S
A G A V I L L E M O N
I E L S E N
Osiemnasty lipca dwa tysiące szóstego roku
nie był szczególnym dniem. W całej Anglii siąpał delikatny deszcz,
słońce schowało się za ciężkimi chmurami i tylko dwudziestostopniowa
temperatura była dowodem na to, że w Wielkiej Brytanii aktualnie panował
środek lata. Brytyjczycy jednak byli do tego przyzwyczajeni, w
przeciwieństwie do żądnych zwiedzania turystów, którzy byli niewątpliwie
rozczarowani niezbyt przyjazną pogodą.
Osiemnasty lipca dwa tysiące szóstego roku
na pewno nie zapadł ludziom szczególnie w pamięć. Był to kolejny
pochmurny, monotonny dzień dla większości mieszkańców Anglii. Chodniki
były pełne śpieszących się donikąd przechodniów, zaś na ulicach ciągnęły
się długie rzędy trąbiących aut i innych pojazdów. Ot, nic
szczególnego. Żadnych ataków terrorystycznych, wypadków na wielką skalę
czy gwałtownych burz.
Osiemnasty lipca dwa tysiące szóstego roku
był zwykłym dniem. Tego właśnie dnia przyszłaś na świat. Dokładnie trzy
minuty po północy, jako Saga Villemo Nielsen, córka norweskiego
małżeństwa. Krucha, niewielka istota, która swoją obecnością na tym
świecie nie zmieniła zupełnie nic, prócz życia pojedynczych jednostek.
Wszakże czym jest jedna duszyczka przy milionach innych dusz?
Masz pięć lat.
Jesteś jeszcze dzieckiem. Wesołym, wiecznie rozgadanym i beztroskim
dzieckiem. Jak na pięciolatkę jesteś nadzwyczaj grzeczna. Zupełnie nie
przypominasz tych wszystkich rozpieszczonych bachorów, które awanturują
się z byle powodu. Posłuszna i jakże urocza z ciebie istotka, która
zawsze i wszędzie zachowuje się wzorowo. Złote dziecko, oczko w głowie
rodziców. Tylko niekiedy potrafisz być niewyobrażalnie męcząca.
Szczególnie, gdy niemal codziennie przyprowadzasz do domu jakieś
bezpańskie zwierzę, a rodzice nie mają serca ci się sprzeciwić, widząc
te twoje duże, błagalne ślepia.
Masz jedenaście lat.
Do tej pory chodziłaś do mugolskiej szkoły tylko ze względu na matkę.
Jednak kiedy po długich latach wyczekiwania dostajesz upragniony list z
Hogwartu, bez namysłu rzucasz wszystko i pierwszego września stawiasz
się na peronie 9 i 3/4, który wiezie cię do celu. I nawet nie wiesz
kiedy zleciało te kilka godzin podróży. Jednak nie myślisz o tym, zbyt
zaabsorbowana widokiem jaki wokół ciebie się roztacza. Najbardziej
jednak jesteś przejęta widokiem Tiary Przydziału, która z czasem kieruje
cię do stołu Puchonów.
Masz szesnaście lat.
Nawet nie wiesz jakim sposobem ten czas tak szybko minął. Jesteś dumną
Puchonką na szóstym już roku, która bez problemu zdała wszystkie testy.
Jesteś szóstoklasistką, która może pochwalić się wspaniałym patronusem
przybierającym postać gronostaja. Dziewczyną, która boi się wilkołaków.
Po prostu zwykłą, niewyróżniającą się z tłumu czarownicą.
Jesteś człowiekiem.
Człowiekiem wrażliwym, podatnym na zranienia, który swoimi największymi
sekretami nie dzieli się nawet z przyjacielem. Człowiekiem o dobrym
sercu, pełnym nadziei, miłości i wiary w ludzi. Człowiekiem zbyt ufnym i
naiwnym, aby samodzielnie przetrwać w tym brutalnym świecie, dającym
się zmanipulować wszystkim dookoła, choć za każdym razem przyrzekasz, że
był to ostatni raz. Nic się jednak nie zmienia. Za każdym razem dajesz
się nabierać na te same kłamstwa. Wierzysz innym i robisz to, co chcą,
gdyż za bardzo boisz się odrzucenia. Chcesz być lubiana, chcesz być
kochana, chcesz czuć, że ktoś obok ciebie zawsze jest.
Jesteś dziewczyną.
Dziewczyną jak inne nastolatki w twoim wieku, a jednocześnie zupełnie
inną. Dziewczyną wiecznie roześmianą, która nigdy nie daje po sobie
poznać, że coś jest nie tak. Wszystko dusisz w sobie, bojąc się obarczać
innych swoimi problemami, które zżerają cię powoli od środka niczym
pasożyt, nie chcąc doprowadzić do twego ostatecznego końca. Codziennie robisz dobrą minę do złej gry, cały czas udając. Masochistka,
tak powiadają. I kto wie, może jest w tym odrobina prawdy? Nie zważasz
bowiem na swoje uczucia, które tłumisz w sobie. Chcesz być po prostu jak
inni, choć tobie nigdy się to nie uda. Zbyt wielka z ciebie perfekcjonistka, aby wpasować się do stereotypu dzisiejszego nastolatka.
Jesteś Puchonką.
Stereotypową Puchonką. Przyjacielską, wierną aż po grób Puchonką, która
stara się pomagać wszystkim dookoła i szerzy miłość samą swoją
obecnością. A przynajmniej chcesz, aby tak było, gdyż nie zawsze ci to
wychodzi. Ty jednak się tym nie przejmujesz i dalej robisz swoje,
unikając przy tym wszelkich konfliktów. Nie jesteś bowiem osobą, która
lubi się kłócić. Wręcz przeciwnie, uciekasz się i chowasz, gdy czujesz,
że nadchodzi jakakolwiek awantura. Robisz wszystko, aby nikogo nie
zdenerwować. Niemal płaszczysz się przed innymi, żeby tylko nie zostać
osobą, nad którą będą się znęcać.
Karta dodana od nowa, bo pod tamtą był za duży bałagan. Tym co mam odpisać, odpiszę. Tym, z którymi mam zacząć, zacznę. Cytat w tytule - Cassandra Clare. Na zdjęciach Alice Englert. Amen.
lat szesnaście / urodzona 18 VII 2006 / klasa VI
gronostaj / wilkołak / 12 cali, jabłoń, pióro feniksa
półkrwi czarownica / prefekt Hufflepuff'u
_______________________________________________________________________
Karta dodana od nowa, bo pod tamtą był za duży bałagan. Tym co mam odpisać, odpiszę. Tym, z którymi mam zacząć, zacznę. Cytat w tytule - Cassandra Clare. Na zdjęciach Alice Englert. Amen.
[Jak zawsze karta cud malina i jedziemy z wątkiem <3]
OdpowiedzUsuńSnow Draganesti
[Karta miażdży! <3]
OdpowiedzUsuń[Poczekasz do jutra? Jakoś straciłam wenę na zaczynanie, ale na pewno to zrobię :3]
OdpowiedzUsuńRamone
Cóż, jak by to powiedzieć... Leander z pewnością żadnym romantykiem nie był. Ba, do romantyka brakowało mu jakieś milion lat świetlnych! Wiele można było o nim powiedzieć, nazwać różnymi epitetami, ale nigdy w życiu nikt o zdrowym rozumie nie powiedziałby, że Leander jest romantyczny.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej on zawsze twierdził, że oczy są zwierciadłem duszy i idzie z nich wyczytać wszystko, jeśli ktoś tylko tego chce. A on potrafił czytać z oczu innych ludzi i ta przypadłość wcale nie wydała mu się wadą, a tylko i wyłącznie zaletą.
Całował ją powoli, smagał swoimi ustami jej usta i rozkoszował się tym w stu dziesięciu procentach... Ten pocałunek był tak intymny, tak przepełniony niewytłumaczalną bliskością, tak zamknięty i zarezerwowany tylko dla nich obojga.
Z połączenia ich ust emanowała namiętność, pragnienie... było to tak zapamiętałe, jak tylko może być pocałunek. Dłońmi oplatał ją w talii, trzymając blisko przy sobie i pieszcząc jej usta swoimi własnymi w wyrazie utęsknionej bliskości.
-Przepraszam... - wyszeptał wprost w jej miękkie usta, kiedy na kilka milimetrów oddalił się od niej, by zaczerpnąć powietrza.
Zaledwie to powiedział, ponownie jego usta opadły na delikatne wargi Sagi, ponawiając przerwany pocałunek.
Leander nie za bardzo mógł się w tym momencie zmusić do myślenia o czymkolwiek, ale samowolnie zdał sobie sprawę, że ten pocałunek był o niebo lepszy niż te, które pod wpływem alkoholu, fundowali sobie w sobotę. Chociażby sama świadomość, że teraz robią to na trzeźwo, że są przekonani o swoich działaniach... tak, to zmieniało w sporej mierze postać rzeczy.
Po chwili znów przerwał pocałunek, by zaczerpnąć powietrza. Oparł czoło o jej, nadal trzymając ją w ramionach blisko siebie, oczy miał zamknięte a usta nieco rozchylone.
-Przepraszam... - powtórzył.
W tym krótkim słowie było wyjaśnienie, że nie potrafił się oprzeć pokusie ponownego pocałowania jej, że zrozumie jeśli zaraz wymierzy mu soczysty policzek za to co zrobił, że był zbyt słaby by się pohamować, by w odpowiedniej chwili zatrzymać ten pociąg pragnienia...
Nie usprawiedliwiał się tym. No cóż, może po części... Miał tylko jednak nadzieję, że zaraz nie będzie zmuszony zetknąć się z oskarżeniami Sagi jak to źle się zachował i jak śmiał w ogóle ponownie ją pocałować...
Słyszała o nim różne rzeczy, najczęściej negatywne... Tak, to nic dziwnego. Wiele z tego co zapewne dochodziło do uszu Sagi było wymysłami wrednych dziewcząt, które pragnęły mu jak najbardziej dopiec tylko dlatego, że żadnej z nich nie chciał. Wymyślały najróżniejsze bzdury, nijak nie znajdujące potwierdzenia w rzeczywistości, pragnąc zrujnować mu życie na każdej możliwej płaszczyźnie w wyrazie jawnej, ludzkiej mściwości i zazdrości... Początkowo się tym przejmował, ogarniała go wściekłość, wielokrotnie musiał osobiście uciąć sobie krótką i bardzo nieprzyjemną rozmowę z jedną czy drugą dziewczyną, by przyprowadzić je do porządku, wymusić przeprosiny i zmusić jednocześnie do odkręcenia rozsianych przez nie plotek na jego temat.
OdpowiedzUsuńZ czasem jednak zrozumiał, że to jest gra niewarta świeczki, więc odpuścił sobie rozprawianie się z wrednymi plotkarami, starając się to ze wszystkich sił ignorować... I tak właśnie robił. Wiedział, że o nim gadają, wiedział, że te plotki dochodzą do tych osób, do których nie powinny, tym bardziej jeśli mu na tych osobach jakoś bardziej zależało. Pragnął jednak wierzyć, że mądrzy będą ci, co puszczą to mimo uszu.
Leander jako rycerz na białym koniu... cóż, to dość ciekawa wizja, nie da się ukryć, jednak trudno sobie wyobrazić, by on potrafił być kimś takim. Nie miał w sobie za grosz romantyzmu, pokory, gestu... Był raczej mrocznym rycerzem, aniżeli rycerzem na białym koniu, nie oszukujmy się...
Głos miała taki cichutki, delikatny, lekki dla ucha... Na jego usta samowolnie wpłynął uśmiech, kiedy patrzył na jej śliczną twarz z tak bliska.
-Za to co zrobiłem... za ten pocałunek... - odpowiedział, nie spuszczając czujnego spojrzenia z jej oczu.
Była tak bezbronna, zamknięta w jego ramionach, śliczna, delikatna, drobna...
Widział dokładnie jej śliczne, teraz lekko błyszczące oczy, delikatne zaróżowione wargi, które przed chwilą z taką czcią i namiętnością obdarowywał pocałunkami...
-Jesteś niesamowita, Sago... Zupełnie niesamowita... - powiedział z czułością, a następnie przesunął delikatnie wierzchem dłoni po jej delikatnym, lekko zaróżowionym policzku, napawając się przy tej okazji gładkością jej skóry...
Była jedwabista, miękka, piękna... Saga Nielsen zamknęła właśnie swoim spojrzeniem Leandra, a on nie chciał by go wypuszczała... jeszcze nie teraz... Za chwilę, za dłuższą chwilę, za naprawdę dłuższą chwilę. Jeszcze nie teraz, kiedy utonął w jej oczach, czując jeszcze na ustach smak jej pięknych, różanych warg które mógłby całować w nieskończoność, a i tak nie byłby w stanie się nimi odpowiednio nasycić...
[Hym hym pomysł niezły :D ale mój najpierw szedł do Zakazanego Lasu bo ktoś tam go powiadomił, że imprezę szykują i przy okazji uratuje Sagę :D zaczniesz ?:p ]
OdpowiedzUsuń[Ładniusia karta :)]
OdpowiedzUsuńNawet jednego dnia nie mógł mieć spokoju. Piątek, wiadomo imprezy się szykuje, wychodzi się do znajomych w innych domach, ale żeby organizować zabawę w Zakazanym Lesie, trzeba mieć było nierówno pod sufitem. Jak wiadomo w tym lesie można spotkać dosłownie wszystko. Ale również byli i tacy uczniowie, którzy donosili na innych. Na szczęście i tym razem taki się pojawił. Co to zapukał do jego gabinetu i powiadomił o tym incydencie.
OdpowiedzUsuńShane zabrał się w sobie, zarzucił na ramiona płaszcz, chwycił różdżkę, którą po chwili schował w tylnej kieszeni spodni i nonszalanckim krokiem ruszył przez korytarze Hogwartu, aby po chwili błoniami iść w stronę Zakazanego Lasu. Na jego szczęście było dość głośno tam więc i szybko znalazł drogę, którą miał tam trafić. W którymś momencie wszystko się urwało, no i oczywiście usłyszał wycie wilka. Nie wiele myśląc ruszył pędem, kiedy pod jego nogami wywaliła się dziewczyna. Prawie roześmiał się słysząc jej słowa. Dostrzegł też za nią wilkołaka.
-Zamknij oczy. - mruknął, po czym wypowiedział. - Conjunctivitis. - a z różdżki, którą już trzymał w dłoni wydobyło się oślepiające światło dezorientujące stworzenie. Shane chwycił dziewczynę za dłoń i ruszył szybkim krokiem w stronę błoń. Musiał przecież zabrać ją z tak niebezpiecznego miejsca.
O dziwo, w przeszłości nawiązywanie kontaktów z ludźmi przychodziło jej bardzo łatwo. Nie widziała problemu w milczeniu, które teraz wydawało jej się osobistą porażką, a gdy ktoś nieświadomie ją zranił to puszczała to mimo uszu, zamiast jak teraz wyolbrzymiać problem do rozmiarów smoka. Może dlatego gdy w sąsiedztwie zaczęła pojawiać się Saga, to sama wręcz do niej pobiegła i zaproponowała zabawę w jej piaskownicy przed domem, jej zabawkami. Wtedy nie zakładała z góry, że dziewczyna jest miła tylko dlatego, aby wbić jej nóż w plecy, zresztą tylko kretyn zarzucałby to kilkulatce, prawda?
OdpowiedzUsuńProblemy zaczęły się, gdy Macnair poszła do Hogwartu. Ojciec uznał, że teraz jest już 'prawdziwą' czarownicą i nie ma mowy, aby zadawała się z mugolami tudzież, jak się potem okazało, mugolakami. I nie kończyło się tylko na słowach, dość dotkliwie dawał jej do zrozumienia, że jeśli choćby spojrzy w kierunku domu babci Nielsen, to zrobi jej coś gorszego, niż szarpanie za ubranie. Posłusznie więc udawała, że nie zna swojej koleżanki.
Do czasu, gdy jej także nie zobaczyła w Hogwarcie. Trudno opisać to zdziwienie, bo wśród udręki, którą obdarowywali ją koledzy, pojawiła się duszyczka mogąca osłodzić gorzkie życie. Cóż, jak na złość o tym Walden junior też się dowiedział, znów zabronił, znów szarpał, więc Ramone nadal udawała, że ktoś taki jak Saga Nielsen nigdy nie istniał w jej życiu.
Teraz, kiedy koniec szkoły zbliżał się coraz bardziej, odczuwała coraz większą tęsknotę za zwyczajną rozmową, bo z obiektu drwin stała się outsiderem, który za przyjaciela miał jedynie pająka, a wiadomo, taki nie pocieszy w trudnych chwilach, choć oczywiście wmawiała sobie, że Tobiasz ją rozumie. Sporo czasu spędzała w bibliotece i na błoniach, licząc, że wreszcie na nią wpadnie i pod pretekstem zwykłego przypadku będą mogły zamienić kilka, błahych nawet słów. "Tortury na przestrzeni wieków" były interesujące, ale większość z opisywanych rzeczy mogła sama wymyśleć, toteż przestały ją interesować. Wgapiała się tępo w obrazek przedstawiający człowieka pozbawianego żywcem paznokci i zębów, a pająk chodził po głowie Mony bez większego celu.
[Boże, to straszne jest, ale inaczej w ogóle bym chyba nie zaczęła ._.]
No właśnie... była niesamowita przez fakt swojej nieśmiałości, delikatności, naturalnego piękna tak silnie z niej emanującego, o którym nie miała pojęcia. Leander nie był facetem, któremu podobała się perwersja, nagość, pełne wyzywającego i sztucznego wdzięku istoty. Nie, zdecydowanie nie.
OdpowiedzUsuńWielu uważało to za dziwne, tym bardziej, że on sam, Leander Wickham, był dość burzliwą postacią o jasnych zasadach, bezwzględności postępowania, twardym słowie. Sam nie widział dlaczego jego pociągają zdecydowanie bardziej ciche i nieśmiałe istoty bez tony makijażu na twarzy, bez biustu i tyłka na wierzchu... Przecież wszyscy inni przedstawiciele jego płci właśnie na coś takiego lecieli, właśnie coś takiego uważali za seksowne! Ale nie on... nie Leander.
Dla niego ideałem dziewczyny była istota delikatna, inteligentna, cicha, spokojna, nieśmiała, naturalnie piękna, bez krzty perwersji... Saga jak najbardziej wpasowywała się w ten opis, nie da się ukryć.
-A właśnie, że tak... - odpowiedział spokojnym głosem, jednak pełnym przekonania co do swoich własnych słów. - Zaufaj mi, wiem co mówię... - dodał jeszcze ciszej, jak gdyby nie chciał by ściany i gobeliny ich otaczające usłyszały co do niej mówi, bo te słowa zostały zarezerwowane tylko i wyłącznie dla tej drobnej, delikatnej osóbki, którą trzymał w ramionach.
Ucałował czule jej czoło, oddychając tak spokojnie, jak gdyby nagle wszystko było na swoim miejscu... on przy niej, ona w jego ramionach, sami, bez żadnych zbędnych dodatków typu alkohol.
-Zaufasz mi i pójdziesz ze mną do Pokoju Życzeń? - spytał nagle, patrząc jej głęboko w oczy. - Obiecuję ci, że nie zrobię niczego co mogłoby ci się nie spodobać. Pragnę po prostu spędzić z tobą trochę czasu. Pod tą propozycją nie ma żadnych ukrytych intencji - zapewnił, nadal nie spuszczając wzroku z jej oczu.
Tak, to była prawda. Chciał, żeby usiedli razem w Pokoju Życzeń, porozmawiali albo nawet pomilczeli, byleby tylko mógł być tam z nią. Właśnie teraz.
Jako były prefekt naczelny wiedział co i jak powinien robić, choć przeważnie tego nie robił. I kto go do cholery mianował na takie ważne stanowisko. Był całkowitym przeciwieństwem tego co miał pokazywać. Każdy go znał, jednak nie dzięki tytułowi naczelnego. Większość uważała go za dziwaka i nic innego. Jego na szczęście trudno było przekonać do czegokolwiek. Miał swoje zdanie i jeżeli się uparł trwał przy nim dobre tygodnie, miesiące a nawet lata. Na imprezy... można było go zapraszać, ale nie zmuszać do tego, że ma tam iść.
OdpowiedzUsuńA Zakazany Las był jego jednym z bardziej ulubionych miejsc w Hogwarcie. Nikt tam nie chodził, do teraz, mógł spokojnie przesiedzieć straszliwą noc nie przejmując się resztą świata. I gdyby mógł częściej by tam siedział, jednakowoż nie powinien jako profesor pokazywać, że można od tak wchodzić do Lasu. Ale kto by się spodziewał, że takie osoby jak ta dziewczyna wejdą od tak na imprezę do takiego miejsca.
Och tak, Shane śmiał się w najdziwniejszych i najgorszych możliwych momentach. Ale taki już był i nic na to się nie da poradzić. A to, że wilkołak był tuż za nimi to inna sprawa, a to, że różdżkę miał w dłoni to też inna sprawa, teraz dbał o to by dziewczyna bezpiecznie trafiła do szkolnych murów. Zresztą wilkołak oberwał dość porządnie, więc Shane mógł się spodziewać, że w ogóle zmienił kierunek biegu. Dotarł na błonia i zwolnił.
-Ile osób tam było? - zapytał ostro przyciągając ją bliżej siebie. - Wiesz, że czeka Cie szlaban. - dodał złowrogo. Ostatnio nie był zbyt miły dla uczniów, szczególnie, gdy łamali prawo.
[Ojo, taka Puchoneczka, to ja nie wiem, co ten Erneś mógłby mieć z nią wspólnego. Hmm... może jacyś perfidni koleżkowie Kruczka wkręcą Sagę w randkę z nim?]
OdpowiedzUsuńNiestety musisz wybrać inny numer, gdyż ten jest przypisany Arizonie, która jest Twoją drugą postacią, z tego co się doczytałam. Przepraszam za kłopot. :)
OdpowiedzUsuńJesteś Mikołajem dla Atsugiego Verna. Powodzenia :)
OdpowiedzUsuń