wtorek, 13 listopada 2012

Oh wow, lovely...


Jeśli trafisz nie tam, gdzie chcesz, twoje życie przestaje przypominać bajkę na dobranoc. Bycie słodkim Puchonem... Cóż, nie ukrywajmy, to było twoje marzenie. Cała rodzina w Hufflepuffie. I są normalni, a nie niezdarni, jak słyszałeś. Pierwszego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego roku zostaje wywołane twoje nazwisko. Wychodzisz na środek, nadzwyczaj pewny siebie. Zakładasz na głowę Tiarę Przydziału, która opada ci na oczy. Cichy, cienki głosik szepcze coś w twoich myślach. Nie słuchasz. Jesteś pewny, że zostaniesz Puchonem. Kilka sekund... Zamykasz oczy... A rondo kapelusza rozchyla się i wszyscy słyszą głośne i nadzwyczaj wyraźne ''SLYTHERIN''. Wstajesz. Siadasz przy stole mieniącym się srebrem i zielenią. I już wiesz, że nic nie będzie takie samo...

Jacob Jason Lemon, zwany inaczej ''Jake'' bądź ''JJ'' urodził się pierwszego stycznia. Żeby było śmieszniej, to dokładnie minutę i jedną sekundę po północy. Nie wiedzieć czemu, nienawidzi swoich urodzin. Możliwe, że dlatego, iż nienawidzi dostawać prezentów. I słuchać, jak śpiewają dla niego ''happy birthday''. Nie jest typem, który się rozczula i dziękuje za otrzymane podarunki. Owszem, otworzy, popatrzy, a potem odstawi, w najlepszym wypadku wrzuci na dno szafy, zapominając całkowicie o tym, że zestarzał się o rok i że kiedyś obchodzi coś takiego jak urodziny.
Ale wracając do tematu. JJ pochodzi z małego miasteczka Aberdeen położonego w Szkocji. Do jedenastego roku życia mieszkał w niewielkim domku z numerem trzynaście i uczęszczał do mugolskiej szkoły. Rodzice nie mieli nic przeciwko, mimo tego, że cały ród jest czystej krwi. Jake'owi też to wisiało. Szybko nauczył się czytać, pisać, a dokładnie szesnastego sierpnia wybrał się z ojcem na Pokątną, gdzie zakupił szczura, którego potem nazwał Rocky oraz dziesięciocalową cisową różdżkę z rdzeniem, którego nazwy nie pamięta. Potem jakieś książki, pergaminy, pióra, szaty, a pierwszego września trafił do znienawidzonego domu, jakim był Slytherin. Może to i śmieszne, ale przez zaistniałą sytuację z cichym głosikiem w roli głównej boginem JJ'a stała się... Tiara Przydziału. W piątej klasie miał też okazję wyczarować patronusa, którym okazał się kot. Ale co on ma w sobie z kota, do tej pory szczerze nie wie.

Urodzony w rodzinie, gdzie każdy był Puchonem. Łatwo się więc domyślić, że i mały JJ chciał znaleźć się w tym samym domu. No, jak widać mu nie wyszło i od tamtej pory jest uznany za czarną, buntowniczą owcę.
Ojciec... Ojciec jest uzdrowicielem w Świętym Mungu. Kiedyś najlepszy przyjaciel JJ'a, teraz największy wróg. Ślizgon jeszcze dolał oliwy do ognia, gdy Anthony odkrył, że coś z jego młodszym synem jest nie tak. Mała ułomność, a zburzyła resztki ciepłych uczuć, jakie były między nimi. Nietolerancyjny, zimny, zasadniczy. Anthony Lemon.
Matka, ciepła kobieta, wiecznie przytulająca swojego małego synka. Oczywiście do czasu. Szczerze powiedziawszy, gdyby nie wpływ człowieka, którego JJ ma wpisanego w aktach jako ojca, to prawdopodobnie wciąż z Kate łączyłyby go w miarę ciepłe stosunku. Niestety, to oziębło. I nigdy nie wróci. Chyba, że po śmierci Anthony'ego.
Brata też ma. Ale to dla niego mała kula u nogi, którą przestał się interesować w chwili, gdy wypowiedziała pierwsze słowo i stała się upierdliwa. Młodszy jest ten jego braciszek. Więcej o nim raczej nie wie.

Za czasów szkolnych się zmienił. I to bardzo. Nie, żeby od razu był stereotypem Ślizgona, ale ze słodkiego Puchasia nie miał w sobie już nic. Można go nawet było uznać za wiecznie niezadowolonego z życia chłopaka. Istotnie, nie byłaby to zła opinia na jego temat. Przede wszystkim bardzo trafna, gdyż JJ był i jest nieszczęśliwy. Nie chodzi o to, że nie przekonał się do współmieszkańców. On po prostu nienawidził srebra i zieleni, które były wszechobecne w jego życiu. W dodatku od czasu pewnego... incydentu... stał się dla nikogo niedostępny. Zamknął się w swojej własnej klatce życia, połykając klucz, a wokół siebie małym służącym kazał wybudować gruby mur z cegieł, których nawet najsilniejsi nie są w stanie skruszyć. Nikt zresztą nie próbował i po jakimś czasie ceglany mur zamarzł, co stanowiło dodatkową ochronę dla JJ'a. Ciepła strona tego chłopaka, obecnie mężczyzny, zasnęła snem wiecznym. Teraz gnije w klatce życia, roztaczając smród starego ciała. Zostały kości, które nie ożyją. Zimna strona żyje. Cieszy się zdrowiem. I raczy fałszywym uśmiechem wszystkich naokoło. Podchodzą do muru, a ona ich zabija, gdyż nie chce, żeby ktokolwiek zobaczył, co zrobiła z całym dobrem.
Uśmiech nie schodzi z twarzy, ale jest równie fałszywy, co u każdego Ślizgona. Ten mały chłopczyk, który chciał być w Hufflepuffie umarł. Został zły facet, wykorzystujący do własnych celów wszystko, co się rusza i myśli. Cały JJ. Zimny dupek. I tyle.

Wygląd... Ciemne włosy. Wszystko zależy od światła, albowiem czasem wydają się brązowe, czasem czarne. Średniej długości, najczęściej opadające na czoło. Gdy zaczynają przesłaniać mu widok, odgarnia je do tyłu, co wygląda raczej dziwnie. Na szczęście w końcu trafia się ktoś, kto jako-tako umie posługiwać się nożyczkami i włosy JJ'a, jak sam to ujął, znowu są boskie.
Oczy... Jasne. Niebieskie. Podchodzące niemal pod błękit. Mieniące się srebrem w skrajnych przypadkach. Okolone ciemnymi, gęstymi rzęsami wyglądającymi, jak przeciągnięte tuszem. Ale nie, on nie jest transem i się nie maluje.
Twarz... Podobno ładna, według żeńskiej części społeczeństwa przystojna. JJ jest podobny do swojej matki i się tego nie wstydzi, bo Kate jest naprawdę piękną kobietą.
Wzrost... JJ nie wyróżnia się z tłumu. Ma te pospolite metr osiemdziesiąt dwa i jest mu z tym dobrze. Ważne, żeby jego partner/partnerka był niższy/niższa i Jake jest szczęśliwy. Umięśniony, ale nie do przesady. Tak w miarę. Chudy też nie jest. Szczupły. Zwyczajny.
Przystojniacki, słodki drań.



Imiona: Jacob Jason ''Jake, JJ''
Nazwisko: Lemon
Wiek: 26 lat
Data urodzenia: 01.01.1996r.
Orientacja: Biseksualny
Bogin: Tiara Przydziału
Patronus: Kot
Uczy eliksirów

23 komentarze:

  1. [Już cię kocham <3 Ella też <3]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dajemy dupeczkom naszym powiązanie? :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Coooooolton <3 Miłość moja, mąż mój *,* Dobra, nie było tego ._.
    Witam, cześć i czołem! Znajdzie się jakiś pomysł na powiązania lub wątek z Leaś? :D]

    Leanne

    OdpowiedzUsuń
  4. [Niestety, Leaś już ma kogoś, kto jej nosi takowy wywar ;< Ale można zrobić tak: Kiedy Lea została została pogryziona przez wilkołaka, długo leżała w Skrzydle Szpitalnym, zanim trafiła do Munga i przez ten czas Jake mógłby się nią zajmować, więc byłby też jedną z niewielu osób, które wiedziałyby, że Leaś jest wilkołakiem. Od tamtego czasu minęły dwa lata, a oni nie mieli sposobności porozmawiać, gdyż Leaś go unikała, bo się wstydziła tego, że była taka słaba, chociaż oczywiście ona się do tego nie przyzna. No a teraz mogą się spotkać gdzieś w lesie, tuż po pełni, więc Lea nie będzie wyglądała zbyt dobrze. Co ty na to? :D]

    Leanne

    OdpowiedzUsuń
  5. [Świetnie! Zaaaaczniesz? *,* Ja teoretycznie mam szlaban i siedzę nielegalnie i to przy mamie, so... Nie wiem kiedy ja bym zaczęła.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [I ja mam zacząć? :D Wiesz, że cię naprawdę kocham? ^^]

    OdpowiedzUsuń
  7. [To było okrutne... ;<]

    - Te dzieciaki są okropne! - Wparowała bez żadnego ostrzeżenia do jego zacnego gabineciku, omiatając wzrokiem ciemnych oczu wnętrze, aby uświadomić sobie, że są sami. Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami.
    Jej postawa jako pani profesor często pozostawała sobie wiele do życzenia, ale zawsze dobrze się uczyła, miała wystarczające wyniki, aby coś osiągnąć. I osiągnęła, a głupi wypadek zniszczył jej dalsze plany na przyszłość, rozłupał mur, który chronił ją przed światem i rozpierdolił w jakimś sensie zachwianą już wtedy psychikę. Ale dzięki ludziom, dzięki Hogwartowi wracała powoli do normalności, ciesząc się nawet z chwili rozmowy. Ale były osoby, którym poświęcała znacznie więcej czasu.
    Jedną z takich osób był JJ. O dziwo, potrafiący ją wesprzeć, nawet jeśli tego nie planował. Darzyła go sympatią i sentymentem, to właśnie do niego wracając najczęściej. Sentyment mógł brać się z tego, że to dzięki niemu śmiała się najczęściej, a ciążące nad nią gradowe chmury - rozwiewały się.
    Wlepiła w niego spojrzenie bursztynowych oczu, mając nadzieję, że w niczym mu nie przeszkodziła, chociaż nie bardzo się tym przejęła. Podeszła do biurka, usiadła na wolnym krześle i ułożyła podbródek na splecionych palcach dłoni, mrużąc przy tym powieki.
    - Doprowadzają mnie do szału... - przyznała, układając usta w podkówkę. - Muszę się napić. Powiedz, że masz czas...
    Już dawno minęła pora kolacji, ale jej wcale nie było śpieszno do łóżka. Z resztą, czasy, kiedy była uczennicą już dawno minęły. Głupie zasady jej nie obowiązywały, a nawet jeśli istniały jakieś, które mogły ją ograniczyć - nie miała skrupułów przed ich łamaniem.
    Uśmiechnęła się do niego, nie odwracając ani na moment wzroku. Jej postawa, mina, spojrzenie - wszystko błagało mężczyznę, aby poświęcił jej choć chwilę.
    Desperatka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaron ta nieczuła bestyjka o dziwo kogoś sobie znalazła. Kogoś grubo starszego i zakazanego ale jednak. Dała jakąś tam swoją cząstkę w czyjeś łapki, nie bardzo wiedząc co się z nią stanie. Zadłużył się w swoim profesorze od eliskirów, w jego ślicznym uśmiechu i aroganckim tonie głosu. Codzienne korki w późnych godzinach wieczornych, które spędzał w jego gabinecie sprawiły, że widok Lemona stał się czystą przyjemnością, a on sam robił wszystko by przez przypadek otrzeć się o jego rękę czy ramię.
    Sam nie wiedział jak to się stało, że dowiedział się o tym, że jakimś cudem on spodobał się jemu. Czysty ideał spojrzał na kogoś tak dalekiego od perfekcji jak on. Marzenia się spełniły i szczęście zagościło wreszcie w jego serduchu. Było pięknie. Było błogo. Codzienne spotkania pod pretekstem korków, były najlepszymi chwilami dnia. Długie rozmowy, czułe gesty, namiętne pocałunki stały się rajem na ziemi. Noce, które spędzał wtulony w niego najlepszym czasem, a poranki, nawet te poniedziałkowe nie były już tak straszne.
    Co więcej eliksiry nawet stały się dość znośne, a nie tak jak do tej pory, przerażające i nieprzystępne.
    I wtedy właśnie nastały wakacje. Okres dla wszystkich wyczekiwany i upragniony, a dla niego tym razem znienawidzony. Okres rozłąki i tęsknoty. Widywali się owszem ale nie było już tak pięknie i kolorowo. Zwykle w pośpiechu na godzinę czy dwie w jakiejś zatłoczonej kawiarni gdzie nikt nie będzie zgorszony widokiem dwóch homoseksualistów, z czego jeden jest grubo starszy od drugiego.
    Te jednak minęły dość szybko. Aaron cały zadowolony, miał nadzieję, że wszystko wróci do normy. Niestety. Nic nie było jak dawniej. Było coraz gorzej i gorzej mimo, że oboje chcieli ratować ten związek.
    Właśnie po raz kolejny usłyszał na eliksirach, że jest kretynem i do niczego się nie nadaje. Kolejny raz Lemon się na nim wyładował.
    - Ja już nie mam do tego wszystkiego siły - powiedział bardzo cichutko do odwróconego tyłem Lemona, który układał kartki na swoim biurku - Naprawdę musisz to robić? Musisz ciągle mnie gnoić i udowadniać jakim nieudacznikiem jestem? Serio wiem o tym, gdyby tak nie było nie rozwalałaby mi się teraz związek i wszystko wokół - jęknął i wsunął rączki do kieszeni. Zaraz dosłownie się popłacze.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Co ty na jakiś wątek? Pierwszy raz jestem na blogu z taką tematyką więc chyba potrzebuję małej pomocy we wdrażaniu się ;]
    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  10. Szedł sobie korytarzem, znając drogę do gabinetu brata na pamięć. Był w jego pokoju wiele razy, ale jakoś nie za bardzo przepadał za tym miejscem. Sam nie wiedział, dlaczego tak było. Tym razem nie szedł sobie ot tak, po prostu. Na ostatnich eliksirach kompletnie pomylił instrukcje i składniki, a w efekcie wysadził swój kociołek w powietrze, a przy tym poranił sobie całe dłonie, które teraz były owinięte w bandaże. Rany miały się wkrótce zagoić, a pielęgniarka obiecała, że nie będzie śladów po oparzeniach.
    I cóż, no, brat mu wlepił szlaban za ten incydent, który miał miejsce przez brak zainteresowania lekcją Alva, i jeszcze ostatnio piętnastolatek łapał same beznadziejne, trolowate oceny, z których pewnie Jacob nie był zadowolony, a przecież... ech, miał rolę starszego brata i musiał nad tym kochanym Puchasiem opiekę sprawować, prawda? Zastanawiał się nawet, co będzie teraz robić. Nigdy jeszcze nie miał szlabanu. Był raczej grzeczny, małomówny i spokojny, a jednyny problem stanowiły eliksiry. Ach, to stanowiło dla niego czarną magię i nie znosił ich, a przecież niedługo te wszystkie egzaminy...
    Wszedł do jego pokoju i spojrzał na ścianę, która nagle wydała się bardzo interesującym obiektem.
    - Jestem - dodał tylko cicho, po czym zagryzł wargę i na niego spojrzał z pewną obawą w oczach. Nie chciał słuchać kazań, nie potrafił zmienić siebie. Był ofiarą i ofermą, a przez to nie wychodziło mu tworzenie magicznych wywarów.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. [ jedno wielkie OCH i ACH! <3<3<3<3<3]
    Dominique

    OdpowiedzUsuń
  13. Od niedawna właśnie tak wyglądała rzeczywistość tego związku. Eliksiry stały się najgorszym przedmiotem bo za każdym razem Aaron słuchał jaki beznadziejny i zły jest. Nie ważne co robił, nie ważna czy był w parze z najgłupszą blondynką, czy najmądrzejszym rudzielcem, zawsze dostawał po łbie. A to wrzucił o listek za dużo jakiegoś składniku, a to pomieszał o jedną czwartą okręgu za dużo. Innym razem gdy czytał instrukcję dostał książką w łeb za to, że za wolno czyta, a gdy grzecznie chciał powiedzieć, że chciał by eliksir wyszedł dobrze i, że większość jeszcze nawet czytać nie zaczęła został wywalony ze Sali. Potem zwykle przychodził albo nie przychodził i wpadał na swojego ‘ chłopaka’, który go przepraszał, karmił wymówkami w stylu ‘’ jestem po prostu czasem o ciebie zazdrosny,, lub ‘’ nie chcę by inni pomyśleli, że cię faworyzuje’’ i oczekiwał, że będzie okej. A Aaron coraz mniej siły miał od tego całego romansu. Nie chciał go zostawiać bo się przywiązał ale on już po prostu nie dawał psychicznie rady.
    - Dziwne, że ja nigdy nie słyszałem tych plotek, a spędzam z nimi większość czasu – mruknął Aaron wlepiając wzrok w swoje nogi. Takie czułe gesty jak całowanie czubka noska już dawno przestały do niego trafiać. Czuł, że właśnie usłyszał kolejne wyssane z palca bzdury bo jeśli coś słyszał na temat swój i Lemona, to zwykle było to, że gdyby zamknąć ich w jednym pomieszczeniu obydwoje popełniliby samobójstwo by nie musieć ze sobą przebywać.
    - A nie sądzisz, że to jak mnie traktujesz wzbudza podejrzenia? Jedna laska radziła mi żebym poszedł do kogoś na skargę bo cytuje to jest nieludzkie – brunecik wyraźnie nie miał humoru. Dawniej sama obecność Lemona w tym samym pomieszczeniu wywoływała uśmiech. Teraz myślał tylko o tym kiedy rzuci się na swoje łóżko w dormitorium
    - Poza tym kolejny nędzny? Siedziałem nad tym z trzy godziny jak nie lepiej! Jak tak dalej pójdzie to będę udupiony – jęknął zaraz potem przypominając sobie jak ocenił jego całonocną pracę Lemon.
    - Chyba muszę się dziś pouczyć, więc raczej mnie dziś nie zobaczysz. Chociaż może to dla ciebie lepiej? Czuje, że o wiele bardziej wolałbyś posiedzieć z kimś innym – nie chciał kolejnych kłamstw i zapewnień o oddaniu z jego strony. Chciał to powiedzieć głośno i wyraźnie by przede wszystkim doszło to do jego małego móżdżka i uświadomiło, że to nie będzie kolejny happy ending.

    OdpowiedzUsuń
  14. [ej, oni są z jednego rocznika^^ I jeszcze Slytherin - Gryffindor... Hm, może być ciekawie, ale zacznę jutro, jak się wyśpię:P]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Pozwolę sobie zacząć]

    Rudowłosa pannica stojąca nad kociołkiem, nieomal dostawała zawału serca, za każdym razem, kiedy profesor przechodził obok niej. Nieważne przecież w końcu, że jej eseje były oceniane dość wysoko, kiedy była na zajęciach, prawie wszystko się zmieniało.
    Eliksiry w praktyce zawsze były dla niej koszmarem i chociaż lubiła warzyć i interesowały ją żywo reakcje zachodzące w kociołku, kiedy przychodziła na zajęcia, zawsze była kłębkiem nerwów. Nawet nie chodziło o to, że zwykle lądowała w parze z przytępym Puchonem, który wrzucał o dwa listki mięty za dużo, zanim zauważyła. Nawet, gdy pracowała z kimś, kto znał się na rzeczy, warzyła totalne świństwo. I dlaczego?
    Nigdy nie przyznałaby się do tego wprost. W końcu była bezczelną pannicą, która udawała nieustraszoną, nieustępliwą i zupełnie opanowaną. Starała się stwarzać pozory totalnie obojętnej na kąśliwe uwagi Lemona i tak dalej, ale...
    Najzwyczajniej w świecie JJ w pobliżu sprawiał, że ciarki przechodziły jej po plecach. Nawet nie chodziło o ten cukierkowy uśmiech, który nie sięgał niebieskich oczu, nawet mało ją obchodziło, że jest całkiem przystojny. Po prostu łaził. Był. Stał za blisko i naruszał jej przestrzeń prywatną pod pozorem zaglądania do kociołka.
    I nie wiedziała dlaczego. Może był sadystą i lubił patrzeć, jak się męczy. Nieważne. Ważne, że za każdym razem, kiedy się zbliżał, robiła coś źle, a później słuchała reprymendy, szorowała stoliki i dostawała za swój eliksir strzępiaste N.
    Tym razem stało się tak samo. Lemon stanął za jej plecami na tyle blisko, że nieomal CZUŁA ciepłe powietrze go otaczające. Przełknęła ślinę i uniosła drżącą ręką fiolkę, by nalać tylko kilka kropel jadu żmijoptaka. Tylko dwie...
    Fiolka wypadła jej z dłoni, wpadając do gorącego płynu, który natychmiast przepalił kociołek i wylądował na jej bucie. Oczy Krukonki zaszły łzami, kiedy stopa zaczęła ją piec niemiłosiernie, chociaż bardziej ze wstydu, że znów sknociła, niż z bólu.

    OdpowiedzUsuń
  16. O tym, że profesor od eliksirów był złośliwy Tilly śmiało mogła potwierdzić. Z własnego doświadczenia mogła opowiadać jaki to on jest. Mimo, że była jedną z lepszych uczennic na roku, potrafiła doskonale warzyć eliksiry i każdy chwalił ją za eseje. Ten profesor tego nie umiał, nie doceniał niczego co ona tworzyła. A każdy esej kończył się oceną O... Przerastało to ją. Nie miała nawet pojęcia co sprowadziło na nią złą passę. Przecież jak każdy profesor powinien oceniać sprawiedliwie, a ta puchonka nigdy nie przeciwstawiła mu się ani nie powiedziała złego słowa na jego temat. Tak bez okazji uwziął się na nią i gdy prawie traciła rozum przez jego zachowanie jak również prawie rozpaczała nad swoimi ocenami on wyciągnął rękę w jej stronę. Było to zjawisko zaskakujące i z początku nie podobało się jej to, niestety chciała mieć W i musiała się postarać. Dlatego też wyznaczonego dnia i porze znalazła się przed drzwiami do gabinetu profesora Lemon'a. Poprawiła bluzkę, odrzuciła włosy do tyłu i niepewnie zapukała w drzwi, a gdy usłyszała krótkie "wejść" otworzyła drzwi i weszła do środka królestwa tego demona.

    OdpowiedzUsuń
  17. Oczywiście, że przyszła. W końcu dbała o swoją reputację i oceny, musiała mieć je wysokie gdyby było inaczej zawiodłaby rodziców, a tego nie chciała. Obawiała się również tego, że mężczyzna zemści się na niej, gdy nie przyjdzie na korki. Bądź co bądź napawał ją strachem i nie chciała się narażać na jego złość.
    Stała tak na środku gabinetu wpatrując się w mężczyznę, za każdym jego ruchem drżała ze strachu. Jak można aż tak bać się profesora. Niedorzeczne. Przełknęła ślinę i postarała uśmiechnąć, co nawet jej nieźle wyszło. Otworzyła szeroko oczy, myślała, że będzie ją uczył a nie kazał od tak wywarzać eliksir.
    -Ja... tak jest. - prawie się rozkleiła słysząc jaką chce jej wystawić ocenę. Ściągnęła gumkę do włosów z nadgarstka i spięła nią loki, by nie przeszkadzały w warzeniu tego świństwa. Od razu zabrała się do roboty, wzięła z szafki wszystkie potrzebne przybory i inne rzeczy rozłożyła je wszystkie na stoliku. Odwróciła się plecami do mężczyzny, żeby nie się nie speszyć.

    OdpowiedzUsuń
  18. [PAMIĘTAM CIĘ SKĄDŚ, CHYBA]

    OdpowiedzUsuń
  19. Ale przecież Aaronek coś tam dla niego jednak znaczył prawda? A skoro znaczył to przecież choć troszkę mógłby o nim pomyśleć. Mógłby go zostawić i znaleźć sobie kogoś innego, ładniejszego, mądrzejszego i tak dalej. Myślę, że chętnych by się trochę znalazło, a Henderson miałby święty spokój i nie łudził się, że znalazł miłość życia. Trzeba mieć jakąś litość, zwłaszcza nad takimi bezbronnymi osóbkami jak on. I niestety to, że chłopaczek się wraca pewnie się w końcu skończy, bo tak Aaronek się przywiązał w cholerę ale w końcu znudzi się mu zabieganie o ten związek bez przyszłości. Bo co jak co ale jakąś tam godność osobistą miał i nie da się tak oszukiwać i dręczyć. I owszem był mistrzem to fakt, tyle, że Aaron znał go już tak dobrze i tyle z nim czasu spędził, że po prostu zaczynał wiedzieć kiedy ten kłamał i kręcił.
    No oczywiście. Wiedział, że tak będzie. Zawsze było tak samo. Ten go łapał za nadgarstek, karmił kłamstwami i oczekiwał, że wszystko będzie dobrze. Nie wyrywał się jednak słuchał go, chcąc mu nie wierzyć w ani jedno słowo…nie udało się.
    - Nie cholera nie uważam, nie rozumiesz, że mnie to niszczy? – warknął wyrywając swoją rękę. Błąd. Już sekundę później tęsknił za jego dotykiem.
    - Od jutra będę chodził do innej klasy, przepisałem się do tego praktykanta, bo mam wrażenie, że nic dobrego ani dla nas ani dla mnie z tych lekcji nie wychodzi – mruknął wbijając wzrok w podłogę. Bał się, że go zezłości, że się obrazi i tak dalej. Ale on tak dłużej nie mógł. Wtulił swoją twarzyczkę w jego dłoń.
    - Zadowalający? No jasne, przecież tylko ładne ślizgonki dostają wybitny. Wiesz co? Jak będziesz miał chcice to myślę, że powinieneś zwrócić się do którejś z nich bo ja twoją dziwką już nie będę – stanowczość. I jeszcze kilka stanowczych kroków w stronę drzwi.

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga