niedziela, 18 listopada 2012

Nie ważne kto się kim urodził, ale czym się stał!


CHRISTINE RICHARDSON
z domu Flitzbarick
○ pierdolnięta stażystka Transmutacji w Hogwarcie ○

~○~

  - Chris powinnaś wyjechać. Minęło już sześć miesięcy odkąd... - blondynka nie potrafiła wykrztusić z siebie końca zdania, ale w końcu zrobiła to z trudem - Minęło sześć miesięcy od śmierci Adama, a ty musisz uciec z Chicago. Widzę jak się codziennie zamęczasz, jak próbujesz przezwyciężyć coś, czego przezwyciężyć się nie da. Porzuciłaś studia, stałaś się wrakiem człowieka. Nie wiem co z tobą zrobić.
  Jej słuchaczka, brunetka o niebieskich oczach świetnie wpasowywała się do opisu z wcześniejszej wypowiedzi. Ubrana w stary dres i męski podkoszulek, była wychudła i zmęczona; nie chciała z nikim rozmawiać. Jedynie Iris czasem zmuszała ją do wypowiedzenia słowa, dwóch, co nie dawało zaskakujących rezultatów. Zaledwie dwudziestoczteroletnia dziewczyna pogrążała się w depresji. Strasznie głębokiej depresji, kiedy całe życie miała przed sobą. 
  - Posłuchaj kochanie, w Hogwarcie mają posadę. Stażystka transmutacji. Mogłabyś zacząć wszystko od nowa, Szkocja jest bardzo daleko od Stanów. - Iris kontynuowała swój monolog, mając cichą nadzieję, że uda się jej przekonać przyjaciółkę. - Chociaż głupie trzy miesiące. To jest okres próbny. Być może praca z dziećmi to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale zawsze jakaś szansa dla ciebie. Nie daj się namawiać. Proszę, zgódź się. 
    Christine nadal milczała, poddając się głębokim rozmyślaniom. Mogłaby spróbować. To będzie boleć, ale ona da sobie radę. W końcu dała sobie radę, gdy zmarli rodzice i siostra, tak samo było w przypadku cioci Penelope, która odeszła nagle. Los ją lubił strasznie krzywdzić. Jednak z Adamem Richardsonem było zupełnie inaczej. Poznali się, gdy rozpoczynała studia transmutacji. Chciała uczyć w magicznej podstawówce jak jej matka. Chciała zostać kimś. Miłość przyszła nagle. Po roku przyszedł czas na ślub. Uroczystość była skromna w obecności Iris, Daniela - najlepszego przyjaciela jej męża i mistrza ceremonii. Potem zamieszkali w małym mieszkanku, na jakie było stać początkującego aurora i studentkę. Żyło im się dobrze, a ona zaszła w ciążę. Miała czekać ich wspaniała egzystencja. Mieli doczekać się gromadki pociech, mieli zamieszkać w Annapolis, jego rodzinnym mieście. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Poroniła, a dwa miesiące później on zginął podczas misji. Popadła w depresję, sprzedała mieszkanko, rzuciła studia, zamieszkała z Iris śpiąc na sofie i nic nie robiąc całe dnie. A teraz nadarzyła się okazja. Odbudować chociaż namiastkę poprzedniego życia. 
     - Dobrze, Iris. Zrobię to. - wypowiedziane słowa rozpoczęły nowy rozdział w jej życiu. 


~○~
     
Droga Chris jestem tobą, a raczej cząstką ciebie, w pewnym sensie. Bynajmniej znam cię na tyle dobrze, że potrafię o tobie odpowiedzieć. Przyszłaś na świat dwudziestego dziewiątego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku w Nowym Jorku, jako młodsza latorośl pracownika amerykańskiego Departamentu Tajemnic Michaela Flitzbarick' a i jego małżonki, nauczycielki zaklęć w magicznej podstawówce Reginy Flitzbarick (z domu Rushmont). Razem ze starszą siostrą Jennifer miałaś spokojne i radosne dzieciństwo. Jednak sielanka się popsuła podczas twoich dziesiątych urodzin. Rodzice i siostra zginęli w mugolskim wypadku samochodowym. Wówczas trafiłaś pod opiekę siostrę swojego ojca, Penelope, jedynej rodziny jaka ci pozostała. Poszłaś do Instytutu Magii w Salem. Uczyłaś się świetnie, grałaś w Quidditcha na pozycji ścigającej. Miałaś wiele przyjaciół i byłaś dość popularna. W dniu skończenia szkoły dotarła do ciebie wiadomość o śmierci ciotki. Zmarła nagle, na raka mózgu, o którym nie raczyła ci wspomnieć. Dałaś sobie radę. Przez dwa lata ciężko harowałaś, by uzbierać pieniądze na studia. Potem był okres z Adamem, o tym już mówiliśmy. Damy sobie z tym spokój.
Jesteś niezwykle uparta i masz podejście do dzieci. Kiedyś szybko nawiązywałaś znajomości, i chyba ci to pozostało. Posiadasz bystry umysł. Potrafisz być zarówno miła, jak i cholernie upierdliwa. Nosisz miano choleryka od dość krótkiego czasu. Nie ufasz nikomu. Boisz się trumien, tak ukazuje się twój bogin. Patronusa nie możesz wyczarować. Zmieniasz się w psa. Kochasz piosenki Fatalnych Jędz i zachody słońca. Nie lubisz wcześnie wstawać. Nadal pragniesz miłości i statecznego życia. Płaczesz zbyt często. Chcesz wymazać przeszłość, ale nie potrafisz. Lękasz się życia. Lubisz bałagan, to w nim czujesz się najlepiej. Zbyt często ukazujesz się jako wredna, egoistyczna i arogancka suka. Jednak dasz się lubić.
Używasz dwunastocalowej różdżki z cedru, z rdzeniem włókna serca Ogniomiota Kanadyjskiego. Posiadasz taki akcent, który według Brytyjczyków jest dziwaczny. Od Iris, najlepszej przyjaciółki dostałaś kota, którego ochrzciłaś Iskra. Na szczęście zwierzę świetnie umie samo o siebie zadbać, bo inaczej dawno zginęłoby z głodu. Nie wiesz, co ze sobą zrobisz. Szukasz tego, co niemożliwe, nie błądzisz za tłumem.

~○~



Chris Richardson
24 lata | skrzywdzona przez los | niedoszła matka | wdowa | animag przybierający postać syberian husky


~○~
BLISCY ○ ZGUBIONE KARTKI ○ MELODIE

~○~
[Witam. Karta nieogarnięta strasznie, zresztą tak samo jak ja :D Wreszcie powstała jedna postać, którą będę na blogu. Za wszelkie błędy przepraszam. Jestem chętna na wątki, chociaż tak samo strasznie wychodzi mi zaczynanie i wymyślanie. Cytat Rowling, wizerunek Astrid Berges Frisbey. ]

13 komentarzy:

  1. [To ta syrenka z Piratów? Fajniasta <3.]

    Wish

    OdpowiedzUsuń
  2. [Lubię Astrid, ale za dużo jej na blogach jak na mój gust ._.
    Poza tym witam :)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  3. [fajnie zaczęta już historia postaci, to ja lubię bardzo :D jeszcze obie nasze postacie są w podobnym wieku, więc myślę, że się dobrze dogadają :D kleimy wątek? ;p]

    OdpowiedzUsuń
  4. [O, względna rówieśniczka! *.*]

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hmm... mi bez różnicy kto wymyśla. Tylko wolałabym raczej zacząć, bo to jednak mi wychodzi o niebo lepiej. ]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  6. [Tsa jest, jam spostrzegawcza jak ślepy kret. :D Mnie się nie pyta kto zaczyna. Ja i tak zawsze usiłuję zwalać to na innych. Mnie lepiej myślenie idzie. W sumie już pomysł mam. Obie są animagami, więc mogłyby się jako psy spotkać gdzieś w Zakazanym Lesie, no i by się trochę pogryzły. Tak dosłownie. No a potem by się w Hogsmeade spotkały albo co, jednak z ręką w gipsie, druga też coś tam i by się zaczęły podejrzenia roić i w ogóle intrygi. Albo Love by się z kotem Chris pogryzła, nie wiem o co, mniejsza, a pani nauczyciel wystąpiłaby w obronie swojego zwierzaka. Reszta jak wyżej. Nic bardziej oryginalnego nie wymyślę, jeśli nie pasi, to zdaję się na Ciebie. ;)]

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  7. [ skleję coś jutro, obiecuję :3 na razie wybywam obcować z historią ;)]

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Oki:) Pomysł mi się jak najbardziej podoba. :) ]

    Roxanne jakoś nigdy szczególnie wybitnych problemów z nauką nie miała. Zawsze idealnie przygotowana do każdych zajęć, egzaminy zaliczała śpiewająco, a i SUMy nie nastręczyły jej zbytnich problemów.
    Panienka Weasley bardzo dobrze wiedziała, że było to wynikiem jej ciężkiej pracy, ambicji oraz determinacji. Dziewczyna cieszyła się, że jest samotniczką, ponieważ nikt jej nie przeszkadzał w nauce, nikt nie zawracał jej głowy błahostkami.
    Wiele razy siedząc w bibliotece widziała, jak wyciągano stamtąd innych, którzy próbowali się uczyć.
    Jednakże to, że dobrze się uczyła nie oznaczało, że zawsze rozumiała omawiany temat.
    Tak było i tym razem. Tym razem, ku jej ogromnemu zdziwieniu Roxy zamiast nie zrozumieć eliksirów, nie zrozumiała transmutacji, a dokładniej transmutacji zwierzęcej. Nie żeby się nie starała. Po prostu to było dla niej niepojęte.
    Chcąc nie chcąc, zaraz po zajęciach panienka Weasley podeszła do biurka nauczycielki.
    - Pani Richardson...- zaczęła nieco niepewnie. Jej jasnozielone oczy wpatrywały się w smukłe palce jej prawej dłoni, które bawiły się końcówką krawata.- Ja chciałabym zapytać czy mogłaby mi pani wytłumaczyć tą transmutację zwierzęcą?- zapytała unosząc spojrzenie swoich kocich oczu na osobę stojącej przed nią ciemnowłosej kobiety.

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  9. Animagia była dla Roxanne czarną magią- to fakt. Weasleyówna nie potrafiła zrozumieć po co ludzie zamieniali się w zwierzęta. No cóż, nie zamierzała się zamieniać w żadne zwierze, bynajmniej nie teraz zaraz natychmiast, musiała jednak opanować tę teorię do perfekcji żeby móc zdać OWTMy.
    Zanotowała w pamięci tytuł książki, który podała jej nauczycielka postanawiając, że zaraz po ich rozmowie uda się do biblioteki.
    -Nic nie szkodzi. - powiedziała cicho uśmiechając się do nauczycielki. - No cóż, przyznam szczerze, że Animagia nie jest tematem, który mnie jakoś szczególnie interesuje, ale będzie potrzebny aby zaliczyć egzaminy, prawda?- zapytał po chwili i nie czekając na odpowiedź dodała jeszcze. - Transmutację zwierzęcą znam dość dobrze, ponieważ to bardzo interesujący temat jednak nie potrafię się przekonać do transmutacji ludzkiej, która budzi we mnie pewien rodzaj odrazy. - po tych słowach dziewczyna lekko się wzdrygnęła.

    Roxanne


    OdpowiedzUsuń
  10. Miała okienko. Jakimś cudem, dodam. Ostatnimi czasy kilka grupek znajomych nagle postanowiło zaznać trochę tej "innej" magii, jaką daje wróżbiarstwo. Urywała jej się przez to głowa. A tego przecież nie znosiła - pędu, stresu. A tym bardziej pieprzonych, czasem niepłatnych nadgodzin nie będących z jej inicjatywy.
    "Co za głupie domysły", pomyślała stając przy otwartym oknie na jednym z korytarzy. Wyciągnęła z torby paczkę papierosów, wsadziła jednego do ust i odpaliła końcem różdżki. Usiadła na parapecie zwieszając nogi do wewnątrz budynku. Zaczęła stukać nerwowo paznokciami o ścianę, wypuszczając w tym samym czas gęsty kłąb dymu. Westchnęła cicho. Czuła w głowie cały czas narastającą pustkę. Nie lubiła tego. Zaczynała się nudzić.
    Wyciągnęła swoją różdżkę z torby. Delikatnie przesunęła po niej palcem, jakby głaskała swojego kota. Trzasnęła patykiem w powietrzu, a wokół niej pojawiło się nagle mnóstwo kolorowych motyli, pękających jak bańki mydlane. Zaczęła sama się do nich śmiać, jak kilkuletnie dziecko. Użyła różdżki jeszcze raz, by cały czas wylatywały z niej te urocze stworzątka, do których tak suszyła zęby.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzień piękny, idealnie nadający się wręcz do brzdąkania publicznie na skrzypcach, a jeszcze lepszy na obrabowanie kilku portfelów nieuważnym czarodziejom w jakże wesołym miasteczku Hogsmeade. I dla Loveleen byłby to naprawdę piękny i wielce udany dzień, gdyby tylko ta głupia wariatka nagle nie postanowiła zakłócić jej wspaniałego koncertu, który dawała w przerwie pomiędzy kolejnymi kradzieżami. Blanche nie potrafiła zrozumieć, o co dokładnie chodziło tej kobiecie. Odkąd tylko pożarły się w tym cholernym Zakazanym Lecie, Richardson chodziła tylko i szukała kolejnych pretekstów do zwady. Co było nie tak z tym człowiekiem?
    Nie przerwała koncertu, słysząc nieprzyjemny ton i groźbę niewątpliwie skierowaną w jej stronę. Właściwie to nawet nie zerknęła na wkurzoną Chris. Najzwyczajniej w świecie spokojnie grała dalej, a skrzypce odłożyła dopiero wtedy, gdy skończyła utwór, a melodia dobrze wybrzmiała w powietrzu. Uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy usłyszała, jak kilka krążków wpada do jej kapelusza. Miała świadomość, jak bardzo cała te sceneria musi wkurzać i tak już wyraźnie zirytowaną nauczycielkę Hogwartu, i bardzo jej to było na rękę.
    - Kochana, przecież ty niczego nie widziałaś - stwierdziła obojętnie i dopiero wtedy spojrzała na dwudziestoczterolatkę. Ano bo i taka była prawda. Chris nie mogła przecież niczego widzieć. Love już się dobrze upewniła. Była sama z tym cholernym kocurem. Była tego pewna.

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ee, ehem, Houston, mamy problem... Chris nie może wiedzieć, że Love jest kieszonkowcem, a bo niby i skąd? Przecież gdyby tak wszyscy wkoło o tym wiedzieli, to jej 'robota' nie miałaby sensu, bo nikogo przecież nie udałoby jej się okraść, wszyscy by się pilnowali. -.-]

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  13. [Przyjmijmy opcję z ulicznym graniem. Najbardziej prawdopodobna i sensowna.]

    Słysząc słowa nauczycielki transmutacji, Loveleen jedynie westchnęła ciężko i pokręciła głową w sposób, w jaki matka kręci głową nad dzieckiem, które nie zrozumiało jej polecenia i zamiast kupić bułki, kupiło chleb. Nie o to jej chodziło. Zupełnie nie o to. Ale nie zamierzała wdawać się w zbędne dyskusje na ten temat. Nie z tak ograniczonymi ludźmi jak Richardson. Bo inaczej to jej Blanche nie mogła nazwać, no po prostu nie było innej opcji.
    W nadzwyczajnym spokoju wysłuchiwała wszystkich obelg, jakie kierowała w jej stronę biedna mała Chris. Blondynka doskonale widziała jej złość i błędną satysfakcję wymalowaną na jej twarzy. Nie zamierzała jednak nikogo wyprowadzać z błędu. Niech sobie kobita pokrzyczy, niech zrobi z siebie idiotkę, niech obrzuca ją publicznie błotem. Nikogo to przecież nie interesuje. A nawet jeśli... Dlaczego Blanche miałoby to obchodzić? Ludzie... są przecież tylko ludźmi. Większość z nich to nic nieznaczące istoty zaprogramowane tak, by niszczyć nie tylko innych, ale przede wszystkim siebie. By pożerać się nawzajem. Działają jak bezmyślne dzikie zwierze kierowane najbardziej prymitywnymi instynktami. Z tą różnicą, że zwierzę jest bardziej ludzkie od człowieka. Bo ono wszystko to robi po to, żeby przetrwać. Ludzie po prostu chcą się dobrze bawić.
    - Jasne, Richardson. Cieszę się, że już ci ulżyło. Ciężki tydzień w pracy, co? - rzuciła jak gdyby nigdy nic. Wiedziała, że to zirytuje ją jeszcze bardziej. Nie była tylko pewna, czy o to właśnie jej chodzi. Czy naprawdę chce upaść aż tak nisko, czy chce zniżyć się do jej poziomu?

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga