyt zachłannie, bo przypominała mu się ta przeklęta Rejczel.
    Dostaniesz mnie teraz, zaraz, powiedz tylko słowo.

    OdpowiedzUsuń
  70. - A jesteś pielęgniarką, że chcesz oglądać? – zapytał Louis nawet trochę zaczepnym tonem. – Spoko, potrafię sam sobie wyleczyć siniaki odpowiednim zaklęciem – dodał i lekko skinął głową. Na moment zanurzył się pod wodę. Może nawet niepokojąco długo siedział tam na bezdechu, ale w końcu wynurzył się i zaczerpnął głęboko powietrza.
    - Przesadzasz, naprawdę. I nie chcę więcej słyszeć żadnego przepraszania za nich. Tobie nie mam czego wybaczać, Henderson – powiedział blondyn i potrząsnął głową, chcąc pozbyć się nadmiaru wody z włosów.
    - Musisz mieć coś mocno w głowie poprzestawiane, skoro ja według ciebie jestem uosobieniem urokliwości – mruknął Puchon i nieznacznie wygiął usta w słabym uśmiechu. Zerknął na swego towarzysza. Ta jego nadmierna, chwilowa trosko była stosunkowo miła, ale Lou naprawdę nie wiedział, dlaczego chłopak po prostu nie pójdzie do siebie, skoro już upewnił się, że z Puchasiem wszystko okej.
    - Herbata wydaje się być przyjemną opcją, a kąpiel chyba znudziła mi się już. Wydaje mi się, że zmyłem z siebie wszelkie… brudy – powiedział cicho Sandler i powiódł po sobie wzrokiem. To poczucie obcych dłoni na jego ciele na szczęście już się oddaliło. No, proszę, woda to jednak ma właściwości kojące ludzką psychikę.
    - Gdybyś się odwrócił i mimo wszystko nie podglądał, to bym się szybko osuszył i moglibyśmy iść – powiedział z lekkim zażenowaniem w głosie. Upewniwszy się, że Aaron naprawdę się odwrócił i nie zerka ukradkiem, Louis wykaraskał się z basenu i pochwycił ze stosu jeden z puchatych ręczników. Jakoś tak żwawo, prędko wytarł swoje ciało z ostałych na skórze kropli wody, nieco delikatniej postępując, gdy wycierał zabliźnione miejsca, a tych było… kilkanaście. Potem przywdział na siebie ciuchy i jeszcze kolejnym ręcznikiem trochę osuszył kudły.
    - Możemy iść – obwieścił krótko, jeszcze poprawiając rękawy bawełnianej bluzki w kolorze ciemnej zieleni tak, by odpowiednio zakrywały jego ręce.

    OdpowiedzUsuń
  71. Trzeba to przyznać, Malfoy zupełnie nie poradziłby sobie w świecie mugoli, pozbawiony siły własnego rodowodu i opinii skretyniałego dupka - szowinisty. Tam byłby tylko Scorpiusem, który dopiero musiałby uświadamiać głupich ludzi o tym, jak ważną dla świata personą jest, a co więcej - że powinni to zauważać i traktować go w należyty sposób. Jednakże o czym my w ogóle mówimy? On nigdy bez powodu nie wybrałby się do świata niemagicznego plebsu!
    Wspomnijmy jeszcze, że w chwili obecnej blondyn był tak otumaniony alkoholem i zapachem Kruczka, że nawet nie zwróciłby uwagi na tłum gapiów czy innych paparazzich nie mogących uwierzyć, co on wyprawia. Teraz wreszcie mógł przestać udawać, że jego znajomość z Hendersonem aż tak go przeraża, bo było wręcz przeciwnie, co więcej - ten tekst jakoby koleżanka kaszalota zaczęła mu ryczeć w rękaw był wierutnym łgarstwem. Można już się przyznać, że to Scorp ją zbył, nazywając jakoś tak bardzo nieładnie, bo po prostu wolał, aby jego szanse na spędzenie miło czasu z chłoptasiem z Ravenclawu nie spadły na łeb na szyję. Choć na trzeźwo znów zacznie zachowywać się jak nietykalna zakonnica, nie było innej opcji.
    Och, dlaczego mu było tak... Miło? Nazajutrz będzie musiał komuś porządnie dokopać, aby wyrównać tą ilość pozytywu w swojej głowie, bo przecież nie mógł roztopić się tak do końca, co jednak może być odrobinę trudne, jeśli te cudowne wargi wciąż będą go tak całować. Ślizgońskie łapki błądziły opieszale gdzieś pod koszulką Hendersona, kreśląc krótkie linie wzdłuż linii kręgosłupa i przy łopatkach, przy odrobinie wysiłku mógłby już teraz go jej pozbawić. Opamiętał się jednak, w czym znacznie pomogło mu to, że nagle poczuł, jak tamten się odsuwa. Nieznacznie, ale mimo wszystko, a z deka zdezorientowany Scorp machinalnie cofnął dłonie. Może już miał dość, chciał iść, bo nie było tak samo, jak wtedy? No, nie było, bo nie upili się aż tak.
    Usta mu drgnęły w zwykłym, ironicznym uśmieszku, gdy jednak znowu okazało się, że cel osiągnął. Bo po co innego mógł chcieć spotkać się pod Pokojem Życzeń, do tego wypowiadając tę ukrytą propozycję tak pociągająco?
    - Możesz być nawet za pięć. - Wymruczał, przesunął nosem po kruczkowej szyi i odsunął się, aby złapać oddech, który odrobinę od tego wszystkiego przyśpieszył.
    I oczywistym było, że będzie czekał. W tej samej koszuli, tak samo waląc czystą, z włosami doprowadzonymi do skrajnego nieładu, z zawrotami głowy, ale tym razem były spowodowane bliskością Hendersona w nieco innym sensie.

    OdpowiedzUsuń
  72. Kiedy tak na niego czekał i popalał sobie leniwie fajka (o tej porze było wprawdzie ryzyko natknięcia się na prefekta czy woźnego, ale Malfoyowi wolno przecież więcej), to zdążył trochę otrzeźwieć. Usilnie próbował znaleźć jakieś 'przeciw' dla tego spotkania, ale wciąż czuł słodycz na swoich ustach, a miejsca, gdzie lądowały łapki Krukona wciąż pamiętały jego dotyk. Musiał się pogodzić z tym, jak on na niego działa i wszystko poprowadzić tak, aby jednocześnie w pełni czerpać z tej znajomości i nie dopuścić do tego, aby ktokolwiek się dowiedział. No, niby domyślał się, że Aaron paplał nikomu nie będzie, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
    Ubawił się po pachy, kiedy Aaron się tak zirytował tym, że Pokój jest najwyraźniej zajęty. Jemu wprawdzie też zależało na jakimś ustronnym miejscu, ale żeby tak od razu bić i kląć na ścianę? No błagam. Inna sprawa, że potem znów nie miał na co narzekać, bo zarówno to napieranie na jego ciało, jak i sam pocałunek przypadł mu do gustu niesamowicie.
    Dłonie spragnione jego ciała obłapiały je niemal w szale, jakby nie mogły się zdecydować, gdzie im będzie najlepiej - to sunęły po plecach, to zaciskały się na ramionach, znowuż zaczepnie zahaczały o skrytą w spodniach męskość. W sumie to tylko jedna dłoń taka chaotyczna była, bo druga spoczywała na karku Hendersona, opuszkami palców gładząc go w tym miejscu. Z każdą sekundą chciał go coraz bardziej, zresztą przerzucało się to na intensywność pocałunków, jakimi go obdarzał, coraz częstszym brakiem oddechu i cichymi pomrukami, które ginęły gdzieś w ciszy spowijającej korytarz na siódmym piętrze.
    Przerwał na moment, sekundę, dysząc w jego usta i nabierając łapczywie powietrza. Przyłożył dłoń do gładkiego policzka, kciukiem sunąc po zaczerwienionych od pocałunku wargach Kruczka.
    - Chyba mnie cholernie jarasz, Henderson. - Mruknął, wciąż próbując ustabilizować oddech, ale marnie mu wychodziło.

    OdpowiedzUsuń
  73. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  74. [ Miałam wcześniej napisać, ale jakoś nie było okazji bo jestem mendą i zniknęłam na dni cztery, czytając zboczone opowiadania i inne takie stożki.
    Także ja w sprawie wątku, który zacząć mogę. Pomysł nawet jako taki mam...
    Że coś tam i oboje będą szukać spokoju w Pokoju Życzeń. Jeden już będzie w środku, drugi dopiero co wejdzie. A że będą mieli te same życzenie to wpuści ich obu.
    No i będą się kłócić o to który z nich ma zostać.
    Jak się nie podoba to daj znać, ewentualnie powiedz czego oczekujesz, jeżeli posiadasz własny plan :) Ja się dostosuje^^]

    OdpowiedzUsuń
  75. A mogło być tak cudownie, powtórka z rozrywki urozmaicona tym, że każdy jego pocałunek i gest byłby świadomy. Ale nie, pojawiły się te pieprzone baby, och, jak bardzo ich w tym momencie nienawidził. Trudno opisać jego uczucia, bo był wyprowadzony z równowagi, zdezorientowany i wściekły, zresztą trudno mu się dziwić, gdy w jednej chwili się kogoś całuje, a w drugiej czuje łapska zapijaczonej dziewczyny na swojej szyi.
    Odepchnął ją i zmierzył jednym ze swych najbardziej morderczych spojrzeń, jednocześnie pośpiesznie zapinał te kilka guzików, które Kruczek zdążył mu rozpiąć. Rzucił mu ukradkowe spojrzenie, ale potem znów wlepił wzrok w dwie dziewczyny, które coś tam paplały, a potem...
    Jego chęć uduszenia Rachel, kiedy tak bezczelnie zarzygała mu nowiutkie buty sięgnęła zenitu. Na bank było słychać zgrzytanie jego zębów, kiedy nieco drżącymi dłońmi wyczyścił się kilkoma machnięciami różdżki.
    - Te buty są warte więcej, niż obie wasze szlamowate rodziny razem wzięte! - Warknął, chowając magiczny patyk spowrotem do kieszeni.
    - Oj Scorpuś, nie unoś się... A właściwie co wy tutaj robiliście? Wyglądaliście na bardzo zajętych sobą, no i ta twoja koszula... - Bridget uśmiechnęła się ironicznie. Malfoy powinien od razu urwać jej ten przemądrzały łeb, ale to byłoby zbyt oczywiste, prawda? Musiał znaleźć jakąś wymówkę, bo jak te kaszaloty wygadają komukolwiek, co widziały... No, zawsze mógł zwalić to na ich stan i wspomnieć coś o ich zabawach w Pokoju Życzeń, jednakże na to nie miał najmniejszego dowodu, a szkoda.
    - Miałem atak astmy. - Powiedział najspokojniej, jak mógł, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że to raczej beznadziejna wymówka. Spoojrzał na Hendersona, aby ten potwierdził to malutkie kłamstewko albo dodał coś od siebie.
    Niech one już idą, spław je albo cofnij czas, bo było tak cudownie.

    OdpowiedzUsuń
  76. [Ach nasze to się zawsze uwielbiać będą <3]

    Sacker

    OdpowiedzUsuń
  77. Czym on się przejmował? Przy tym nawet nie zerowym, a ujemnym wręcz ilorazem obu pań jego reputacja była całkowicie bezpieczna, a do tego Hendersonek zyskał sławę wybawcy ukochanego Malfoya. O tym mogą sobie gadać, choć w sumie lepiej byłoby, gdyby to ON był tym superbohaterem. Ale cóż, czymże jest sława wobec świętego spokoju i spokojnego snu?
    Wyszarpał się, znowu, ze szponów wielorybów i poraz kolejny poważnie rozważył potraktowanie je jakimś zaklęciem, Petryficusem albo nawet Drętwotą, bo dałyby najdłuższy efekt. Ach, co to by były za chwile, gdyby te dwie wsadzić spetryfikowane do jakiejś szafy, przystawić drzwi fotelem i rozkoszować się ciszą, ewentualnie Kruczkiem, który go tak uprzejmie z opresji wybawił.
    - Największą pomocą, jaką możecie mi sprawić będzie to, że zamkniecie swoje obleśne japska i przestaniecie powodować u mnie mdłości. Jeszcze raz którakolwiek mnie tknie, a spotka was coś gorszego, niż i tak darowana kara za zarzyganie mi butów. A jakbyście nie zrozumiały - strzepnął niewidzialny pyłek z wymiętej koszuli - Spierdalać w podskokach.
    Jemu też przeszło, a na dziewczyny długo spojrzeć nie będzie mógł. Może w ogóle przestanie, bo większość tępa była że pożal się Boże, a jakby miał więcej niż jednego takiego Hendersona ślicznego, to dopiero żyć nie umierać!
    Wielce oburzone sprychały ich tylko i, pewnie obgadując ich okropnie, wyminęły chłopców i sobie poszły. Scorpius stał przez chwilę, bo wzburzony był niemiłosiernie, a potem odwrócił się do okna, coby się trochę do ładu doprowadzić, gdyż cały potargany, wymięty i zgrzany był. Z tym, że teraz było to spowodowane nie tylko chwilką w ramiona Aarona, a tymi debilkami.
    - Pieprzone baby, jeszcze raz je dziś zobaczę, a przysięgam, że czymś je walnę. - Mruczał bardziej do siebie, niż do niego, mocując się z kołnierzykiem, który nie chciał wyglądać dobrze.

    Scorpius

    OdpowiedzUsuń
  78. Louis lekko zmarszczył brwi.
    - Ja natomiast zamierzam zostać uzdrowicielem i już się o to postarałem, by co nieco wiedzieć – odpowiedział przekornie, kiedy się ubierał. – Poza tym… widziałeś to, co miałem na ręce. Reszty zobaczyć nie chcesz, uwierz mi – dodał, sprawdzając, czy Kruczek, słysząc te słowa, nie zechce jednak w tę stronę spojrzeć. Na szczęście Lou zdążył się już przyodziać.
    Może trochę ryzykował, ujawniając Aaronowi tę maluteńką informację, zwłaszcza, że Kruk był niepoprawnie dociekliwy i uparty, ale… jeśli mieli spędzić ze sobą trochę czasu, to może warto byłoby nawiązać choćby nikłą nitkę zaufania, a jak inaczej Louis miał to zrobić, jak nie odkrywając przed Hendersonem choćby kawałka prawdy o sobie…?
    - W porządku – odparł spokojnie, kiedy Aaron tak bardzo się przejął tym, że go prawie objął. Co prawda Lou napiął się na sekundkę, dwie, ale widząc oddalające się ręce, szybko się uspokoił. Postarał się o niemrawy uśmiech, jakby w podzięce za to, że Kruczek jest w stanie powstrzymać swoje odruchy.
    - Wiesz… chyba mimo wszystko nie mam siły iść do wioski – opowiedział na pytanie i wyszedł na korytarz. – No i w zamku herbata jest darmowa – dodał. – Bez sensu płacić za coś, co można mieć za darmo, w dodatku dwa razy lepsze niż w Trzech Miotłach, nie uwłaczając oczywiście godności Madame Rosmerty. – Blondyn przeczesał dłonią mokre włosy i zerknął kątem oka na Aarona.

    OdpowiedzUsuń
  79. Malfoy nigdy nie był i, prawdopodobnie, nie będzie czyjś, bo w genach miał nieumiejętność przywiązania się. Nie był psem, aby latać za kimś ślepo, szczególnie bezinteresownie, zawsze musiał dostać coś w zamian, a najlepiej w ogóle nie robić nic, a i tak mieć. To raczej marnie rokowało na przyszłość, ale teraz się tym nie przejmował. Teraz miał prawie siedemnaście lat, mógł stosunkowo dużo i po prostu był idealny w każdym calu.
    Nie zareagował na ten pocałunek, bo był rozeźlony i obecnie uwagę zwracał tylko na ten przeklęty kołnierzyk. Skrzywił się lekko, gdy ten nazwał go skorpionkiem, ale skoro później pomógł mu doprowadzić koszulę do ładu, nie mówił nic na ten temat. Choć szczerze mówiąc wolałby być nazywany Scorpiusem albo Scorpem.
    Stał tak chwilę, patrząc na drzwi i Hendersona, ale w końcu burknął tylko jakieś byle jakie pożegnanie i odszedł. Nie miał nastroju nawet na przebywanie z nim w jednym łóżku, miał dość ludzi na dziś i dopiero jutro rano powinien znów czuć chęć dania im o sobie znać.

    Tak też było. Jak zwykle wstał o siódmej mimo soboty i czuł się stosunkowo dobrze, tylko jakiś taki... Brudny, obłapiony i sponiewierany. Na szczęście mógł się spokojnie wykąpać, bo prysznic czekał na niego jeszcze nie zbrukany obecnością któregoś z kolegów z pokoju; doprowadził się do ładu akurat w tyle czasu, aby po drodze na śniadanie dostać zwrot galeonów od jakiegoś trzecioklasisty, a nawet spławić Rachel, która chciała go chyba przeprosić, ale ponowił prośbę oddalenia się i z łapskami w kieszeniach szarych, wąskich spodni przemierzał korytarze powalając swoją zajebistością. A żeby było jeszcze fajniej i coby zapełnić czas antenowy, podświadomie się wystroił, aby Hendersonek pamiętał, do kogo należy, na swój podobno idealny brzuch nakładając śliczną koszulinkę w kratkę.
    Wkroczył na śniadanie jako jeden z ostatnich, więc nie było opcji, aby go wszyscy wzrokiem nie zjechali! Standardowo ich zignorował, zasiadł jak panisko przy stole i nalał sobie herbaty. Dmuchał w nią trochę, aby nie poparzyła jego słodkich usteczek, a znad kubka przeczesywał stół Krukonów. I tak długo wpatrywał się w Hendersona, póki ten go nie zauważył i w iście malfoyowski sposób przejechał językiem po górnej wardze. Niby dzięki temu pozbył się z niej herbacianych wąsów, ale wiadomo, odnośnie Aaronka zamysł był nieco inny. Znów go chciał.

    OdpowiedzUsuń
  80. Ach, jakże on przepadał za tymi ich podchodami, że niby nic, a jednak. Można powiedzieć, że to go nawet jeszcze bardziej pociągało i przyciągało do Hendersona, bo po pierwsze to zwiastowało całkiem przyjemne zakończenie, a po drugie ciarki przechodziły go na samą myśl o tym, że ktoś mógłby to przyuważyć. I znów trzeba zaznaczyć, że żadna dziewczyna nie wywoływała w nim tylu emocji, co taki Kruczek samym tym, że przeszedł obok i go dotknął. Starał się powstrzymać uśmieszek satysfakcji, ale że nie bardzo mu szło schował usta za kubkiem z herbatą.

    Jak on nie znosił lekcji z Binnsem! Wprawdzie nie wybrał jego przedmiotu na owutem, ale z jakiegoś powodu nie miał eliksirów, więc jego klasę wepchnęli na zajęcia do ducha. Scorp niemal od razu wpakował się na miejsce w ostatniej ławce, szczęśliwie nie zajętej do czasu, aż nie przypałętał się Henderson. Bardzo był rad, że właśnie jego widzi na krześle obok, bo przynajmniej nie będzie się tak potwornie nudził.
    I się nie zawiódł, kiedy rączka Krukona wylądowała na jego udzie, tym razem nie odtrącił jej, a pozwolił zostać. Dobrze, że nie musiał skupiać się na gadaninie Binnsa, bo i tak by mu nie wyszło. Pochylił się w stronę Aarona, najpierw upewniając się, że wszyscy ich ignorują.
    - Przystopuj, bo jak tak dalej pójdzie będę zmuszony zaciągnąć cię do pierwszego lepszego kibla. - Wymruczał, przesłaniając usta jedną dłonią, a drugą wsunął pod koszulkę Kruczka i opuszkami przejechał po jego lędźwiach.
    Poważnie. Inaczej nie wytrzymam.

    OdpowiedzUsuń
  81. Tak to jest, gdy wybiera się przedmioty ze względu na płeć piękną (brzydką, wciąż miał w głowie obraz wielorybów i jeszcze więcej wizji tego, co mogły we dwie tam robić). Scorp miał to gdzieś, bo dziewczyny i tak na niego leciały, a przy wyborze przedmiotów owutemowych kierował się, wiadomo, poziomem trudności. Po szkole i tak nie musiał iść na studia, bo ojciec z marszu załatwi mu posadkę w Ministerstwie, więc zapisał się na Eliksiry, OPCM i Wróżbiarstwo. To ostatnie pasowało do jego charakteru jak kwiatek do kożucha, ale przynajmniej oceny zbierał bez mrugnięcia okiem, bo w wymyślaniu snów był świetny wręcz.
    Teraz zresztą Henderson spotkałby się z czymś bardzo niemiłym, gdyby wyrywał panienki, skoro prawie popadł w łaskę Malfoya. I tak, pomoc z tamtymi dwiema miała w tym spory udział.
    Przez tę chwilę, zanim pióro nie upadło, rysował sobie jakieś kratki na kawałku pergaminu i nawet nie zwracał już uwagi na Kruczka. Gdy wsparł się o niego dłonią też w sumie nie zrobiło to na nim wrażenia, bo tego mógł się spodziewać. Dopiero gdy tak bezczelnie przesunął ręką między jego nogami jakby na sekundę ścisnął pióro z siłą miażdżącą i leciutko przygryzł wargę. Boże, ile by dał za to, aby ta lekcja się skończyła, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że Henderson go prowokuje. Z pozytywnym jak widać skutkiem.
    Splótł palce na karku, który strasznie go bolał i głowę lekko pochylił w tył. Trwał tak w tej pozycji dobrą minutę, wpatrując się nieco tępo w sufit, wyraźnie potrzebujący odnowy.
    - Chyba udam chorego, nie chce mi się tu siedzieć. - Spojrzał na niego wymownie, wzrokiem powoli zsuwając po jego twarzy, gdzie w końcu utkwił go w jego ustach. Och, oczywiście, że to była sugestia, inaczej nawet by się nie odzywał. Jemu to rybka, Binns go nie interesował.

    OdpowiedzUsuń
  82. - Wszystko z Tobą w porządku, Nox?
    Trzy bochenki chleba, dwa półmiski pieczonych ziemniaków, szesnaście pasztecików dyniowych, cztery udka kurczaka. Ciasto czekoladowe, żelki, gotowana ryba, orzechy, sałata, więcej żelek. Pięć trzecich litra przesłodzonej herbaty z siedmioma pastylkami na gardło. Na mięśnie. Na krople szkarłatu zastygłe w czekoladzie bawełny swetra dziś rano, gdy pół nocy topiła się we własnym łóżku. Jeszcze tylko jedno jabłko, na osłodę egzystencji. Już, z pewnością, tyle.
    - Jasne.
    Czterdzieści trzy minuty i pół kruczego stołu wpatrzonego z przerażeniem w puste kilogramy kości obleczonych skórą tak bladą, tak wielce nierealną. Milczała jak zaklęta z zaciśniętą szczęką i smukłymi palcami zatopionymi w szacie. Jeszcze jedno jabłko na osłodę egzystencji. Już.
    Żołądek podchodził zbyt namacalnie do gardła smakując mdłą słodyczą przypominającą tamtą glukozę pulsującą w żyłach. Oddech wymuszony, trudny, z chwilą nieobecny. Kroki chwiejne, bo zbyt szybkie, urywane w połowie, byle dalej, byle dalej.
    Przecież wiedziałaś.
    Schodek po schodku, byle w górę, byle dalej, ból tępo opływający kości, tak znajomy. I znów amok, ciesz się, że nie znasz tego uczucia, bo gdy czerń zlewa się w biel, a sufit miesza z podłogą, żyjesz z wrażeniem, że umierasz. To boli w sposób nieosiągalny dla większości, w szpiku kości, głęboko, czysto emocjonalnie. Boli, czujesz, że boli, a przecież żadna pastylka na gardło tego nie ukoi.
    Miała wrażenie przepołowionej głowy, płuc wyprutych, gardła niemo ściśniętego, a nogi plątały się w rytmie szaleństwa. Biegła stojąc w miejscu, wrośnięta w podłogę, upadła, wciąż stojąc, a przecież na czworakach. Ślepa, głucha, roślina wciąż żywa.
    Wykorzystała chwilowe otrzeźwienie umysłu na doczołganie się niemalże do najbliższej toalety, szczęśliwa, acz wciąż niemo, z ulgą kołaczącą martwym na wskroś sercem. Pochyliła głowę i wyrzuciła z siebie wszystko, co ciążyło, trzy bochenki chleba, dwa półmiski pieczonych ziemniaków, szesnaście pasztecików dyniowych, wstyd, strach, amok najczystszy. I ten zapach dziwnie stęchły konwulsyjnie szarpiący kruchość stu centymetrów sześćdziesięciu dziewięciu. I głos. Głos?

    Nox.

    OdpowiedzUsuń
  83. [Ano chyba tak, z tym, że ja na tamtym blogu kimś zupełnie innym byłam. No, ale Twego postaćka kojarzę z pewnością, bo się kilka razy za propozycje wątku nawet zabierałam. :3]

    Lindsey Craven

    OdpowiedzUsuń
  84. [Mnie łatwo jest z kimś pomylić, zwłaszcza, kiedy sobie takie postaci robię. Jedyne takie moje własne, oryginalne w stu procentach, to są pełne zapału, niezdarne gaduły, których wysiłków nikt nie docenia, ale mniejsza o to. XD
    Wiesz co, jeśli mam być szczera, to może mogłabym coś wymyślić, o ile Ty masz zamiar zacząć jeszcze dziś. Jeśli nie, to poczekam lepiej do jutro na Twoje idee, bo moje mogą być naprawdę okropne. ._.]

    Lindsey Craven

    OdpowiedzUsuń
  85. Wymiociny pulsują żywo w gardle, płonąc lodem, który skuło Jego imię. Głębia tak znanego głosu dociera do największego mroku strzępu duszy, co w Nocy pozostał, otrzeźwiając do końca zszargany umysł, rozbudzając zmysły, myśli i pragnienia. Wszystko ciche, głuche, nieme, bez ujścia w ustach, oczach, nigdzie. I pustka. Z miejsca bolesna, przytłaczająca, ściągająca na dno, w otchłań, do domu. Nie chcesz. Nie. Po prostu. Boli. Wiesz, że boli?
    Wiesz, że nie odtrąci tej ręki, chociaż cała zadrży ze strachu przed Twym dotykiem? Wiesz, że ujmie w dłoń szklankę i desperacko zaciśnie palce na zimnej powierzchni, łudząco podobnej do faktury Twego serca? Wiesz, że upije łyk, wypłucze usta, wypluje resztki dumy i postawi ją na podłodze, rozlewając upokorzenie po kafelkach umysłu? Wiesz, że nie zamilknie, bo absurdalne poczucie winy i dług wdzięczności, co go nie ma, zmuszą zduszone gardło do przepuszczenia szeptu tak słodkiego, tak cichego, nadzieją nasiąkniętego? Wiesz?
    - Pytasz, choć nie chcesz znać odpowiedzi. Nie jesteś winien litości komukolwiek, kogo uważasz za nikogo, wiesz? Nie łżyj, że to gówno Cię obchodzi. I nigdy, przenigdy więcej mnie nie dotykaj.
    Jak dużo, jak wiele, jak bardzo. Niespotykanie. Całe trzydzieści słów, całe mile myśli, pełnia oczekiwania. Kłamstwa, jedno na drugim, przecież wiesz, że wciąż Cię pragnie, prawda? Jakkolwiek, gdziekolwiek, mimo wszystko, wbrew wszystkiemu. Byle jak. Byle, żeby było. Jak ćpun umierający brakiem narkotyku żebrzący o dawkę, ostatnią, w pożegnaniu. Ostatnią. Tak błagam. Cicho, niemo, głucho, a Ty zapomniałeś, zapomniałeś, jak to było. Zapomniałeś tak prosto, tak szybko, bezboleśnie. Jak? Naucz, bo ostatnio miewam z tym problemy. Ja. Noc. Mrok. Ciemność dnia codziennego. Jak?

    Nox.

    OdpowiedzUsuń
  86. [Jestem jak najbardziej za:D Poza tym uwielbiam Aarona jest genialny wręcz :D]

    Roxy

    OdpowiedzUsuń
  87. [Oczywiście, dalej poszukuje wroga :) masz jakiś pomysł ? ]

    OdpowiedzUsuń
  88. No tak, to było do przewidzenia. Binnsa nigdy nie lubił, bo poza przyprawiającym o senność głosem był jednym z niewielu nauczycieli, którzy przymykali oko na swego rodzaju drobne uczniowskie kłamstewka. I, co go szczególnie irytowało, odmawiając komuś duch nagle zyskiwał żywszy tembr głosu, którego jakoś nie umiał z siebie wykrzesać opowiadając o wojnach trolli czy podpisaniu dekretu pokojowego między wampirami, a czarodziejami. Może zabrzmi to dziwnie, w końcu mowa o Malfoyu, ale gdyby nie duch Historia Magii mogłaby być serio całkiem ciekawa. No ale cóż, Scorp i tak by na nią nie chodził, bo nie miał głowy do dat i zwyczajnie mu się nie chciało.
    Na słowa profesora zareagował tak, jak zwykle, gdy ktoś mu się sprzeciwia - zmrużył niebezpiecznie oczy, wstał i po prostu wyszedł, nawet nie żegnając się z Hendersonem (to byłoby dziwne, taki Ślizgon mówiący 'no to papatki' czy coś w ten deseń!) czy wybierając konkretną osobę zamiast Aarona. A tych było zadziwiająco dużo, nawet wśród Krukonów, którzy jak widać znieśliby nawet nadąsanego Malfoya, oby tylko nie siedzieć w tej klasie.
    Oczywiście trzasnął drzwiami.

    Do Skrzydła poszedł i tak, bo kark serio go bolał, ale dostał maść, która zniwelowała ból niemal od razu. Trochę posprzeczał się z pielęgniarką, która osobiście chciała posmarować mu szyję, ale nie miał zamiaru wysłuchiwać pierdolenia na temat malinki tkwiącej na bladej skórze blondaska. Personel zawsze się czepiał, gdy chociażby całował się z jakąś panną na korytarzu, to co dopiero powiedzieliby na ten jawny symbol upojnych chwil?
    Ale przynajmniej dzięki jego jękom i stękom załatwił sobie zwolnienie do końca dnia, więc ominęły go dwie lekcje OPCM. Korzystając z wolnego czasu zaszył się w pomniejszym korytarzu na kilka chwil z jakimś genialnym Puchonem, który pisał za niego esej na Eliksiry. On był zbyt ważny, aby sobie brudzić ręce tuszem, poza tym skoro facecik sam rwał się do pomocy to dlaczego miałby nie skorzystać? Dziesięć galeonów za dobrą pracę to niska cena. Podczas gdy Puchaś rozłożył na podłodze pergaminy, książki i inne swoje graty, Scorp siedział sobie obok i popalał papieroska, co chwila z przyzwyczajenia rzucając jakieś uwagi na temat charakteru pisma czy bezsensowności pisanych zdań. A że jego kolega nie miał odwagi mu się sprzeciwić, musiał co chwila zaczynać od nowa, co Malfoya niezmiernie bawiło.

    OdpowiedzUsuń
  89. W przyszłości powinien dłużej zastanawiać się nad przyjęciem pomocy od kogoś, kto w swoich chęciach jest zbyt nachalny. Dlaczego nie zastanowiło go to, że Puchaś pojawił się znikąd z tekstem 'Jak chcesz, to mogę napisać za ciebie ten esej, ale pójdziesz ze mną, bo psor pozna mój styl.' Głupekgłupekgłupek, żeby dać się tak wykiwać jakiejś puchońskiej pindzie, która wykorzystała jego brak zainteresowania pracą domową. Potem w korytarzu czuł, że się chłopię wierci niemiłosiernie, ale jego też zignorował, rozmyślając o niepowodzeniu w sprawie spędzenia paru chwil z Hendersonem.
    Później sytuacja nieco się skomplikowała, gdy po niecałej godzinie Puchon spytał, czy tak będzie dobrze. Scorp od niechcenia zerknął i już, już miał znów przytknąć szluga do ust, kiedy poczuł na nich coś zupełnie innego. ĆWOK GO POCAŁOWAŁ. I tu mamy sytuację jak w naprawdę słabym brazylijskim serialu, bo sekundę potem zza rogu wyszedł Henderson i chyba ich zauważył. No naprawdę, kupa śmiechu by była, to Malfoy był tym, który niszczy czyjąś cokolwiek interesującą znajomość.
    - Popierdoliło cię? - Odepchnął chłopaczka, potem wstał i jeszcze z kopa mu dał, w nogi chyba, nie patrzył zbytnio, bo mózg mu na moment wyłączyło. No masz, czemu czuł się taki brudny, skażony, bo go jakiś pedał zaczął obcałowywać? To nie był Kruczek, on nie mógł, tylko z tamtym było tak fajnie, ale tamten chyba się śmiertelnie obraził, widział to po jego minie, gdy przeszedł.
    - Piśniesz o tym jakiekolwiek słówko, a pożałujesz. - Warknął, wcisnął szluga w kącik ust i poszedł w stronę Aarona. Nie miał zamiaru go gonić, aż tak nisko by nie upadł.
    - Stój, Henderson. - Rzucił chłodno, niezmiernie poirytowany tą sytuacją. Nie liczył, że chłopak wykona jego rozkaz od razu, ale jak nie poskutkują słowa, to wyjaśni mu tę sprawę w inny sposób. Odczuwał dziwną potrzebę wytłumaczenia mu się, zapewne podszytą strachem o to, że w gniewie Krukon rozpowie wszem i wobec, że Scorpius Malfoy w wolnych chwilach gnieździ się po kątach z Puchonami.
    On w każdym razie by tak zrobił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Oesu, tam miało być 'gdyby to Malfoy był tym, który niszczy czyjąś cokolwiek interesującą znajomość'=.=]

      Usuń
  90. Nie poskutkowałoby ze względu na to, że Scorp nie znosił takiego zachowania. Henderson strasznie upadłby w jego oczach, upokarzanie było fajne, ale tylko gdy Scorp do tego zmuszał (jak na przykład kiedyś kazał jednemu Gryfonowi deklarować na środku korytarza zawartość swojego dziennika), gdy ktoś robił to z własnej woli... Cóż.
    Mógł darować sobie to klepanie i oczko, bo to wnerwiło go jeszcze bardziej. Z jakiej paki był Krukonem? Każdy debil by się domyślił, że prędzej ogoli sobie swoje cudne tlenione kłaki, niźli tknie kogokolwiek z Hufflepuffu. Czemu więc on tego nie rozumiał?
    Sekundę po tym, jak ręka Hendersona dotknęła jego zacnych pośladków on chwycił go za fraki i wcale niedelikatnie postawił pod ścianę.
    - To nie jest mój Romeo, do kurwy nędzy. A ty jesteś kretynem, skoro tak uważasz. - Warknął, dosłownie wwiercając w niego spojrzenie. Co miał powiedzieć? Że oprócz niego nic nie wywołuje w nim silnych emocji? To brzmiałoby lamersko, jakby ze Scorpa uciekł dawny Malfoy, a tak przecież nie było, nie zamienił się w jakąś wrażliwą ciotę, która chce znaczyć coś dla każdego. Tylko dla tego jednego i to nawet nie zbyt wiele, chociaż trochę, troszeczkę.
    - Pamiętasz, co ci wczoraj powiedziałem? Nie mam w zwyczaju rzucania słów na wiatr, Henderson. - Syknął, pokręcił głową i puścił go. Miał straszna ochotę mu przywalić, bo był głupi i zachowywał się jak te wieloryby, co to wszędzie widziały jakiś problem, a tak naprawdę gówno się działo. Nie miał zamiaru mu się tłumaczyć, bo tylko dałby mu satysfakcję, że Malfoyowi w jakiś tam minimalnym stopniu zależy. Ale nawet sam zainteresowany nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, więc na razie pomińmy tę część skomplikowanej psychiki Scorpiusa.

    OdpowiedzUsuń
  91. Trzymajcie mnie, bo mu wyrwę nogi z dupy, przemknęło mu przez myśl, gdy zaczął gadać te wszystkie rzeczy. Wraz z nimi zdał sobie sprawę, że nie chodziło mu o to, aby dopisać Hendersona do długiej listy swoich zdobyczy, choć to odkrycie wywołało w nim dziwne wzburzenie. To niszczyło jego dotychczasowe poglądy na wszystko, na swoją osobę, bo on zawsze miał to, co chciał, a teraz kolejne z tych pragnień nie dość, że doprowadzało go do szału, to jeszcze wymykało się między szczupłymi palcami.
    I już chciał mu powiedzieć, że się myli, że gdyby serio chciał tylko zaliczyć Kruczka, toby zrobił to dawno, bez - tu nastąpił wybuch w dopiero co odkrywanej części mózgu - odrzucania go. Bo czyż to nielogiczne? Malfoy zawsze działał prostolinijnie, a tu nagle sam nie wie, co ma mówić i robić.
    Misiu. Tego już nie wytrzymał, zwłaszcza gdy potem padło to okrutne kłamstwo, o które nigdy nie posądzałby Hendersona. On mu się taki uroczy, święty niemal wydawał, a tu co?
    - Kurwa. - Odwrócił się, podszedł do Puchona i dźgnął go różdżką w pierś. Wiedział, że nie ma innego wyboru, niż doszczętnie się go pozbyć. Niestety, za Avadę mógł trafić do pierdla, co za niefart. - Confundus. Odwalisz się ode mnie i więcej nie odezwiesz, zrozumiałeś? - Powiedział spokojnie, unosząc brwi. To było rozwiązanie tymczasowe, niestety, ale w przyszłości zawsze będzie mógł mu przylać, jak się znowu napatoczy. Merlinie, czy w tej szkole nie było dziewczyn? Już by wolał żeby jakaś panna się za nim uganiała. Tylko ładna, a nie jakiś wieloryb.
    Puchasiątko z tępym wyrazem twarzy pokiwał głową, oddał esej i niemal odbiegł w przeciwnym kierunku. Scorp zaklęciem pomniejszył papiery i wcisnął je do kieszeni spodni, bo nie chciało mu się tego nosić.
    Westchnął cicho i przesunął dłońmi po twarzy.
    - On sobie to uroił, rozumiesz? - Spytał zupełnie zrezygnowanym tonem. Boże, jak nisko upadł, aby porzucić swój zwykły styl bycia. Ale może skoro Henderson nie wypaplał jeszcze nic o ich małym romansiku, to i też to zachowa dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  92. W sumie to dobrze, że go nie przytulił, bo czułby się jeszcze bardziej podle. Wobec siebie, bo zachowywał się jak ćwok, jakaś niezrównoważona emocjonalnie ciota, która nie wie, czego chce, zmienia zdanie jak baba w ciąży i do tego przestał być godny rodowego nazwiska. To się musiało zmienić, bo już miał dosyć, ale przynajmniej nie widział swojej miny i spojrzenia, które na kilkanaście sekund zostało wyzbyte z przeszywającego chłodu.
    - Dobra, darujmy te gadki, bo się porzygam. Uznajmy, że ostatniej godziny nie było, jasne? Tak będzie najlepiej i przestanie mnie mdlić. - Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, że Henderson trochę podchodzi do niego jak do dziecka tak całując w czółko, proponując pomoc. Kim on był? Scorpiusem Malfoyem czy nie? Przygnębienie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, dzięki czemu mógł zapalić papierosa ze swoją zwykłą miną kogoś gotowego skopać wszystkim tyłki dla własnej frajdy.
    - I w życiu nie poprosiłbym cię o pomoc przy pracy domowej. - Zaciągnął się powoli, robiąc pełną napięcia pauzę, która miała za zadanie wzbudzenie w Kruczku niepewności, czy znów wyzwie go od kretynów, czy nie, a trwała aż do momentu, w którym wąski strumień dymu nie powędrował w górę. - Bo byś jej nie skończył. Jeśli wiesz, co mam na myśli. - Kącik ust mu drgnął w, ach!, pogardliwym uśmieszku. O wiele lepiej, gdyby jeszcze przeszedł tędy jakiś Gryfon, którego można wyzwać od szlam, a czułby się wprost cudownie.
    - Mam nadzieję, że nie nudziłeś się zbytnio u Binnsa. - Rzucił przez ramię, bo takie ślęczenie w jednym miejscu nie bardzo mu odpowiadało, zwłaszcza, że mógł tędy przejść nauczyciel, więc ruszył przed siebie. Mijając go zahaczył palcami o jego dłoń, ale nie zaproponował, aby poszedł za nim, bo uznał to za oczywiste. Może to odrobinkę niekulturalne, tak sobie bez słowa odejść, ale to w końcu Scorp, nie?

    OdpowiedzUsuń
  93. [Bo to Florcia <3 O! Aaron jak najbardziej mógłby się nią trochę pobawić. Ale w końcu mu się znudzi i zostawi załamaną dziewczynę ^^]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  94. Bądźmy realistami - jeśli ktoś spodziewał się, że Scorp będzie jak jakiś ideał, co to trzyma za ręce i prawi komplementy, to nieźle się przejedzie. Nie można było oczekiwać od Malfoya, że nagle zacznie być urzekająco miły na poważnie, bo robił to tylko wtedy, kiedy coś chciał. No, wprawdzie z Hendersonem to było odrobinkę inaczej, ale nawet on nie mógł liczyć, że Scorp nagle zacznie być...no nie wiem...romantyczny? To brzmi śmiesznie, nawet bardzo. Może być znośny, ale tak czy siak nie da się kompletnie wyzbyć swoich wrodzonych cech. Proste.
    - Możemy, jak przestaniesz zachowywać się jak urażona królewna. - Odparł ze spokojem i wyrzucił peta za okno. Skoro on wyluzował, t Kruczek tym bardziej nie powinien chować urazy. W końcu Ślizg nie miał nic na sumieniu, był względnie czysty i znowu poświęcał mu swój cenny czas, który mógł wykorzystać inaczej. Henderson chyba nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wyróżniony jest, w końcu ostatnimi czasy Scorp zwraca na niego dużo, bardzo dużo uwagi.
    Co do tego, co w blondynie pociąga Kruczka - jak miał bazować na czym innym, niż jego wygląd czy urok osobisty, skoro zazwyczaj spędzali czas w bardziej fizyczny sposób? Zresztą niemożliwym było też zasiąść przy kawce i wyjawiać sobie sekrety, ewentualnie pytać o ulubiony kolor. To by było takie... Dziwne? Wystarczyło spojrzeć na Scorpa aby zdać sobie sprawę, że to absurdalne wręcz marzenie.
    - Chyba, że wypijemy tutaj. Mam parę butelek jeszcze z ostatniej imprezy. - Wcisnął łapy do kieszeni i zaczął schodzić po schodach. Minęli grupkę wyjątkowo chichoczących Krukonek. Było mu wszystko jedno, gdzie pójdą, Aaron miał być i już. Pewnie się schleją, ale wtedy to sobie chyba buzię zaklei, aby znów nie palnąć czegoś, co mogłoby kruczka obrazić. A może w końcu ten przestanie się obrażać.

    OdpowiedzUsuń
  95. I wracamy do punktu wyjścia, tak? Wychodzi na to, że cokolwiek Scorp by nie zrobił, to Henderson i tak zawsze będzie jego, a to niedobrze. Z czasem blondasek może całkowicie okręcić go sobie wokół palca (co nie oznaczało, że będzie to jakieś bardzo złe. Dla Scorpa.) wiedząc, że może sobie pozwolić praktycznie na wszystko. Miał niezdrowy nawyk wykorzystywania ludzi, jednakże istniała szansa, że nad Kruczkiem się ulituje, bo zaczynał przekraczać strefę akceptacji na rzecz sympatii, a to duże osiągnięcie.
    Gdy butelka była już niemal pusta, w głowie wężyka znów pojawił się ciąg 'chcęcięchcęcięchcęcię', a on sam względnie trzeźwy na tyle, aby jeszcze myśleć i mówić z sensem, jego rączka gładziła plecy kruczka. I nawet się uśmiechał, gdy ten co chwila muskał malfoyową szyję, bo nie można było zaprzeczyć, że mu się to podobało.
    Na jego stwierdzenie o ewentualnych przeszkodach parsknął cicho, ale niestety nie mógł wyrazić swojej inteligentnej opinii, bo oto znów go całował. Inaczej, nie tak łapczywie, bo najwyraźniej Henderson nie taki miał zamiar, a Scorp aż takim napaleńcem nie był! Postronny obserwator (tolerancyjny, oczywiście) uznałby to za słodkie, gdy dłoń Ślizgona pogładziła lekko policzek tego drugiego i tam też została.
    O rany, czemu tak? To takie lamerskie, takie dziewczyńskie, takie... Miłe.
    Jakoś nie czuł potrzeby zrywania z niego ciuchów, chamskiego pożądania, po prostu chciał go mieć tutaj, koło siebie. W sumie nawet nazwanie go 'swoim' by go jakoś specjalnie nie bolało. Ale to pewnie kwestia alkoholu krążącego w jego krwi, wypił dużo, szybko, będąc niemal pewnym, że potem wszystko potoczy się jak z górki. A jednak nie, choć nie ubolewał.
    Podobno po pijaku człowiek jest szczerzy.

    OdpowiedzUsuń
  96. Oczywiście, że mógł, ba!, to było nawet wskazane. Nawet taki gnojek jak Malfoy lubił czuć czyjąś bliskość, może nie do końca w tym sensualnym aspekcie, ale mimo wszystko. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że zaczynał przyzwyczajać się do Hendersona, jego ciała tak blisko swojego, kruczkowych ust przy tych ślizgońskich. Wprawdzie powiedzieć to byłoby mu trudno, jednakże sam fakt, że się zwyczajnie na niego nie rzucił powinien dać Aaronowi do myślenia, oby tylko sobie nie pomyślał za dużo. Przy każdym pomyśle, który wykraczałby daleko poza normę należy puknąć się w czoło i 'Niee, to przecież Scorpius, głupek ze mnie', a nikt nie będzie niepotrzebnie cierpiał.
    Ręce Aaronek miał zimne, przez co w pierwszym momencie blondynem wstrząsnął dreszcz, ale szybko mu przeszło i przywyknął. Oparł dłonie na bokach Krukona, gładząc je nieśpiesznie i palcami podsuwając jego koszulkę coraz wyżej. Nie zdejmował jej, jeszcze nie, ale dawał mu do zrozumienia, że zaraz to zrobi. I lubił takie pocałunki, niby od niechcenia, gdzie jeden język ocierał się o drugi tak, jakby mu nie zależało, gdy można było posmakować ust drugiej osoby w ten niezwykły sposób.
    - Mi nie, z tobą nie. - Całował go jeszcze chwilę, dłońmi przytrzymując go za kolana, coby się za bardzo nie zsuwał. Później zsunął wargi na jego szyję, gdzie tym razem on pozostawił na niej śliczną, czerwoną malinkę. Nie ma to tamto, sprawiedliwość musi być.
    Co on wygadywał? Zwykle tylko mruknąłby coś na odwal się, aby partner myślał, że serio jest tak wyjątkowo, ale teraz naprawdę było. Nie umiał tylko określić, co konkretnie, bo przecież nigdy dotąd się z czymś takim nie spotkał, zazwyczaj chodziło tylko o seks, a w tym momencie... Nie, chyba nie do końca.

    OdpowiedzUsuń
  97. Do czasu wielkiego upadku wszystko szło całkiem nieźle. Bez pośpiechu muskał szyję i obojczyki Kruczka, któremu się chyba podobało sądząc po tych cichych westchnieniach, co to napawały Malfoya nutką satysfakcji. Uznał, że nic się nie stanie, jeśli zabierze z jego nóg jedną dłoń, którą wkrótce już sunął po cudnym brzuchu Hendersona. Pod palcami wyczuwał te załamania, które świadczyły o nie do końca wyrzeźbionych mięśniach, jednakże nawet tych brakowało Scorpowi. Zwyczajowo ukłuła go zazdrość.
    To było trochę jak skecz z kiepskiej komedii, kiedy nagle zawalił się stół. Malfoy miał ochotę krzyknąć 'NO SERIO?!', ale był zbyt zajęty przeżywaniem nie bólu tyłka, nie tego, że kawałek stołu obił się o jego plecy, a wszechobecną krwią. Nie znosił jej, gdyby nie inna rzecz, to zapewne ona byłaby jego boginem. Patrzył na Hendersona, który dosłownie był w niej cały, przełknął głośno ślinę i z całej siły starał się nie zemdleć.
    Słabym gestem wyjął z tylnej kieszeni różdżkę, ale szybko się przekonał, że była to tylko jej część. Wytrzeszczył oczy na połowę przedmiotu, który być może znaczył dla niego najwięcej, był powodem wszystkich numerów, jakie wyciął, wszystkich zaklęć wymierzonych we wrogie mu osoby. Coś zmiażdżyło mu wnętrzności i ścisnęło zęby.
    Dopiero po chwili uniósł znów wzrok na Aarona, który teraz jeszcze miał tę czerwoną maź na twarzy. Jęknął cicho i podał mu swoją koszulkę.
    - Weź to zetrzyj, musimy iść do szpitalnego. - Mruknął i z trudem się podniósł. Choć schował już zwłoki różdżki spowrotem do kieszeni, wciąż miał w głowie jej obraz, takiej przełamanej, z kawałkiem lśniącej łuski smoka tkwiącej gdzieś między drzazgami. Będzie musiał wystosować odpowiedni list do ojca, aby dogadał się z Ollivanderem w sprawie nowej różdżki. I to jak najszybciej, bo bez niej czuł się taki bezradny, słaby, jak ostatni mięczak.
    Rozejrzał się po klasie, a potem nogą wkopał resztki szkła pod duży kredens pełen jakichś staroci. Ławki nie ruszał, już wystarczająco go pokarała. Zresztą nie tylko jego.

    OdpowiedzUsuń
  98. Nie upierał się przy wizycie u pielęgniarki, bo gdyby ta znów go zobaczyła, zapewne tak łatwo by się od jej zabiegów nie wywinął. Poza tym nie był niańką Hendersona, jak w jego mniemaniu było w porządku i był zdolny poradzić sobie z tym sam, tym lepiej. I nie miał ochoty patrzeć na to, jak wyjmuje sobie szkło z dłoni, i tak już miał dość przez złamaną różdżkę. Chyba po raz pierwszy w życiu był naprawdę przybity, siedział jak taka niemota na tej podłodze i próbował którąkolwiek z połówek wyczarować choćby jeden snop iskier, ale jedyne, co się działo z kawałkami drewna do lekkie drżenie. Zupełnie jak umierający człowiek, który chciałby coś powiedzieć, ale już nie ma na to siły.
    Sarknął cicho na stwierdzenie Kruczka o typie ich znajomości, która przecież na swój sposób była zakazana. Szczególnie dla Malfoya, który rok temu na przykład nigdy nie pomyślałby, że tak silne emocje wywoła w nim facet i to spoza ślizgońskiej śmietanki.
    - Zależy, co masz na myśli mówiąc 'my'. - Kolejny papieros, także lekko zmaltretowany, powędrował do jego ust. Po wypowiedzeniu tego zdania utkwił swój wzrok w twarzy Hendersona, bo pamiętał, co jeszcze mówił zanim wszystko poszło w pizdu.
    'Mój Scorp.' Jak już być czyjś, to twój.
    Teraz zostało im chyba tylko bezczynne siedzenie na podłodze, bo flaszka się stłukła, a oni tacy obolali nie mogli już się do siebie dobierać. Sado-maso nie wchodziło w grę, zresztą coś musiało być w słowach Aarona, wszystko działo się na przekór im. Może to było ostrzeżenie dla blondyna, aby uważał, w co się pakuje, bo może skończyć z ręką w nocniku. Cóż, nawet gdyby na niebie pojawił się napis DARUJ SOBIE, to on i tak zrobiłby po swojemu. Skoro już zaczął, powiedział tyle nienormalnych dla siebie rzeczy, to przerwa nie wchodziła w grę. Zwłaszcza, że on z natury lubił robić na złość wszystkim naokoło.

    OdpowiedzUsuń
  99. Powiedzieć, że pozbawienie go ukochanej różdżki by go rozzłościło to za mało. Wpadłby w furię, szczególnie w tym stanie, kij z tym, że patyk był nie zdatny do użytku i mógł co najwyżej dźgnąć nim kogoś w oko. Możliwe, że zawinie szczątki w jakiś aksamit tudzież inny drogi materiał i schowa głęboko w szkolnym kufrze. Bo nie ma mowy, aby się pozbył tego, co tyle lat tak dobrze mu służyło.
    Marudził trochę i burczał pod nosem, kiedy ten go tak bezczelnie niemal porwał do tego pokoju życzeń. Ostatnie, czego chciał w tej chwili to jakieś wymyślne miejsca, tak naprawdę to nie miał ochoty na nic, poza leżeniem i próbowaniem odnalezienia sposobu na tę przeklętą różdżkę. Tak, to był teraz temat numer jeden i mało co mogło go zastąpić.
    - Jakoś nie mam ochoty. - Mruknął i usiadł na posadzce. Niech sobie Kruczek popływa czy co on tam miał zamiar robić, nie bronił mu, oby tylko jego do tego nie zmuszał. Z policzkiem wspartym o dłoń patrzył jak zdejmuje z siebie kolejne ubrania wzrokiem wcale nie wyrażającym pożądania, ot, facet w samych gaciach, widział to samo codziennie w dormitorium i w lustrze.
    Po chwili westchnął i zamoczył stopę w wodzie. Ciepłej, śliskiej od piany wodzie, która działała naprawdę kojąco na jego obolałe od upadku ciało. Oczywiście nie było mowy o tym, aby teraz on sam wskoczył do basenu, bo wtedy musiałby przyznać, że tego mu było trzeba. Siedział więc tak i machał stópką, a grymas na jego twarzy bardzo powoli łagodniał.
    W końcu nie mogło być już gorzej. Chyba, że nagle sufit się zawali albo z wody wynurzy się jakiś potwór, którego nikt wcześniej nie widział. Nic go już chyba nie zaszokuje, jeśli chodzi o ich relację.

    OdpowiedzUsuń
  100. No tak, Scorpius często doprowadzał ludzi do skrajnych emocji, nie było więc nic dziwnego w tym, że chwilę temu Henderson topniał pod jego dotykiem (przynajmniej pozwólmy mu tak sądzić, niech sobie dziecko wmawia), a teraz blondas go irytował. I szczerze go rozbawiło, gdy ten coś tam zaczął o topieniu się. Serio był tak zdesperowany - albo zakochany - że był gotów się utopić? Naprawdę urocze, uroniłby łezkę, ale chyba nie miał ich na składzie.
    ALE ŻEBY JEGO CHCIEĆ UTOPIĆ? To mu sie we łbie nie mieściło. Przecież mógł uderzyć głową w krawędź basenu, stracić przytomność, opaść na dno i więcej nie wytknąć nosa poza wodę. No, chyba, ze ktoś by topielca wyjął ze zbiornika, ale chyba mało kto chciałby moczyć nogi dla kogoś takiego, przyznajmy to szczerze.
    Na szczęście nie zanurzył się całkowicie, więc jego cudowne włosy zostały nietknięte, wszystko się tylko do niego lepiło i dziwnie ciążyło. Popatrzył na swoje mokre ciuchy, potem na Aarona i zmrużył oczy.
    - Wiesz, że mogłeś zwyczajnie poprosić? - Uniósł rozbawiony brwi. Tak, ani razu z ust Kruczka nie padło 'No proszę, chodź tu do mnie, proszę, błagam!', a Malfoy nie miał w zwyczaju ignorowania próśb niemożliwych do wykonania. Zwłaszcza, że wtedy mógłby normalnie zdjąć z siebie ciuchy, a nie. Czy Henderson w ogóle myślał? Hę? Hę?
    - Powinienem wyjść i nauczyć cię kultury,. - Skrzyżował ramiona na piersiach i oparł się o ściankę basenu, demonstracyjnie dając mu do zrozumienia, że okej, ma go w tej wodzie jak chciał, ale ruszyć się nie ruszy. Zrobił przy tym minę obrażonej królewny, jak zwykle, ale powstrzymywanie nieco drwiącego uśmieszku nie bardzo mu wychodziło.

    OdpowiedzUsuń
  101. Co mu po jednym Hendersonie? Oczywiście bardzo by się cieszył, gdyby ten rzucił się za nim aby ratować jego szlacheckie cztery litery, ale przecież ktoś taki jak Malfoy zasługiwał co najmniej na armię oddanych mu ludzi. I potem jakiś wystawny pogrzeb ze smokami latającymi nad głową, z wilami łkającymi ostentacyjnie nad jego młodym ciałem, które straciło dech przedwcześnie. A WSZYSTKO DLATEGO, ŻE HENDERSON WCIĄGNĄŁ GO DO BASENU.
    Prychnął oburzony, kiedy ten tak bezczelnie zniszczył mu fryzurę. Zapomniał chyba, że włosów Malfoya tykać nie wolno, są świętością, czy ciało mu nie wystarczało? Taki zachłanny był? No, inna sprawa, że nie ma co się dziwić, jak takie bożyszcze wyłania się z wody, mokre i lśniące od wody. W trakcie poprawiania kudełków Kruczek go przytulił, coś tam gadał o manierach i nawet buzi dał (co wcale ze sobą nie współgrało), ale nie bardzo go słuchał. Co poradzić, że był taki zapatrzony w siebie, że w pewnych momentach nawet Aaron nie mógł zwrócić jego uwagi?
    - Co? - Zmarszczył brwi, kiedy tamten zaczął o odchudzaniu. Nienormalny był albo baba jakaś? Dla Scorpa nie musiał się odchudzać, tym bardziej, że ten pomysł był po prostu do kitu. Nie widać, że on mu się taki podoba? Widać.
    W międzyczasie szukania jakiejś ciętej, acz nie bardzo nieuprzejmej riposty, pozbył się koszulki, spodni, butów i skarpetek. No naprawdę, żeby tak człowieka w ciuchach do wody wciągać, szczyt chamstwa i bezczelności, a nowiutkie buty do suszenia. Źle będzie, jak się zniszczą, bo on dbał bardzo o swoje rzeczy. Idealnie pokazywał to stan jego różdżki.
    Kiedy stał tak już w samych gatkach niezwykle zirytowany swoimi butami (w myślach bił Aarona nimi po głowie i kazał naprawiać), postanowił darować pouczanie Hendersona, bo wiedział, że by nie schudnął. W Hogwarcie było za dużo dobrego żarcia, aby przechodzić na dietę.
    - To nie ty musisz się zmieniać, tylko miejsce. - Powiedział w końcu i pokiwał głową pewny swoich słów. Znów pomacał się po włosach, no bo kurde. Popsuł mu fryz!

    OdpowiedzUsuń
  102. Czy on dobrze widział? Czy on właśnie wyszedł sobie bez wcześniejszego ubolewania nad tym, że musi zostawić najcudowniejszego faceta pod słońcem? No nie. No nie. Świat schodził na psy, a to z pewnością nie był jego dobry dzień, bo najpierw jakiś Puchon go macał, potem musiał użerać się z tym tu, poobijał sie, złamał różdżkę, ZNISZCZYLI MU FRYZURĘ, a teraz jeszcze poszedł bez słowa pożegnania! Ciskając pod adresem Hendersona różne niemiłe słowa, takie jak 'ale ćwok, zostawił mnie tu' albo 'już ja mu pokażę, jak się traktuje Malfoyów', wylazł z basenu (dość niezgrabnie zresztą, bo wszystko go zaczęło boleć od nowa, a nie pomyślał o tym, aby zażyczyć sobie drabinki tudzież windy czy kilku Amazonek, które go dosłownie wyniosą na swych pięknych dłoniach), ubrał się w mokre jeszcze ciuchy i jak najszybciej pobiegł do wspólnego. Na wszystkie próby dowiedzenia się, co mu się stało reagował syczeniem rozjuszonego kota, bo niestety zaklęciem już rzucić nie mógł.

    Ale dostał nową różdżkę! Nie interesowały go parametry, tylko zdolność do użycia, a trzeba było przyznać, że było całkiem nieźle. Nadal jednak rozpaczał po stracie poprzedniej, jednak skoro teraz mógł się wyładować na Bogu ducha winnych pierwszakach czuł się znacznie lepiej. Wraz z pudełkiem od Ollivandera dostał także list od ojca, że w najbliższą sobotę szykuje się obiad z Hendersonami (serio?). Zdziwiło go to trochę, bo ojciec wprawdzie znał rodziców Aarona, ale wcześniej nie zapraszał ich na obiadki, nawet raz nie wymienił z nimi listu, po prostu spotykali się w pracy. A tu nagle takie coś. Cóż, on bardzo chętnie użyczy Kruczkowi swojego łóżka, jakby zamierzał przenocować w wielkim manor Malfoyów.
    Ach, sobota. Scorpius ubrał się ładnie, choć jemu niewiele trzeba było, aby wyglądać doskonale, i punktualnie o osiemnastej stawił się pod drzwiami. Mama mu kazała przywitać gości, pf. Jakby nie mieli od tego całej fury skrzatów domowych, które teraz ślęczały w kuchni i pilnowały masy żarcia.
    - Witam, państwo Henderson. - Ukłonił się ładnie starszyźnie, ucałował dłoń Ciary (dziwnie długo nie chciała jej wyrwać) i uścisnął dłoń Aaronkowi. No co za obłuda, powinno być na odwrót, choć cokolwiek dziwni wyglądałby całując rękę Kruczka. Wolałby dać mu buzi normalnie, ale niestety nie mógł. A on tak przeuroczo wyglądał, nie tak bosko jak blondyn, ale jednak.
    Wreszcie obiad się zaczął, ale niestety usadzili ich tak daleko od siebie, że nawet nie mógł go pod stołem po kolanie pogłaskać. Za to ta jego siostra, olaboga, ciągle paplała, że była tu, była tam, widziała to, że Scorp wyprzystojniał. Wtf? Ona nie, nigdy mu się nie podobała, była dziwna i ciągle wlepiała w niego gały.
    - No dobrze. - Odezwał się Draco. - Nie jesteśmy tu bez powodu. Synu, od dziś Ciara jest twoją narzeczoną. Uznaliśmy z państwem Henderson, że to lepsze rozwiązanie, niż wybieranie wśród hołoty chodzącej do Hogwartu. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko, choć oczywiście jeśli dobro rodziny ci nie leży, zawsze możesz odmówić.
    Aż wytrzeszczył oczy. Że co? Z nią? Ale ona jest głupia i w ogóle, i wolałby Aarona. Nie za żonę, ale w ogóle nooo, help.
    Powiedz, że żartujesz.
    - Nie ma mowy. Mam już kogoś. - Pokręcił głową gwałtownie i napił się wina, czekając na wybuch.

    OdpowiedzUsuń
  103. [I dobrze <3 Ale chyba ci się Draco ze Scorpem pojebali XD]

    Szczerze mówiąc sądził, że chociaż matka zrozumie, w końcu miała trochę oleju w głowie, więc nie spodziewał się jej reakcji w postaci nerwowego śmiechu, który doskonale znał z obiadków z dziadkami i byłym ministrem Knotem, bo Nsrcyza ciągle nim wybuchała gdy Korneliusz lizał tyłek jej albo Lucjuszowi. Ta rodzina była popieprzona, ale przynajmniej miała fortunę i renomę, z której Scorp tak często korzystał. Oby tylko ojciec go nie wydziedziczył! A po jego minie widać było, że zrobi albo to, albo udusi nieposłusznego syna własnymi rękoma.
    Gdyby wiedział, co dzieje się w głowie Hendersona, toby dał mu do zrozumienia, że chodziło mu o niego. No, wprawdzie mocno naciągane było znaczenie jego słów, że niby jest z kimś, ale w końcu musiał jakoś wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji, a skoro ostatnio zaczął powoli lubić Aarona coraz bardziej... To nie było wykorzystanie go! Lepsze chyba to, niż pokiwanie grzecznie główką na informację o zaręczynach, o których oczywiście nikt nie raczył mu powiedzieć, BO PO CO. Inaczej od razu znalazłby sobie jakąś pannę na pokaz, przyprowadził ją, a potem powiedział 'papa', jak miał w zwyczaju robić, kiedy ktoś mu się narzucał lub, jak teraz, kogoś mu narzucał.
    - Z całym szacunkiem - tu skinął głową Ciarze - ale nie. Nie chcę i nie mogę brać jej za żonę, to nie średniowiecze. O ile wiem, wy też się poznaliście w szkole, a osoba, o której mówiłem jest z lepszej rodziny, niż wam się wydaje. - Znów się napił wina, które go rozluźniało i uspokajało. Miał ochotę pokazać palcem na Aarona i zawołać 'To on, on zawrócił mi w głowie!'. Bo tak było. Dziwiła go trochę mina Kruczka, bo przecież nie musiał się obrażać, skoro Scorp odmówił i to jeszcze podając taki powód, ale niestety nie miał jak go zapytać, co się dzieje, bo wzburzeni ojcowie wyszli na rozmowę do mniejszego salonu, zostawiając kompletny rozgardiasz. Część się deportowała, nie chcąc chyba dalej uczestniczyć w tej rodzinnej awanturze, inni pogrążyli się w rozmowie, a jeszcze inni (jak Ciara czy nasi chłopcy) nie mówili nic. Siostra Aarona zrobiła naburmuszoną minę i chyba próbowała powstrzymać łzy napływające do oczu, Henderson sobie siedział taki sfoszany (wkrótce któryś ze skrzatów zaproponował, że pokaże mu pokój), a Scorp trzymał w dłoni kieliszek i toczył z matką bitwę na spojrzenia. Teraz w oczach Astorii nie było chęci mordu, a zawód, który blondyn widział chyba pierwszy raz w życiu. Nie zaprzeczy, że go to w jakiś sposób nie zabolało, ale nie było mowy o tym, aby na oczach Aarona ot tak swatać się z jego siostrą. To w ogóle było wykluczone.

    Gdy wszystko zostało sprzątnięte, tylko ich matki siedziały przy kawie i próbowały pocieszyć Ciarę (dziw, że w ogóle zostali na noc), Draco i ojciec Aarona pili whisky na tarasie, a Kruczek zaszył się w swoim pokoju, Scorp postanowił do niego iść z zamiarem obrzucenia swoich rodziców obelgami i oskarżeniami, zwyzywać ich pomysł od najgorszych, a na koniec może się do niego przytulić. Zawinął nawet wino, które zostało, aby poprawić sobie humor.
    Jakże się zdziwił, gdy ledwo wlazł do jednego z gościnnych pokoi i usłyszał te pretensje. Miał deja vu, znowu przez głupie nieporozumienie brunet się na niego gniewał, czy on ma sobie kupić jakąś koszulkę z napisem HENDERSON FOREVER, aby przestał wszędzie widzieć jakieś jego spiski? Cóż, to mu oczywiście pochlebiało, bo tamten był o niego zazdrosny, ale tak czy siak.
    - Co? - Zmarszczył brwi, nawet nie w gniewie, a w zdumieniu. Zamknął za sobą drzwi i na wszelki wypadek wyciszył zaklęciem, w razie gdyby ktoś posłyszał ich rozmowę i zamierzał podsłuchiwać.
    - Nie chcę tłuc tego samego od nowa, zwłaszcza, że słyszałeś, co mówiłem. Skoro masz taką złą opinię o mnie, to po co to wszystko? - Spytał, unosząc wysoko brwi. Mógłby powiedzieć wprost, że to o niego chodziło, ale jeszcze aż tak zdesperowany nie był.

    OdpowiedzUsuń
  104. Chyba po raz pierwszy w życiu nie umiał komuś przerwać. Kiedyś wystarczyło prychnięcie pełne pogardy albo uniesienie ręki i 'dobra, daruj', ale w tym momencie po prostu nie miał na to siły i...serca? Trudno mu było tego słuchać, bo Kruczek mówił prawdę, chociaż mieszał ją też z kompletnymi absurdami, które go trochę wpieniały. Tak, bał się, że ktokolwiek odkryje tą zakazaną znajomość, bo choćby w przyszłości pokochał go na zabój, to i tak pozostanie Malfoyem, który jeszcze bardziej kocha swoją pozycję społeczną, nawet jeśli nakrapiana jest udawanym szacunkiem. Miał władzę, przez co często nie zauważał innych rzeczy, ale taka była cena bycia Scorpiusem. I nie, to nie jest jakieś filozoficzne myślenie melancholijnego arystokraty,bo Ślizgon sobie nawet nie zdawał z tego sprawy.
    Im dłużej mówił, tym blondyn jakby kulił się w sobie. W końcu wiadomo było, na czym obaj stoją, bo choć kilka tygodni temu jemu na przykład chodziło tylko o cudowne ciało Hendersona, to teraz chyba zdał sobie sprawę, że zaczęło chodzić o coś więcej. Poczuł to mniej więcej w momencie, kiedy ojciec ogłosił jego zaręczyny, głosik w głowie dosłownie wywrzeszczał 'Nie możesz, przecież masz Aarona!', a on mu nie zaprzeczył. Dlatego na jego twarzy pojawił się grymas, gdy Henderson zaczął krzyczeć, a Scorp zrobił kilka małych, strachliwych kroczków w jego stronę. Nie mówił nawet nic o tym Puchonie, że to przecież powinna być zamknięta sprawa, że się z nim już rozprawił, a zaręczyny nawet nie zostały zawarte, bo odmówił. Chyba nie chciał go bardziej denerwować, o dziwo.
    Odstawił butelkę na komodę i niepewnie usiadł przy nim na skraju łóżka. Milczał dłuższą chwilę, próbując uspokoić chaos w swojej głowie.
    - Nie wiedziałem o niczym, rodzice nie pisnęli ani słowa o tym, że chcą mnie spiknąć z twoją siostrą. Gdybym wiedział, tobym inaczej to załatwił, do razu im powiedział, że dziewczyny przestały mnie interesować. - Zacisnął dłonie na kolanach. Poniżał się, och jak bardzo się poniżał, zamierzając obnażyć swoje uczucia. Sam był sobie winny, może gdyby wcześniej to uciął, zamiast tak brnąć... Chociaż nie. Fajnie było czuć coś innego poza pogardą i litością. - I ja też się przestraszyłem, wiesz? Nadal się boję, że się uprą i będę musiał być nie z tym Hendersonem, z którym chcę. - Przełknął głośno ślinę. Nie umiał być wylewny, wielką trudność sprawiało mu wypowiedzenie każdego słowa, bo takie coś zupełnie do niego nie pasowało. Gdyby ktoś mu powiedział, że strzeli taką gadkę, toby go wyśmiał, a potem jeszcze zgnoił Aarona, coby przypadkiem go nie kusiło.
    Odwrócił się i pochylił nad nim. Nie po to, aby wpić się w jego usta czy zrobić na szyi kolejną malinkę, bo to byłoby podobne do jego dawnych intencji, a te przecież uległy zmianie.
    - Uwierz mi. Proszę. - Wyszeptał, przykładając dłonie do jego policzków i zetknął swoje czoło z czołem Hendersona.

    OdpowiedzUsuń
  105. O dziwo to, co poczuł w momencie, kiedy Aaron tak po prostu go przytulił nie było mdłościami, a przyjemnym ciepłem. Jakby się poważnie zastanowić, to chyba pierwszy raz od dłuższego czasu go tak obejmował, nie na pokaz, ze szczerą chęcią, wręcz z czułością. Czuł się nieswojo, to oczywiste, ale nie miał ani odruchu wymiotnego, ani potrzeby wyrwania się z jego ramion. Właściwie to było mu dobrze.
    - Sam to załatwię. - Mruknął tylko i odwzajemnił pocałunek, który znowu został tak bezczelnie przerwany.
    W sumie powinien się przyzwyczaić, że nigdy nie będą mogli w spokoju pobyć ze sobą, ale z drugiej strony zostawi niedosyt, dzięki któremu z dnia na dzień będzie go chciał coraz mocniej. W każdym sensie, teraz również tym psychicznym, co u Malfoya się nie zdarzało często, o ile w ogóle. Lekkim ruchem odepchnął się od łóżka, wyprostował i doprowadził do porządku, coby wyglądało na to, że są po prostu kumplami, którzy rozmawiają o ostatnich wydarzeniach. Miał ochotę wywrócić oczami, kiedy w drzwiach pokoju pojawiła się Ciara, taka zapłakana i zasmarkana, a do tego chciała z nim gadać. Jeśli zacznie biadolić i błagać, żeby się zgodził na małżeństwo, to niestety, ale będzie musiał być niemiły dla siostry swojego Kruczka.
    - To nara, Henderson. - Machnął tylko ręką, w końcu się z nim żegnając.

    Rozmowa przebiegła inaczej, niż się spodziewał, ale pozytywnie. Okazało się, że jak nie wlepia w niego oczu i nie roztkliwia się nad jego włosami, to siostra Aarona potrafi być naprawdę znośna. I nawet niebrzydka, ale jakie to miało znaczenie, skoro zostawił w pokoju kogoś niemal tak idealnego jak on sam?
    Nie mógł spać, ciągle zastanawiał się, czy dobrze zrobił, mówiąc to wszystko, ale znalezienie kontrargumentu było bardzo trudne. Chyba musiał pogodzić się z tym, że w jakimś tam stopniu zależy mu na Aaronie. Leżał tak na swoim łóżku przewalając się z boku na bok, raz nawet wstał po to, aby otworzyć na oścież okno i balkon, bo było mu za gorąco. I to nie pomogło, więc pozbył się także koszulki od piżamy. W koncu na trochę przysnął, ale wtem ktoś wszedł do jego pokoju.
    Z początku myślał, że to matka ma zamiar wykorzystać jego rozespanie i porozmawiać o ślubie, ale szybko przekonał się, że to Kruczek. Uśmiechnął się lekko, gdy pogładził jego brzuch, a potem odsunął się trochę, aby Henderson nie musiał tak się ściskać na skraju łóżka. Właściwie to pociągnął go za tę dłoń wcześniej muskającą jego skórę, aby sobie wygodnie klapnął obok.
    - O tak, jakimś cudem w środku nocy natrafiłeś na moją sypialnię. - Prychnął, podkładając ramię pod głowę, teraz zwróconą w stronę Kruczka.
    - Gadałem z Ciarą, wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy. Nie jest zła, rozumie, że 'taki ktoś jak ja na pewno znalazł kogoś godnego siebie, a nie pierwszą lepszą'. Pierdoliła trochę, że matka będzie jej to wypominać, ale koniec końców zgodziła się na pokojowe rozwiązanie sprawy i sama uznała, że ten ślub nie miałby sensu i nie był jej pomysłem. - Mówiąc kręcił palcem kółeczka na dłoni Aarona spoczywającej miękko na łóżku, a w kąciku ust czaił mu się uśmieszek satysfakcji. Znów miał, co chciał.

    OdpowiedzUsuń
  106. [ jestem, jestem :> ;* nie zawiedziesz mnie i masz już dla mnie wątka uszykowanego, prawda? ^^ ♥ ]
    Margo

    OdpowiedzUsuń
  107. Cóż, Lou bardzo chciałby mieć tatuaż zamiast tego co w rzeczywistości "zdobiło" jego ciało. No ale niestety... życie jest okrutne i takie tam. Blondyn uśmiechnął się niemrawo, kiedy Aaron chyba wreszcie zdał sobie sprawę w czym rzecz. Przynajmniej część rzeczy sobie wyjaśnili, choć z pewnością to dopiero wierzchołek góry lodowej.
    Sandler chyba nie miałby nic przeciwko kolejnemu spotkaniu z Kruczkiem. O ile nastąpi ono w innych okolicznościach i już nie z inicjatywy koleżków Aarona, no i nie będzie jakimś beznadziejnym żartem. Plus jeśli Henderson trochę powstrzyma swój nieogarnięty entuzjazm, bo trochę tym Puchasia przytłaczał.

    Kiedy już zasiedli sobie w kuchni, a skrzaty dały im pyszną herbatkę, Louis odetchnął głęboko. W tejże chwili wydawało mu się, że zdarzenia sprzed kilku chwil są tylko jakimś takim złym snem, który trzeba odgonić. Lepiej zapomnieć, nie wracać. Blondyn upił kilka łyków pysznego napoju i zerknął na Hendersona, akurat w momencie gdy Kruczek spojrzał na niego. Louis zagryzł lekko wargę. Ciągle czuł na sobie spojrzenie tego chłopaczka, który chyba nie umiał się powstrzymać od gapienia. Poniekąd wprawiało to Sandlera w lekkie zażenowanie, bo jakoś nikt nigdy wcześniej nie obdarzał go tak wyraźnym zainteresowaniem. Puchon tłumaczył to sobie faktem, że Aaron czuje się winny tego, co się dziś wydarzyło i tylko chce jakby te swoje winy odkupić i jak tylko poczuje, że jakby noo... dopełnił zadośćuczynienia, to pozostawi blondwłosego Puchasia samego sobie.
    - Zemścimy się...? - Lou lekko uniósł brwi. - Daj spokój, nie będę wywoływał tu jakiejś wojny z Krukonami. Po prostu o tym zapomnijmy... tak będzie lepiej dla wszystkich - powiedział spokojnie i z nieodgadnioną miną napił się herbaty. Jemu nie w głowie była zemsta. Bo po co to niby? Ostatnim czego w tej chwili potrzebował to narobić sobie wrogów wokół. Choć... w zasadzie to raczej ci konkretni koleżkowie Hendersona jego przyjaciółmi to nie byli już z pewnością. Sandler westchnął. Dlaczego nagle w jego życiu przestawało być spokojnie? Przez sześć lat egzystował sobie, nie zwracając na siebie szczególnej uwagi, a na tym ostatnim roku wszystko jakoś wywracało się do góry nogami, cały ustalony porządek diabli wzięli i nic nie było już takie samo, o. Dziwna sprawa, naprawdę dziwna.

    OdpowiedzUsuń
  108. No patrz, coś musi w tym być, bo on faktycznie lepiej się czuł w chłodnych pomieszczeniach. Lubił patrzeć, jak sinieją paznokcie, jak na dłoniach pojawiają się maleńkie siateczki żył, choć to może nie było naturalne, aczkolwiek nie miał zwyczaju i okazji do porównywania czyichś rąk ze swoimi. Wszystko zawsze miał lepsze, nawet jeśli wyglądało na martwe.
    Też był zaszokowany, że Ciara potrafiła mówić z sensem o czymś, co było poważną sprawą. Wprawdzie ta jej irytująca maniera w głosie sprawiała, że nawet mądre słowa brzmiały jak słowotok narwanej panny, ale ogólny sens zachowały. Nigdy jednak nie wybrałby jej na miejsce Aarona, na miejsce kogokolwiek, bo była po prostu idiotką, z którymi nawet on się nie zadawał po to, aby zaliczyć. One za dużo gadały, a on nie lubił gadania, o ile sam nie był prowodyrem rozmowy. Na swój temat koniecznie.
    - Może nie do końca to, ale tyle wywnioskowałem z jej różowego bełkotu. - Wzruszył ramionami, lecz wkrótce jedno z nich zostało obarczone ciężarem w postaci głowy Hendersona. Gdyby ktoś teraz zobaczył, najlepiej któryś Ślizgon, jak sobie Malfoy uroczo wygląda z Kruczkiem przy boku, toby chyba ze śmiechu padł. Albo na zawał, bo nikt w najśmielszych snach nie umiałby sobie wyobrazić czegoś tak absurdalnego, jak Scorp leżący z kimś na łóżku i nie dobierający się do jego majtek. Nawet Dali by na to nie wpadł.
    Zaśmiał się cicho na jego stwierdzenie, że znalazł sobie pierwszego lepszego, ale nie odpowiedział nic, tylko przesunął opuszkami palców po jego ramieniu skrytym pod kocem. Się okutał, zamiast się hartować, to owinął się w ten kokon i nawet popatrzeć nie pozwala.
    - Ja jakiś czas temu nie zniósłbym swojego widoku z kimkolwiek. - Odparł z całkowitą powagą i odwrócił głowę, kierując spojrzenie na sufit. Miał rację, gdyby musiał siedzieć z nim przy jednym stole, przykładowo na obiadku u teściów, toby nie wytrzymał. Bankowo zdradzałby swoją cudowną żonkę przy każdej sposobności, bo sam widok Hendersona by mu nie wystarczał. Westchnął.
    - Co ty ze mną robisz, człowieku. - Tym razem przesunął dłonią po jego boku. Serio chciał spać? Trafił w najlepsze miejsce pod słońcem, a schował się pod tą zielenią. Oburzające.

    OdpowiedzUsuń
  109. Po rocznej przerwie dość ciężko było się na nowo przystosować do szkolnego życia, jednak Ernestowi jako tako się do udało i po tych trzech miesiącach nauki czuł się w Hogwarcie prawie jak dawniej. Z tą tylko różnicą, że on sam ociupinkę różnił się od dawnego siebie. Nieco bardziej posępny i trochę zbyt uszczypliwy, ale dało się z nim wytrzymać, jeśli ktoś tego bardzo pragnął.
    Doyle bywał nieznośny i kompletnie odrzucający, ale nie znowuż tak bardzo, ażeby totalnie się do społeczeństwa izolować. Dlatego też niejako z żywą chęcią odnowił parę starych znajomości, w tym także z paniczem Hendersonem, jego eks-chłopakiem, z którym, o dziwo, rozstał się w ogólnej zgodzie, bez wrzasków i pretensji, a teraz wylądował z nim w tym samym dormitorium.
    Było to o tyle fajne, że miało się z kim powspominać dawne czasy przy butelce czegoś mocniejszego. Na chwilę zapomnieć o tym, co złe, wrócić do miłych wspomnień, kiedy się było jeszcze beztroskim dzieciakiem próbującym pewnych nowych rzeczy w swym życiu.
    Na szczęście Erneś i Aaron, choć w pewnym sensie byli sobie bliscy, to jednak tylko na czysto przyjacielskim polu. To, co dawno temu między nimi było, jakby wyblakło i pojawiało się tylko w tych właśnie wspomnieniach, zaś w teraźniejszości nie mieszało nic a nic. I chyba całe szczęście. Ernest jakoś głowy nie miał do żadnych głębszych relacji. Wzdrygał się na myśl o jakichś związkach, randkach, zazdrościach i takich innych.
    Był piątkowy wieczór, kiedy do umęczony tymi wszystkimi zajęciami Kruczek pojawił się w końcu w dormitorium, już najedzony po kolacji i myślący tylko o swoim miękkim łóżku. Chociaż w głowie pałętała się też myśl o jakiejś miłej imprezie, albo chociaż o szklaneczce Ognistej. O czymkolwiek relaksującym po tygodniu pełnym harówki i wytężonej pracy umysłowej.
    - Sieeeeeeema – mruknął, jednocześnie ziewając, Doyle do Aarona siedzącego na swoim łóżku. Ernest przeszedł obok niego i padł na swoje łoże z cichym jękiem. – Czuję się, jakbym tydzień zapierdalał na polu, a nie się uczył… - wymamrotał niewyraźnie w poduszkę. Kątem oka zerknął na… no kumpla, niech będzie, jakkolwiek niechętnie Erneś do tego się przyznawał.
    - Co tam? – zapytał, uznając, że może się zdobyć na resztki kultury. Czasami wręcz trzeba przecież. Przekręcił się na plecy i ułożył ręce pod głową.

    OdpowiedzUsuń
  110. Przebywanie z wywietrzonych pomieszczeniach było zdrowe, pozwalało szybciej zasnąć i nie męczyło tak jak duchota, którą miewał tutaj w lato właśnie. Kiedy było więcej, niż dwadzieścia stopni (w Anglii to niemal jak klimat podrównikowy, nie zapominajmy....) to ochładzał swój pokój przy pomocy zaklęć albo kazał to robić skrzatom. Poza tym naprawdę zimno było mu bliższe od ciepła, co czuło się nie tylko po jego chłodnym usposobieniu, ale też wiecznie lodowatych dłoniach i stopach.
    - Buntuje, ale w szkole sobie to odbiję na którymś z tych gryfońskich gnojków. - Odparł zgodnie z prawdą. Oni zawsze obrywali, gdy był w sytuacji stresującej, a ta niewątpliwie do tych się zaliczała. Miniony wieczór był straszny, do tego chwilę temu tak bardzo się otworzył, nawet prosił, co było dla niego naprawdę ogromnym wysiłkiem. Wcale by się nie zdziwił, gdyby postanowił wypróbować możliwości swojej różdżki w zakresie karnych zaklęć, bo jak dotąd tylko strzelał skrzaty w tyłki, gdy za wolno wykonywały jego rozkazy. One się nie liczyły, bo takie małe kary były wpisane w ich dna, nie?
    CZY CIEBIE COŚ BOLI?, przemknęło mu przez myśl, kiedy to okropne coś pojawiło się na jego głowie. Nie zdążyło nawet dobrze osiąść, kiedy zerwał z siebie tę tiarę i odrzucił, pech chciał, że wylądowała za oknem, w wielkim ogrodzie Malfoyów. Trudno, nikt raczej nie będzie dociekał, co typowo dziewczyński atrybut tam robi, tym bardziej nie będzie kojarzył jego pochodzenia z pokojem Scorpa, więc mógł być spokojny.
    Niestety nie miał czasu ochrzanić Hendersona, żeby nie przekraczał pewnych granic, bo oto cała złość minęła dzięki tym słodkim ustom, które znów go całowały. Pozwalał mu skradać kolejne pocałunki, samemu przekręcając się tak, że lekko napierał na ten zielony naleśnik, którym stał się Kruczek. Och, to mu bardzo zawężało pole działania, bo dosłownie po uszy był nim zakryty, więc na chwilę przerywając bardzo nieładnie zerwał z niego koc i znów się nad nim pochylił, tym razem go obejmując jednym ramieniem. Domyślił się, że chłopakowi zimno, geniusz!, a on ani myślał zamykać okien.
    - Mój słodki książę. - Szepnął mu do ucha, musnął jego skroń i począł składać krótkie pocałunki na wrażliwej skórze szyi, językiem znacząc mokry ślad swoich ust.

    OdpowiedzUsuń
  111. Co za jęczybuła z tego Hendersona. Nie mógł myśleć o czymś przyjemnym, na przykład obecności Scorpa ten milimetr od niego, zamiast roztkliwiać się nad tym, że wszystkie okna tego pokoju są pootwierane, a na zewnątrz ze dwa stopnie? Nie mógł być aż takim cieniasem, a przy okazji obrażał Malfoya sugerując, że nie jest wystarczająco gorący. Phi. Był.
    - Zimno, zimno. - Przedrzeźnił go, wywracając oczami i sięgnął po ów nieszczęsną różdżkę, która chwilę temu utworzyła na jego głowie to różowe coś. Machnął nią krótko, a okna i drzwi balkonu zamknęły się z cichym trzaskiem. Jako, iż magiczny patyk nie był jego, to go trochę tak rzucił na dywan, bo nie chciało mu się tam manewrować czy stoliku nocnym.
    - I tak byś nie poszedł. - Stwierdził rozbawiony i przesunął koniuszkiem języka po jego obojczyku, aby następnie cmoknąć go całkiem uroczo i unieść się, aby spojrzeć na hendersonową buźkę. - Cieplej? - Uniósł brwi.
    Był pewien, że nawet zamarzając Kruczek nie ruszyłby tyłka z jego pokoju bo a)mu się nie chciało b)był tu Scorp c)był tu Scorp. Nikt normalny nie wyszedłby od Malfoya z pokoju osobiście, samemu nie będąc wywalonym. Było tu za miło, szczególnie teraz, na miękkim łóżku, z niegdyś przyjemnym chłodem wdzierającym do środka i Hendersonem tutaj, obok.
    Dobrze rokowało, jeśli nie miał zamiaru kiedykolwiek mu przypominać o tym, co mówił. Po pierwsze, on to doskonale pamiętał i był na tyle mądry, aby jednocześnie zepchnąć to w najdalsze zakamarki swojej głowy, a po drugie ludzie, którzy nie wypominali Scorpowi jego słabości dobrze kończyli. Dla Aarona mogło to oznaczać długą i, przyznajmy, korzystną znajomość z Malfoyem. Ale teraz nie mówmy o korzyściach, skupmy się na tym, że Ślizgon chciał tu po prostu z nim być.
    - I nie nazywaj mnie księżniczką, serio. - Prychnął cicho, sunąc palcem po jego dolnej wardze. To określenie do niego nie pasowało, o wiele lepiej brzmiał 'książę', jednakże i tak wolał być po prostu Scorpiusem.

    OdpowiedzUsuń
  112. To się zaczynało robić denerwujące. Jak nie dziewczyny, to meble, jak nie meble, to rodzice. On naprawdę miał dosyć tego ciągłego przeszkadzania im i nawet nie chodziło o to, że przerywano im miłe chwile. Scorp zaczynał obawiać się, czy kiedyś ktoś ich nie nakryje, bo to byłoby dla niego małym problemem. Na szczęście Henderson umiał współpracować, głupio tylko zrobił wypychając go na ten mróz bez jakiegokolwiek koca, jeszcze się biedactwo rozchoruje i co wtedy? A raczej mało prawdopodobne, że Scorp siedziałby przy nim dzień i noc...
    Zawiązał niedbale szlafrok i uchylił drzwi dosłownie na milimetr, robiąc minę człowieka zaspanego i nie wiedzącego kompletnie, co się wokół niego dzieje. Nawet ziewnąć mu się udało.
    - Ja rozmawiałem? Niemożliwe. A Aaron pewnie gdzieś łazi. Mogę wrócić do łóżka? - W którym zaraz będzie twój syn?. Potarł palcami oczy, nadając sobie bardziej przekonującego wyglądu. Matka Hendersona kiwnęła tylko głową, życzyła mu dobrej nocy i sobie poszła, a Malfoy pognał do balkonu, aby wypuścić Kruczka.
    - Wybacz, nie pomyślałem. - Burknął, usadził go na łóżku i zanim sam się na nim uwalił, wyciszył drzwi, aby więcej nieproszonych gości nie było. Wlazł na wyro i objął wątłymi ramionami ten kokon, choć to pewnie niewiele mu da. Potarł łapkami tę trzęsącą się galaretę i oparł głowę o jego ramię.
    - Następnym razem wparuje tu mój ojciec, na bank. - Prychnął. Oby nie kusił losu, jakby starszy Malfoy się dowiedział o ekscesach swojego syna i prawdziwym powodzie, dla którego zniszczył jego cudowne plany połączenia obu rodzin... Cóż, w jakiś sposób one się połączyły, nie? Tylko taki bardziej chory.

    OdpowiedzUsuń
  113. Czy on naprawdę mówił tak niezrozumiałym językiem, że Henderson zawsze przekręcał jego słowa albo intencje? Nie był przecież na tyle głupi, aby musieć mówić do niego najprostszym językiem, którego Scorp zazwyczaj używał do rozmowy z Gryfonami, aby pokazać im swoją wyższość nad nimi.
    - Ale nie musisz... - Już chciał mu powiedzieć, żeby został, kiedy ten coś tam gadać zaczął o manierach, znowu, a potem dosłownie się na niego rzucił. Był tak zaskoczony, że dopiero po minucie zczaił, co ma robić, więc odwzajemnił ten pocałunek równie zachłannie, ocierając swoim językiem o jego, a dłońmi błądził chaotycznie po jego plecach. Na sekundę zamarł, czując rękę Kruczka, po czym westchnął w jego usta, ale niestety nie miał możliwości całowania go dalej, gdyż sobie po prostu wstał i zamierzał iść.
    - H-Henderson! - Zająknął się, będąc zupełnie otumanionym i chwilowo nie bardzo ogarniającym całą sytuację. Nie pozwoli mu odejść, bo wcale tego nie chciał, rozejdą się dopiero rano albo potem, zanim wszyscy wstaną, tak? Mało wysublimowanie zwlókł się z łóżka, dogonił Aarona i objął go w pół, przed samymi drzwiami. Nie ściskał go mocno, po prostu chciał, aby się zatrzymał i go nie zostawiał i żeby był blisko niego.
    - Załapałem. - Mruknął odnośnie tej pseudolekcji i przejechał wargami po jego karku, jeszcze wychłodzonym od tego przebywania na balkonie. Ugryzł go lekko przy uchu i przycisnął mocniej do siebie, aby znów całować jego szyję, nieśpiesznie, z namaszczeniem każdego skrawka skóry na niej.
    - Chodź na łóżko. - Szepnął, chcąc go teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Może to przez tych wszystkich ludzi, którzy spali w pokojach na tym samym korytarzu, może przez te wszystkie rzeczy, które sobie dziś powiedzieli, tego nie wiedział.
    Chcę rano obudzić się obok ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  114. Może powinien zrozumieć, że jeśli Malfoy czegoś chce, to zawsze mówi o tym wprost i gdyby serio miał dosyć obecności Hendersona, toby go o tym poinformował? A jego zachowanie wynikało z sympatii do Kruczka, co było i tak dużym osiągnięciem, nie wspominając więc o tych prośbach, które dziś padły z jego ust. Jednak istniało ryzyko, że w szkole weźmie trochę Aarona na dystans, bo mimo wszystko nie było szans na to, że nagle poinformuje swoich znajomych o zażyłościach między nim, a brunetem. Nie będzie udawał, że go nie zna, skądże, ale traktowanie 'lepiej' od reszty też odpadało. Ot, taki Henderson.
    Był cudowny. Każdy jego pocałunek, spojrzenie i pieszczota sprawiały, że lodowate serce Scorpa topniało coraz bardziej, on sam jakby się nagrzewał, a jego męskość powoli nabrzmiewała od rozkosznych ruchów Hendersona. Coraz zachłanniejsze pocałunki tłumiły ciche westchnienia, które wyrywały się z ust Malfoya, ale to dobrze, przynajmniej aż tak oczywistym nie było, że po prostu mu ulegał. Upajał się jego wargami, a dłonie nie mogły znaleźć sobie miejsca, toteż wkrótce jedna z nich także dobrała się do zawartości kruczkowych bokserek, jednakże jedynie pocierała ją przez ich cienki materiał. Był przecież egoistą i myślał przede wszystkim o sobie, a skoro mu było tak dobrze...
    Drugą dłoń wplótł we włosy Hendersona i chwycił je lekko, zupełnie zatracając się w pocałunku, który musiał na chwilę przerwać z racji potrzeby zaczerpnięcia oddechu. Nie oderwał jednak ust, nabrał powietrza kilkoma płytkimi wdechami i delikatnie przygryzł dolną wargę Aarona, a swoją wygiął w pełnym pożądania uśmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  115. [Nie wiem, na razie nadal nic nie wymyśliłam i zbieram się za odpisanie kilku osobom. A Ty coś masz, cokolwiek? Bo mi tak głupio, żem taka bezużyteczna w tej sprawie. D:]

    Lindsey Craven

    OdpowiedzUsuń
  116. [ Margoś zawsze jest Puchonką <3 oja, tak! tak! tak! tamten wątek był genialny, o ile dobrze kojarzę. że poznali się w wakacje, nie wiedzieli, że chodzą razem do Hogwartu i później "wtf?! co on/ona tu robi?! śledziła mnie?! wywalą mnie ze szkoły?!" tak? ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  117. [ 40568973 bejbe ;* wiecznie na niewidoku ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  118. [Zacznę, zacznę, ale jak wszystko ogarnę, bo dawno mnie nie było ._.]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  119. Ufanie Scorpowi było sprawą ryzykowną, nawet on sam nie polecał nikomu zażyłości z nim na takim poziomie, bo po pierwsze doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma szacunku dla cudzych uczuć, a po drugie on sam nikomu nie ufał. Nawet Henderson nie był obecnie wart zaszczytu, jakim było powiernictwo dla tego wszystkiego, co Scorp miał do ukrycia, a sporo tego było, choć już zaczynał ukazywać to swoje znośne 'ja'.
    I niestety, nie mieli pewności, czy za tydzień, dwa, nawet miesiąc Ślizgon po prostu nie znajdzie sobie nowego obiektu westchnień, chociaż był wybredny. Kruczek musiał liczyć na to, że skoro raz usłyszał z jest ust 'proszę', to w jakiś sposób już go miał. Nie na wieczność, nawet nie na bardzo długo, ale na razie. Nie było też mowy o czułościach, prawdopodobnie w szkole znów powrócą do schematu, w którym Scorp nie pozwala się tknąć bojąc się o własną reputację, chociaż chyba tym lepiej, że nie będą mogli się mieć na każde zawołanie. Przynajmniej szybko się nie znudzą, prawda?

    Scorp, szczerze mówiąc, nie był dobrym kochankiem, bo przez egoizm i lenistwo zbytnio się nie starał. Jednakże coś musiało być w tym, że samo to, że to ON całował, on sunął dłońmi po ciele sprawiało, iż druga osoba dosłownie szalała. Toby wyjaśniało, że jego wcześniejsze 'jednorazówki', jak zwykł je nazywać, rozsiewały wszem i wobec plotki, że chociaż Malfoy jest świnią, to nie można mu zarzucić braku umiejętności. Wtf? Nazwisko robiło więcej, niż on powinien.
    Poczuł przyjemne mrowienie, gdy Henderson tak muskał jego szyję, klatkę piersiową i brzuch, a dotyk jego warg dosłownie zostawiał na jego skórze piekące miejsca. Gdy zaczął go pieścić ustami, cichy jęk wyrwał mu się z gardła, bo z tej rozkoszy nie mógł dalej udawać, że to wszystko nie robi na nim wrażenia. Robiło.
    I tak, dywan był cholernie drogi.

    OdpowiedzUsuń
  120. Ach, jakie życie było piękne w piątkowe wieczory, kiedy nie trzeba było martwić się pracą domową, a ciche głosiki wołały zgodnie: „Idź, leź, impreza czeka w Hogsmeade!”. Ernest nie przeciwstawiał się tym głosikom. Brakowało mu tylko kompana, ale i z tym poradzić sobie umiał. Korzystając z własnego uroku osobistego, namówił kumpla z dormitorium, który wyglądał, jakby naprawdę potrzebował jakiegoś mocnego kopa, co by się trochę ogarnąć.
    Jako że urok osobisty Ernesia był raczej niezawodny, tako też teraz dwa Kruczki dreptały sobie beztrosko do wioski, mając w planach całkiem miłą popijawę.
    - Daj se luz, Henderson – powiedział Doyle, otaczając koleżkę ramieniem. Zaśmiał mu się prosto do ucha. – Wariaci są o wiele ciekawsi niż normalni ludzie. I to jest dobry pomysł, a ty marudzisz i wszystko psujesz – dodał i lekko szturchnął chłopaka biodrem. Cóż, Enrest po alkoholu, nawet i niewielkiej ilości szybko stawał się o wiele bardziej przyjaznym typem niż na co dzień.
    Zacznijmy od tego, że Doyle raczej nie pozwoli sobie guza nabić, co już nie raz udowodnił, jak na przykład ostatnio, kiedy to w „obronie własnej” połamał nos Scorpiusowi Malfoyowi przy praktycznie wszystkich uczniach szkoły. No, a jak Aaron zacząłby się tulić… Erneś by chyba nie narzekał, ot co.
    - Tu… no może być – odparł Doyle, kiedy to wzrokiem omiótł wskazane miejsce i uznał, że jest w porządku. Muzyka znośna, tłum też w miarę się prezentował, a podobno mieli dobre drinki. Czego chcieć więcej? Krukon niewiele myśląc, pociągnął za sobą swego towarzysza i wniknęli ten cały rozgardiasz.
    - No żesz kurwa, jaki ścisk – mruknął Ernest, kiedy w końcu znaleźli sobie jakieś wolne miejsca w koncie. Na rogowej kanapie przy niewielkim stoliczku wydawało się być całkiem przytulnie. No i takie ich szczęście, że w pobliżu chyba nie było żadnych znajomych ze szkoły, więc żadni natręci się nie dosiądą. Co za ulga.
    Doyle szybko skoczył do baru i wrócił z dwoma szklankami wypełnionymi jakimiś jaskrawokolorowymi płynami, a pod pachą miał butelkę bodajże Ognistą. Całą, pełną butelkę. To będzie noc.
    - Dowiedziałem się od tego barmana o całkiem zajebistym tyłku, że za jakieś pół godziny ma tu wystąpić jakiś zespół i dlatego taki tłum. Może będzie spoko, bo ponoć grają dość mocno – obwieścił Doyle i opadł na kanapę obok Hendersona. Podsunął mu szklankę z neonowo niebieskim drinkiem. – Na zdrowie, stary – rzekł, po czym zajął się swoim cholernie różowym (o, ironio) napojem.

    OdpowiedzUsuń
  121. Nikogo nie zdziwi chyba, że Scorp wiedział o tej drace z ojcem Hendersona zanim ten mu o tym wszystkim powiedział, całą historię wieńcząc słowami 'Jednak dobrą decyzję podjąłem nie zgadzając się na twój ślub z córką TEGO HENDERSONA'. Typowe dla Malfoyów przypisywanie sobie cudzych słów/zasług/dokonań, niepotrzebne skreślić. Ślizgon nie widział więc powodu, dla którego miałby jeszcze dobijać Aarona pytaniami o konkrety, poza tym szczerze mówiąc cała ta sytuacja nie bardzo go obeszła. Takie rzeczy się zdarzały, on dobrze o tym wiedział z doświadczenia własnego rodu, poza tym czy ktokolwiek wyobrażał sobie jego, Scorpiusa Malfoya głaszczącego po głowie - nawet Kruczka - i wyznającego nadzieję na polepszenie całej sprawy?
    To by nie przeszło, nawet mając na uwadze to, że od pamiętnego pobytu w Malfoy Manor ich stosunki nie tylko nie zobojętniały, a chyba nawet się pogorszyły, co w słowniku Malfoya oznaczało polepszenie. Nie chciał dopuścić do siebie świadomości, że kiedy nie ma go przy Kruczku to ciągle o nim myśli, ale nie ma w głowie tylko i wyłącznie upojnych chwil, a głównie jego twarz, taką uśmiechniętą albo usta wypuszczające obłoczki dymu. Natomiast gdy spędzali razem czas nie musiał już ciągle go dotykać, całować, wystarczało tylko to, że BYŁ. W towarzystwie co innego, traktował go z dystansem jak resztę, jednak nie mógł powstrzymać się od ukradkowych spojrzeń w zielone oczęta.
    Matkoboskożartobliwo, tylko się nie zakochaj, będzie lepiej dla was obu.
    Posłyszał gdzieś, że jego Kruczek wylądował od tego wszystkiego w szpitalnym. Przejął się tym po swojemu, czyli dowiadując się zmarszczył brwi, sarknął 'Straszne', ale tak naprawdę zaczął się zastanawiać, czy jest z nim bardzo źle. Nie mógł od razu polecieć na łeb na szyję, dał sobie dwa dni na ochłonięcie i ochłodzenie umysłu, bo gdyby pobiegł tam od razu, toby wszystkich wygonił i dopadł do jego wyra jakby Aaronek konał w agonii. No dobra, nie byłoby tak dramatycznie, acz na pewno nie wkroczyłby z takim wyrazem twarzy sukinsyna, jak faktycznie to zrobił. Z łapami w kieszeniach, z oddechem przesiąkniętym świeżo wypalonym szlugiem, lekko zgarbiony, jak zwykle. Od razu zimne oczy spotkały te błyszczące, acz jakby smutniejsze, a kącik ust mu drgnął.
    Jego kolesie się odwrócili, przerywając gadkę, zdumieni obecnością Malfoya w tym miejscu. Zmierzył ich sceptycznym spojrzeniem.
    - Spadać, mam sprawę do Hendersona. - Warknął i machnął głową na drzwi, dając im do zrozumienia, że albo wychodzą, albo im w tym pomoże. Kruczki pożegnały się szybko, wyleciały jeszcze szybciej, aż drzwi trzasnęły. Scorp zajął jeden ze stołków i potarł dłonią czoło.
    - Wyglądasz okropnie. - Skrzywił się i z odrazą uniósł palcami jeden z obezwładniających go łańcuchów. Nie rozumiał, jak można doprowadzić się do takiego stanu, dla niego osobiście byłoby to upokarzające.
    Ale żeby znów nie zrozumiał go źle - podźwignął się ze stołka, cmoknął go w czoło i znów posadził tyłek. A co.

    OdpowiedzUsuń
  122. Hogsmeade. Późna noc. Pełnia. Co ona tu robiła? Sama do końca nie wiedziała. Pamiętała tylko, że niemal siłą została wyciągnięta z Hogwartu przez znajomych, aby uczcić czyjeś tam urodziny kilkoma kuflami piwa czy tam szklankami whisky, jak kto woli. Nie chciała iść. Chciała zostać w ciepłym, bezpiecznym łóżku w swoim dormitorium z książką w ręku. Ale nie, jej zdanie jak zwykle się nie liczyło. Oni chcą tak, a ona musi się podporządkować. Smutne, okrutne, ale jakże prawdziwe. Jednak Saga zdążyła się już do tego przyzwyczaić, bo i tak wiedziała, że z nikim nie wygra. Była zbyt słaba, zbyt podatna na manipulacje ze strony innych. Jednak co ona mogła na to poradzić? Taka już była i zmienić się raczej nie zmieni.
    Dwie godziny. Właśnie tyle udało jej się wytrzymać w tłocznym, dusznym barze pełnym pijanych facetów i na w pół rozebranych dziewcząt. Nie pasowała tutaj. Ta niewinna buźka, zagryziona warga, oczy, które błagały o ratunek. To wszystko o tym idealnie świadczyło. Nic więc dziwnego, że w końcu postanowiła wyjść bez słowa i wyruszyć samotnie z powrotem do zamku. Szkoda tylko, że nie pomyślała o tym, aby wziąć ze sobą różdżkę. Ta jednak została w zamku i grzecznie leżała tam, gdzie Saga ją zostawiła, czyli w kufrze na kilku swoich swetrach. Panna Nielsen więc była całkowicie bezbronna i z łatwością mogłaby być celem jakiegoś mordercy, gwałciciela czy innego psychopaty. Starała się jednak o tym nie myśleć, idąc szybkim krokiem w kierunku zamku.
    Słyszała swój przyśpieszony oddech, szybkie bicie swojego serca i nagle zdała sobie sprawę, że powoli zwalnia i zaczyna panikować na widok ciemnej postaci, która szła w jej kierunku z przeciwnej strony.
    Kto to był? Czego chciał? Zdążył ją zauważyć?
    Nie znała odpowiedzi na dwa pierwsze pytania. Jednak na ostatnie mogła odpowiedzieć, niestety twierdząco. O tak, niewątpliwie tamta postać zdążyła ją zauważyć. Mimo to, wciąż uparcie parła na przód, choć już nie tak szybko i nie tak pewnie jak jeszcze przed chwilą. Bała się. Cholernie się bała i mogła się do tego otwarcie przyznać. Ale kto by się nie bał? Jaka dziewczyna nie bałaby się w tej sytuacji, szczególnie, że dookoła było cicho, głucho i pusto, a ona była zupełnie bezbronna?

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  123. Nie przyznałby się do tego, ale bardzo chciał powiedzieć mu jakieś miłe słowo, złapać za rękę, ale po prostu nie mógł się przemóc. Jakby to zaburzyło jego dotychczasową reputację, zniszczyło dokładnie zaplanowany wizerunek, przestało czynić go prawdziwym Scorpiusem Malfoyem. Taki defekt genetyczny, który nie pozwalał okazywać ludziom więcej serca i czułości, niż minimalnie. Henderson najwyraźniej tego nie rozumiał, ale nie ma co mu się dziwić. Pewnie przywykł do okazywania uczuć, czym tak hojnie obdarowywał Ślizgona, a on nie mógł mu się należycie zrewanżować. I to chyba w nim uwielbiał.
    Gdy poruszył łańcuchem nie widział innej opcji, jak uwolnienie go od niego, od tego żałosnego położenia. Stuknął różdżką w ogniwa, a te od razu opadły na ziemię z hukiem, na szczęście jednak nie przysporzyły im dodatkowego problemu w postaci pielęgniarki. Kiedy metal ucichł, spojrzał na twarz, przeguby i całą marną sylwetkę Hendersona, aż nie mógł powstrzymać ciężkiego westchnięcia. Aby nie wyglądało faktycznie na to, że ubolewa nad tym, do czego siebie doprowadził, pogładził opuszkami lodowatych palców kruczkową dłoń.
    - Jakbyś mnie uderzył to pewnie bym ci oddał, wiesz że cudza choroba czy niedyspozycja nie są dla mnie wymówką. - Odparł sucho, ale zaraz potem wyszczerzył zęby w uśmiechu. TAK, takim prawdziwym, wesołym niemal bananie, dzięki któremu można było wreszcie zobaczyć zęby Malfoya w innej odsłonie, niż tej towarzyszącej grymasowi. To jakby przełamało jego wewnętrzne lody, bo siadł nieco bliżej i wyciągnął ramiona w stronę tego leżącego nieszczęścia.
    - Chodź się przytul, bo pewnie za mną tęskniłeś. - Ja za tobą też, ale to już mu jakoś nie przeszło przez gardło. Chciał go objąć, przycisnąć to anorektyczne ciało do swojego, bo w sumie dawno się nie widzieli.

    OdpowiedzUsuń
  124. Nigdy by nie wyszedł w taki sposób, nie od niego, nie teraz. Małymi kroczkami zaczynał rozumieć, o co chodzi w ich relacji, a w skład tego zrozumienia wchodziło też żegnanie się (zwłaszcza po ostaniej lekcji, która nauczyła go wiele). To jednak nie zmieniało faktu, że resztę uczniów nadal traktował jak pomioty, przykładowo z baru wychodził po krótkim 'Idę, nara', nie podawał ręki. Jeszcze czego, jego wymanikiurowane, delikatne dłonie nie będą się brudziły o te brudne łapska, tak? Łaskawe skinienie głową wystarczy.
    Te ich czułości były całkiem zabawną sprawą, tak jak zostało wspomniane - to Henderson był ich inicjatorem. To on pierwszy łapał za rękę, próbował go przytulać czy dawać buziaki, a wszystko to w miejscach odludnych, gdzie nawet najwięksi outsiderzy nie zaglądali. Nie żeby Scorp nie miał ochoty na takie miłe gesty, ale nie mógł sam ich wszczynać przez dziwną wewnętrzną blokadę.
    Możliwe, że właśnie ją przełamał.
    Ale ręce mu opadły, dosłownie, po ostatnich słowach Kruczka. Miał rację, dużym ryzykiem było obejmowanie się tutaj, ale ostatnio Malfoy poddał się refleksji na temat, czy ich, nazwijmy to, związek serio by się odcisnął na jego opinii. Po pierwsze - utarłby nosa wszystkim pannicom, które nie dawały mu spokoju, pokazanie się z Hendersonem byłoby niczym środkowy palec wymierzony w ich kierunku. Dwa - koledzy jeszcze bardziej by się go obawiali z wiadomych przyczyn, jednakże on łaskawie okazywałby brak zainteresowania ich tyłkami, bo szczerze mówiąc takowe odczuwał tylko względem Aarona. Serio, reszta wydawała mu się bandą przygłupich neandertali, którymi nie należy zawracać sobie głowy. Trzy, po raz kolejny pokazałby wszystkim, że jest ponad nimi, że nigdy nie mogą przewidzieć jego kolejnego kroku. Czyli wychodzi na to, że być z Krukonem ma głównie same plusy.
    - A jeśli ci powiem, że mnie to wali? - Spytał ściszonym głosem, unosząc nieznacznie brwi. Kurna, chciał się po prostu do niego przytulić, czy tak trudno to zrozumieć? A Malfoy, który nie dostaje od razu tego, czego chce, to zły Malfoy.
    Potem wziął jego łapkę w swoje dłonie i przycisnął do ust, wlepiając zimne spojrzenie, jedyne niezmienne, w chłopaka.

    OdpowiedzUsuń
  125. Gryfoni naprawdę go nie obchodzili, miał gdzieś też to, czy ktoś potem im pomagał czy nie. Dla niego byli tylko workami kości do wyładowania gniewu i frustracji, których to sprawcami były zachodzące w Malfoyu zmiany. W zależności od punktu patrzenia na lepsze lub na gorsze, bo choć dla Aarona był gotów stać się nieco bardziej 'rozlazły i glutowaty', jak zwykł nazywać osoby okazujące sobie uczucia, ale ku swemu przerażeniu zauważał, że stał się minimalnie milszy dla kolegów z klasy, na przykład nie prychał pogardliwie na każde ich słowo, tylko wywracał oczami, a to zasadnicza różnica, którą tylko on rozumiał.
    I serio, jeśli Henderson nie przestanie rozumieć wszystkiego po swojemu, jakby był jakąś niezrównoważoną emocjonalnie nastolatka, to mu chyba urwie łeb. Mówił niewyraźnie? Nie, dykcję miał wręcz mistrzowską. Słyszał w jego głosie ironię? Nie, o dziwo nie, brzmiał jak człowiek mówiący szczerze. Uciekał wzrokiem, jakby kłamał? Nie, ale tu nie miał pewności, bo Malfoy potrafił łgać w żywe oczy, więc może pomińmy ten punkt wyliczanki 'Henderson słuchaj co mówię.'
    - No chyba właśnie nie ogarniasz. Nie będę ci znów tłumaczył, bo wystarczająco dużo powiedziałem ci wtedy u mnie. - Odparł chłodno, cofając także swoje dłonie, które to lekko zacisnął. - Przyszedłem teraz, bo musiałem obmyśleć parę spraw. Wiesz, że gdyby mi nie zależało, tobym kroku tu nie postawił, a potem znalazł dobrą wymówkę, dlaczego? Ale nie, ty musisz znowu snuć te swoje chore teorie, że się nad tobą lituję! - Nabrał powietrza i wypuścił je powoli, aby przestać tak głośno mówić i się uspokoić. - Litowałem się nad tobą jeszcze wtedy na imprezie, bo po prostu chciałem się zabawić inaczej niż zwykle, ale teraz to to NIE JEST litość. Zrozumiałeś, czy mam powtórzyć prościej, wolniej? Po prostu chciałem cię przytulić, a ty rozdmuchujesz to do rangi jakiegoś... Cholera, czemu ty jesteś taki głupi! - Przejechał dłonią po twarzy. Potem, choć może dość niezgrabnie z racji tego, że był to jego pierwszy raz, objął go i przycisnął do siebie. W głowie ciskał pod jego adresem dalsze oskarżenia, jakoby jego mózg zamienił się w makaron, a myśli wyparowały, ale Kruczek nie musiał o tym wiedzieć, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  126. Zabawne, że na każdą chwilę szczerości zbierało im się w momentach, kiedy powinni zajmować się ważniejszymi sprawami, a do tego zawsze wynikały one wtedy, gdy Scorp był wkurzony i mówił szybciej, niż myślał. Na szczęście zdołał się względnie uspokoić i choć minę miał nadal naburmuszoną, to nie miał już ochoty wrzeszczeć. Jednakże na zasadzie odwróconej psychiki, gdy ten prosił, aby się nie złościł, znów się wzburzył i prychnął cicho, kiedy ten zaczął mówić o tym, że ktoś taki jak Scorp, że zdegradowany. Aż się odsunął, aby móc wlepić w niego pełne pretensji spojrzenie. Takim swoim gadaniem tylko utwierdzał go w przekonaniu, że ich relacje jest serio beznadziejna, bo jakby się nie starał, to on i tak znajdzie powód do zrzędzenia. Scorp marudzenia nienawidził, bo świadczyło o słabości, której nie pochwalał. I nawet jeśli Aaron był dla niego ważny, to długo nie będzie umiał znosić jego lamentowania, gdyż w pewnym momencie puszczą mu nerwy i mu wygarnie, że zachowuje się jak baba czy coś w tym stylu. Naprawdę.
    Nie zdążył go jednak o tym ryzyku poinformować, bo swoimi kolejnymi słowami kompletnie zbił go z tropu. Jak to zakochiwać? I do tego w nim? Okej, był wyględny, umiał mamić słowami czy szczerymi komplementami, miał forsę, ale czy poza tym wszystkim warty był jakiegokolwiek silnego uczucia? Nie, w ogóle nie. Jemu nie można było ufać, wysokie ego nie pozwalało na obdarzenie innej osoby miłością, jaką czuł sam do siebie, a Henderson na własnej skórze sie nawet przekonał, że nie można na niego liczyć. Więc jakim cudem? Miał coś z głową?
    Z cichym gwizdem wypuścił powietrze i zmierzwił włosy na potylicy, patrząc na niego tak, jak człowiek szczerze zakłopotany. Co miał mu powiedzieć? Że sam nie wie, co tak naprawdę do niego czuje, że zachłysnął się po prostu odmianą, jaka go spotkała między nimi, bo nie myśli o nim jak o przedmiocie do zaspokojenia, ale też nie może mu obiecać, że przez jeden głupi błąd nie zaprzepaści ich szansy?
    Przytulał go jeszcze chwilę, wciąż milcząc, potem pocałował jego skroń i wstał, by następnie zacząć łazić w tę i spowrotem.
    - Cholera. Jesteś pewien? Nie zrozum mnie źle, nie dostajesz kosza, ale... Mi to może zająć odrobinę dłużej, wiesz, o co mi chodzi? - Potarł palcem nos i znów usiadł na stołku. Nie umiał ująć w słowa tego, co chciał mu powiedzieć, a miało to być mniejwięcej tyle, że choćby i on czuł to samo, to nigdy mu tego nie powie. Poza tym lepiej by było, gdyby Aaron nie wpadał tak od razu po uszy, bo faktycznie może być źle. Jednocześnie Malfoy nie chciał zostać bez niego.

    OdpowiedzUsuń
  127. Jesteś Mikołajem dla Scorpiusa Malfoya. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  128. - Ja ci nie dam położyć się byle gdzie i będę na pewno leżał obok ciebie – oparł Ernest i mrugnął zaczepnie do swego towarzysza, po czym lekko zmierzwił mu włosy.
    Powiedzmy sobie szczerze, Scorpius Malfoy był gnojkiem, dupkiem, kompletnym skurwielem i jeśli ktoś, znaczy Ernest, łamał mu nos, to nie robił tego bezpodstawnie. Ten oślizgły, podstępny wąż dostał to, na co sobie zasłużył. Doyle w ogóle nie miał zamiaru go przepraszać, choć to było częścią kary wymierzonej przez samą dyrektorkę. Nie, w życiu, Kruczek nie wypowie tego magicznego słowa w stronę tego arystokraty od siedmiu boleści.
    - Tak, zamierzam cię spić, bo chyba tego potrzebujesz – odparł Ernest i uśmiechnął się perfidnie, a potem upił kilka łyczków ze swojej szklanki. Jego zajebiście różowy napój zapiekł go w gardle, aż sobie chłopaczek zamruczał zadowolony.
    Doyle jeszcze raz zerknął w stronę barku. Tamten koleś był naprawdę niezły. Szkoda tylko, że jak ludzie są nieźli, to zazwyczaj zajęci, choć akurat w przypadku Ernesta ta zasada nie miała racji bytu, jakkolwiek nieskromnie to brzmi. Nasz Kruczątko aktualnie bawiło się w ten sposób, że spotykało się z jedną osobą przez bardzo krótki okres czasu, a potem znajdowało sobie kolejną. Jakoś tak bez zobowiązań, próbując tego i tamtego i cały czas do przodu. A że złamał kilka kruchych serduszek. Ech, no pozbierają się i znajdą swojego księcia z bajki, no bo Doyle to nie był księciem na sto procent. On raczej był tym złym, trochę pobył, dał złudną nadzieję na szczęście, a jak przychodziło co do czego to się zmywał. Jemu było dobrze, a że ktoś cierpiał… no kurczę, mówiłam już, poradzą sobie, po nim nie warto płakać przecież. Znajdzie się ktoś lepszy.
    - Zginiesz w pogo, dziecko drogie – orzekł Ernest i pokazał swemu towarzyszowi jęzork, po czym opróżnił swoją szklankę do połowy. I znów zerknął na barmana. Rany, co za gość. Takiemu to by Erneś może i pozwolił dominować.
    - Co to jest szkoła, Aaron? – zapytał Ernest, a potem zaśmiał się i tak całkiem szczerze, zero ironii i tych takich innych, którymi na co dzień Doyle operował bardzo zręcznie. – Zostaniemy w wiosce – dodał, lekko kiwając głową.

    OdpowiedzUsuń
  129. Ten czas, kiedy nie świecił zajebistością na korytarzach albo nie zaglądał na trochę do Hendersona zazwyczaj spędzał we wspólnym. Czuł się tam jak w swoim królestwie, mógł siedzieć i wpatrywać się w ogień przez bardzo długi czas, łaskawie odpowiadać osobom, które próbowały wszcząć z nim jakąś rozmowę lub zbywać dziewczęta chcące wdać się w jego względy. Zwykle były to te same, co go irytowało, bo były tępe jak kije od miotły i nie docierały do nich nawet takie aluzje, jak 'spieprzaj kaszalocie' lub bardziej wyszukane, których przytaczać nie będę.
    Tego wieczora wszyscy jakby gdzieś zniknęli. No, niby dochodziła północ, ale brakowało nawet typów walczących z pracą domową, więc cudowne kilkadziesiąt minut przesiedział w samotności, wypalając jednego za drugim i poraz setny analizując swoje słowa po tym, jak mu Henderson delikatnie zasugerował, iż może go polubić za bardzo. Doszedł do wniosku, że chyba potraktował go zbyt oschle, bo to takie delikatne stworzonko i powinien albo dyplomatycznie odwzajemnić wyznanie i czekać, aż zacznie być to prawdą, albo ująć swoje niezdecydowanie w lżejszy sposób. Tyle, że on tak nie umiał, bo zwykle nie cackał się z ludźmi, nawet z tymi, których ubóstwiał.
    Kiedy jeden z kumpli wszedł do pokoju z początku tylko kiwnął mu głową na przywitanie i kompletnie zlał, ale gdy ten tak na chama położył mu łapę na kolanie (którą oczywiście od razu zrzucił) i zaczął mówić to wszystko, to trudno opisać, co się w nim działo.
    Nazwał go dziwką. I ocenił jego tyłek na fajny. TRZEBA SIĘ NIM ZADOWOLIĆ?!
    Powstrzymał jednak chęć wybicia mu zębów, nabrał powietrza i przywdział na twarz przebiegły uśmieszek.
    - Nie bądź ćwokiem, Henderson nie jest ciebie wart. Ale jak chcesz, to chodź, pewnie jeszcze nie śpi, a może załatwisz go od razu. O ile nie będziesz dotykał mnie, bo za to dam ci w mordę. - Wstał i kiwnął głową, aby ten poszedł za nim.
    - O raany, ale z ciebie dobry kumpel! Gdybym wiedział, że tak mi ułatwisz przygwożdżenie tego przystojniaczka, od razu bym przyszedł, zamiast łapać go w tłumie tu i tam. - Zarechotał w sposób tak obrzydliwy, że Malfoy miał ochotę tu i teraz wypruć mu żywcem flaki. Skrzywił się, dając mu tym samym do zrozumienia, jak bardzo homoseksualiści go obrzydzają. Miał przy tym nadzieję, że Kruczek się nie zgadzał na te zaczepki, bo pamiętał, jaki potrafił być, gdy chciał się dobrać do Scorpa. Cóż, najwyżej jemu też da nauczkę.
    - Nie ma sprawy, odwdzięczysz mi się kiedyś. - Wzruszył ramionami i wyprowadził go na korytarz. Szli dobre dziesięć minut, przy czym musiał wysłuchiwać litanii porównań tyłka Hendersona do różnych rzeczy, aż się w nim gotowało. Doszli do małego korytarza graniczącego z biblioteką, gdzie o tej porze nie mogło być żadnych ludzi czy też duchów.
    Idealnie.
    - Co jest? - Spytał wieprz, gdy Scorp się nagle zatrzymał i wyciągnął różdżkę. W sumie wyglądało to tak, jakby się czegoś przestraszył, ale nie. Był wściekły, furia mogłaby wypływać mu uszami, gdyż sekundę przed tym wszystkim uraczył go opisem "Jak bym wziął Hendersona".
    - Cóż. Myślę, że możesz odpłacić mi się teraz. - Zaczął cicho, głosem pełnym niewypowiedzianej groźby, a w następnej sekundzie już celował w typa różdżką. Zanim ten zdążył choćby spróbować się bronić, unieruchomił go niewidzialnymi więzami. Podszedł powoli, zaciskając zęby, a będąc dostatecznie blisko wymierzył tamtemu cios w szczękę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Co ty kurwa robisz?! - Wrzasnął, ale odpowiedział sobie sam, jękiem spowodowanym kolejnymi uderzeniami. Malfoy był jak w amoku, nie dość, że nienawidzi, gdy ktoś rusza jego rzeczy, to jeszcze teraz ten gnojek chciał dobrać się do jego Aarona. Gdy winowajca leżał na ziemi zwijając się z bólu i mrucząc pod adresem bruneta różne groźby i wyzwiska, ten jeszcze kopnął go w brzuch.
      - To tylko taka wskazówka, co może ci się stać, gdy jeszcze raz powiesz tak o Hendersonie albo będziesz próbował go tknąć. A piśnij komuś słówko, a pożałujesz. - Warknął, nadepnął mu na dłoń coby dostatecznie go nauczyć, po czym minął zwijającego się Ślizgona i wrócił do wspólnego jak gdyby nigdy nic.
      W sumie mogłem od razu go zabić.

      Usuń
  130. O całej tej nieprzyjemnej sytuacji przypominały mu tylko poobdzierane knykcie i osoba tego gnojka, którą musiał mijać codziennie w lochach i widywać na śniadaniach. Jednakże był chyba mądrym chłopcem i nie zdradził nikomu sekretu swoich połamanych palców czy siniaków na brzuchu i twarzy (limo pod jego okiem zaczynało się coraz bardziej Scorpowi podobać, szczególnie, gdy zrobiło się żółto-czarne), wręcz wymyślił bajeczkę o tym, że spadł ze schodów, a że Ślizgoni geniuszami nie byli, to łyknęli. Malfoy nigdy jednak nie odpuszczał do końca, więc przy każdej nadarzającej się okazji patrzył nań ostrzegawczo.
    Co za skurwiel, przeszło mu przez myśl, gdy zobaczył go gadającego z Hendersonem, przy czym pokazał mu swoje kuku z miną ostatniej sieroty, co oczywiście podziałało na wrażliwego Kruczka. Zirytowany podszedł do nich i już miał coś powiedzieć, kiedy to Aaron zdecydował za niego, co zrobi, a czego nie.
    - Zrobię to, jeśli jeszcze raz będzie ze szczegółami opisywał sposób, w jaki cię zerżnie. - Odparł spokojnie, zaciskając w kieszeniach pięści, bo go świerzbiły. Bezczelność, jak można tak naginać prawdę, aby wyjść w czyichś oczach na ofiarę? Tylko on mógł tak robić, poza tym wnerwiało go, że Henderson tak mu się dał wpuścić w maliny. Serio wyglądał na furiata, który bije każdego z powodu korków? Cóż, gdyby to były tylko korki to by mu dał do zrozumienia, żeby nie próbował Kruczka dotykać, ale zrobiłby w to mniej bolesny sposób.
    - I chyba coś się boli, jeśli sądzisz, że przeproszę tego gnoja. - Prychnął szczerze ubawiony tym zacnym pomysłem swojego lubego. Może zbyt ostro się wyraził, ale naprawdę zaczynał mieć po dziurki w nosie tego, że zawsze on jest przez niego uznawany jako ten najgorszy. Serio po kimś takim spodziewał się czułości i romantycznych uczuć? To było zaprzeczanie samemu sobie.
    - Przecież on kłamie! Fakt, niezły jesteś Henderson, ale w życiu bym się tak o nikim nie wyraził. Poza tym nie mów, że nie wiesz, jaki jest Malfoy, zresztą nie mam pojęcia, dlaczego go tak to boli. Może się w tobie zabujał? - Wybuchł śmiechem tak denerwującym w prawdzie, jaką spowijał, że tylko obecność Aarona powstrzymała go od wybicia mu zębów.
    - Albo zamykasz mordę i spadasz w podskokach, albo zrobię ci niemiłą powtórkę z rozrywki. - Warknął wężyk, już sięgając za pazuchę marynarki, gdzie trzymał różdżkę. Nauczył się na błędach i nie chował jej już w spodniach.

    OdpowiedzUsuń
  131. Ernest z dogłębnym niezrozumieniem na twarzy spojrzał na Aarona, kiedy ten zaczął się już ubierać i w ogóle wynosić.
    - Ej, Henderson, jak ci stawiam drinka, to kulturalnie byłoby go chociaż dopić – stwierdził kąśliwie Doyle, a potem bezczelnie objął swego towarzysza i przyciągnął go bliżej siebie. Nie zamierzał dać mu ot tak spieprzyć. Spojrzał mu prosto w ślepia, uśmiechnął się szelmowsko i powolutku oblizał wargi z resztek popijanego przed chwilą drinka.
    - Tyle uwagi ci wystarczy, czy potrzebujesz jeszcze trochę? – zapytał tymże swoim aksamitnym i w tym momencie jakże niewinnym głosem. – To właśnie było najgorsze, jak byliśmy razem. Nawet spojrzeć na drugiego człowieka nie mogłem, bo się od razu rzucałeś, że gwałcę go myślami. Chłopie wyluzuj, bo jak tak będziesz każdego osaczał, to przy nikim na dłużej miejsca nie zagrzejesz – rzekł Erneś już bardziej rzeczowo i uśmiechnął się bezczelnie, puszczając jeszcze do tego oczko.
    - Z resztą co się tak sadzisz? Nie jestem twoim chłopakiem, a pępkiem świata nie jesteś, żebym się tylko na ciebie gapił. No chyba, że… - Tu Ernestowi błysnęły ślepia. – Może cały czas jesteś we mnie skrycie zakochany i teraz po prostu nie radzisz sobie z emocjami…? – Krukon zaśmiał się cicho, a potem na sekundę, dwie oparł czółko o czółko Hendersona, by się potem odsunąć z nadzieją, że choć troszeczkę udobruchał swojego towarzysza. Niefajnie byłoby teraz zostać tutaj samemu. Erneś sprawę sobie zdawał, że nawet jeśli zagadałby tego barmana, to dorosły facet szczylem z zamku sobie głowy zawracać nie będzie.
    - Aaaaaaaaaaron… pij, nie wydziwiaj – rzucił Doyle i dopił swojego różowego drinka do końca. Aż mu w głowie lekko zawirowało. – To jest dobre, ale jakbyśmy jeszcze po jednym takim sobie strzelili, to byśmy za chwilę leżeli pod stołami. Dlatego mam moją żonę Ognistą – powiedział zielonooki, podbródkiem wskazując pełną butelkę stojącą grzecznie na stoliczku.

    OdpowiedzUsuń
  132. Gdyby Scorp wiedział, że tamten wywalił swoje leki, toby jemu też przylał, nawet nie bacząc na to, że to Kruczek. O ile ludzie chorzy i przykuci do łóżka byli dla niego symbolem żałosności, tak ktoś, kto świadomie sobie szkodził wnerwiał go jeszcze bardziej, bo potem lądował w szpitalu i to zataczało koło, a nie było nic gorszego, niż samego siebie upokarzać.
    I bardzo miło mu było, że został uznany za lepszego od tego typa, choć chwilę temu odniósł wrażenie, że w hierarchii Hendersona spadł z góry na sam koniec albo nawet pukał w dno od spodu.
    - Jezu, wyluzuj! - No nie, teraz warczał też na niego. Mimo wszystko zostawił różdżkę w spokoju i skrzyżował ramiona na piersiach, coby jakoś obezwładnić swoje dłonie i nie udusić nimi Ślizgona. Ta sytuacja wpieniała go coraz bardziej, a i ludzie zaczęli się interesować, czemu stoją tak we trzech i się do siebie rzucają. Niektórzy to nawet na chama się zatrzymywali niedaleko nich, ale odchodzili, gdy Scorp mierzył ich morderczym spojrzeniem. Szczęka mu chodziła i gdyby nie hałas panujący na korytarzu, toby było słychać zgrzytanie jego zębów.
    Miał szczerą nadzieję, że tamten odpuści i będzie mógł się z nim policzyć później (w końcu się poskarżył,nie?), ale potem przeszedł sam siebie.
    - CO?! - Wrzasnął w momencie, kiedy Henderson już miał osobiście wieprzowi przyłożyć, ale chwycił go za ramię i odciągnął na bok, dość brutalnie zresztą, ale teraz mu to nie robiło różnicy. - Ostrzegam cię, wypierdalaj stąd albo naprawdę stracę cierpliwość! - Warknął, robiąc kroczek w jego stronę. Na szczęście nie było mu dane iść dalej, bo Ślizgon tylko zaśmiał się ironicznie, powiedział coś o 'zbulwersowanej arystokracji' i odszedł, dołączając do jakiejś grupki zmierzającej na błonia.
    Scorpius, dysząc z wściekłości, patrzył chwilę na Hendersona, po czym pociągnął go lekko za rękaw i ruszył w przeciwną stronę korytarza, pilnie potrzebując zapalić i uspokoić się, a chciał, aby Kruczek poszedł z nim. Miał tylko nadzieję, że zrozumie ten brak słownej prośby, po w tym stanie byłaby albo wycedzona przez zęby, albo wywrzeszczana. Wyszedł na wiadukt łączący Hogwart z błoniami, oparł się o barierkę i zapalił, wpatrując w jezioro widoczne z tej wysokości całkiem dobrze.
    - Mam nadzieję, że nie uwierzyłeś w ani jedno łgarstwo tego gnoja. - Zaczął po długiej chwili ciszy, odwracając głowę w stronę Kruczka i patrząc na niego nie z gniewem, nie z pretensją, a z jakimś dziwnym zrezygnowaniem. W końcu wcześniej też nie trzeba było wiele, aby miał Malfoya za zło najwyższe...

    OdpowiedzUsuń
  133. - Och tak, ty cały jesteś uroczy, z tymi swoimi scenami zazdrości, a potem przymilaniem się, żeby się w łaski na nowo wkupić i znowuż móc się miziać, co tak bardzo lubisz robić – odciął się Ernest i wystawił jęzorek. Skoro drinki się skończyły, to Doyle sięgnął po Ognistą i rozlał ją do szklanek. Przed samym koncertem przyda się im przecież trochę wzmocnienia, czyż nie?
    - Widzisz, Aaron, przede mną żadne uczucia się nie ukryją, więc trzeba było od razu powiedzieć i byś się nie musiał męczyć – powiedział zielonooki jakże rzeczowo. – Tylko problem jest taki, że mnie raczej ciężko… hm… na powiedzmy utrzymać przy sobie, co jednak nie zmienia faktu, że nie patrzę na każdego, jakbym chciał go zgwałcić – zastrzegł chłopaczyna i aż się wyszczerzył, bo chyba sam pogubił się we własnych słowach. Co by się odnaleźć popił trochę ze swojej szklanki.
    - Jestem biseksualny, ciołku, myślałem, że chociaż podstawowe informacje na mój temat znasz, skoro miałeś czelność nazywać się moim chłopakiem – mruknął Doyle, przewracając oczyma. Wzrok wlepił w zespół, który właśnie pojawił się na scenie. Wokalista, w sumie niby niczego sobie, ale Erneś aż tak kudłatych facetów to nie lubił. Natomiast od zawsze miał cholerną słabość do perkusistów, a ten tutaj, który właśnie zaczął wybijać póki co w miarę spokojny rytm, no ten gość… był do schrupania. Szkoda tylko, że nieosiągalny.
    Ernest kątem oka zerknął na swojego towarzysza, który maślane spojrzenie wbijał w wokalistę i snuł te swoje refleksje na temat gryzienia. Doyle uśmiechnął się cwaniacko, po czym jakoś tak szybciutko, żeby Aaron w ogóle nie mógł zareagować, nachylił się w stronę kumpla, chwycił go mocno, ażeby ten mu się nie wyrwał i wtedy to… lekko ugryzł go w szyję nieco poniżej ucha, po czym jeszcze przesunął zębami po tętnicy. A potem usiadł prosto i napił się jak gdyby nigdy nic.
    - Pewnie jakoś tak to by wglądało… no tylko, wampir wyssałby z ciebie krew, a ty w tym czasie miałbyś mega orgazm, bo słyszałem, że takie właśnie uczucie temu towarzyszy – rzekł Ernie filozoficznym tonem, spoglądając na scenę przez pryzmat szklanki wypełnionej bursztynowym płynem. Zerknął kątem oka na Arona i uśmiechnął się nieznacznie. Erneś lubił zaskakiwać.

    OdpowiedzUsuń
  134. Głos, z jakim Henderson mówił to wszystko sprawiał, że coś się w Malfoyu burzyło. Nie umiał udawać, że ma gdzieś jego problemy, bo nie miał, tak naprawdę to podziwiał go za to, że umie się jako tako z tym wszystkim trzymać. On pewnie wszystko zdusiłby w sobie i zamieniał w jeszcze gorszego dupka albo, o zgrozo!, popadł w jakieś paranoje. Dopalił szybko papierosa, coby do końca się uspokoić, i usiadł obok Aarona. Bardzo blisko niego, w sam raz, aby objąć go ramionami i oprzeć brodę na jego głowie. Miał już gdzieś, co ludzie powiedzą, że czuje się z tym nieco lamersko, ale chciał dać mu wreszcie odczuć, że też potrafi, że naprawdę mu zależy.
    - O forsę się nie martw, ojciec nawet nie zauważy, jak ze skrytki coś ubędzie. I zadbam o to, aby twoja matka była w rękach specjalisty, pogadam z ojcem i mu wszystko powiem. Najwyżej mnie wydziedziczy, ale to taki mały skutek uboczny, którego jesteś wart. - Powiedział spokojnie, gładząc jego ramię. Z pewnością przykuli uwagę mijającej ich grupki dwunastolatków, ale czym byli ci gówniarze wobec Hendersona?
    Cofnął głowę i zrównał swoją twarz z poziomem jego buźki, aby móc spojrzeć w kruczkowe oczy, takie cudne, choć smutne. Te szare wciąż pozostawały zimne, ale to nie miało znaczenia, po prostu takie były.
    - Nie będzie więcej niedomówień, wtedy w szpitalnym źle się wyraziłem. Cholernie mi na tobie zależy, ale muszę się z tym oswoić, bo pierwszy raz czuję coś takiego i nie chcę tego spieprzyć. Nie mogę ci obiecać sielanki, braku problemów, ale... Postaram się. O ile przestaniesz wiecznie wymyślać niestworzone scenariusze do każdego słowa, które źle zrozumiesz. - Uśmiechnął się kątem ust i pocałował te kruczkowe, tak czule i delikatnie jak tylko umiał.

    OdpowiedzUsuń
  135. Może dlatego oni tak dobrze się dogadywali, bo właściwie nie było między nimi jakiegoś głębszego uczucia wtedy. Lubili się jako tako, lecieli na siebie, kłócili się o każdą pieprzona głupotę, by potem zapominać o niej w trakcie seksu na przeprosiny. Tak w gruncie rzeczy, to pod tym względem byli trochę jak króliki… dobrze, że się nie mogli rozmnożyć, bo by wyszła z tego jakaś gromada Hendersonów-Doyle’ów.
    Gdyby Erneś usłyszał, jak to źle jest u Kruczątka, to może i by nawet pocieszył. Był po alkoholu. Doyle po alkoholu stawał się milszym człowiekiem i trochę bardziej współczującym. A już na pewno łasym na dotyk i o wiele bardziej przytul ińskim, czego dowodem mógł być fakt, iż po chwilce znowuż obłapiał Hendersona ramieniem.
    - Wiem, że właśnie dzięki tym bokserkom w głównej mierze na mnie poleciałeś – odgryzł się Ernie i popił ze swojej szklaneczki. Uśmiechnął się zawadiacko. To naprawdę było miłe, tak bez żadnego stresu powspominać dawne czasy.
    - Ej no, nie uciekaj ode mnie! – zawołał, kiedy to Aaron tak się odsunął na koniec kanapy. – Skoro lubisz takie perwersyjne sprawy, to cię ugryzłem, przecież nie masz po tym nawet śladu i nie powiesz mi, że to było nieprzyjemne – dodał, wskazując na Hendersona paluchem. Oskarżycielsko tak!
    Doyle dał się pociągnąć w skaczący tłum, choć nieco niechętnie opuścił żonę Ognistą. Zaraz jednak o niej zapomniał, kiedy porwali go szalejący ludzie i rytm mocnej muzyki. Doyle chyba w tym momencie naprawdę czuł, że żyje. Ludzie się o niego obijali. Deptali mu nogi, szturchali go łokciami, a on sobie dalej skakał i też ich wszystkich deptał i szturchał. Raz po raz oczywiście wpadał na Aarona. Ocierał… no jejku, phi. Tak wyszło, niespecjalnie przecież. A ten tłum szalał coraz bardziej z każdą kolejną piosenką.
    - Chodź tu do mnie, bo mi zginiesz – mruknął Ernest wprost do kruczkowego ucha i od tyłu mocno objął Hendersona w pasie. Tak we dwójkę łatwiej było się opierać tłumowi, który napierał na nich z każdej strony. A Erneś postanowił sobie, że teraz to ma ochotę po prostu posłuchać muzyki. Także stał sobie tak o na środku, przyciskając do siebie wątłe ciałko kumpla i razem z nim troszeczkę się gibał.

    OdpowiedzUsuń
  136. Zdziwiło go, że nie chciał od niego pomocy, ale w końcu ktoś taki jak Malfoy forsę często stawia na podium potrzeb człowieka. Wychodził z założenia, że przyjaźnią czy miłością nie zapłaci się za jedzenie, co może było zgodne z prawdą, jeśli było się realistą albo materialistą jak on. Pacyfiści mogli żyć w swoim zakłamanym światku, gdzie pieniądze i polityka to zło konieczne, a on w tym czasie pił drogą whisky w towarzystwie Ministra Magii.
    - Och, nie zrobiłby tego, bałby się skandalu. I nie rozumiem cię, potrzebujesz kasy, ja mam jej jak lodu, a nie oczekiwałbym zwrotu kiedykolwiek, nawet jak za miesiąc czy dwa zaczniesz mnie nienawidzić. - Prychnął. On tu pierwszy raz w życiu oferuje pomoc ze szczerego serca, niemal bezinteresownie (niemal, bo dla Hendersona mógł nieco obniżyć poprzeczkę spłacania długu), a on co? Utwierdza go w przekonaniu, że ludzie są głupi, bo oczekują pomocy, a potem jej odmawiają.
    Zreflektował się swoimi następnymi słowami, więc krótkotrwały foszek na scorpowej twarzy zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zmrużył tylko oczy, gdy Aaron uznał, że nawet w obliczu przykucia do łóżka na wieczność z chęcią przywaliłby tamtemu gnojkowi.
    - Jak wrócisz do szpitala przez taką głupotę i to z własnej woli, to nie licz na częste odwiedziny. - Stwierdził z drwiną, teraz trochę żałując, że tak szybko dopalił tamtego szluga, a nie chciał marnować kolejnego, bo w paczce zostały mu trzy. Nie dożyje wieczora!
    Ostatnie jego słowa przemilczał, bo zamyślił się nad czymś mało istotnym, nawet nie kazał spadać grupce Krukonek, które mijając ich wytrzeszczyły oczy i zaczęły coś gorączkowo szeptać. Z tej zawiechy wyrwały go słowa Hendersona, a widząc dłoń wyciągniętą w swoją stronę popatrzył nań sceptycznie. Nie, na razie nie będą chodzić za rączkę jak dzieci, w przyszłości pewnie też nie, bo to nadal kojarzyło mu się z czymś nadmiernie słodkim i żałosnym. Bardziej wnerwiały go pary paradujące ze splecionymi dłońmi, niż te przyklejone do siebie na środku korytarza. Na pytanie pokręcił głową i wstał.
    - Nie mogę, mam jeszcze szlaban u Filcha przez tego dupka Doyle'a, ale możemy spotkać się wieczorem w Hogsmeade. Będę tam z kumplami, bo chcą, żebym im pomógł wyrwać jakąś nową kelnerkę, a to są takie cioty, że sam rozumiesz... - Sarknął pogardliwie, zmierzył włosy i przeniósł wzrok na Hendersona. - Oczywiście nie musisz się martwić, mnie się ona w ogóle nie podoba. Zresztą Zakazany Las jest beznadziejny i nic tam nie ma. - Wywrócił oczami, potem chwilę go całował, coby nie było, że się znów nie pożegnał, i odszedł w swoim kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  137. [No niestety nie ;c Wampir to jego bogin.]

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  138. [E tam, ja pewnie też bym się pomyliła ._. A czytaj, czytaj i podrzucam, czekam z niecierpliwością :)]

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  139. Właśnie to było trochę w Doyle’u dziwaczne. Bo niby na co dzień był takim typem dość nieprzyjemnym, to w stosunku do osób, z którymi był, no powiedzmy, w „związku” stawał się jakiś taki nad wyraz wręcz czuły i miły, choć nie tracił przy tym na swojej bezczelności. Jakby mu się coś w tym łebku przestawiało i dla ludzi, których zapraszał do łóżka, znajdował w sobie tę odrobinę takiej sympatyczności.
    - Masz szczęście, bo nad ranem przyodziałem się w moje zacne smoki – odparł i zarechotał cicho, również upijając przy tym łyka palącego gardło alkoholu. Oblizał wargi i zamruczał ukontentowany.
    - I tam wiem, że ci się podobało – odrzekł zaczepnie Enreś. Potem to już wpadli w ten wir splątanych ciał, ażeby w końcu z niego wypaść też. A Doyle nie odstępował Aaronka niemalże na kroczek.
    - Ja nie płaczę – odpowiedział dość wyzywającym tonem. – Ale poniekąd byłbym może odrobinkę smutny, że straciłem tak uroczego towarzysza – dodał, wcale nie kryjąc się z tym swoim przymilnym tonem. Zielone ślepka błyszczały mu jak u chochlika, a na ustach błąkał się łobuzerski uśmieszek. Oj nie pij, Doyle, nie pij.
    Kiedy jakiś wyrostek palnął Hendersona w głowę, Erneś nie powstrzymał cichego parsknięcia, ale też bez wahania lekko walnął tego obcego kolesia z bara. Niech uważa jak łazi, wieśniak jeden! Potem wzrok przeniósł na Aarona. Klapnął obok niego, po czym przyciągnął go do siebie i ucałował uderzone miejsce. Naturalnie jakoś tak, a potem jeszcze pogłaskał go po tym łebku.
    Ernie zajął się na chwilę swoją szklanką i żoną w niej się znajdującą, co poskutkowało opróżnieniem naczynka niemalże do dna. Dopiero potem chłopaczyna zorientował się, jak perfidnie Henderson się do niego przystawia. Nie żeby to mu jakoś przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Erneś sam bardzo chętnie się przysunął i pozwolił się objąć, a potem tak dość nieporadnie pochwycił Kruczka i wciągnął go na swoje kolana.
    Dawno nie miał go tak blisko siebie. Z ciekawością przyjrzał się jego twarzyczce, omiatając ją ciepłym, przesyconym alkoholem oddechem. Nosem lekko trącił jego nos.
    - Wciąż masz łaskotki na szyi, czy już z tego wyrosłeś? – zapytał tymże swoim aksamitnym głosem, trochę w tej chwileczce zachrypniętym. Ale jakoś nie chciało mu się czekać na odpowiedź. Wolał sam sprawdzić, tako też jego nochal zjechał niżej przez policzek i szczękę Hendersona, by potem przesunąć się wzdłuż tętnicy szyjnej. Tym razem Ernest zęby trzymał na wodzy, że tak się wyrażę.

    OdpowiedzUsuń
  140. W Hogsmeade już zaczął się ten świąteczny szał, który Scorpa przyprawiał o kolejne fale zirytowania. Na każdym kroku Mikołaj, choinka, jakiś aniołek w czapce, wejście do większości sklepów skazywało człowieka na wysłuchiwanie 'Jingle bells' i innych tego typu piosenek w kółko, a do tego sprzedawcy próbowali wciskać nic nie spodziewającym się klientom jakieś głupoty do koszyków. Na szczęście w barze, do którego szedł niemal z całą swoją klasą, dekoracje zostały ograniczone do minimum, świąteczne nutki sączyły się cicho tylko w łazience (wtf?), a tak to w tle mile raczył jazz na zmianę z rockowymi balladami. Może nie wyglądał, ale lubił takie miejsca, bo nie były rozwrzeszczane i sprzyjały różnym gierkom, które rozgrywały się na polu oczy Scorpa - oczy kelnerek. W jego mniemaniu nie było w tym nic złego, po prostu gapił się na dziewczynę ta długo, aż ta speszona nie odwracała wzroku albo nie uśmiechała się nieznacznie, co z kolei on ignorował i zmieniał obiekt.
    W momencie, kiedy nagle wygonili go do tamtej ładnej barmanki czy kelnerki, był już trochę nietrzeźwy, ale umiał zachować swój arystokratyczny dryg. Oparł się o ladę, skinieniem palca przywołał dziewoję do siebie i... Wcale nie zaczął żadnych tanich podrywów, chociaż fakt, troszkę ją palcami po rączce smyrał, coby wyglądało wiarygodnie.
    - Słuchaj skarbie, moi kumple wysłali mnie tu, abym załatwił im twój numer, ale ostrzegam, że to banda niedoświadczonych dzieciaków. - Zaczął głosem, który mógłby stopić niejeden lodowiec, zapobiegając przy tym zatonięciom cholernie luksusowych statków. - Mógłbym zaproponować ci miłe spotkanko po pracy, ale mam już kogoś, więc możesz albo wybrać sobie jednego z tych gnojków, albo zapisać tu swój numer i patrzeć, jak się o niego biją. - Zaśmiał się cicho i jakoś tak jego wzrok padł na drzwi, w których to pojawiło się kilku Kruczków, a wśród nich Henderson. Odwzajemnił jego uśmiech, po czym powrócił spojrzeniem na twarz dziewczyny, która widać bardzo ubolewała nad tym, że Malfoy jest zajęty. Wziął od niej serwetkę z numerem - mógł się założyć, że fałszywym - , a potem wrócił do kolegów, którzy przestali udawać, że wcale ich nie obchodziły te jego podchody. Tak jak przypuszczał, porwali serwetkę, dwóch nawet chciało się pojedynkować, a on tylko siedział i wypijał szklankę za szklanką.
    - Żegnam panów. - Rzucił, gdy czuł, iż jeszcze trochę, a padnie na stolik kompletnie nieprzytomny. Wstał, napotkał spojrzenie Aarona i idąc jak po linie wiszącej sto metrów nad ziemią, dopadł dosłownie do wyjścia, trzaskając drzwiami. Samo tak jakoś wyszło.
    Zamruczał, czując jego usta, takie mokre i pociągające, na swojej szyi. Na jego pytanie zaśmiał się gardłowo i odwrócił, naciągając przy tym czapkę na uszy.
    - Coś ty, mądra babka i ich kompletnie zlała. Chyba miała chętkę na mnie, ale powiedziałem jej, że jest taki jeden facet... - Ostatnie mruknął mu do ucha i przejechał opuszkami po jego policzku. W tych ciemnościach, i z racji stanu upojenia alkoholem, zupełnie nie wiedział, gdzie są, gdzie idą. A robiło się coraz zimniej.

    OdpowiedzUsuń
  141. Ernest z reguły robił to, na co miał w danej chwili ochotę. I skoro chciał się przytulać w miejscu publicznym, czy to z facetem, czy to z laską, najmniejszego znaczenia nie miał to, co sobie obcy ludzie na jego temat pomyślą. Doyle żył w przekonaniu, że jego życie nie załamie się pod wpływem czyjejś opinii, która nawet w zasadzie światła dziennego nie ujrzy. Bo co mu może zrobić określenie „pedał”, które obija się właśnie o czaszkę jakiegoś pajaca stojącego nieopodal? No właśnie nic, więc po chuj się przejmować…
    - Dmuchać mu się zachciewa – mruknął Ernest i zaśmiał się gardłowo. Potem zaskomlał cichutko, kiedy Aaron uciekł z kolan. Doyle niby to od niechcenia wsparł rękę o oparcie kanapy i zaczął się bawić włosami Hendersona, słuchając go jednocześnie bardzo uważnie. Na tyle uważnie, na ile uważnie może słuchać dość mocno wstawiony osiemnastolatek.
    Mimo wszystko informacje do niego dotarły. Czy wiedział o ojcu Kruczka? Coś tam słyszał, ale nie wiedział, ile w tym wszystkim prawdy, z resztą za bardzo był ostatnio zalatany, ażeby się interesować bieżącymi wydarzeniami w kraju i na świecie. Chodziła mu nawet po głowie myśl, żeby dopytać Aarona o to wszystko, ale nawał zajęć, prac domowych i innych takich skutecznie wybił mu ten pomysł z głowy.
    Doyle odetchnął powoli, a potem leciutko pochwycił Aarona za podbródek.
    - Ludzie zazwyczaj tak czy inaczej pierdolą sobie życie. Nie ma żadnych jebanych ideałów i prędzej czy później każdy nawali, każdy kogoś zawiedzie. A już pewniakiem jest to, że najbardziej pokopią nas ci, którzy najwięcej dla nas znaczą. Tego nie da się uniknąć, Aaron – powiedział cicho i jakoś tak nad wyraz spokojnie, jakby na tę chwilę momentalnie wytrzeźwiał i w ogóle był pewien wszystkiego, co mówi. – I to zawsze będzie bolało. Ale ten ból uczy, wiesz? I to, co oni nam robią, też uczy. My już nie popełnimy ich błędów. Popełnimy własne, ale może będzie ich trochę mniej, czy też nie będą tak druzgocące. Nie wiem, czy to, co mówię, jest jakkolwiek pocieszające, ale świat nie skończy się na tym jednym, ujmijmy to, niepowodzeniu. Będzie ich jeszcze w chuj dużo. A ty, ciołku, musisz znaleźć w sobie siłę, żeby to wszystko przetrwać i zaznać sobie trochę szczęścia, samotnie czy z kimś, nie bacząc na tych wszystkich ludzi, którzy tylko czekają, aż się potkniesz. Udowodnić takim trzeba, że ty twardo po ziemi stąpasz, a przeszkody zręcznie omijasz, bo jesteś gość. – Doyle zakończył swój wywód i lekko pogłaskał swego towarzysza po policzku. – Jesteś – dodał jeszcze, po czym nachylił się nieco i musnął lekko wargi Hendersona. Nie był to jakiś taki pocałunek namiętny, czy coś w tym guście. Nie, Ernest po prostu okazał w ten sposób swoją sympatię. To było takie naturalne, nie narzucające niczego. Ot, prosty gest.

    OdpowiedzUsuń
  142. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  143. [Więc... trochę podręczę Twojego Aaron'a, ponoć mieli być wrogami ;p i się popytam w jakich okolicznościach mogli się poznać i znienawidzić przy okazji :) ]

    OdpowiedzUsuń
  144. - Nie wierzę we wzory do naśladowania. Każdy powinien postępować według tego, co ma w głowie. Inni ludzi potrafią tylko wszystko pokomplikować i zaburzyć określony ład, który sami sobie ustalamy – odparł Ernest i lekko wzruszył ramionami. – Ale rozumiem, że się zawiodłeś i nie jest tak łatwo pozbyć się tego bólu. Ja sam… byłem cholernie wkurwiony, kiedy mój starszy tak ot, podciął sobie żyły. Załamany, wkurwiony i pogubiony. – Doyle zagryzł wargę. Nikomu jeszcze o tym nie opowiadał. Może teraz też nie powinien. W sumie dość prawdopodobne, że żaden z nich tej rozmowy pamiętać dnia następnego nie będzie…
    - Nowa, nietajna sytuacja i człowiek traci grunt pod nogami. Ale zawsze jest szansa jakoś się z tego wykaraskać – mruknął niemrawo, gapiąc się na swoją whisky w szklaneczce.
    - No ale… nie gadajmy o tym teraz, co? Bez sensu się tak dołować. Po co rozpamiętywać przeszłość, trzeba się skupić na chwili obecnej – rzekł dziarsko Ernie i uśmiechnął się koślawo, po czym opróżnił swoją szklankę do dna.
    Drgnął nieznacznie, kiedy usta Aarona omsknęły się o jego szczękę. Nieprzytomnym wzrokiem przesunął po twarzyczce Kruczątka i uśmiechnął się mgliście, a potem trącił nosem policzek chłopaka, by następnie wargami przesunąć po ciepłej skórze, od policzka aż po skroń.
    - Aaron… co ty robisz, hm? – szepnął mu na uszko, udając, że on sam to niby nic przed momentem nie poczynił. Odnalazł gdzieś tam dłoń Hendersona, na której lekko zacisnął swoje paluchy. Spojrzał Kruczątku w ślepka. W tych zielonych ernestowych migotały zawadiackie iskierki.
    - Jak zwykle się kleisz do ludzi, jak za dużo wypijesz – dodał rozbawiony i lekko trącił Hendersona w nosek palcami wolnej w tej chwili dłoni. – Ale ja tak lubię, jak się kleisz – rzekł jeszcze i wystawił lekko język.

    OdpowiedzUsuń
  145. Ernest obłapił Kruczka w pasie, kiedy ten usadowił się na jego kolanach. Oparł głowę na jego barku i zaciągnął się jego przyjemnym zapachem, nosem wodząc oczywiście po jego szyi.
    - Wcale a wcale do mnie nie zarywasz – powiedział i zaśmiał się cicho. – No ale dobrze… nie przeszkadza mi to – zdążył rzec, nim Aaron pochwycił jego jęzor. Ta dziwna pieszczota została zaaprobowana gardłowym pomrukiem, a zaraz potem wargi Ernesia kilkakrotnie omsknęły się o usteczka Hendersona. Za ostatnim razem tak jakoś dłużej i nieco bardziej morko niż w sumie chyba powinny.
    Może właśnie nie powinni takich rzeczy robić. Bo tak jakoś… nie byli ze sobą, a i wracać do siebie chyba też nie zamierzali. Rozgrzebywanie starych spraw rzadko kiedy wychodziło komukolwiek na dobre. Jednakże na tę chwilę Erneś nie chciał się nad tym zastanawiać. Było mu miło, ciepło i tak jakoś beztrosko, błogo. Miał blisko siebie drugie ciałko, do którego bezkarnie mógł się przytulać, a zaraz w pobliżu, na wyciągnięcie ręki stała Ognista. No czego chcieć więcej?
    - Na jedną noc, powiadasz? – rzekł Erneś, uśmiechając się łobuzersko. – Chyba powinienem to jakoś maksymalnie wykorzystać… - dodał konspiracyjnym szeptem i chichocząc pod nosem, przemknął wargami po szyi Hendersona.
    - A jutro wytrzeźwiejesz i będziesz się wszystkiego wyrzekał… - mruknął zielonooki, po czym beztrosko wsunął łapkę pod koszulkę Aarona. Pogładził go po płaściutkim brzuszku. Potem jakoś tak się zamyślił, jednak nie przestawał leciutko go miziać.
    - Aaron… wiesz, jesteś bardzo ładny – stwierdził nagle, jakże błyskotliwie, po czym zachichotał. Trochę tak pijacko to wyszło, no ale… te wlane w siebie procenty jakiś wpływ na niego wywrzeć musiały. Oj tak, Erneś był bardziej niż wstawiony.
    - Masz takie ładne oczy i ładny nos, i usta, i policzki, czoło też w zasadzie – bełkotał dalej Doyle, muskając po kolei wymieniane części twarzyczki. No, ślepia oszczędził, ucałował obie skronie Hendersonka.

    OdpowiedzUsuń
  146. Nie był ani głuchy, ani tępy, aby nie zauważyć, że stojąca przed nim śliczna kelnerka ma w kącikach ust dziwne kły, gdy mówi. Poza tym, to jego darcie ślicznej japki nieco Scorpa zirytowało, zwłaszcza że ta kobieta chyba to słyszała.
    - Nie wspominałaś, że jesteś wampirzycą. - Odparł sucho, nie czując nawet zakłopotania z powodu tego, że jego drobne naciągnięcie faktów o tym, co jej mówił w barze wyszło na jaw. Oj, przecież naprawdę wyznał jej, że nie może, że ubolewa, bo ma kogoś, a to, że nie sprecyzował słów dokładnie nie miało znaczenia. Martwił się bardziej tym, że był na tyle pijany, aby chcieć z nią walczyć, i na tyle trzeźwy, aby wiedzieć, że go dosłownie zeżre.
    Cień paniki przemknął po jego twarzy, gdy zaczęła mówić w ten sposób do Aarona, a on, co gorsza, wydawał się być gotowym paść jej do stóp i wielbić po wieczność. Niemożliwe, serio miał tak wyjebane na to, czy jakaś stara rura (nawet wyglądająca młodo!) ma na niego chrapkę. Ale już w ogóle stracił głowę, gdy zaczęła mówić do niego. To przecież jego obowiązek, dać swojej krwi komuś, kto tylko nią się żywi, a jej dotyk był taki kojący, taki...
    - Ale tylko trochę, lubię swoją krew. - Odparł tępo, wpatrując się w nią z uwielbieniem, które nigdy wcześniej nie zagościło i pewnie już nie zagości na jego twarzy. Była piękna, jej włosy, choć krótkie, tak lśniły w świetle księżyca, cera przypominała porcelanę, a oczy... Te podobały mu się najbardziej, bo płonęły zimnym ogniem, który on tak często dostrzegał w swoich.
    - Och, ależ oczywiście, ale ja nie chcę tylko twojej krwi. Uroczy z ciebie chłopiec, choć teraz nie wiem, który z was bardziej mi się podoba. - Skakała szaleńczym wzrokiem z Kruczka na Wężyka, cały czas ściskając nadgarstek Malfoya, z żyłami pulsującymi pod jej naciskiem. - Cóż, co się odwlecze to nie uciecze, tego słodkiego mogę mieć na deser. - Wzruszyła ramionami i bez ostrzeżenia wgryzła się w rękę Scorpa.
    Trudno opisać, co wtedy poczuł. Jednocześnie miał ochotę umrzeć, ale chciał, aby ta rozkoszne umieranie trwało jak najdłużej. Miejsce po ugryzieniu piekło go, ale usta wampirzycy tak łapczywie wysysające z niego krew koiły ból, a on czuł się lekko jak nigdy. W pewnym momencie aż za lekko, ale był zbyt otumaniony aby próbować jej się wyrwać, w sumie było mu wszystko jedno, przecież mówiła do niego tak pięknie...

    OdpowiedzUsuń
  147. Nawet Scorp nie był tak popierdolony, aby dla tej chwili nieopisanej przyjemności pozbyć się Hendersona na rzecz wampirzycy, no błagam. W końcu wgryzła mu się w nadgarstek, zostawiając na nim dwa bardzo brzydkie ślady, przez co jego skóra nie była już tak idealnie gładka i aksamitna! W sumie to powinien ją za to zdzielić przez wampirzy łeb, ale aktualnie w głowie miał ją przede wszystkim jako boginię i swoją przyszłą żonę.
    I to Aarona miał ochotę walnąć, gdy ją popchnął. Jak mógł, przecież to kobieta, taka delikatna, piękna, trochę drapieżna, ale takie są najlepsze! Nic to, że nogi miał jak z waty, po ręku spływała mu cienka, czerwona strużka, a twarz miał koloru świeżego trupa. Mógł chwilę pocierpieć na błogostanu, w jaki go wprawiała.
    - Nie patrzę... - Mruknął nieprzytomny, powoli odzyskując świadomość czucie w kończynach, a co za tym idzie - rana zaczęła go cholernie palić, piec, boleć i szczypać, plus widok krwi, którego nie znosił otrzeźwił mu umysł. Z przerażoną miną patrzył na czerwone ślady na swoim ręku i jednocześnie słuchał jej słów. Mają przerąbane, zabije ich obu, a mógł przecież trochę się z nią zabawić i mieć spokój! Głupek.
    - Myślę... Myślę, że możemy to jakoś... - Zaczął powoli, kiedy to panującą wokół złowieszczą ciszę przerwał odgłos biegu i nawoływania Malfoya po imieniu.
    - Scooorp! - Ktoś zawył mu do ucha i uwiesił się na szyi, owiewając zapachem gorzelni. Skrzywił się, gdy zobaczył tego niesfornego Puchasia kompletnie zalanego i tym bardziej wnerwiającego. - Ja teraz ci powiem, że ja naprawdę cię kocham, oddam życie za ciebie, tylko daj mi szansęęę! Prooooszęęę! - Wył i wył, wkurwiał Scorpa coraz bardziej, a on serio na ostatnim miejscu listy miał spotkanie z tym typkiem w obecności Aarona i jakiejś wampirzycy.
    - Weź się odwal. - Popchnął go tak, że wpadł na gotową do mordu dziewczynę. Widać jej się to niezbyt spodobało, bo już miała szarpać Puchasia za fraki, kiedy światło lampy padło na jego buźkę. Nie był brzydki, serio, gdyby nie Aaron to mógłby sobie z nim posiedzieć w jakimś odludnym miejscu, ale najwyraźniej wampirzyca pomyślała to samo.
    - Chodź kochanie, ja uleczę twoje zranione serduszko, hm? On nie jest ciebie wart, a ja mogę oddać ci całą duszę! - Szeptała, gładząc jego włosy i policzek.
    - Spadamy. - Mruknął do Hendersona i pociągnął go za rękę, jak najszybciej mógł, choć nadal ledwo trzymał się na nogach. I kiedy byli już dalej, usłyszeli tylko śmiech tej kobiety, nic więcej. Nie puścił jego dłoni, przeciwnie, ścisnął ją mocniej i splótł swoje palce z jego. - Mam nadzieję, że nic mi nie będzie. - Burknął, unosząc nadgarstek na wysokość oczu i obserwując lekko zakrzepniętą krew. Ohyda.

    OdpowiedzUsuń
  148. - Przecież nie chcesz nigdzie iść – mruknął Ernest, kontynuując oczywiście swe poczynania i drażniąc leciutko skórę Aarona na szyjce i okolicach. – I skąd wiesz, jaki jestem, co? Może się zmieniłem… - rzekł gardłowo prosto do uszka Kruczka. Lekko przygryzł płatek owego uszka i zaśmiał się. – Może zaciągnąłem cię tu tylko po to, aby cię wykorzystać…? – Oczywiście było to wierutne kłamstwo. Ernest w zasadzie nie przewidywał nawet takiego przebiegu tegoż wieczoru. Zakładał, że sobie coś wypiją, pogadają. Nawet przez myśl mu nie przeszło jakieś tam mizianie się po kątach.
    - E tam beznadziejne… wszystko masz śliczne, koleżko – rzekł Ernie i ucałował lekko policzek Hendersona. Potem kącik ust, a potem znowu te miękkie, ciepłe wargi, od których tak ciężko było się oderwać. Kiedy to Aaronek uciekł z jego kolan, Ernest zrobił smutną minę i jęknął w akcie protestu.
    - Osz, ty mały cwaniaczku, tylko jedno ci w głowie – rzekł z rozbawieniem i zaśmiał się szczerze, przypominając sobie tamtą sytuację. Obraz żywo zarumienionego Hendersona, próbującego jakoś nieskładnie wytłumaczyć swoją obecność pod tym samym prysznicem, co kompletnie nagi Erneś, pojawił się w Doyle’owej głowie i zmusił chłopaka do chichotu.
    - Dobra, dobra, nie mam ci tego za złe, bo to, co potem robiliśmy, było w zasadzie całkiem milutkie – rzekł Ernesto tymże swoim aksamitnym głosem, znowuż nachylając się w stronę ucha Aarona. Opuszkami palców przesunął po linii szczęki chłopaczka.
    - Nie uważasz, że chyba dość nam już tego picia? – zapytał zaraz potem, zerkając kątem oka na prawie pustą butelkę z Ognistą. Kiedy to pochłonęli, to Erneś nie wiedział, ale zdecydowanie odczuwał efekty upojenia alkoholowego.
    - Może lepiej już stąd pójdźmy – dodał i lekko przetarł ślepia, a potem spojrzał pytająco na swego towarzysza.

    OdpowiedzUsuń
  149. 20 year old Office Assistant IV Phil Doppler, hailing from Maple enjoys watching movies like Iron Eagle IV and Brazilian jiu-jitsu. Took a trip to San Marino Historic Centre and Mount Titano and drives a Town & Country. zawartosc

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga