sobota, 17 listopada 2012

Like phoenix from the Ash



Imiona:
Aislinn Lysandra

Nazwisko:
Yaxley

Data i miejsce urodzenia:
18 stycznia 2006r. (16 lat), posiadłość rodziny Yaxley pod Newcastle

Dom i rok:
Ravenclaw, VI

Bogin:
Gęsta mgła, powoli otaczająca jej postać, dopóki nie będzie widziała niczego, poza mlecznym dymem

Patronus:
Przy odrobinie wyobraźni w strzępkach srebrnego dymu można zobaczyć smoka

Różdzka:
11 i ¼ cala, mahoń, rdzeń z pióra feniksa, delikatnie rzeźbiona rączka

Przedmioty i oceny po SUMach :
Astronomia: Z | Eliksiry: P – kontynuowany | Historia Magii: Z | Numerologia: W – kontynuowany | Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami: P – kontynuowany |  Obrona Przed Czarną Magią: W – kontynuowany | Starożytne Runy: P – kontynuowany | Transmutacja: W – kontynuowany | Zaklęcia i Uroki: W – kontynuowany

Pozycja:
Obrońca w krukońskiej drużynie quidditcha



Wygląd:
Nie da się nie zauważyć, jak niska jest. Ma 160 centymetrów wzrostu i większa już nie urośnie. Proporcjonalnie, jest również szczupła, chociaż nie jakoś za bardzo. Waży 52 kilogramy i nie czuje się ani za gruba, ani za chuda.
Rude, proste włosy sięgają jej o parę centymetrów za łopatki. Zwykle poupinane do góry i niemiłosiernie rozczochrane po treningu quidditcha, sterczą we wszystkie strony i aż kuszą, by rozczochrać je jeszcze bardziej, aż wypadną wszystkie spinki. Nikt o zdrowych zmysłach jednak tego nie zrobi, jeśli nie chce mieć wydrapanych oczu. W oczy rzucają się też pasma włosów o innym kolorze, niż reszta, zmieniające kolor w zależności od nastroju Ash. Nie jest metamorfomagiem, więc nie może nad tym zapanować, a kosmyki nie poddają się żadnym zaklęciom, czy nawet mugolskim farbom i zmieniają barwę jak na złość.
Kolor oczu ciężko jest określić. Ni to szary, ni zielony, ni żaden inny, a ta piwna otoczka dookoła źrenicy miesza wszystko jeszcze bardziej. Zwykle jednak nikt jej nie zauważa, bo trzeba by stać naprawdę blisko niej, a ona za tym niespecjalnie przepada.
Jasna karnacja wyraźnie wskazuje na to, że ktoś z jej rodziny musiał pochodzić z Irlandii. Brak piegów i jakichkolwiek przebarwień wskazuje na to, że w dzieciństwie niewiele czasu spędzała na świeżym powietrzu, a jeśli już, to nasmarowana masą magicznych kosmetyków, by czasem nie stała się jej zbyt wielka krzywda od tego okropnego słońca. Na żebrach, po prawej stronie, ma nieco poszarpaną bliznę, o której pochodzeniu nie lubi wspominać.

Charakter:
Pierwsze, co rzuca się w oczy przy spotkaniu z nią, to jej posłuszeństwo wobec poleceń wyższych jej pozycją, wobec autorytetów i ambicja. Widać też to, że nie trafiła do Ravenclawu przez przypadek, czy dziwny kaprys Tiary. Jest spostrzegawcza i bystra, co przekłada się na jej oceny. Potrafi chłodno przeanalizować każdą sytuację i dopasować metodę działania odpowiednią do tego, co dzieje się dookoła. I naprawdę rzadko kiedy się myli.
Bardzo łatwo wybuchają w niej pozytywne emocje i bardzo szybko ukrywa wszystkie negatywne poza gładką maską, w której nie można dostrzec żadnej szczeliny. Jedynym, co ją zdradza, jest te nieznośne pasmo włosów, ale nikt nie zna klucza kolorystycznego, na całe szczęście, bo dzięki temu można by czytać w niej, jak w otwartej księdze, a tego by nie chciała.
Nie jest specjalnie uczuciowa i bardzo rzadko przywiązuje się do ludzi, ale kiedy już to zrobi, to na zawsze. Uważa, że jakakolwiek by jej rodzina nie była, powtarzana wciąż przez ojca dewiza rodu „Zawsze wierni” kryje w sobie wartości, które warto stosować, byle nie tak, by prowadziły do zguby… Bądź Azkabanu. Jest za to niesłychanie mściwa. Kiedy jej ktoś podpadnie, jest w stanie uprzykrzyć mu życie w dużym stopniu i bardzo rzadko zaprzestaje działania.
Poza tym jest normalną nastolatką, która chce korzystać z życia, dopóki jest młoda i może. Nie jest dziewczyną, która nagle zacznie się puszczać z połową szkoły w imię zasady „carpe diem”, ale po jednym pocałunku niekoniecznie nastąpi związek. Nie przepada za pakowaniem się w zobowiązania, z których niekoniecznie będzie potrafiła się wywiązać, ale jeśli któryś ją usidli, będzie  mu wierna, bo ma swoje zasady. Nie będzie robiła dramatów z rozstania i nie wyskoczy nikomu z dzieckiem pośrodku roku szkolnego, bo ma swój mózg i nie chce niszczyć życia przede wszystkim sobie. Po prostu w kontaktach z nią należy wrzucić na luz, bo nie jest Śmierciożercą, jak jej ojciec, ani też nie jest wrażliwa jak porcelanowa filiżanka, która rozsypie się po ostrzejszym potraktowaniu.

Rodzeństwo:
  • Coreen Riven Rowle – Jej Wysokość Jędza, piękna kobieta o złotych włosach i błękitnych oczach, pozornie idealna kobieta. Pod pozorami nieskazitelnego piękna kryje się chłodna arystokratka, złośliwa i egoistyczna, żądna pieniędzy i pozycji. Wyszła za mąż za Thorfinna Rowle’a Juniora, szkołę ukończyła 4 lata temu
  • Alistair Shane Yaxley – wysoki, postawny mężczyzna o ciemnobrązowych włosach i błękitnych oczach, szlachetny, prawy i dobry, ukochany starszy braciszek Aislinn, aktualnie na VII roku nauki
  • William Azoth Yaxley – blondyn o ciemnoniebieskich oczach i posturze najznamienitszych rycerzy, inteligentny, bystry, a także równie surowy i twardy jak ich ojciec, brat bliźniak Aislinn


Dodatkowe:
  • jest posiadaczką białego szczura, Spencera i czarnego puchacza Noir
  • uwielbia kawę we wszystkich ilościach i czekoladę pod każdą postacią
  • najczęściej można ją spotkać w bibliotece w dziale Ksiąg Arabskich, siedzącą samotnie pod oknem i zatopioną w lekturze, lub szwendającą się w okolicy hangaru na łodzie
  • uwielbia swoich braci i nie da powiedzieć na nich złego słowa, ale nie cierpi swojej siostry, a przede wszystkim nienawidzi porównywania jej do „tej blond małpy”, co nauczyciele robią notorycznie

 [Podejrzewam, że karta nie pozostanie zbyt długo w tym stanie, bo nie do końca jest taka, jaką chciałabym, żeby była. Zapraszam do wątków, niektóre postaram się zacząć osobiście.]

124 komentarze:

  1. [ Mój zamysł jest prosty, aczkolwiek wcale nie musisz się na to zgadzać ;). Matka Aislinn może być z siostrą ojca Laviego, dlatego też obydwoje są kuzynostwem. Co o tym powiesz? ^^ ]

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Fajne ma włosiska <3.]

    Wish

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ah, bycie prefektem daje tak wiele możliwości. Mając taką władzę, można przecież bez żadnego powodu wlepiać szlabany i nikt nie będzie miał prawa podważyć twojej racji, bo przecież to obowiązek, by 'wyplenić' każde niepożądane zachowanie. Przecież w tej szkole musi panować względny porządek i dyscyplina. Chociaż nie taką zasadą kierowała się A. Bardziej kierowała się zasadą, że widzenie tej złości, która oblewa twarz jej ofiary, daje taką wielką satysfakcję.
    Spacerowała korytarzami Hogwartu, kiedy zauważyła dziewczynę, której tyle razy wlepiała szlabany, kiedy zwykle miała wolny weekend lub gdy miała już plany. Mimowolnie uśmiechnęła się do niej złośliwie, patrząc na nią uważne tymi swoimi ciemnymi tęczówkami i stanęła przed Ash. Zilustrowała ją szybkim spojrzeniem, a jej brew drgnęła lekko do góry. Widząc miotłę na jej ramieniu, złapała ją i zdjęła z niej.
    -Czyżbyś nie wiedziała, że to niebezpieczne chodzić z miotłą po szkole? Możesz komuś przez przypadek wbić ją w oko i co wtedy? Tragedia i długie leżenie w szpitalnym skrzydle. Nie ładnie. Coś mi się widzi, że tak naganne zachowanie będziesz musiała przesiedzieć wolny dzień z wlepionym szlabanem, czyszcząc toalety w Łazience Jęczącej Marty.-uśmiechnęła się złośliwie.

    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Ok ;) Z góry wybacz za to poniżej. ]

    Lavi wybrał się na spacer, jako, że dzisiaj Hogsmeade było tłoczone, a on chciał wypocząć w spokoju na łonie chłodnej, ale nadal ładnej natury. Nie spodziewał się, że zastanie kogokolwiek na swojej bezgwiezdnej drodze i zdziwił się okropnie, gdy ujrzał gdzieś w oddali majaczącą małą, czarną sylwetkę. Jeszcze mocniej zacisnął papierosa w ustach, gdy jego głowa zaczęła katować się najróżniejszymi opcjami. Czyżby jakiegoś wstrętnego złodziejaszka przyłapał na gorącym uczynku?
    Poszukał różdżki, ale znaleźć jej nie mógł, gdy dłoń ciągle zaciskała się na pustce tudzież części garderoby. Domyślił się więc, że najzwyczajniej w świecie nie zabrał jej ze szafki nocnej, co często mu się zdarzało.
    Mimo, że zdrowy rozsądek podpowiadał, aby tam nie szedł, bo napyta sobie biedy, uczucie wysłało całkowicie inne sygnały. Czując dreszczyk emocji – mieszaninę strachu i radości - poszedł w tamtą stronę, a rozochocone serce nadawało tylko jego marszowi miłego rytmu.
    Im bardziej się zbliżał, tym kontury zakapturzonej sylwetki wyostrzały się coraz bardziej i zaczął nabierać podejrzeń, że jego "ofiara" będzie damą, przynajmniej o tym świadczyła smukła sylwetka.
    Zatrzymał się raptownie, gdy był już krok od swojego celu, bo nieznana istota zniknęła wśród uschniętych liści i konarów drzew. Podniósł dłonie w poddańczym geście, gdy usłyszał wrogie syknięcie i różdżkę wycelowaną w jego stronę.
    — No już dobrze — pocieszał głosem pełnym szczęśliwości - nie zamierzam wyrządzić ci żadnej krzywdy — dodał jeszcze.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak dawno jego oczy nie oglądały rudowłosej kuzynki, że musiał na chwilę porachować swoim umyślnie, ażeby sobie uświadomić skład u diabła panna ta znała jego imię, a on skąd znał ten zlękniony głos
    Ostatni raz widział się z nią rok temu na rodzinnych świętach, od tego czasu w domu rodzinnym nie bywał wcale, bo od paru miesiące z głową swojej rodziny nie chciał mieć nic wspólnego i jako wyraz swojego buntu przeciwko przekonań starego, wyniósł się z domu, odpuścił kilka miesięcy szkoły, aby zaczął życie na własny rachunek, co oczywiście spotkało się z licznym sprzeciwem.
    — Oi, Aislinn, gdzieś ty się zapuściła, co? — zapytał, wzdychając ciężko. Zadawał sobie doskonale sprawę, że każdy w jego rodzinnie, poniekąd lubował się w sportach ekstremalnych, ale nie spodziewał się tego po uroczej Aislinn, która była wyraźnie zagubiona i wystraszona.
    Podszedł do niej bliżej, przyglądając się jej twarz, na której widniało kilka zadrapań od niekulturalnych gałęzi. Wypuścił peta ręki, przydeptał ciężkim butem i obiją ramieniem jej roztrzęsione ciało.
    — Przecież wiesz, że gdyby nawet nie chciał, nie miałby serca cię tutaj zostawić — odparł, kierując się w stronę, którą przyszedł.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  7. [Pasuje. I chociaż podrzuciłaś pomysł, byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś również jakoś to zaczęła, o ile tylko nie sprawi Ci to kłopotu. :D]

    OdpowiedzUsuń
  8. Akira uchodził za człowieka naprawdę mało zintegrowanego. Rzadko kiedy można było go uświadczyć na jakichś imprezach i tak dalej: nie brał udziału w ogólnej radości z okazji kolejnego zwycięstwa małej społeczności Krukonów w jakiejś tam dziedzinie, a już na pewno nie w wielkich popijawach na okoliczność zwycięstwa odniesionym w meczu quidditcha. To znaczy, ogólnie w popijawach brał udział, ostatnio nawet częściej, ale na tej nie miał okazji być. Może trochę dlatego, że kiedy cały zamek siedział na boisku, on miał kupę innych rzeczy do roboty. W końcu obniżona czujność wszystkich tu mieszkających nie trafiała się przecież aż tak często. A przynajmniej nie tak często, jak on by sobie tego życzył.
    Wychodził właśnie z Pokoju Wspólnego, by dotrzeć do swojego dormitorium i wreszcie zakopać się w pościeli i zapomnieć o wszystkim przynajmniej do rana, kiedy to wpadła na niego ta Krukonka.
    Właściwie był jedną z nielicznych osób, które znał z imienia i nazwiska, ale za to nigdy nie miał możliwości z nią rozmawiać. Cóż, jakoś specjalnie o to nie zabiegał i prawdę mówiąc, w ogóle nie zaprzątał sobie tym głowy, ale słysząc niewyraźny bełkot bramkarki uśmiechnął się z politowaniem. Spojrzał na jej rękę, w której dzierżyła tę butelkę whisky i zupełnie odruchowo jego palce zacisnęły się wokół niej, wyjmując ją z niezbyt pewnego uścisku jej dłoni.
    - Napiję się, oczywiście, że się napiję. – stwierdził lekko i upił łyk z flaszki, krzywiąc się odrobinę – No, to poświętowaliśmy jak te małpy z Griffindoru… - zawiesił na moment głos, jakby chciał coś jeszcze dodać, po czym jednak zrezygnował i naturalnie tylko dla bezpieczeństwa Aisilin opróżnił ją do końca przy okazji odstawiając butelkę na jeden z tych niskich regałów tradycyjnie wyłożony książkami, jak prawie wszystkie meble w domu Roweny Ravenclaw.
    Chwilę patrzył na nią bez słowa, zastanawiając się, co też właściwie powinien zrobić. Jakoś specjalnie nie miał ochoty wdychać tej chmury alkoholowego powietrza, która taczała dziewczynę, a opcji, że pomoże się jej dostać do żeńskiego dormitorium wcale nie rozważał.
    Usiadł więc zwyczajnie na fotelu, zakładając nogę na nogę.
    - A gdzie reszta twojego towarzystwa?

    [Witam.]

    OdpowiedzUsuń
  9. — Oj tam, nie kracz, bo wykraczesz — mruknął tylko, wzruszając ramionami. — Przez tyle lat im nic nie było, to i teraz przeżyję — dodał, choć wiedział, że panna Yaxley naprawdę martwiła się o jego stan zdrowia, ale on zawsze te uwagi puszczał mimo uszu.— Zobaczysz, przeżyję was wszystkich i jeszcze w udziale przypadnie mi czyszczenie waszych nagrobków.
    Przecież i matka, i ojciec, i nawet teraz ona go przed tym przestrzegali, a on nadal swoje. Nie miał ani zamiaru, ani ochoty rzucać papierosów w imię dobrego rozsądku, zwłaszcza, że Stark rzadko kiedy używał do oceny sytuacji szarych komórek, których nie chciał nadwyrężać.
    Wiedział jednak, że jego kuzynka była całkowitym przeciwieństwem i na pewno nie zrobiłaby nic sprzecznego z rodzinnymi zasadami, własnym indeksem moralności, czy też coś, co wykraczało po za słowo "bezpieczeństwo".
    — Niechcący? — Uniósł brew. Nie mógł w uwierzyć. — Był tego jakiś konkretny powód, prawda? — zapytał, umierzwiając niedbałym ruchem ręki jej rudą czuprynę. Lubił jej awangardowy porządek na głowie i żałował, że od wilgoci wszystko niszczało.
    Zdawał sobie z jej fobii, ale nigdy na głos o tym nikomu nie powiedział, z szacunku i grzeczności do niej, bo jakby chciała to by przecież sama by się przyznała, a Asillin przeciwieństwie do niego zawsze miała głowę na karku. Aż dziwił się okropnie, jak kto się stało, że kilka lat temu Tiara orzekła Revanclaw, zwłaszcza, że na egzaminy zawsze przygotowywał się dzień przed albo, jak miał ochotę, kilka dni przed i zawsze z wynikami tylko w jego mniemaniu wybitnymi.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ O, można wątek? :) Może ucieknie jej szczur, a Emma się go przestraszy? Albo może masz jakiś lepszy pomysł? ]

    OdpowiedzUsuń
  11. Po obiedzie Emma wybrała się na krótki spacerek po korytarzach. Przechadzała się powoli, zaglądała w okna, gdzie słońce powoli chciało chylić się ku zachodowi. Tak, dni były teraz naprawdę krótkie, gdy wracała po lekcjach do dormitorium, było już niemalże ciemno. Można było dostać jesiennej chandry. Panienka Ames zasiadała zawsze przy kominku z kubkiem gorącej czekolady i jakąś ciekawą książką. Najlepsze zajęcie na kapryśną jesienną pluchę.
    Szła tak, całkowicie zamyślona, patrząc raz w okna, a raz pod nogi. Nagle dostrzegła coś dużego, białego, z niebieskimi oczami, które na nią łypały. Dziewczyna zamarła. To szczur! Wystraszyła się nie na żarty, ale nie krzyczała. Bez zastanowienia wskoczyła na parapet, podciągnęła nogi i co jakiś czas rzucała zwierzęciu ukradkowe spojrzenia.
    [Proszę :)]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jeśli masz ochotę to śmiało zaczynaj :3.]

    OdpowiedzUsuń
  13. — Dobrze, nie będzie żadnych kamieni, ale proszę, nie krzycz na mnie — mruknął cicho, nie spodziewając się zupełnie, że tymi słowami może tak ją rozłościć. Jeszcze mocniej ją przytulił do siebie, zauważając, że nadal nerwowo się rozglądała.
    — Nasi ojczulkowie są starej daty i trzeba im wybaczyć - odparł tylko wymownie, zdając sobie sprawy, że juz pewnie został wykreślony i z drzewa rodzinnego i z testamentu, ale nie dbał o to. Nie miał zamiaru żyć tak jak stary Stark mu podyktuje, choć dobrze wiedział, że żyjąc z głową w chmurach też wiele nie zyska, ale przyrzekł sobie, że po dwudzieste weźmie się za siebie solidnie. Wiedział także, że ojciec dziewczyny, jako zagorzały poplecznik czystości krwi, nie będzie szczędził epitetów, ale nie miał zamiaru wypytywać o konkrety, bo jak sam twierdził, każdy ma swoje zdanie na ten temat i nie trzeba się z nimi zgadzać. — A ty, droga kuzynko, co o tym myślisz? — zaciekawił się.
    Zawsze chętnie słuchał Aislinn, choć niekoniecznie z jej mowy wyciągał jakieś wnioski, ale zawsze brał pod uwagę, jako potencjalny środek pomocy w potrzebie.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  14. Oczywiście Akira uwielbiał być w centrum uwagi, więc sporo na ten temat wiedział. Przeważnie jednak od ciągłego bycia gwiazdą wolał co jakiś czas wystąpić z czymś nieprawdopodobnie spektakularnym, przez resztę czasu po prostu stojąc w boku i przygotowując sobie teren do kolejnego wielkiego rozbłysku jego wspaniałości.
    ”Zadufany w sobie dupek” – wypowiedziany przez dziewczynę nie bardzo zbił go z tropu. Uśmiechnął się tylko do niej jeszcze szerzej: tak, ta opinia była dość częsta, żeby nie powiedzieć, że powszechna, ale nie bardzo się tym przejmował. Naprawdę, miał za dużo spraw na głowie, żeby zamartwiać się tym, co myślą na jego temat inni, Szczególnie, że nie miało to w ogóle żadnego, nawet najmniejszego znaczenia.
    Również zmarszczył brwi, słysząc o notesie.
    - O czym ty…- zaczął, z początku nie kojarząc w ogóle faktów. Ale potem w mig mu się wszystko przypomniało. Aż za dobrze. Pewnie gdyby nikt na niego nie patrzył, to zerwałby się fotela jak oparzony i natychmiast poleciałby po ten notes, nawet gdyby miał teraz zanurkować w Jeziorze. Ale przecież nie mógł dać po sobie niczego poznać, szczególnie po tym, kiedy dziewczyna z taką swobodą wyznała: „nie sprawdzałam go zaklęciami”. Boże, ona w ogóle miała taki plan! – przeraził się i odchrząknął wymijająco, szukając jakiegoś interesującego punktu ponad jej głową by skupić na nim wzrok.
    - Jest mi potrzebny. – odparł chłodno – Nawet więcej, potrzebuję go właśnie teraz. – stwierdził jak najbardziej obojętnym tonem. To znaczy tak obojętnym, na jaki potrafił się zdobyć, ale aktorem był całkiem niezłym, a dziewczyna taka pijana, że chyba niczego się nie domyślała.
    - Wiesz…- powiedział wstając – Może zaprowadzę cię do dormitorium, a tymi oddasz moją zgubę…. – zaproponował tonem nie znoszącym sprzeciwu i spojrzał na nią wyczekująco.

    OdpowiedzUsuń
  15. - Przestraszyłam się...- powiedziała cicho i spuściła nogi z parapetu, by po chwili z niego zeskoczyć. Podeszła bliżej do dziewczyny.- Właściwie masz rację. Na pewno nic by mi nie zrobił.- uśmiechnęła się delikatnie.- Chyba naczytałam się za dużo książek.- powoli wzruszyła ramionami.- Jak tak teraz siedzi, to nawet wygląda dość sympatycznie. W każdym razie... ma niezwykłe oczy.- roześmiała się. Ona sama miała mieć kotka. No tak, jeszcze nie była szczęśliwą posiadaczką, ale niedługo nią będzie.- Ja jeszcze nie mam żadnego zwierzątka.- przyznała.

    OdpowiedzUsuń
  16. - Nie zaszkodzi mi spróbować.- uśmiechnęła się lekko i powoli wyciągnęła dłoń. Dotknęła białego futerka zwierzęcia.- Masz rację, całkiem miły z niego pupilek.- zażartowała.- Tak w ogóle, mam na imię Emma.- przedstawiła się. Może właśnie pokonała jeden ze swoich lęków? No tak, gorsi byli dla niej pijani ludzie, bo swoje już przeszła. Nie lubiła też ciemności, ale były przecież gorsze rzeczy.- Miło mi poznać ciebie i twojego towarzysza.- dodała, uśmiechając się przyjaźnie do dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zagryzł nerwowo wargi, uśmiech spełzł mu z twarzy błyskawicznie.
    - Będę lazł z tobą do damskiego, bo masz coś, co należy do mnie, a ja chcę to odzyskać. – stwierdził twardo, kompletnie nie przyjmując do wiadomości jej słow. Nie miał najmniejszego zamiaru jej odpuszczać, choćby nie wiem, co tam sobie bełkotała pod nosem.
    - I nie, nie pogadamy o tym jutro. Możemy pogadać o tym ewentualnie teraz, jeśli w ogóle jest coś do gadania w tym temacie. – ciągnął dalej i podszedł do niej bliżej, patrząc na nią z góry chcąc wybitnie jej dać do zrozumienia, kto tu jest na straconej pozycji.
    Brwi zawędrowały mu prawie na czubek głowy, kiedy usłyszał, że w życiu nic nie jest za darmo. Że niby co?!
    - Wiesz, pewnie gdybym był w lepszym humorze, to kazałbym ci powtórzyć to ostatnie, żebyś miała szansę naprawienia tej sytuacji. Ale na twoje nieszczęście nie jestem. A teraz z łaski swojej zaprowadź mnie do swojej sypialni i oddaj mi notes. MÓJ NOTES. Natychmiast. – zażądał po chwili, nie robiąc nawet przerw na oddechy w tym całym krótkim monologu.

    OdpowiedzUsuń

  18. Tak się akurat szczęśliwe złożyło, że Akira potrafił te zabezpieczenia obejść. Tak skomplikowane zaklęcia zwykle miały bardzo proste rozwiązania, ale przecież na to wpadł przypadkowo i choć uważał to za jedno ze swoich największych odkryć, nie korzystał zbyt często z możliwości odwiedzania damskich dormitoriów. Chyba, że od czasu do czasu wpadał do jakiejś znajomej z wizytą.
    - A więc droga pani Yaxley… - zaczął nad wyraz ironicznym tonem, zachodząc jej drogę – Czy byłaby pani tak miła i W TEJ CHWILI oddała mi mój notes, który przypadkiem trzyma pani w swoim dormitorium? Byłbym niezmiernie rad z tego powodu, także pozostaje mi ufać w pani dobroć, a nader wszystko łaskę i cierpliwie czekać chwili, w której zdecyduje się pani na zwrot tejże jak bardzo cennej dla mnie rzeczy. – na koniec nawet się dwornie skłonił, ani na chwile nie spuszczając z niej wzroku i przy okazji blokując przejście.
    - To jak? Załatwimy to po dobroci, czy mam się uciekać do jakichś mniej wyrafinowanych metod? – spytał z uroczym uśmiechem – Szkoda byłoby twojej jakże ładnej twarzyczki. I w sumie innych części ciała też. – tu zlustrował ją od góry do dołu, ciągle krzywiąc kąciki w złośliwy sposób.

    OdpowiedzUsuń
  19. Westchnął głęboko na jej słowa, bo zdecydowanie nie spodobało mu się to porównanie, ale nie powiedział nic, ignorując. Nigdy nie rozwodził się na tym, co by było gdyby... Uważał wszak, że gdybanie było nie na miejscu, zważywszy fakt, że nikt rodziny sobie nie wybierał.
    - Po tej jakże krótkiej przerwie, pozwól, że zapytam raz jeszcze: dlaczego zapuściłaś się tak daleko od zamku? - zapytał, bo nie chciał się zbyć, wiedząc, że na pewno coś musiało jego kuzynkę wyprowadzić z równowagi, bo jeśli chodziło w tej rodzinie o lekkomyślność, to on nią grzeszył, a nie ona czy jakiekolwiek jej rodzeństwo i obydwoje o tym doskonale wiedzieli.
    - Wiem, wiem, że jestem na bakier, ale trochę cię znam, moja droga, i wiem, że rzadko robisz cokolwiek pod wpływem emocji. Jeśli nie chcesz to nie mów, ale nie wymiguj się zmianą tematu, proszę - powiedział, najprawdopodobniej najdłuższą kwestią do niej w swoim życiu.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  20. Był w lekkim szoku, bo perspektywa małżeństwa w tak młodym wieku przerażała go tak bardzo jak ją, a może i jeszcze bardziej? Tuż to była czysta głupota! Nie rozumiał tego, tak bardzo nie rozumiał, jak można aranżować jej małżeństwo, w tych czach, w których żyją. Na pewno ten mężczyzna nie da jej szczęścia, zważywszy na fakt, że pewnie będzie tak samo gburowaty i posępny jak pan Yaxley, a może i nawet starej daty?
    Sam, jako romantyk, był zdania, że pierwsze musi przyjść miłość, a dopiero rzeczy inne, dla niego o wiele mniej istotne. Miał więc nadzieje, że jego ukochanej kuzynce rodzina nie postawi tylko takiej czarnej przyszłości.
    Przytulił dziewczynę mocno do siebie.
    - William cię uwielbia, zobaczysz, jakoś przegada twojemu ojcu do rozsądku, jak sam ochłonie – pocieszał, klepiąc ją delikatnie, pokrzepiająco po plecach. - Przecież nie mogą cię wydać za mąż za jakieś bogacza, któregoś nawet na oczy nie widziała. Straszą tylko, chcą abyś się ustatkowała. Będzie dobrze. Musi.
    Lavi jednak sam w to do końca nie wierzył, zważywszy na fakt, że jak i jej brat, jak i ojciec, byli tak samo surowi i zakochani w rodzinnych zasadach, ale z natury wierzył w szczęśliwe zakończenie.
    Pocieszenie jednak nijak mu wyszło, bo niestety Stark nie był dobrym kłamcą.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  21. — Po prostu czasem chciałby uwierzyć we własne słowa — mruknął, ale dziewczyna miała rację. Zresztą oprócz tej układnej i dobrej panny, w serduszku miała także inne zaszczyty - bunt, bo wierzył, że buntować się umiała, choć trzymał kciuki, aby to nie skończyło się podobnie jak w jego przypadku.
    Miała rację. Nie powinni ciągnąć tego tematu, bo ich języki i tak niczego nie zmienią, tylko się zmęczą niepotrzebnie.
    — Zapraszam w takim razie do mnie, no, chyba, że wolisz, abym cię zabrał do jakiegoś miejsca okrytego złą sławą, co? — zapytał rozpromieniając się nagle.
    Choć jakby nawet powiedziała, że chce i tak by ją nie zaprowadził. Nie chciał czynić z niej wyrzutka rodziny jakim on sam był, a czuł w kościach, że doszłoby do ucha jej ojca, że jego dziewczynka zapuszcza się po takich miejscach, do których porządne panny z dobrych domów chodzić nie powinny.
    Ujął jej dłoń i pociągnął w stronę lewą.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  22. -Ale można zostawiać swoje miotły w szatni, prawda? Nie wiesz o tym? O, biedactwo, niedoinformowani Cię?-spojrzała na nią, cmokając cicho.-To cię o tym poinformowałam, dodatkowo czeka cię kara za odzywki do prefekta. Bardzo uraził mnie twój ton głosy.
    Syknęła głośno i spojrzała z nienawiścią na dziewczynę, kiedy rozdarła jej spódnicę. Miała już wyciągać różdżkę i rzucić w nią jakimś zaklęciem, ale w porę się opanowała i pomyślała trzy razy nad swoimi czynami.
    Uśmiechnęła się do niej słodko i wyciągnęła tą różdżkę, ale nie miała zamiaru ją krzywdzić fizycznie.
    -Reparo.-mruknęła, a jej spódnica niemal natychmiast wróciła do poprzedniego stanu.
    Wyciągnęła swój kajecik i zanotowała w nim krótką notkę, uśmiechając się złośliwie.
    -Niszczenie cudzego mienia, bezczelne zachowanie wobec prefekta, a także noszenie miotły przy sobie, co grozi uszczerbkiem na zdrowiu osoby trzeciej.-mruknęła pod nosem, wyrwała kartkę i podała ją rudej.
    -Gabinet woźnego, godzina 18:00. Gratuluję spieprzonego weekendu.-uśmiechnęła się słodko.

    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie miał nic przeciwko, aby Yaxleyówna "skakała mu po głowie", a nawet wręcz przeciwnie, zwłaszcza, że kuzyneczka miała tak filigranową posturę, że prawie nie czuł jej na swoich plecach.
    — Powiedzmy, że ujęłaś mnie za serce i spełnię twoją zachciankę — odparł, bo właściwie miał głęboką ochotę na coś mocniejszego (zwłaszcza po rewelacjach jakie mu zafundowała), a niestety jego domowy barek nie był zapatrzony w nic, co by spełniło jego zachciankę. Nie wspominając już o bałaganie, który zdecydowanie zostałby wzięty pod cięty język Aislinn i zawstydziłby go okropnie.
    — I jakby Alistair za bardzo cię skarcił za nocną nieobecność, powołaj się na moją osobę — dodał jeszcze, bo mimo wszystko, lepiej, aby się przyznała, że była ze Starkiem, a nie aby oni wszyscy myśleli, że włóczyła się z kimś dla nich zupełnie nieznanym.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  24. [Fantastyczny wątek! ;D Zaczynam! xDD]

    Sobota. To był ten dzień, który Leander kochał najbardziej. Nie tylko dlatego, że nie było lekcji i mógł zazwyczaj spać dłużej, ale też dlatego, że co jakiś czas, tak jak dzisiaj, miał miejsce mecz quidditcha. Slytherin kontra Ravenclaw. Cudownie. Musieli wygrać, nie było innej opcji.
    Cała jego drużyna odpowiednio wcześnie zebrała się w szatni, by przebrać się, obgadać taktykę i przedyskutować całe działanie. W końcu byli gotowi, więc w jednej chwili wyszli na boisko, a z drugiej strony to samo uczynili Krukoni. Emocje które temu towarzyszyły były nieporównywalne z niczym innym!
    Dosiedli mioteł i rozpoczęła się fantastyczna gra.
    W drużynie Ravenclawu, na pozycji obrońcy grała Aislinn Yaxley, która nienawidziła Leandra w sumie chyba bez większego powodu. Tak czy siak on uwielbiał jej przeszkadzać i doprowadzać ją do szałów, zwłaszcza w czasie meczu.
    Mknął właśnie na swojej Błyskawicy w kierunku pętli Krukonów, zaciskając palce na drewnianej pałce, obserwując uważnie tłuczki. Z cwaniackim uśmiechem dostrzegł Aislinn i podleciał do niej na tyle blisko, by mogła go usłyszeć.
    -Coś dzisiaj w formie nie jesteś, Maleńka! - krzyknął na całe gardło, rozpoczynając swoją misję "prowokacja".
    Fantastycznie bawił się, kiedy mógł ją podenerwować, bo na serio świetnie wyglądała, kiedy się wkurzała. Była niziutka, ale temperament miała ognisty, więc można by rzec, że trafiła kosa na kamień. Leander także miał charakterek taki, że o ludzie, klękajcie narody, a że trafił na równą sobie, to właśnie tak się lubili, jak lubili.

    OdpowiedzUsuń
  25. [Tak, pasowałoby ^^ Ja i tak bym nic lepszego nie wymyśliła.xD]

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  26. [Mogą być przyjaciółkami, właśnie takimi od serca, żeby wszystkie żale i inne rzeczy sobie mówić, sekrety i takie tam ^^ będą się dogadywać na pewno ^^ zaczęłabyś ? :) ]

    OdpowiedzUsuń
  27. [Dzięki wielkie. :D]

    Było ciemno, mglisto i wietrznie. Idealna pogoda, żeby kogoś postraszyć, nawet w bardzo prymitywny sposób. Malcolm, znany z takich akcji, nie mógł sobie tego odpuścić. Wyszperał z kufra idealną kopię maski z "Friday the 13th" i założył na siebie jakieś stare, powycierane ubrania, żeby wyglądać bardziej realistycznie. Nie miał jakiegoś konkretnego planu, toteż zamierzał kierować się zasadą, kto pierwszy, ten lepszy i zaatakować spontanicznie, zależnie od sytuacji w jakiej zastania potencjalnego "pierwszego".
    Wszyscy jednak gdzieś się pochowali, prawdopodobnie większość siedziała w swoich dormitoriach, bo było już dosyć późno. Korytarze od siódmego do trzeciego piętra świeciły pustkami i przez krótki moment Gryfon zastanawiał się, czy sam nie wpakował się w jakiś żart, który tu dla niego przyszykowano.
    A potem usłyszał jakiś chrzęst, trzaśnięcie drzwi, śmiech i jęk niemalże jednocześnie. Dźwięki te dobiegały od strony Izby Pamięci, do której to udał się spokojnym krokiem. Gdyby Malcolm oglądał podobną scenę w jakimś horrorze, pewnie teraz krzyczałby coś w stylu: "Oh man, what are you doin'? You're gonna die!" i wściekałby się, że główny bohater jest takim idiotą. Może to i prawda, ale tym razem ten nie zginął. Za to prawie kogoś zabił gwałtownym otworzeniem drzwi.
    - Sorry, nie chciałem - powiedział do postaci skulonej na podłodze i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Odpalił ją zaklęciem "Lumos", choć przez chwilę miał wrażenie, że i to mu nie wyjdzie, po czym oświetlił nią pomieszczenie.
    Dopiero teraz zauważył, że dziewczyna siedząca na podłodze to ta cała Yaxley z uprzedzeniami do czarnoskórych.
    - Co tu robisz, odprawiasz jakieś rytuały? A może odkrywasz nowe zaklęcie, które pozwoli ci pozbyć się gorszej rasy? - spytał, patrząc na dziewczynę zza maski Jasona Voorheesa.

    OdpowiedzUsuń
  28. [No to, hmmm...Może spotkają się w Łazience Jęczącej Marty albo w Pokoju Życzeń? Albo jakimś sposobem w Zakazanym Lesie? xd Albo w bibliotece? ^^]

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  29. Ojejku, oni by się dogadali, serio. Wish też taki depresyjny był. No bo patrz - też się z tłumu wyróżniać nie lubił, ba, on nawet nie bardzo dopuszczał do siebie taką myśl, że swoim jestestwem byłby w stanie zwrócić na siebie czyjąkolwiek uwagę. Bo nie. Bo on to on, się do tego nie nadaje.
    A to, że niektórzy mają taki życiowy cel i priorytet, żeby się nad kimś poznęcać, to też z własnego doświadczenia już znał. Z tym, że jego Ślizgoni gnębili jeśli już. No i z tym, że on im raczej na te głupie uwagi nie odpowiadał tylko kulturalnie ich ignorował. A że raz na zielarstwie w jednego rzucił doniczką to szczegół, który w sumie możemy pominąć.
    Niemniej wszystko to niejako uczuliło go na takie postawy u innych. Owszem, mógłby przejść obojętnie od debili ze swojego własnego domu, którzy akurat sobie wybrali nową ofiarę.
    Chociaż to trochę dziwne, żeby Gryfoni kogoś dręczyli. Wszystko jednak dobitnie wskazywało na to, że pojęcie Wisha o swoich kolegach z domu było lekko... fałszywe. No nie podejrzewałby ich o to, ale gdy tak patrzył na te parszywe mordki, zwłaszcza jedną z nich, to w sumie...
    - Ej, Murray - rzucił dość nonszalanckim tonem, wyłaniając się zza rogu i podchodzą bliżej tej ich grupki, pośród której stała Krukonka. - Zapomniałeś już, jak ci na drugim roku dorobili ślimacze rogi? Bo wiesz, jakbyś zapomniał, to w razie czego mogę ci przypomnieć...
    Nie, on nikomu nie groził. On tylko delikatnie sugerował, a że tego delikwenta już znał, to wiedział, że on mocny w słowach, ale w czynach to już nie.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Pasuje mi, jak najbardziej <33]

    Sky

    OdpowiedzUsuń
  31. Tilly, blondynka, puchonka siedząca w swoim pokoju, nawet nie pomyślałaby o czymś takim jak bunt. Gdzie tam. Ona!? Ta grzeczna poukładana dziewczyna, co to w ogień poszłaby za rodzicami. Przenigdy! Z jej ust nie wyszłoby coś takiego jak "nie". Zbyt potulna, za mocno przypominająca baranka, który nawet idąc na rzeź nie starałby się tego uniknąć. Jak również daleko jej było do bycia tak entuzjastyczną osobą, jak jej przyjaciółka leżąca na łóżku. Tilly obserwowała jak włosy rudej zmieniają barwy, przez co mogła śmiało stwierdzić jakie emocje miotają dziewczyną.
    Nastawiła się do wysłuchania żali, i była wielce zaskoczona tym co usłyszała. Pierwszy raz zabrakło jej słów do odpowiedzi. Wiadomo, że rodzice chcą jak najlepiej dla swych dzieci, ale coś takiego. Śmiała była twierdzić, że ona nie sprzeciwiłaby się ojcu, ale nie była taka jak Aislinn.
    -Twój ojciec musiał... Boże Aislinn nie mam pojęcia co wstąpiło w Twojego ojca... zawsze był nieco egocentryczny, ale żeby w tych czasach wymyślić coś takiego jak aranżowane małżeństwo. - blondynka pokręciła głową z dezaprobatą i usiadła obok rudej głaszcząc ją po włosach. - Musisz porządnie z nim porozmawiać, wytłumaczyć jakie to czasy, żeby zrozumiał, że jesteś na tyle dorosła by sama móc sobie wybierać partnera. -uśmiechnęła się pogodnie w jej stronę. Miała nadzieję, że coś takiego pomoże.

    OdpowiedzUsuń
  32. Takie z dupy za przeproszeniem wzięte uprzedzenia zawsze były czymś, czego Wish nie mógł ogarnąć, żeby nie wiadomo jak chciał.
    Dobra, to, że jego się czepiali, bo był od mugoli, bo się na magii znał przed Hogwartem jak byk na gwiazdach, bo był najzwyczajniej w świecie szlamą, to wszystko mógł zrozumieć. Ewidentnie wciąż do nich nie pasował, a że niektórym ludziom potrzeba naprawdę niewiele, żeby się do kogoś przyczepić, to był w stanie przełknąć.
    Do szlachetnych to on się nie zaliczał. Nie był obrońcą biednych i pokrzywdzonych, Czerwonym Krzyżem ani Caritasem tym bardziej, a już na pewno daleko mu było do typowego altruisty. A jednak. Bo co ona niby była winna, że miała za ojca tego, kogo miała? No owszem, Wish usłyszał większą część ich "rozmowy" i potrafił wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski. Główny wniosek był taki, że właściwie to to Ślizgońskie dziewczę niczym nie zawiniło, no może oprócz tego, że było Ślizgońskie.
    W tej chwili przemknęło mu przez myśl, że przecież miał się trzymać od Ślizgonów z daleka. Niezależnie od płci i wieku, bo lepiej zapobiegać niż potem mieć z nimi do czynienia.
    A tu proszę ja państwa, co za zrządzenie losu przekorne.
    Nie spodziewał się, że dziewczyna zdobędzie się na takie słowo jak nawet to zwykłe dzięki. Dobra, chłopie, nie wszyscy muszą być tacy źli.
    - Co ty im się tak dajesz? - zapytał zdziwiony, jakby ignorując to, co dziewczyna powiedziała. - Przecież to tylko banda idiotów, którzy więcej mówią niż robią.

    OdpowiedzUsuń
  33. Tilly może na początku okazałaby to, że poczuła się zraniona, ale z pewnością wszystko by zrozumiała. Jak przystało na prawdziwą przyjaciółkę, a nie zwykłą znajomą. Czasami i tak się zdarzało, że ludzie, którzy ją poznają, tak bliżej zaraz czują się zobowiązani by się nią opiekować. Nie wiedzieć dlaczego, bo przecież Tilly radziła sobie w życiu.
    -Oj... nie tym razem to ja... - zagryzła wargę, przecież nie będzie jej rozkazywać. - Pogadać z Twoim tatą, nie chcę byś była smutna... albo... albo zrobi się coś, żeby ten chłopak nie chciał się żenić.. - zrobiłaby wszystko tylko, żeby Aislinn była szczęśliwa.
    Przytaknęła, tak doskonale "znała" jej siostrę z wszystkich opowieści o życiu w domu. Już samo jej imię czy wspomnienie przyprawiało ją o dreszcze, jak można się tak zachowywać... tylko dla pieniędzy brać ślub. Toż to niedorzeczne. Uniosła głowę.
    -Uhm... jak zawsze P., jednak eliksiry mnie wnerwiają. - westchnęła ciężko. - Profesor się na mnie uwziął i każdy mój esej ocenia na O albo N. - w jej oczach pojawiły się niemalże łzy.

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie uważała się za jakiegoś tam geniusza, ale ucieszyła się tym uznaniem przyjaciółki. Lubiła być potrzebna. Pokręciła głową zawstydzona jej pochwałami.
    -Jestem pewna, że trafiłam do dobrego domu. - odwzajemniła uśmiech.
    Zerknęła na tabliczkę czekolady, od razu jej humor się poprawił. Czego to ona nie wiedziała o pannie Wright, doskonale zdawała sobie sprawę, że czekolada zawsze ją pocieszy, nawet bardziej niż słowa. Ułamała kawałek i od razu wsunęła do ust zadowolona przymknęła powieki, gdy czekoladka roztapiała się na jej języku. W tym samym czasie uważnie słuchała co do powiedzenia ma dziewczyna. Zawsze dbała o to co jej radzi. Aislinn zawsze miała łeb na karku i jej pomagała w najgorszych chwilach.
    -Zgadzam się z Tobą. - uśmiechnęła się, tym razem pogodnie. - Profesor Lemon kazał mi chodzić na korki... pójdę raz może dwa i dowiem się dlaczego dostaję takie kiepskie oceny.

    OdpowiedzUsuń
  35. Co do czekolady były tego samego zdania, Tilly również nie śmiałaby pogryźć kostki, przecież wtedy nie czuć tego osobliwego smaku każdego rodzaju czekolady, mlecznej, białej czy też gorzkiej z nadzieniem czy bez niego. Tilly zerknęła na kota i szczura, to chyba były pierwsze zwierzęta, które były wrogami a mimo to potrafiły się dogadać, podobnie jak panna Wright i Yaxley, całkowicie różne, aczkolwiek potrafią się porozumieć. Przytaknęła przyjaciółce.
    -Ja mam takie samo wrażenie plus to, że gapi się niemiłosiernie długo w plecy i czasami aż dostaje ciarek. - aż się wzdrygnęła. - Niekiedy wydaje mi się jakby chciał mi coś zrobić.. nie wiem, wrzucić do kotła ugotować i zjeść. - roześmiała się. Taki widok byłby po prostu komiczny choć po nim mogłaby się tego spodziewać.
    -Z większości przedmiotów ja również, ale ten typek... on mnie przeraża i mnie nie lubi ja to wiem... on specjalnie chce mnie oblać... coś mu zrobiłam a nie wiem co...

    OdpowiedzUsuń
  36. Może i takie zachowanie było komiczne, Tilly na serio obawiała się swojego życia.Kto wie co może zrobić tak złośliwy człowiek jak ten profesor. Nigdy, przenigdy w swoim krótkim życiu nie spotkała kogoś takiego jak on. Przerażał ją, i cieszyła się, że nie jest sama.
    -On na prawdę zachowuje się jak dementor... albo jakiś więzień azkabanu, który ma ochotę Cie schrupać na śniadanie. Cokolwiek robisz, on to widzi i twierdzi, że robisz to źle.. - westchnęła żałośnie. - On mnie ciągle krytykuje, nawet jak poprawiam grzywkę. Dołujące. - pociągnęła nosem. - Mamy po prostu pecha jeżeli chodzi o tego profesora.

    OdpowiedzUsuń
  37. Otworzyła szeroko oczy widząc jak przyjaciółka zareagowała na jej słowa. Z pokorą przytakiwała jej, no bo miała rację.
    -Nie lubię go. - stwierdziła stanowczo, pierwszy raz pojawił się w jej życiu ktoś kogo nie trawiła i jawnie się do tego przyznała. -Oczywiście, że nie potrafiłabym się znęcać nad ludźmi!- zaperzyła się. -Nawet tak nie myśl.
    Pogłaskała Pana Grumpy'ego i spojrzała ze smutkiem na dziewczynę.
    -Cóż.. nie wygląda na to by chciał zostawić mnie w spokoju. - westchnęła. Jakby nic innego na tym świecie się nie liczyło. To, że dwie osoby się na nią uwzięły było przerażające. - Więc.. co się stało na meczu? - spytała,tak jakby czytała w jej myślach. Oczywiście Tilly nie potrafiła się przemóc, obawiała się oglądać przyjaciółkę na miotle.

    OdpowiedzUsuń
  38. - Miło cię poznać.- uśmiechnęła się przyjaźnie.- Myślałam o małym kotku. Takim całkowicie niegroźnym i przyjaznym. Nie chciałabym mieć wrednego kota.- oznajmiła całkiem poważnie. Czarownice zawsze kojarzyły się jej ze starymi pannami, które miały wredne kocury. Obiecała sobie, że za nic w świecie nie zostanie kimś takim.- Ale obiecuję, że dopilnuję, aby nasze zwierzątka żyły w przyjaźni.- zażartowała, marszcząc zabawnie nosek. Uwielbiała zwierzęta i nie pozwoliłaby, aby jakiemuś coś się stało.
    Emma

    OdpowiedzUsuń
  39. [Dzięki za zaczęcie x3]

    Quidditch. Jedyna rzecz, którą wielbi na tym świecie... Stop. Moment. To nie jedyna rzecz. Przecież jeszcze lubi wypić bourbona, ewentualnie szkocką, a potem "chulaj dusza, piekła nie ma". Cesare należał do beztroskich facetów, którym lata koło nosa co sobie ludzie o nim pomyślą. Najważniejsze, że ma fanów dzięki byciu ścigającym Srok z Montrose. Co tu dużo chcieć do szczęścia?
    W tym momencie szanowny pan profesor siedział w swoim gabinecie, grzebiąc w papierach, a następnie w końcu otworzył drzwi by mogła wejść jakże spokojna istotka imieniem Aislinn, której grzywka mieniła się różnymi barwami.
    Usiadł za biurkiem, dając nogi na blat mebla i krzyżując ramiona na piersi.
    - Masz jakieś dobre wytłumaczenie swojego występku, Tęczowa Laleczko? - spojrzał na nią jasnoniebieskimi oczami z nieznacznym uśmiechem na ustach.

    Cesare Caito

    OdpowiedzUsuń
  40. Widząc w jej oku błysk, miał wrażenie, że to błysk szaleństwo i zrozumiał, że pewnie Yaxleyowej brakowało nieco brawury, ciągle będąc po wolą ojca, siostry i braci.
    - Jej, przestańże pisać takie dziwne scenariusze - odparł tylko z uśmiechem, mając nadzieje, że nie przytrafi im się coś niepokojącego, coś co będzie wymagało nie tylko negocjacji a różdżki, bo swoją dawno porzucił i nawet nie zdawał sobie do końca sprawy, gdzie jest to jego biedactwo. Będzie musiał poszukać... kiedyś.
    - Idziemy do miejsca, który pod pewnym względem jest fantastyczne, moja droga kuzynko, ale proszę cię, nie wdawaj się w żadne słowne potyczki, bo naprawdę nie warto - wytłumaczył krótko ich sytuację, bo Aislinn chcąc (bądź nie chcąc) wyparzony języczek miała i potrafiła się nim znakomicie obsłużyć.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  41. Tak, opinii mogło mu być szkoda. O ile by się dowiedzieli i o ile wszechwspaniały Akira w ich wyobrażeniu mógł kiedykolwiek zrobić coś złego. Nadzieja ludzkości. Doskonały uczeń. Pewnie w przyszłości ktoś związany z polityką. I tak dalej, i tak dalej.
    - Ty chyba kompletnie nie wiesz, co gadasz. – stwierdził, wykrzywiając całą twarz w okropnym grymasie jakiegoś szyderstwa i pseudo zdziwienia – Nie będę z tobą w żaden sposób handlował. Ani szedł na żadne układy. Myślisz sobie, że co? Że jesteś młodsza, ze jesteś dziewczyną, to będę traktował cię ugodowo? – zaśmiał się krótko, nieszczerze – O, nie. Mylisz się sądząc, że mam choćby najmniejszą ochotę na patyczkowanie się z tobą.
    Zrobił kilka kroków naprzód, odruchowo zaciskając palce prawej dłoni na różdżce ukrytej pod szatą.
    - I to moja sprawa, dlaczego chcę mój notes. Więc jakim prawem, jak w ogóle śmiesz mnie pytać o takie rzeczy?
    Nie oczekiwał, że dziewczyna udzieli odpowiedzi na to pytanie.
    - Więc w tym momencie idziemy do twojej sypialni, ty oddajesz mi notatnik i obędzie się bez nieprzyjemności. – stwierdził cicho, bardzo cicho nie przestając świdrować jej spojrzeniem swoich czarnych oczu.

    OdpowiedzUsuń
  42. Atmosfera zrobiła się jakby gęstsza. Była trochę jak śmietanka do czarnej kawy, która po wymieszaniu wraz z nią zawsze robiła z niej białą. To chyba dobre porównanie, jeśli nawiązujemy do obecnej sytuacji. Poza tym noga dziewczyny nie wyglądała najlepiej. Do horroru, w którym Malcolm miał być głównym bohaterem-idiotą, pasowałaby jak ulał. Yaxley nieźle musiała się ciachnąć tą halabardą, żeby mimo założonego buta, aż tak bardzo się uszkodzić.
    - Nie znam się na zaklęciach, na polter-czymśtam - było widać, że wymówienie nieanglojęzycznego słowa sprawiłoby mu problemy tak czy inaczej - też nie. A mając ten pentagram na podłodze, możesz odprawić czarną mszę, o ile jej czarność cię nie odrzuca.
    Gryfon ściągnął maskę psychopaty i zawiesił ją sobie na szyi. Skrzydło szpitalne znajdowało się dwa piętra niżej, więc raczej nie było szans, żeby Krukonka poszła tam sama. I jakkolwiek przemądrzała by nie była, Malcolm widział, że jej czary leczące na nic się nie zdadzą w tym przypadku. Do tego skarpetka, którą obwiązała sobie stopę już dość mocno nasiąknęła krwią.
    - Chill out - mruknął do niej, ściągając kurtkę à la Jason Voorhees. - Może i jestem gnojem, ale nie pozwolę ci wykrwawić się na śmierć.
    Jednym mocnym szarpnięciem oderwał rękaw z koszulki, którą miał na sobie i kucnął przy Krukonce, po czym odłożył zapaloną różdżkę na podłodze tak, by cokolwiek jeszcze widzieć. Światło jako tako padało na nogi dziewczyny, toteż Malcolm owinął jej stopę urwanym materiałem, a skarpetkę przesunął wyżej i mocniej ją ścisnął, żeby wyszło coś na kształt opaski uciskowej.
    - Trzymaj - powiedział do niej, wręczając jej swoją różdżkę. - Mam tylko dwie ręce, sama rozumiesz.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ależ oczywistym było, że takie zdanie o sobie i o świecie miał Akira. I śmiać mu się chciało z tych pouczających gadek o niczym: zawsze ze wszystkim radził sobie sam i jak dotąd jeszcze nikt do niczego nie był mu potrzebny. I nie sądził, by kiedykolwiek to się mogło zmienić. Cóż, można sadzić, że mało znał po prostu życie. Ale prawda była taka, że życie trochę znał, tylko wrodzony egoizm przesłaniał mu dosłownie wszystko, a upór i ambicje wcale nie ułatwiały zmiany tego stanu.
    Wszedł za nią cicho do pomieszczenia i zaczął się gorączkowo po nim rozglądać.
    - Gdzie on jest? – mruknął ze zniecierpliwieniem – I wcale nie musiałaś rzucać żadnych zaklęć. Na dole okładki jest mój wyraźny podpis.
    Och tak, wyraźnie było tam wypisane jasnym atramentem „Należę do Akiry Noblefaire” – chłopak zrobił to, jak tylko ową rzecz nabył. A musiał wiele się natrudzić, bo takie notesy można było zdobyć tylko w kilku miejscach na świecie, pomijając już fakt, że jego finanse złożone u Gringotta poważnie na tym ucierpiały. Ale cóż, potrzebował.
    I nie dodał już, że wolałby umrzeć, niż komuś się przyznać, co tak naprawdę w nim trzyma. To by było zbyt niebezpieczne. Zresztą, w trosce o brak demaskacji użył kilku specjalistycznych zabiegów, które skutecznie utrudniały dostęp do treści. Tylko ktoś naprawdę potężny i naprawdę bystry zdołałby złamać wszystkie zabezpieczenia, które były bardzo sprytnie ze sobą powiązane: wymagały oprócz magii jeszcze zwykłej logiki i umiejętności łączenia faktów.

    OdpowiedzUsuń
  44. [Jasne, że może tak być. Czy to znaczy, że mam zacząć? Jakieś okoliczności czy zdajesz się na mnie?;)]

    OdpowiedzUsuń
  45. Patrzył na nią, jak szuka tego notesu i po chwili wyjmuje go z pudełka. Hm, chyba sama uznała go za rzecz cenną, skoro aż tak dobrze go schowała. Może nawet nie zmierzała mu go nigdy oddawać? I tak wciąż nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, że po prostu go zgubił. Nigdy niczego nie gubił. A już na pewno nie gubił TAKICH rzeczy.
    Zdecydowanie poczuł się uspokojony, kiedy w końcu odebrał od niej ten notes. Schował go natychmiast w wewnętrznej kieszeni szaty i wygładził ja starannie.
    - Widzisz? To wcale nie było takie trudne. Szkoda, że zmusiłaś mnie, żebym był taki szorstki. – stwierdził zupełnie innym tonem – Być może nawet moglibyśmy normalnie porozmawiać. Oczywiście, gdybyś była trochę bardziej trzeźwa.
    I uśmiechnął się. Naprawdę. I nie był to sztuczny, albo ironiczny grymas, tylko całkowicie szczery uśmiech. Może nie objął on oczu, ale na pewno łagodnie wygiął usta nadając Akirze nieco bardziej przyjazny wygląd.
    - Teraz już sobie pójdę, to będzie bardzo dziwne, gdyby któraś z twoich koleżanek….
    Nie dokończył.
    To się po prostu stało: drzwi znowu się cicho otworzyły i weszła jakaś niewysoka osoba, która jak tylko ich zobaczyła, zrobiła dziwną minę i wytrzeszczyła oczy, co było doskonale widoczne nawet przy tak słabym oświetleniu.
    - O, matko… ja…

    OdpowiedzUsuń
  46. On tą dziewczyna aż tak bardzo się znowu nie przejął. Fakt, lepiej by było, gdyby się tutaj w ogóle nie pojawiła, ale przecież nie miał na to żadnego wpływu. Odwrócił więc twarz z powrotem Aisilinn i znowu się uśmiechnął. Tym razem jednak powrócił do swojego starego, lekko kpiącego, który zdawał się mówić: no zgadnij, co teraz zrobię.
    Ale tak naprawdę nie miał zamiaru robienia czegokolwiek. Był Egoistą. Dbał tylko o siebie. Chętnie innych gnębił. Ale miał klasę.
    - No, to do zobaczenia, Aisilinn. – niespodziewanie przypomniał sobie jej imię – Dziękuję za oddanie mojej zguby. –poklepał kieszeń – I dobranoc.
    Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie dostrzegał obecności tej innej Krukonki, która nadal mierzyła go dziwnym spojrzeniem.
    - Przepraszam bardzo, ale jak ty tutaj wlazłeś? – odezwała się z pretensją w głosie. Widać było, że wkłada w to wysiłek, jakby naprawdę nie chciała tego robić.
    Akira spojrzał na nią ze spokojem.
    - Po ludzku. Bez obaw, tylko ja to potrafię. – stwierdził nie bez dumy i sam opuścił sypialnie, słysząc za sobą kroki tamtej dziewczyny. A potem niezrozumiała wymianę zdań między obiema współlokatorkami.
    Tak, pewnie jutro ludzie będą mieli wiele do powiedzenia na ten temat. Czy się przejmował? Jakoś nie bardzo. Ciekawe tylko, co na to panienka Yaxley.

    OdpowiedzUsuń
  47. W odróżnieniu do Aislinn, jego nikt o wczorajszy wieczór nie śmiał zapytać. Choć i tak już wszyscy wiedzieli. Zjadł śniadanie nie zwracając uwagi zupełnie na nikogo i tylko zastanawiał się, do jakich rozmiarów rozniosły się rewelacje na jego temat. Kątem oka sprawdził też, czy ta dziewczyna na niego patrzy. Patrzyła i pewnie przeklinała w myśli chwilę, kiedy tak po prostu się na niego natknęła. To akurat mógł wywnioskować z miny, jaką miała, kiedy rozmawiała z jakimś chłopakiem. Czy to był… ah tak, to był przecież jej kuzyn! Albo brat nawet…? Nie orientował się w tych wszystkich niuansach rodowych, ale zdawało mu się, że byli rodziną.
    Wyjął notes, który teraz postanowił mieć ciągle przy sobie: rzucił też w nocy odpowiednie zaklęcia, żeby już nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Teraz te cenne informacje były w zupełności bezpieczne. Skrobnął w nim parę zdań, na temat swoich spostrzeżeń odnośnie zachowań ludzkich a domniemanych wpływów wywierających na nich poszczególne substancje i nie kończąc jedzenia wyszedł z Wielkiej Sali i zbiegł schodami w dół. Potem przeszedł kilka korytarzy i w końcu znalazł się w lochach. Obejrzał się przez ramię: nikogo nie było. Mógł bez przeszkód szepnąć jakąś formułkę do mocno sfatygowanej rzeźby, która mieściła się na ścianie kończącej korytarz, by po chwili dotknąć jej powierzchni, która dziwnie zafalowała. Z pewnym wahaniem zanurzył w murze swoją rękę niemal po łokieć, a potem naparł na nią całym ciałem już po chwili znajdując się w dość obszernym pomieszczeniu, które całe było skąpane w zielonkawym świetle, sączącym się przez szklany sufit. Z półmroku wyłoniła się kolumnada i kilka dziwacznych posagów nie przypominających dosłownie niczego: minął je szybko i nareszcie dotarł do tego, co pojawiło się tutaj dokładnie rok temu, kiedy odkrył to miejsce. Wyjął notes i położył go na niskim kamiennym stoliku zagraconym przez rozmaitej wielkości flaszeczki, tubki, miseczki i mnóstwo, mnóstwo innych rzeczy niezbędnych do przygotowania eliksirów. Zatarł ręce: temperatura tutaj panująca nie należała do najwyższych, prawdę mówiąc nie należała nawet do znośnych. Na moment odszedł od blatu i okrył się ogromnym płaszczem obszyty futrem wyglądającym tak, jakby ktoś uszył go jakieś trzysta lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  48. To nie tak, że Charles należał do grupki najpopularniejszych uczniów w Hogwarcie, ale mimo tego był znany wśród braci uczniowskiej. Z czego? Ano, bo grał w quidditcha, oczywiście. A większość Hogwartczyków chodziła oglądać mecze, a nawet jeśli kompletnie ich to nie interesowało, to i tak zazwyczaj kojarzyli ludzi z uczniowskich drużyn. Dlatego jeśli zapytać dowolnego ucznia, czy zna - chociażby z widzenia - Charlesa Harta i czy lubi on quidditch, prawdopodobnie każdy odpowiedziałby bez wahania, że tak. Cóż za truizm!
    Hart już za gówniarza miał styczność z tym sportem. W końcu jego ojciec wielkim fanem był. Z tego powodu kilkuletni Charlie latał sobie na dziecięcych miotełkach i oglądał mecze, chociaż na początku nie w całości. W końcu małym dzieciom trudno skupić się na czymś dłużej. W każdym razie, wyrastał w miłości do tego szlachetnego sportu, znał wszystkie najważniejsze drużyny i ich składy, miał swoje ulubione grupy i zawodników. Przede wszystkim cenił Antoniego Błońskiego, chociaż już stracił nadzieję na to, że kiedykolwiek mu dorówna. Poza tym, mimo całego swojego uwielbienia dla quidditcha, raczej nie wiązał z tym swojej przyszłości. Chociaż kto wie, kto wie, jak się jego życie potoczy.
    Wiadomo, że oprócz meczy były też i treningi. Ciężkie, czasami monotonne - kiedy ćwiczyło się tę samą kombinację - i częste. Ale to też Charles lubił, mimo że czasem miał dość i najchętniej rzuciłby to w cholerę, i poszedłby spać. Ale nigdy tego nie robił, tym bardziej, że był kapitanem, więc drużyną zarządzać musiał. I w ramach tej swojej funkcji, ustalił że dzisiaj odbędzie się trening drużyny Puchonów.
    Genialnie!
    Szkoda, że na ten sam pomysł wpadł kapitan Krukonów.
    I Ślizgonów.
    Jak to było możliwe - niewiadomo. Znaczy nie to, że wszyscy naraz chcieli zrobić w tym samym terminie trening. To akurat było częste. Liczyło się kto pierwszy zaklepie sobie boisko. I zrobił to Charles, i wszystko było w porządku. Tyle że kapitan drużyny Ravenclawu też sobie zaklepał jako pierwszy, i też dla niego było wszystko w porządku. Ze Slytherinem było to samo. Co poszło nie tak, nikt nie wiedział. Jakiś błąd magicznej tablicy informacyjnej.
    Jak to się w takich przypadkach dzieje, doszło do kłótni. Dość ostrej zresztą. Wiadomo. Ktoś wpadł na genialny pomysł wezwania nauczyciela, żeby zarządził, która z drużyn będzie miała teraz trening. Tak zrobiono. I nauczyciel zarządził. Trening teraz się odbędzie, na boisko wchodzi… DRUŻYNA GRYFFINDORU.
    Cudownie.
    Zawodnicy pozostałych drużyn zaczęli się rozchodzić. Charles został, zaciskając mocno dłoń na rączce miotły i ze zdenerwowaniem obserwując boisko.

    OdpowiedzUsuń

  49. Rozmasował opuszkami palców skronie, próbując pobudzić mózg do intensywniejszej pracy. Od dzisiejszego poranka i paru kolejnych dni miało zależeć wszystko. Miało się okazać, czy jego roczna praca przyniosła jakieś rezultaty, czy oto zmarnował mnóstwo czasu i energii na coś, co nigdy nie mogło się powieść.
    Podniósł z ziemi ampułkę z czerwonawym płynem i potrząsnął ją lekko, oglądając pod światło jej zawartość. W międzyczasie pozapalał kilka latających nad jego głową świec, by lepiej wszytki widzieć. Sięgnął po zakraplacz i wpuścił do ampułki odrobinkę innego płynu: zawartość fiolki spieniła się gwałtownie i zmieniła barwę na jasnobłękitną by powoli zacząć się unosić i formować maleńkie kryształy migoczące jasno i rzucające cętkowane światło na twarz Akiry.
    Uśmiechnął się do siebie i z najwyższą ostrożnością odstawił buteleczkę na stelaż, by zacząć kartkować notes. W pewnej chwili uniósł wzrok i dojrzał dziwny majaczący kształt przy jednej z kolumn. Z początku w ogóle się tym nie przejął i wrócił do swojej pracy, ale kiedy na linii jego wzroku to miejsce znalazło się ponownie, zmarszczył brew i odruchowo wyjął z kieszeni różdżkę celując nią w kolumnę.
    - Homenum revelio!
    W tym momencie udało mu się usłyszeć zduszony głos, a majaczący kształt przeobraził się w wyraźną sylwetkę pani Yaxley. Doskoczył do niej i niemal natychmiast rozbroił.
    - Jak tutaj weszłaś?! – spytał w połowie przerażony, a w połowie wściekły ciągle nie opuszczając różdżki – Słyszysz?! Jak tutaj weszłaś?!

    OdpowiedzUsuń
  50. Aislinn to była chodząca prowokacja, jak wyrażał się o niej sam Leander Wickham. Myślał, że tylko on tak lubi prowokować ludzi, ale jak się okazało, panna Yaxley, Krukonka z szóstej klasy była godną dla niego przeciwniczką, przez co wyrobiła sobie u niego naprawdę spory szacunek, o czym ona oczywiście nie mogła wiedzieć - Leander o to zadbał.
    Uśmiechnął się ironicznie na jej odpowiedź, zataczając wokół niej koło, oczywiście w dalszym ciągu bacznie obserwując tłuczki, by być w gotowości ochraniania członków swojej własnej drużyny.
    -Słoneczko? - powtórzył za nią ze szczerym uśmiechem. - Zadziwiające, jeszcze się ze sobą nie przespaliśmy, a ty już takie słodkie słówka mi puszczasz. Zapowiada się całkiem nieźle - dodał z rozbrajającą wręcz szczerością, zdecydowanie z siebie zadowolony.
    Tak, jego bezpośredniość potrafiła nie raz i nie dwa zwalać z nóg. Mówił co myślał, prowokował tak, jak mu się podobało, uciekał się do najróżniejszych, wyszukanych sposobów, by zwrócić na siebie uwagę. A kiedy chciał wkurzyć kogoś, w tym przypadku Aislinn Yaxley, mógł zacząć się na głos rozwodzić nad ich (przyszłym, w jego mniemaniu) współżyciem, by patrzeć jak ona wkurzała się z całą mocą, bo w szale, który niejednokrotnie ją ogarniał, wyglądała wręcz fascynująco.
    W dalszym ciągu okrążał ją ciasnym kręgiem, przerzucając spojrzenie od Aislinn, na śmigające po całym boisku tłuczki, trzymając drewnianą pałkę w pogotowiu, bo jednak przede wszystkim musiał być w gotowości do oddania strzału.

    OdpowiedzUsuń
  51. „To nie było wcale takie skomplikowane.” – powtórzył w głowie. To nie było takie skomplikowane. Jak to?! Jkaim w ogóle cudem, jak on… musiała za nim pójść. Po śniadaniu. Za szybko wyszedł, zbyt nerwowo. Nie sprawdził korytarza dokładnie. Tak, to musiało być to.
    - Po co?! Do jasnej cholery, po co wtykasz swój nos w cudze sprawy?! Zapraszał cię tu ktoś?! – warknął, nie odsuwając się o dniej nawet o milimetr, a wręcz przeciwnie: chciał przytłoczyć ja swoją obecnością, żeby raz na zawsze przestała go prześladować. Najpierw ten notes, a teraz to. Ktoś wiele wysiłku wkłada w to, żeby odkryć, czym się tutaj zajmuje
    - Zresztą, to nieważne. Jeśli komukolwiek powiesz choć słowo, o tym co tu widziałaś…- zagroził – obiecuję, że tym razem na pewno cię zabiję. Poza tym i tak przygotuj się na to, że rzucę jakiś czar, żeby sprawdzić, jak bardzo dyskretna jesteś.
    Najprościej byłoby zmodyfikować jej pamięć. To zaklęcie jednak było bardzo skomplikowane, najczęściej wywoływało skutki uboczne, a pod wpływem takich emocji Akira wolał nawet nie ryzykować. Jeszcze by go o coś oskarżyli. Nie, już wystarczająco dużo ma własnych problemów.
    - A teraz stąd wyjdziemy. – zadecydował i pociągnął ją za rękę, żeby wstała. Nie przejął się, że znowu próbowała go odepchnąć – Różdżkę oddam ci na korytarzu.

    OdpowiedzUsuń

  52. Zaśmiał się jej w twarz.
    - Ja nie wiem, czy Tiara Przydziału czasem się nie pomyliła umieszczając cię w Ravenclawie… - zawiesił teatralnie głos i westchnął – Musiałbym do reszty zgłupieć, żeby ci wyjaśniać, co tutaj robię. Szkoda twojego zachodu, Aislinn. Naprawdę szkoda…. – to mówiąc wsunął jej w rękę własną różdżkę i nie spuszczając wzroku z jej oczu powiedział cicho – Proszę. Sądzę, że nie będziesz debilką i nie zaczniesz próbować na mnie czarów. A teraz naprawdę stąd wyjdziemy. Najpierw ty, a potem ja….
    Odgarnął grzywkę z czoła i zbliżył się jeszcze bardziej.
    - I z łaski swojej, nie strasz mnie McGonagall, bo to naprawdę śmieszne. Jeśli to zrobisz, mogę paru osobom poopowiadać, co takiego robiliśmy wczoraj u ciebie w sypialni i jak bardzo…. Jak bardzo jesteś wyzwoloną dziewczynką. – puścił jej oczko- Sądzę, że to będzie bardzo interesujący temat. W końcu oboje się tak dobrze bawiliśmy, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  53. Słysząc jej odpowiedź nie mógł się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. Było to całkiem szczere, bo nie da się ukryć, że jej riposta była nie dość, że oryginalna, to naprawdę zabawna.
    Odbił właśnie tłuczka, nadciągające z ogromną szybkością w jego kierunku, po czym chwilowo odleciał kawałek dalej, by pozbyć się drugiego tłuczka, atakującego jednego ze ścigających Slytherinu, po czym ponownie podleciał do pętli pilnie strzeżonych przez Aislinn i z szelmowskim uśmieszkiem krzyknął w jej kierunku, przekrzykując tym samym hałas z trybun, gdzie kibice dopingowali albo jedną, albo drugą drużynę.
    -Kotku, nie wychodzi Ci to blefowanie! Przecież dobrze wiem, że marzysz o nocy ze mną każdego wieczora przed zaśnięciem, ale za żadne skarby byś się do tego nie przyznała. A szkoda, bo mogłoby nam być razem wręcz wspaniale, ale jak chcesz. Gdybyś jednak zdecydowała się zmienić zdanie, to wiesz gdzie mnie szukać - powiedział z cwaniackim uśmieszkiem rozciągającym jego usta.
    Przez pewien moment nie spuszczał z niej wzroku, a następnie puszczając do niej oczko, odleciał kawałek, odbijając tłuczka od szukającego Slytherinu, w kierunku dwójki graczy z Ravenclawu.
    Odwrócił się i posłał triumfalne spojrzenie Aislinn. W gruncie rzeczy ją lubił. Fajna była. A ich potyczki słowne sprawiały mu niewysłowioną radość.

    OdpowiedzUsuń
  54. - O mnie się nie martw.
    Wywrócił teatralnie oczyma.
    - Po prostu sobie idź. Poużywać sobie na tobie inwazyjnych zaklęć przyjdę kiedy indziej. W końcu już wiem, gdzie jest twoja sypialnia. – mruknął zjadliwie i jednym machnięciem różdżki sprawił, że całe to prowizoryczne laboratorium zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie kamienny blat.
    Kiedy dziewczyna w końcu zniknęła za murem, sam poszedł jej śladem i wkrótce oboje znaleźli się na pustym korytarzu. To znaczy prawie pustym, bo jakiś pierwszoroczny z Gryffindoru stał i patrzył na nich wielkimi oczyma rozdziawiając szeroko buzię.
    - Co się gapisz? – warknął, na co mały jakby skurczył się w sobie i cofnął o krok – Zmiataj stąd. – powiedział mu, kiwając podbródkiem w stronę zakrętu. Wcześniej jednak machnął różdżką za siebie, by powierzchnia płaskorzeźby mogła już się całkowicie wygładzić nie powodując niepotrzebnych pytań.
    Potem zwrócił się do Aislinn.
    - Pamiętaj. Możesz sobie mnie wyśmiewać, ile tylko zechcesz, jednak nie radziłbym lekceważyć moich słów. Zawsze mogę wymyślić ciekawszą zemstę.

    OdpowiedzUsuń
  55. Nie interesowało go, co ona zacznie robić. Wszystko i tak sprowadzało się do tego, czy nadal będzie tak wścibska, czy jednak nie. Wystarczyło, że nikomu nie powiedziała, ani nie dała znać w jakikolwiek inny sposób, że któryś z uczniów ma… cóż, niecodziennie spojrzenie na lekcje eliksirów Jeśli mu podpadnie, po prostu się zemści. I tyle, koniec kropka. Nie miał specjalnych skrupułów, żeby jej coś zrobić. Już wiele razy musiał stawiać ludzi do pionu i jakoś zawsze przynosiło to oczekiwane rezultaty.
    - Możesz sobie nie wierzyć. Możesz wszystko. – wzruszył ramionami – Ja tylko mówię o konsekwencjach. Nie jestem twoja matką. – stwierdził lekko, splatając ze sobą ramiona na piersiach i uśmiechając się do tych jej wszystkich słów.
    Obejrzał się za nią i zmrużył oczy, które przypominały teraz dwie bardzo cieniutkie kreseczki – prawie jak u kota.
    - Więc życzę ci bardzo miłego dnia. A przede wszystkim zajmującego. Żebyś nie musiała się kłopotać o pewne pomieszczenie w lochach. – powiedział, dając jej do zrozumienia, że tysiąckroć lepiej by było dla niej, gdyby tam w ogóle się nie pojawiła.

    OdpowiedzUsuń
  56. Akira chyba jeszcze nigdy w życiu nie był tak podekscytowany jak teraz. Wiedział, że od stworzenia czegoś absolutnie nowego, od dokonania przewrotu w Świecie Czarodziejów dzieli go tylko kilka godzin. Już niepotrzebne były mu żadne składniki, teraz wystarczał jaskrawy płomień palnika pod fiolką z kryształkami, które powoli zaczynały się upłynniać, jednocześnie jednak pozostając w swoim kształcie.
    Po ostatnim zajściu z tą nieszczęsną Krukonką nieco bardziej zatroszczył się o pomieszczenie, przenosząc laboratorium w najdalszy jego kąt i tworząc niewidzialną barierę działająca na zasadzie lustra weneckiego: on dokładnie wiedział, co dzieje się wokół będąc przy tym kompletnie niezauważalnym. Proste zaklęcie, a jakie skuteczne! Poza tym oczywiście użył chyba dziesiątki tradycyjnych ujawniających czarów, które miały utrudnić do niego dostęp.
    I naturalnie okazało się, że znowu miał rację. Bowiem po wyczerpującym popołudniu spędzonym w lochach i gorączkowym oczekiwaniu na rezultat swoich mozołów, w komnacie ktoś się pojawił. Nie musiał nawet unosić głowy, żeby wiedzieć, że ona tu jest. Wobec tego nawet nie oderwał się od swojego zajęcia, jakim było wpatrywanie się w fiolkę i tylko powiedział podniesionym głosem.
    - Z łaski swojej wyjdź stąd, póki jestem dobry. Poza tym, jesteś pod działaniem siedmiu bardzo potężnych zaklęć, które skutecznie cię uszkodzą, jeśli zerwiesz dane mi słowo. Idź grzecznie spać.

    OdpowiedzUsuń
  57. I pomyśleć, że tym razem to właśnie jemu przypadł nocny patrol. W szkole dobrze wiedzieli, że na tym nie przepada, jednak co miał na to poradzić. Był prefektem i musiał dobrze wypełniać powierzoną rolę. W końcu dzięki temu zyskał więcej władzy w szkole, co było szczególnie przydatne, kiedy ktoś na prawdę zalazł mu za skórę. Szedł powoli korytarzem machając swoją różdżką. W tej chwili nie miał nic ciekawszego do roboty jak przyglądanie się obrazom, które niestety i tak w tej chwili spały. I pomyśleć, że w tej chwili i on mógł leżeć spokojnie w ciepłym łóżku i śnić o nie wiadomo czym. Ale nie... koniecznie on musiał patrolować szkołę o tej godzinie. Następnym razem nie da się tak łatwo wrobić o nie! Zmusi któregoś z innych prefektów, aby przejął jego dyżur. Nie spodziewał się, że tej nocy stanie się coś szczególnego. Zazwyczaj było tu cicho i nudno. I co najgorsze czas dłużył mu się w nieskończoność. Jednak tym razem los chciał dostarczyć mu rozrywki. Kiedy wychodził zza zakrętu poczuł jak coś w niego uderza. Na szczęście nie było to mocne uderzenie dzięki czemu nie upadł na podłogę. Ale i tak go to zezłościło. Kto miał czelność go atakować? Jego?! Nie chciał być w skórze osoby, która się na takie coś odważyła. Kiedy pozbierał się do kupy spojrzał na winowajcę. Okazało się, że była to jakaś uczennica. No to teraz będzie miał używanie. Na pewno nie puści czegoś takiego płazem. A jak się okaże, że jest mugolem... Uśmiechnął się w duchu złośliwie.
    - Uważaj jak leziesz pannico - powiedział niezbyt przyjemnym głosem - Dom i klasa - jego głos był twardy, nieznoszący sprzeciwu - I status krwi - dodał po chwili namysłu.
    Wiedział, że nie powinien nadużywać swojej władzy, jednak był zdania, że w szkole nie powinno być mugolaków.

    OdpowiedzUsuń
  58. Och, nie musiał jej przecież mówić, że zanim wróciła do dormitorium minęło parę niezłych godzin, które w zupełności wystarczyły na wypowiedzenie kilku formułek i tak dalej. Aż tak szybko nie przebierała tymi swoimi nóżkami, by nie mógł zaczaić się na nią za zakrętem i wycelować.
    - No tak się akurat złożyło, że zapobiegawczo sięgnąłem po kilka klątw i możesz czuć się nie do końca bezpieczna. – prychnął wyniośle, w ogóle nie odrywając wzroku od palnika.
    Akira też był dobry zaklęć. To znaczy, ogólnie był dobry ze wszystkiego, pomijając opiekę nad magicznymi stworzeniami i historię magii, ale jego ulubionymi przedmiotami właśnie były zaklęcia i eliksiry. Na drugim miejscu były transmutacja i obrona przed czarną magią.
    To już nawet nie chodziło o to, ze miał dobre oceny, ze wszystkiego uczył się błyskawicznie: on bardzo mocno pracował nad poszerzaniem swojej wiedzy wcale nie dla szkoły, stopni i nauczycieli, tylko dla siebie. Wiedział, ze jest potężnym czarodziejem, ale chciał być jeszcze lepszy. Najlepszy. Niezrównany. I wcale nie po to, by wszystkich sobie podpo… Właśnie po to.
    - Zamierzasz z tu siedzieć tak długo, aż w końcu stąd wyjdę? Czy masz jakiś inny plan?

    OdpowiedzUsuń
  59. Ona była wprost genialna. Naprawdę. A co w tym wszystkim było najlepsze? Że jedno drugiemu próbowało dopiec, ale mimo wszystko bynajmniej Leander potrafił śmiać się szczerze (a nie ironicznie!) z jej ripost, które naprawdę były coraz lepsze.
    Tym razem było tak samo. Parsknął śmiechem, patrząc na nią i przez chwilę wyobraził sobie co muszą myśleć uczniowie na trybunach, którzy widzą ich rozmowę, ale oczywiście jej nie słyszą, a następnie Leander wybucha śmiechem. Dla postronnego obserwatora to z pewnością mogło wyglądać dziwnie.
    Podleciał do niej z roześmianym wyrazem twarzy, odrywając wolną rękę od miotły i przeczesując palcami swoje czarne włosy, podczas gdy druga dalej dzierżyła drewnianą pałkę, gotową do odbicia tłuczka.
    -W takim razie, Kotku, zajmiesz się moją fryzurą, jak już zostaniemy sami - powiedział z cwaniackim uśmieszkiem, dalej snując pikantne opowieści, albo raczej fantazje, na temat ich wspólnego współżycia, które pewnie w opinii Aislinn nigdy nie mogło mieć miejsca!
    Leander najwidoczniej był innego zdania, a wiedząc, że jego własne fantazje mogą wkurzyć Aislinn, postanowił nie zaprzestawać tego zabiegu, a tylko bardziej się w to wszystko zagłębiać, żeby jeszcze bardziej ją zirytować, bo naprawdę genialnie wyglądała, kiedy była wkurzona.

    OdpowiedzUsuń
  60. — Popieram twój zamysł — przyznał szczerze, bo poniekąd wiedział do czego Aislinn była zdolna, zwłaszcza pod wpływem gwałtownych emocji. — Powinnaś go grzecznie przeprosić i obieca poprawę, wiesz? — zagadnął z delikatnym uśmiechem na ustach. — Tuż to na meczach nie kończy się ani jego, ani twój świat — podsunął, choć był przekonany, że Yaxleyówna wiedziała o tym doskonale. Nigdy nie rozumiał do końca zagorzałych miłośników sportu, ale to pewnie, że sam nie był nim w szczególny sposób oczarowany, dlatego też czasem nawet i chora rywalizacja w Quidditcha napawała go wstrętem i gęsią skórką.
    Prowadził ją teraz przez krętą ścieżkę z wieloma dziurami i niebezpiecznymi wręcz wzniesieniami. Gdyby którykolwiek z nich miało problemy z koordynacją, na pewno padli by już dawno ofiarą tej złowrogiej ziemi.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  61. Zlustrował dziewczynę powoli. Nie miał najmniejszej ochoty się z nią użerać. Nie mogła napatoczyć się gdzie indziej. Byłoby o wiele mniej problemów. Ale z drugiej strony przynajmniej miał co robić i nie musiał ciągle łazić tam i spowrotem po korytarzu. Zdawał sobie sprawę, że niewiele brakuje, aby cisza nocna się skończyła. Jednak skoro już pannica ośmieliła się na niego wlecieć nie miał zamiaru zostawić tego i puścić jej płazem. Gdyby była bardziej ostrożna nie zaprzątałby sobie nią głowy. Poza tym był zmęczony, a to na pewno nie działało dobrze na jego humor. Wręcz przeciwnie...
    - Proszę, proszę... Krukon. A gdzie się tak panna szwendała? Nie mogłaś poczekać jeszcze trochę i wrócić później? Aż tak naiwna byłaś myśląc, że ujdzie ci płazem? - zakpił mrużąc oczy.
    Cóż i tak miała szczęście. Gdyby była z Gryffindoru od razu wlepiłby jej jakiś ostry szlaban nawet nie czekając na wyjaśnienia. A tak przynajmniej mógł się zabawić słuchając tłumaczenia. Bawiło go to.
    - Czy aby na pewno jest taka czyściutka, panno... ?

    OdpowiedzUsuń
  62. - O proszę, proszę. Ktoś tutaj próbuje być bardzo cyniczny, jednak nie do końca mu to wychodzi - zakpił - Czyżby Panna Yaxley miała coś większego na sumieniu niż tylko złamanie szkolnego regulaminu i wrócenie tak późno?
    Czerpał energię z takich rozmów. Ale tym razem zdawał sobie sprawę, że trafił na godnego siebie przeciwnika. Czyli radość z wygranej będzie jeszcze większa. Kiedy usłyszał nazwisko dziewczyny wiedział już z kim ma do czynienia. Uśmiechnął się do siebie. Jej rodzina była szanowana wśród reszty. Zdawał sobie sprawę, że w tych czasach nie powinien wyrażać swojego zdania na temat czystości krwi, bo po wojnie mogło to być dla niego niekorzystne. Jednak mało się tym przejmował. Poza dziewczyną nikt tego nie słyszał, a nawet jakby to co? Wiadomo, że w Slytherinie zawsze będzie panował pogląd, że mugole nie nadają się do nauki czarów. Słysząc kąśliwą uwagę dziewczyny roześmiał się.
    - Nie potrzeba mi twego drzewa - rzekł lekko - A teraz przejdźmy do sprawy szlabanu. Bo chyba nie myślałaś naiwnie, że ci odpuszczę jak tylko okaże się, że jesteś czystej krwi?

    OdpowiedzUsuń
  63. Lavi przekręcił oczyma. Rodzeństwo Yaxleyów łączyła jedna cecha, która poważnie im zagrażała - cała czwórka miała tak bardzo wygórowane ego, że biedny Stark czasem musiał uważać, aby się o niego nie potknąć.
    — A wiesz, że czasem nawet i Aislinn Lysandra Yaxley powinna ukazać trochę miłosierdzia (i skruchy, dopowiedział w myślach) i wyciągnąć dłoń do osoby, którą chociażby nie chcący znieważyła — uświadomił ją ni to z rozbawieniem, ni to z lekkim poirytowaniem. —Skoro sługa nie chce przyjść do damy, to dama powinna wykazać się inwencją i przyjść do niego - zilustrował, choć nie powinien ująć to takimi słowami, z czego doskonale zdawał sobie sprawę.
    — Cztery zakręty, pięć wzniesień i dziesięć dziur — zarecytował. — Poradzimy sobie — dodał, choć prawda była tak, że właśnie wychodzili z tego gąszczu wprost na kostkę brukową.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  64. — Problem w tym, moja droga kuzynko, że ja nigdy nikogo tak nie potraktowałem. Daje słowo — odparł, pokorniejąc. Miała rację swoim wybuchem, przesadził o stokroć bardziej niż chciał, ale po prostu chciał jej wysłać sygnał, że każdy jest sobie równy, nawet jest tak bardzo przepełniona dumą i każdemu należą się przeprosiny.
    Prawda była też taka, że Stark nie do końca rozumiał poczucie wyższość Yaxleyów i ich dumę, sam odbierał to inaczej. Na szacunek trzeba było sobie zasłużyć, nie nazwiskiem, nie majątkiem, ale pracą własnych rąk. A chcąc czy nie chcąc tata Aislinn był wyjętym pod prawa przestępcą i wisiał tylko na cienkiej linii pomiędzy wolnością a niewolą.
    — Nie musisz mu mówić "przepraszam" prosto w twarz, tuż to wystarczy jeden miły gest, uśmiech czy nawet niedbałe przywitanie w drzwiach. Nawet wyścigiem na miotle możesz mu się zrekompensować — podsunął.
    Teraz szli uliczkę pochłoniętą przez mrok, a Lavi mógł przysiąc na wszystko, że czuł na karku obce spojrzenie, ale ignorował to uczucie. Byli niedaleko, jeszcze jeden zakręt, kilka krów w przód i będą na miejscu.


    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  65. — Przesadzasz. Być miłym, a zakochanym to dwa różne pojęcia — odparł, z delikatnym uśmiechem, bo czasem rozbawiała go jak ukochana Aislinn potrafiła ubarwić takie sprawy w otaczających ich świecie. W duchy wiedział, że ona nie była pustą lalką, której kazał ktoś nagle chodzić. Umiała samodzielnie myśleć i podejmować decyzję, umiała odróżniać zło od dobra i na odwrót, miał także wrażenie, że miała dość silne poczucie sprawiedliwości, który na pewno nie mógł pochwalić się jej ojciec czy starsza siostra.
    — Patrz na takiego mnie — kontynuował. — Zazwyczaj jestem miły dla wszystkich, a czy to znaczy, że kocham cały świat? - zapytał, zatrzymując się nagle. Przypatrywał się przez chwilę murowanej budowli, w której okna były zabite dechami, a tynk gdzieniegdzie złaził ze ścian.
    Nie było wątpliwości, że znajdowali się w takim miejscu, gdzie wszystkie ściany miały uszy i oczy. Czuć był aurę ciemności i duchoty, a uczucie, że ktoś ich obserwuje nasiliło się jeszcze mocniej. Zaczął po chwili żałować, że zaprowadził tu swoją uroczą kuzynkę, z drugiej zaś strony nie była niewiniątkiem, choć zdecydowanie rzadziej szkodziła niż on.
    — Tędy - odparł po krótkiej chwili milczenia, która w głowie chłopka przedłużyła się o parę minut. Wskazał na małą dróżkę, pokrytą szarą płytą.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  66. Charles wpatrywał się z zazdrością w plecy oddalających się Gryfonów, którzy wesoło ze sobą gawędzili, szykując się do rozpoczęcia treningu. Hart wiedział, że już za chwilę rozbawienie zniknie na arzecz skupienia i determinacji. Być może ktoś się z kimś pokłóci, ktoś inny będzie pójść po wszystkim do pielęgniarki, bo np. naciągnął sobie mięsień, a na pewno wszyscy będą zmęczeni. Ale prawdopodobnie wtedy, w tym momencie, w którym zmierzają do szatni, dobry humor powróci. No, chyba że pójdzie im wyjątkowo źle i nic w trakcie ćwiczeń nie będzie wychodziło, czego Charlie życzył im z całego serca. A nawet jeśli będą zadowoleni... Poczekajcie, myślał Hart. Po meczu wam miny zrzedną.
    Ale do meczu zostało jeszcze trochę czasu. Uczciwie należało przyznać, że poziom tych czterech drużyn hogwarckich drużyn był wyrównany, więc szansę wszystkich domów na Puchar Quidditcha były takie same. A im częstsze treningi, tym większa możliwość wygranej... W tym momencie Charles zaczął nieco prywatyzować. Przecież odwołanie jednego treningu nie czyniło końca świata. Przecież to odrobiną w innym terminie. Muszą.
    Swoją drogą, ciekawa sprawa. Tak szybko udało się wezwać drużynę Gryfonów, którą przecież - jak każdą - tworzyło siedem osób, z jednego domu co prawda, ale nie wszyscy z tego samego roku. I przecież nie chodzili całą grupą, więc możliwość, że byli wtedy w różnych częściach zamku, była ogromna. No i nikt nie miał innych zajęć? Każdy miał czas?
    Ale może lepiej nie tworzyć teorii spiskowych.
    Lepiej by było, gdyby Charles zajął myśli czymś innym niż quidditch, bo przecież teraz i tak nic nie zrobi. A myślenie o treningu, do którego nie doszło, tylko go frustrowało.
    I przydarzyła się do tego okazja. Uśmiechnął się szeroko, spoglądając na Krukonkę.
    - Chętnie - powiedział. Chwycił mocniej miotlę, którą luźno o siebie opierał, z zamiarem zarzjcenia jej na ramię i odniesienia do szatni, gdy wpadł na pomysł.
    - Ścigamy się? - zapytał.

    OdpowiedzUsuń
  67. Wcale jej nie słuchał. Był o krok od stworzenia czegoś, czego jeszcze nikt nie wynalazł na tej planecie i raczej wątpliwym jest, że wynajdzie. Tak by przynajmniej wynikało z książek, w których odnalazł zaledwie jeden przypadek jakiegoś sędziwego czarodzieja, który po jakimś tysiącu prób był zaledwie w połowie tej drogi, którą przeszedł Akira. Teraz musiało mu się udać, zbyt dużo wysiłku w to włożył. Zbyt dużo miał za sobą nieprzespanych nocy, zbyt dużo ryzykował mieszając tutaj te wszystkie niebezpieczne składniki, których nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się połączyć. W istocie naprawdę ryzykował własne życie. Nie jakieś tam głupie zdemaskowanie, ale faktycznie pożegnanie się z tym światem i przegranie wszystkiego, co do tej pory osiągnął.
    Dziewczyna w końcu musiała złamać zaklęcie, bo osłona zamigotała tęczowo, wygięła się, zaczęła falować, a po chwili najzwyczajniej w świecie zniknęła. Tego też nie zauważył: nawet nie poczuł chłodu powietrza wdzierającego się szybko pod cienkie szkolne szaty, mimo grubego płaszcza na ramionach.
    Zgasił palnik i powoli przełożył buteleczkę do miski z jakimś jaskrawym płynem: po chwili fiolka zaczęła wirować, przy każdym ruchu wydając cichutkie dźwięki ocierania się metalu szkło.
    - Idź stąd…. – powiedział bardziej do siebie, niż do niej – To na nic.

    OdpowiedzUsuń
  68. Zmieniające się co jakiś czas kolory na włosach Krukonki w pewien sposób go zaciekawiły. Wiedział, że istnieje coś takiego jak metamorfomagia, ale z tego, co się orientował, polegała ona na zmianie jakiejś cechy wyglądu, w tym także koloru włosów, wtedy, gdy się tego chciało. Po Yaxley natomiast nieszczególnie było widać, by w tym akurat momencie życzyła sobie jakichś zmian, najprawdopodobniej to wszystko działo się mimowolnie. Do tego jej włosy nie transmutowały się w całości, a to też było dosyć dziwne.
    Malcolm obszedł dziewczynę i kucnął z drugiej strony. Jedną rękę wsunął pod jej kolana, drugą objął ją na wysokości pleców i złapał za ramię.
    - Trzy, cztery, pięć - powiedział, po czym wstał razem z nią, trzymającą obie ich różdżki.
    Gdy się odezwała, nie od razu załapał o co jej chodzi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ma na myśli tamto zdarzenie na boisku. Nie bardzo potrafił wyczuć, czy mówi to dlatego, bo teraz jej pomaga, a za kilka dni świat znów będzie się dzielił na ludzi i czarnuchów, czy może po prostu naprawdę jej przykro. Tak czy owak intencje wydawały się być prawdziwe, więc wolał tego za bardzo nie analizować.
    - Wiem - odpowiedział po stosunkowo długiej chwili milczenia, po czym ruszył w kierunku schodów prowadzących na dół. - Przeprosiny przyjęte, white sis. I trzymaj tą nogę trochę wyżej.
    Powiedział przyjaznym jak na niego głosem i zatrzymał się, by schody mogły zwyczajowo zmienić swoje położenie.

    OdpowiedzUsuń
  69. — Uznam to jako komplement — odparł, aczkolwiek te słowa mile połechtały jego duszę, gdzieś jeszcze zaklętą między tym co wykrzyczał mu ojciec pewnego słonecznego dnia, a tym co dopowiedział sobie sam.
    Po jego ciele przeszedł dreszcz. Co prawda bywał tu i gdzie kilka raz, acz nie był stałym bywalcem podobnych miejsc, okrytych złą sławą i niewidzialnym szaleństwem.
    — Dla mnie jesteś miła — podsunął, znajdując rękę dziewczynę i ujmując ją delikatnie, widząc, że chyba też była trochę skruszona i miała się na baczności. — Też masz w tym jakiś cel? — zaciekawił się, gdy zatrzymali się nagle przed budynkiem ze wszystkich stron oblepionym pajęczynami. Drewniana tabliczka nad drzwiami była tak samo zachęcająco jak całe miejsce.
    - Wchodźmy? - zapytał, chcąc się upewnić, że jego ukochana kuzynka nadal tego chce.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  70. Schody ze zgrzytem dotarły na pierwsze piętro, gdzie już cały korytarz oświetlony był pochodniami. To zdecydowanie ułatwiało orientację w terenie, więc Malcolm bez zawahania wybrał drogę prowadzącą do skrzydła szpitalnego. Tym razem niemalże od razu zarejestrował zmianę barwy włosów, kiedy to Krukonka odwróciła wzrok i zagryzła wargę. Wywnioskował z tego, że na te dziwne transformacje mogą wpływać uczucia i/lub jakieś niekontrolowane myśli. Ale ręki by sobie za to stwierdzenie nie dał uciąć. Stopy halabardą chyba też nie.
    - Może tak, może nie. Czas pokaże. Jak przestaniesz wykrwawiać mi się na rękach i wrócisz pomiędzy swoich - odparł po namyśle i spojrzał na jej stopę.
    Starał się wyobrazić sobie, co na to powiedziałaby jego siostra, lecz za każdym razem, gdy przywoływał do siebie wspomnienie Jillian robiącej coś w szpitalu, słyszał w głowie tylko "Bla, bla, bla, pacjenci, bla, bla, bla, eliksir fkjsdhn-jakiśtam, bla, bla...". Chyba powinien częściej jej słuchać.

    OdpowiedzUsuń
  71. - Jak nam się dziewczę ładnie złości. Muszę Cię zaskoczyć Śliczna Aislinn. Ja używam tylko takich słów, które znam. Inaczej moja wypowiedź nie miałaby najmniejszego sensu - zaśmiał się.
    Nie miał najmniejszego zamiaru być dla niej miły, nawet jeśli była czarodziejem czystej krwi. To jeszcze o niczym nie świadczyło. Dla niego na największy szacunek zasługiwali uczniowie Slytherinu, wiec czemu teraz miały być miłym dla kogoś z Ravenclavu? Miał swoje zasady i mimo, że nie zawsze były one takie jak oczekiwali od niego ludzie, nie miał najmniejszego zamiaru ich łamać. Wielce żałował, że woja skończyła się takim niepowodzeniem. Ale przynajmniej zginęło paru mugolaków, czyli świat już był czystszy.
    - Oczywiście, że jest karane szlabanem głupia. Ale gdybyś na mnie natrafiła nie miałabyś problemu - spojrzał na nią lodowato - Ale wy chyba bardzo lubicie dostawać szlabany. Dziwne, że najczęściej trafiam na uczennice. Może każda z was robi to specjalnie co? Ale spokojnie, są inne sposoby, aby się ze mną spotkać - uśmiechnął się cynicznie.
    Ponownie zlustrował swoją rozmówczynię. Rude włosy dodawały jej temperamentu i na pewno nie brak było dziewczynie charakteru. To mu się spodobało, jednak nie było mowy o okolicznościach łagodzących.
    - Zapytałem z czystej ciekawości - przecież nie będzie się jej tłumaczył. Zapytał bo chciał wiedzieć z kim ma do czynienia. I na pewno w przyszłości się mu ta wiedza przyda.

    OdpowiedzUsuń
  72. - Widzisz, łatwiej byłoby, gdybyś była facetem. Wtedy skopałbym cię za takie odzywki, a już następnego dnia pewnie zostałabyś moim ziomkiem. Teraz nie mogłem tego zrobić, bo gdyby do moich rodziców dotarła wiadomość, że uderzyłem kobietę, ojciec osobiście obiłby mi mordę, wyrzucił z domu i jeszcze to poprawił, tak, żebym zapamiętał na przyszłość. Sama rozumiesz, było ciężko zdecydować - zaśmiał się, nadal po cichu analizując jak działają jej włosy i w sumie nic mu z tego nie przychodziło.
    Nie zamierzał jednak o to pytać. Nie teraz i nie w najbliższej przyszłości. Może potrafił jej wybaczyć, ale nie był łatwowiernym idiotą (bo samym idiotą chyba trochę tak), a co za tym idzie, nie chciał nagle nawiązywać z Yaxley jakichś głębszych więzi. Co jak co, dalej obracali się w innych kręgach, wśród różnych ludzi z różnych środowisk. Jedna zraniona stopa nie mogła tego zmienić ot tak.
    - And here we are - mruknął pod nosem, przekraczając próg skrzydła szpitalnego, które o tej porze dnia było trochę pustawe.
    Wokół czuć było zapach ziół i innych maści czy eliksirów, za którym Malcolm nie przepadał (nie ten rodzaj zioła można by powiedzieć).
    Chłopak podszedł do jednego z łóżek i położył na nim dziewczynę, po czym zawołał panią Pomfrey, żeby ta ją opatrzyła.

    OdpowiedzUsuń
  73. [Oboje mają krewnych wśród śmierciożerców, więc można iść tym torem. Co powiesz na to, że swego czasu nawet chcieli ich swatać i dotychczas niewroga relacja przerodziła się w niechęć?]

    OdpowiedzUsuń
  74. [Szczerze? Malfoy od razu zaprzeczyłby kategorycznym NIE, gdyby taka propozycja zaręczyn została rzucona na stół, więc w jego wypadku wszelkie nieścisłości odpadają. Ale ogólny pomysł dobry ;3]

    OdpowiedzUsuń
  75. Scorpius nie bawił się w związku, nawet nie udawane, bo dziewczyny były głupie i zawsze brały wszystko zbyt poważnie. Poza tym małżeństwo, gdyż o tym konkretnie mowa, w żadnym wypadku nie było dla niego, bo on był wolnym strzelcem, mógł robić co chciał i nie miał zamiaru wiązać się z nikim nawet z powodu przedłużania rodu czy czegoś tam. O ile jego geny były warte reprodukcji, tak nigdy nie był pewien, czy dna wybranki nie okaże się jakieś spaczone, a dziecko ukarane na resztę życia, nie?
    Dlatego kiedy ojciec wypalił z tym pomysłem tylko go wyśmiał, że jest staroświecki, że teraz tylko desperatki się chajtają, a prawdziwy facet nie potrzebuje zaobrączkowania, aby wieść szczęśliwe życie. Za dużo kobiet(mężczyzn?) było na tym świecie, aby marnować czas z jedną, która za dziesięć lat utyje i będzie miała wąsy. Tak czy siak, po jego odmowie temat został zamknięty, a Dracon był na tyle uprzejmy, że nawet nie podał synowi nazwiska niedoszłej żony, za co Scorp był mu wdzięczny, bo jeszcze straciłby chęć na ewentualne zapoznanie się z nią bliżej.
    Jednakże kiedy już wiedział, bo przylazła do niego podczas posiłku, co było karygodne, to wcale nie żałował. Ta Yaxley taką myszą była, do tego Krukonka i grała w quidditcha, a to było bardzo niekobiece. I mogłaby się uczesać. I pozbyć tych pasemek. W ogóle sobie iść, ale najpierw musiał dać jej do zrozumienia, że nikogo o nic nie będzie prosił.
    - Ty mu to powiedz, to nie jest mój problem. Masz coś z ustami, czy głupi wyraz twarzy jest u ciebie rodzinny? - Spytał, unosząc brwi na te jej śmiechy-chichy. Nie jego wina, że Yaxley nie umiała dbać o swoje interesy, prawda? Poza tym nie lubił ani jej, ani jej brata, więc tym bardziej niech nie zawraca mu dupy, tylko da zjeść.

    OdpowiedzUsuń

  76. Kiedy usłyszał jej głos tuż nad swoich uchem, podskoczył ze strachu i z tego wszystkiego upadł prosto na swoje arystokracie plecy, klnąc pod nosem głośno. Pozbierał się szybko i wstał, strzepując z ramion kurz i na wszelki wypadek wydobył różdżkę. Aislinn trzymała już swoją w pogotowiu, więc tylko skrzywił się okropnie.
    - Jesteś beznadziejna. Kazałem ci odejść, a ty ciągle za mną łazisz! O co ci, do jasnej cholery, chodzi?! Nie możesz zająć się sobą?! – wybuchnął. Irytowało go, ze nie może się całkowicie poświęcić swoim sprawom, tylko ona za nim chodzi jak cień. Jeszcze bezczelnie przełamuje zaklęcia.
    Obszedł całe miejsce pracy dokoła i przez dłuższy czas mamrotał jakieś formułki stwarzając kolejną klatkę, tym razem nieco inną, niż tamtą na kształt weneckiego lustra.

    OdpowiedzUsuń
  77. Pomieszczenie to było szare, burę i ponure. Wszystko zarosło w brudzie i kurzu. Nawet kliencie, którzy zwrócili w ich stronę swoje głowie, wyglądali na osowiałych, zmęczonych i wyciągniętych dopiero co spod gruzów. Lavi miał wrażenie, że to miejsce przeszło jedną i drugą wojnę i przeżyje jeszcze parę.
    Właściciel zmierzył ich nieprzechylnym spojrzeniem i wrócił do swojej czynności - wycieraniem brudnej szklanki a równie brudną ścierkę, która kurczowo ściskał w dłoni, goście zrobili to samo. Oprócz jednej czarownicy, siedzącej w najciemniejszym kącie, która nadal obserwowała ich spode łba, jak gdyby byli osobami właśnie łamiącymi prawo.
    Stark nie czuł się obco w tym miejscu, ba, miał nawet wrażenie, że mógłby się z tymi wszystkim ludźmi w jakiś sposób zaprzyjaźnić, jednakże bał się okropnie o Aisilnn - o jej niewyparzony czasem język i arystokratyczną manierę, ale obiecała, a on wierzył.
    Słysząc jej słowa, uśmiechnął się lekko.
    - Oj, usłyszeć od ciebie takie słowa, to prawie jak dostać wcześniej prezent bożonarodzeniowy - odparł pogodnie, pochodząc do jednego ze stolików, znajdującego się z dala od stolika czterech mężczyzn grających w karty dla pieniędzy i baru, gdzie dwóch stawało sobie kolejną kolejkę wódy.
    Odchylił jedno krzesło i dał wyraźnie Yaxleyównej gestem dłoni do zrozumienia, że zachęca, aby usiadła.
    - Ale bardzo miło, że tak to właśnie postrzegasz.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  78. — Nie rzadko jednak zostaje komplementy od takiej ślicznej dziewczyny — odparł, uśmiechnął i puścił do niej oko.
    Usiadł tuż po niej, nie zerkając już ani razu na dziwaczne otoczenie, które jeszcze chwila, a zacznie go przytłaczać równie mocno jak deszczowo pogoda. Uśmiechnął się tylko do swojej najdroższej kuzynki i, wyciągając z kieszeni pomiętą paczkę papierosów, odpowiedział:
    — Zostaje tutaj i liczę, że przyjmę jakiegoś nie spodziewanego gościa — mruknął, tylko, wkładając teraz jedną "fajkę" do ust i podpalając o zapalniczkę.
    Lavi nie miał żadnego pomysłu jak spędzić najnowsze święta, pierwsze święta tak naprawdę bez rodzinnej obecności - awantur, sprzeczek, uśmiechów, kolęd, życzeń i czasem smutek a czasem wesołych rozmów - i przepychu. Czuł jednak w kościach, że po prostu położy się spać o ludzkiej porze i tyle z tych świąt będzie.
    — Napijesz się czegoś?

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  79. Tak, właśnie dokładnie to miała powiedzieć, oczywiście jeśli to była prawda. Nie było to tak, że Wish zaliczał się do ludzi prawdomównych, ale lubił, kiedy inni byli z nim szczerzy. Nawet jeśli praktycznie ich nie znał. Strach to rzecz ludzka, nie uważał, by należało się jej wstydzić, przecież każdy się czegoś boi, o czym doskonale świadczyły choćby boginy. W każdym z nas siedzi takie małe coś, co czasem, choć nie często, o sobie przypomina, tego właśnie się boimy przecież.
    - Ja bym jednak rozważył możliwość dania im nauczki - stwierdził Wish, wzruszając lekko ramionami.
    Nie popierał przemocy jako sposobu na rozwiązanie każdego problemu, nie uważał również, że najlepszą obroną jest atak, ale w sytuacji, w której znajdowała się ta dziewczyna, wydawało mu się to aktualnie najlepszym wyjściem.
    - Następnym razem mu powiedz, że Manderlay mu przywali jak jeszcze raz ci będzie podskakiwał - zaproponował w niespodziewanym wręcz przypływie empatii, co zdarzało mu się wyjątkowo rzadko. - Oczywiście to tylko propozycja, niczego nie narzucam.

    OdpowiedzUsuń
  80. Cherles w trakcie tegorocznych wakacji pojechał z ojcem, by obejrzeć uroczysty doroczny wyścig miotlarski, organizowany w Szwecji. Zresztą, nie pierwszy już raz był świadkiem tego widowiska. Doskonałe przeżycie to było, w te wakacje, co dopiero nadejdą, też zamierzał polecieć i obejrzeć. Chyba, że w tym czasie będzie rozgrywany mecz z udziałem drużyny, której kibicował.
    W roku 2022 zwycięzcą Dorocznego Wyścigu Miotlarskiego w Szwecji był młody czarodziej pochodzący z Jamajki, Bob Bustamante. Eksperci twierdzili, że to bardzo obiecujący zawodnik i dobrze rokuje na przyszłość. Uważali, że prawdopodobnie już w tym roku uda mu się zająć dobre miejsce, może nawet uplasować się w pierwszej dziesiątce. I się uplasował w pierwszej dziesiątce. Ba, w pierwszej trójce. W pierwszej jedynce.
    A Charles się nieźle obłowił. Bo, jak to się dzieje przy takich widowiskach, można było obstawiać zakłady. A że chłopak miał już skończone te siedemnaście lat, czyli był pełnoletni, mógł sam to zrobić. I postawił całą kasę na Bustamantego i słusznie zresztą przewidział zwycięzcę, jak się okazało. A że BB, jak mówią w skrócie, okazał się tzw. czarnym koniem, to sporo pieniędzy zyskał Hart.
    Charles nie miał ambicji, by dorównać Bustamantemu ani innym zwycięzcom. Pewnie nawet nigdy w takim wyścigu nie wystartuje. Ale ścigać się lubił, dla zabawy. Bo przecież to było ekscytujące, ta adrenalina, ten powiew…
    Zresztą Aislinn też chyba to uwielbiała. Tak wnioskował Charles, spoglądając na dziewczynę. Bo przecież te błyszczące oczy, zarumienione policzki z pewnością świadczyły o jej podekscytowaniu.
    — O ty…! — zawołał za nią ze śmiechem, kiedy dziewczyna wystartowała, nie czekając, aż ustalą jakiś znak.
    Prędko zdjął z ramienia miotłę, wskoczył na nią i mocno odepchnął się od ziemi. Pochylił się jak najbardziej mógł nad drzewcem, by zmniejszyć opór powietrza, i starał dogonić Krukonkę.

    OdpowiedzUsuń
  81. Widział zmieszanie na obliczu kuzynki i poczuł się naprawdę nieswoje. Nie sądził, że może w kimkolwiek rozbudzić podobne uczucia, zwłaszcza w dumnej i wyrafinowanej pannie Yaxley. Po chwili jednak na ustach, zamiast zdziwienia, miejsce ustąpił uśmiech, gdy Stark usłyszał zapytanie dziewczyny.
    — Przecież wiesz, że zawsze jesteś mile widziana w progu mojego mieszkania — odpowiedział tylko, zaciągając się papierosem, odchylił się nieco do tyłu, nie chcąc dmuchnąć jej dymem prosto w twarz. — Drzwi stoją przed tobą otworem — dodał. Lavi nie miał w zwyczaju nikogo wypraszać. Był typem osoby, która wysłucha w milczeniu, pozwoli się wypłakać w swoje ramiona, a nawet użyczy swojego łóżka, jeśli zajedzie taka potrzeba.
    Rozumiał jej położenie, zwłaszcza, że niegdyś czuł podobnie. Nie miał ochoty wracać do domu ani na święta, ani na wakacje, wiedząc, że znów będzie tak samo. Czasem w ogóle nie chciał widzieć nikogo, tylko zamknąć się w malutkim pokoju i dać się uwieść ciekawej lekturze bądź po prostu zapomnieć o całym świecie i szkicować do późnych wieczorów, aby budzić się wczesnymi rankami i znów to robić. Bez końca. Jak w kalejdoskopie.
    — Oi — zawołał do barmana, który znów przyglądał im się kątem oka. — Poprosimy o dwa piwa — dodał, zwracając znów na siebie uwagę całej "doborowej" świty, ale zignorował.
    Zgarnął popiół do popielniczki.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  82. Uśmiechnął się pod nosem z pogardą. Och, gdyby ona wiedziała, co on tutaj trzyma, to pewnie też nie byłaby już niczym innym zainteresowana. Puścił wszystkie jej uwagi mimo uszu, szczególnie te o tym, że jest mało interesujący sam w sobie. No, skoro jej zdaniem nie jest, to tak na pewno jest. Przecież opinia jakiejś tam Krukonki była rzeczą absolutnie najważniejszą w jego życiu.
    - Trzeba było mówić od razu. Uwięziłbym cię gdzieś, a ty byś miała mnóstwo czasu na złamanie setki łamigłówek, jakie bym przygotował. Ech, zmarnowałaś świetną okazję…- westchnął dramatycznie – nie musiałbym się przynajmniej z tobą użerać. – stwierdził lekko i z powrotem zajął się gapienie na buteleczkę jakoś zupełnie bezpieczny o jej i swój los. Wsparł podbródek na dłoni i przymknął odrobinę oczy.
    - Może więc chociaż umilisz mi czas jakąś piosenką, albo wierszykiem? – zaproponował. Ale w chwili, kiedy tylko wypowiedział te słowa, z jego eliksirem zaczęło się coś dziać. I Akira sądził, że to raczej nic dobrego: płyn zaczął mocno bulgotać, zmieniać barwę na popielatą, a na jego powierzchni pojawiły się płomienie. Przerażony złapał flaszeczkę, przy okazji zrzucając notes na posadzkę, który leżał ciągle otwarty na stronie z receptura zatytułowaną wąskim, ciasnym pismem Azjaty głoszącym: Zaklęcie Imperius – płynna postać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Skoro jej zdaniem nie jest, to na pewno tak musi być" - miało być.

      Usuń
  83. Środowiska bywają różne, ich mieszkańcy również. A gdy kilka przecznic od twojego domu nieustannie trwają wojny gangów, gdzie ludzie (czarni, biali, żółci i sinopapuziaci) giną, często bez żadnego konkretnego powodu, musisz przestrzegać jakiś innych praw moralnych, by być normalnym człowiekiem bez skrzywionej psychiki. I tak w domu Malcolma uznaje się bezwzględny szacunek do kobiet, który u chłopaka objawia się różnie, raz lepiej, raz gorzej, ale pewnym jest, że nigdy żadnej nie uderzył i raczej już tego nie zrobi.
    Pani Pomfrey jak zwykle świrowała jarząbka, żeby tylko zatrzymać kogoś na dłużej w skrzydle szpitalnym. Malcolm rozumiał, samotność i te sprawy, ale żeby gnębić ludzi tylko po to, by zapewnić sobie towarzystwo, do tego zwykle rozzłoszczone i narzekające bez przerwy, to naprawdę trzeba być... smutnym.
    Gryfon stał i patrzył, jak Poppy wciera w stopę Yaxley jakąś dziwną, zieloną maź. I zanim zdążył skomentować, co o tym sądzi, Krukonka uprzejmie (close enough) wyprosiła go z sali.
    - Jak tylko sobie życzysz, Yaxley - rzucił nad odchodnym i wrócił na korytarz, wkładając ręce do kieszeni wytartych spodni.
    - Słaby ze mnie Jason Voorhees - mruknął do siebie, kierując się w stronę schodów prowadzących na górę.

    OdpowiedzUsuń
  84. Teoretycznie to ją znać powinien, skoro grała w quidditcha i to w dodatku na pozycji obrońcy. Miał jednak to do siebie, że nie wykazywał zbytniego zainteresowania ludźmi, którzy mu do szczęścia ani dalszego wiedzenia swojej nędznej egzystencji potrzebni nie byli. Nazwiska i imiona wlatywały mu jednym uchem, by zaraz wylecieć drugim, a do twarzy to już kompletnie nie miał pamięci. Bo po co, nie było mu to potrzebne. Praktyczność to podstawa przecież.
    Oczywiście mógł coś tam usłyszeć o wyczynach tej dziewczyny - mógłby, gdyby interesowały go ploteczki rozpowiadane przez podekscytowane i rozchichotane dziewczątka w wieku bardzo różnorodnym. Ale się nie interesował, więc nie wiedział.
    - Jak tam chcesz, ja w taktykę wnikać nie będę - odparł, wzruszając lekko ramionami. - A tak w ogóle, to Elsner-Manderlay, tak na przyszłość - poprawił się, bo w końcu jak miał dwa nazwiska to niech go zna z dwóch, a co, szpan po całości.
    Czekaj, zaraz. Jaki dług? Za co, z jakiego powodu? Co, gdzie, kiedy, jak?
    - Oświeć mnie, jaki dług, bo chyba coś mi umknęło - zasugerował ostrożnie.

    OdpowiedzUsuń
  85. Przeleciał wzrokiem po twarzy dziewczyny. Nie wyglądała na specjalnie zadowoloną z całej tej sytuacji. A jego z jednej strony to bawiło. W końcu nie codziennie mógł się z kimś posprzeczać. No dobra miał... Zwłaszcza w sypialni, którą niestety był zmuszony dzielić z Malfoyem. Że też nie ma się wpływu na wybór osoby towarzyszącej w pokoju. Inaczej na pewno nie wybrałby tego nadętego bufona. Sama myśl o nim go zirytowała, a to mogło się odbić na dziewczynie. Wbił w nią wzrok i skrzyżował ręce na piersi. Ta rozmowa ciągnęła się zdecydowanie za długo jak na niego. W końcu chodziło głównie o to, że mam jej wlepić jakiś szlaban. W głowie miał już parę pomysłów, jednak jeszcze do końca nie zdecydował co takiego będzie kazał jej robić.
    - Czyżby piękna panna Yaxley również była moją ciszą wielbicielką? - zakpił - Nie ma co się wstydzić. Mam takich na pęczki. I spokojna głowa, na pewno jeszcze w tym roku będę mógł cię gdzieś upchać pomiędzy tymi wszystkimi spotkaniami.
    Uśmiechnął się lekko z drwiną. Nie miał wyrzutów sumienia odzywając się tak do dziewczyn, zwłaszcza jeśli były z innego domu niż Slytherin. Każda była taka sama, tak samo przewidywalna, tak samo głupiutka. Wystarczyło, że facet ładnie się do niej uśmiechnie, a już każda na niego leciała. Irytowało go to momentami i to bardzo.
    - Mój problem? Z tego co zdążyłam zauważyć, to jestem w o wiele gorszej sytuacji niż moja - kącik jego ust drgnął nieznacznie.

    OdpowiedzUsuń
  86. Pięknie! Osiągnął swój zamierzony cel! Właśnie o to mu chodziło! Zaczerwieniła się, co pozwalało mu myśleć, że i jej przez głowę przechodziły czasami takie właśnie surrealistyczne fantazje w ich wspólnym wykonaniu.
    Słysząc jej niegroźną odpowiedź, puścił jej oczko i uśmiechając się szeroko, odparł:
    -Też cię kocham, Kotku. - Po czym odleciał, odbijając mocno tłuczek.

    Po meczu, kiedy to on już się przebrał, z cwaniackim uśmieszkiem odczekał aż wszyscy Krukoni opuścili szatnię po przeciwnej stronie boiska, a zdając sobie sprawę, że w środku została jedynie Aislinn, czekał sobie przed szatnią, oparty o drewnianą ścianę, z rękami schowanymi w kieszeniach spodni.
    Gdy wreszcie usłyszał otwieranie się drzwi, ujrzał wreszcie Aislinn, przebraną już ze stroju do quidditcha w normalne ubrania. Zadziałał szybko, niemal instynktownie. Przyparł ją swoim ciałem do drewnianej ściany, opierając ręce po obu stronach jej głowy, by nie mogła mu uciec. Z zadowoleniem na ustach obserwował jej twarz z bliska.
    -Nawet nie wiesz, Kotku, jak ja lubię, kiedy jesteś taka ostra wobec mnie... - wymruczał cicho wprost do jej ucha, omiatając je swoim ciepłym oddechem. - Przyszedłem, żebyś poprawiła mi moją fryzurę, bo jak stwierdziłaś, nie wygląda zbyt dobrze - dodał, patrząc na nią z bliska i wędrując sobie wolnym, wręcz leniwym wzrokiem od jej oczu, przez zgrabny nosek, aż do apetycznie zakrojonych ust.
    To co widział najwyraźniej bardzo mu się podobało, bo kąciki jest warg uniosły się w uśmiechu. W dalszym ciągu przypierał ją do drewnianej ściany, by zbyt szybko nie mogła mu uciec.

    OdpowiedzUsuń
  87. Twarda była. Oj tak, jak zawsze. A to mu się bardzo w niej podobało. Zdecydowanie. Nawet nie wiedziała jak bardzo takim zachowaniem go na siebie nakręcała. Ale może to i lepiej.
    Na jego usta wpłynął szelmowski uśmiech, kiedy to jawnie w swych słowach zaczęła zaprzeczać, a jej ciało pokazywało zupełnie co innego.
    -Fajnie jest słuchać kłamstw, kiedy zna się prawdę - powiedział miękkim jak jedwab głosem, znów rozpoczynając wędrówkę swojego wzroku po jej twarzy, tym razem od ust, aż do oczu. - Możesz mówić co chcesz, Kochanie, ale twoje ciało samo cię zdradza... Kolor włosów, swoją drogą bardzo ładny, rumieńce na policzkach, szybszy oddech. Doskonale wiem, że ci się podoba - wyszeptał tak cicho, jak gdyby nikt inny nie miał tego usłyszeć, a w jego głosie pojawiła się jakaś niewytłumaczalna pasja.
    Nadal z taką samą mocą przyciskał ją do ściany, nie dając żadnej możliwości ucieczki. Był typem chłopaka, który lubił mieć kontrolę, a takie właśnie położenie zdecydowanie mu ją dawało.
    -To jak, zajmiesz się tą moją fryzurą? - spytał niemal wprost w jej usta, a następnie delikatnie, wręcz finezyjnie musnął kącik jej ust swoimi wargami, by przesunąć się po chwili i przygryźć zębami jej dolną, delikatną wargę.
    Zbyt silne było jej przyciąganie, by potrafił się jej oprzeć. Wina nie leżała tylko w nim, ale także w niej samej. Jej niechęć do niego, udawana czy też nie, wzbudzała w nim całą masę silnych emocji, trudnych do zahamowania, zwłaszcza w takiej chwili.
    Wypuścił jej wargę spomiędzy delikatnego uścisku swoich zębów, a w następstwie powoli, z rozwagą i namysłem złączył ich wargi, na oślep odszukując jej rąk.
    Złapał ją za nadgarstki, przygwożdżając je w swoim uścisku do ściany, jednocześnie unieruchamiając ją na tyle, by nie mogła uciec, ale pozostawiając jej niewielką możliwość ucieknięcia od samego pocałunku, gdyby naprawdę tego nie chciała.
    Powoli smagał swoimi ustami jej delikatne, miękkie wargi, całując ją powoli, zapamiętale, bez zbędnej zachłanności, tak lekko, jak tylko potrafił...

    OdpowiedzUsuń
  88. - Nie powinnaś chwalić dnia przed zachodem słońca, kuzynko - odparł, uśmiechając się z nad kufla swojego piwa, z którego po chwili pociągnął zdrowy łyk. Lavi musiał przyznać z ręką na sercu, że sam nie wyobrażał sobie tych świat od deski do deski, nie miał ani planu, ani konkretnych pomysłów, ale skoro zaprosił gościa honorowego będzie także musiał wymyślić chociaż szczątkowy scenariusz świat, ażeby spełnić chociaż w minimalnym stopniu potrzeby Asilinn.
    Musiał przyznać, że Yaxleyówna wyglądała naprawdę uroczo szczęśliwa, nawet sam nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnął się szeroko, znów dostrzegając, że pasemka jej włosów przybrały całkowicie inną barwę. Jeszcze jako małe dziecko lubił zgadywać za jaki nastrój odpowiadał konkretny kolor i bardzo często próbował dążyć, aby w jej włosach pojawiły się złociste pasma.
    - Każdy kolejny dzień jest wypełniony takim samym szczęściem jak dzień następny - odpowiedział wymowanie na jej pytanie, co mogła odczytać jednoznacznie - nic nowego, nic ciekawego, nic wartego uwagi i tematu, ot, dni codzienne.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  89. Był tak zaaferowany mamrotaniem skomplikowanych formułek nad buteleczka, ze nie zorientował się wcale, co robi dziewczyna. A tak po prawdzie, to nie zainteresowałby się tym nawet, gdyby doskonale wiedział, co robi. W tym momencie w głowie huczało mu jedno: ratować roczną pracę, nie dać zmarnować wysiłku, kosztów, nieprzespanych nocy i tak dalej.
    W końcu po wlaniu kilku kropli wyciągu lawendowego płyn wrócił do normalnego stanu: został umieszczony miedzy dwoma małymi prętami lewitując kilka centymetrów nad blatem, przytrzymywany niewidzialną siłą.
    Dopiero wtedy dotarł do niego sens słów Aisilinn: odwrócił się do niej z twarzą kompletnie pozbawioną wyrazu, z lodowatym spojrzeniem będącym odpowiedzią na jej kpiący ton.
    - Tak się składa, nie mam tego na kim wypróbować. – odezwał się niespodziewanie, podbródkiem wskazując eliksir – Jestem pewny, że ty jako wielbicielka wszelkiego rodzaju zaklęć jesteś gotowa na poświęcenie się w imię magii. – to mówiąc, wycelował w nią – Jak wielkie jest twoje szczęście, że to, co tam mam jest jeszcze niegotowe. Nie omieszkał bym sprawdzić, do czego jesteś w stanie się posunąć, będąc pod wpływem. – podniósł notes leżący na ziemi, a potem zbliżył się do niej bardziej.
    - A więc już wiesz. Cóż, może to lepiej? – zawiesił na moment głos, niecierpliwie gładząc strukturę różdżki długimi bladymi palcami – W końcu, teraz już z większą ostrożnością będziesz podchodziła do porannej kawy, czy popołudniowej herbaty, prawda? – uśmiechnął się – Nie myśl, że nie wiem, że nie wystarczy ci sama wiedz o tym, co tutaj robię. Popełniłem błąd POZWALAJĄC –podkreślił dobitnie – chodzić za mną, ale dzięki temu jesteś teraz obciążona. – wzruszył beztrosko ramionami – Także radziłbym zachować tę recepturę w największej tajemnicy, bo inaczej może stać się z tobą coś bardzo nieprzyjemnego. Zaklęcie Fideliusa plus kilka uroków daje całkiem ciekawy efekt.– udał, że się nad czymś głęboko zastanawia – Także to kolejna zagadka dla ciebie. Bardzo je lubisz. A ja lubię uszczęśliwiać ludzi, jak zauważyłaś. – zaśmiał się urywanie, bardzo cicho automatycznie kierując wzrok w stronę buteleczki.

    OdpowiedzUsuń
  90. Uśmiechnął się.
    - Nie mogę uwierzyć, Aisl, że ty, duszyczka towarzystwa, stajesz się tłem - odparł, aczkolwiek wiedział, że jej siostra była straszną kokietką i lubiła być adorowana przez wszystkich, który nawinął się jej pod ramię, a gdy tylko ktokolwiek tracił jej osobą zainteresowanie, stroiła do niego miny i robiła wszystko, aby spojrzał na nią ponownie - zawsze śmiała się najgłośniej, mówiła tyle ile tylko potrafiła i wypowiadała się na tematy, o którym nie miała bladego pojęcia, a które cieszyła państwo Yaxleyów i doprowadzały do białej gorączki jej rodzeństwo. - Jestem pewny, że blask Coreen zgaśnie, a ty nadal będziesz święcić jasno.
    Otóż to. Zawsze, mimo, że nie życzył nikomu źle, sądził, że jego druga, trochę starsza, ale także urocza kuzynka stanie się zgorzkniała od tych wszystkich wygórowanych pragnień i wyblaknie.
    - Łapię się każdej możliwej nadziei, którą mam w zasięgu dłoni - odpowiedział z szczerą prawdę. - Jestem na etapie szukania pracy.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  91. — Ash, ja można mieć taką niską samo ocenę o sobie, no, jak? Serce mi pęka, gdy słyszę takie głupstwa z twoich ust. Może właśnie dla kogoś ty jesteś Różą Irlandzką, co? — zapytał, z westchnieniem kręcąc z niedowierzaniem głową. Coreen nigdy nie darzył sympatią i wzajemnością. Przeważnie na siebie krzyczeli, złościli, a w dzieciństwie Lavi ciągnął ją za warkocz i ciągle pokazywał język, a ona natomiast dawała upust swoich emocją, skrzypiąc go po twarzy i ciągnąc z uszy. — Dla mnie jesteś ogniem, kochana kuzynko.
    Zastanawiał się na tym co mu powiedziała. Nie myślał, aby pracować w tej kawiarence, chociaż dobrze ją znał. Przecież tam najczęściej zabierał damę swojego serca, gdy ją jeszcze miał.
    - Nadal rysuję i pomyślę nad tym - odparł z zapałem, upijając kolejny łyk. Choć z drugiej zaś strony nie chciał wystraszyć żadnej zakochanej pary.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  92. - Chcesz mi wmówić, droga kuzynko, że jestem tak zaślepiony miłością do ciebie i nie dostrzegam twoich wad? - zaciekawił się, choć uważała, że realizm Yaxleyównej w grubej mierze mieszał się z zbyt niską samooceną - była piekielnie inteligenta, śliczna, wysportowana. Dziewczyna, która na dobrą sprawę mogła mieć cały świat tylko dla siebie, gdyby tylko chciała.
    - Żywiołowa, pełna energii, zabierająca wszystko na swojej drodze, wymieniać dalej? - zapytał, unosząc brew. Gdyby tylko nie był jej kuzynem... na pewno byłby zainteresowany tą śliczną dziewczyną, która siedziała na przeciwko i zasmucała się, widząc u siebie wiele wad. - Co z tego, że nie jesteś taka ja on, no co? Skoro masz to, czego ona nigdy nie będzie mieć.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  93. To było, jak by nie patrzeć, bardzo pociągające. Wyczuł oczywiście jej wahanie, jej niezdecydowany opór i automatycznie wiedział już, że wcale nie chce tego przerywać, bo i jej podoba się tak bardzo, jak jemu.
    Z zadowoleniem przyjął fakt, że odwzajemniła jego pocałunek, a sposób w jaki to zrobiła, sposób w jaki się ze sobą zgrali był doprawdy elektryzujący... Tak, bardzo elektryzujący, zapierający dech w piersiach wręcz...
    Z wolna zaczął luzować swój uścisk na jej nadgarstkach, aż wreszcie puścił jej ręce całkowicie, samemu sadowiąc jedną ze swoich dłoni na jej talii, a drugą układając z czułością na jej szyi.
    Pocałunek, którym oboje się raczyli, stawał się z minuty na minutę coraz bardziej gorący, a Leander nie wiedzieć kiedy zaczął go pogłębiać, czubkiem języka powoli rozchylając jej wargi, by wtargnąć nim do środka, w oczekiwaniu aż jej język wyjdzie na spotkanie.
    Zatracił się w tym zupełnie, zdając sobie sprawę, że niemal nogi się pod nim uginają, kiedy pomyśli o tym jak Aislinn całuje... Na Merlina, jak ona całowała! To było tak ogniste... tak gorące... Momentami aż brakowało słów.
    -Aislinn... - wyszeptał w sekundowej przerwie między jednym pocałunkiem, a drugim, jednocześnie zaczerpując powietrza.
    I ponownie się temu oddał, nieświadomie napierając na nią jeszcze bardziej swoim własnym ciałem. Czuł jak jej klatka piersiowa faluje, przy wdechu ocierając się o jego tors. Oddychała tak szybko i nierówno jak on sam, ale to wcale nie było dla niego niczym dziwnym, bo temperatura zdawała się wzrosnąć nagle o kilka stopni.

    OdpowiedzUsuń
  94. Tam od razu rewelację, ja wiem, że to sztampowe i mało oryginalne, a jednocześnie takie szpanerskie, żeby trzasnąć sobie dwa nazwiska, jednakże dla Wisha miały one znaczenie i o ile raz mógł się przedstawić tym drugim, to jednak wolał, by na przyszłość pamiętano, że zawsze jest jeszcze Elsnerem. Każdy przecież ma prawo do swoich małych dziwactw, czyż nie?
    On miał to do siebie, że raczej był trudny w obyciu i zupełnie mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, czerpał dziką frajdę z tego, że mógł popisać się od czasu do czasu swoją powściągliwością.
    Nie czuł się jednak przy tym w jakikolwiek sposób niewinny, ponieważ niewinność była dla niego pojęciem dziwnym, nad którego definicją mógłby się długo zastanawiać, a i tak pewnie nie udałoby mu się jej dostosować do swoich potrzeb.
    - Będziemy kwita, jeśli nikomu nie wspomnisz, że ta cała sytuacja w ogóle miała miejsce - stwierdził dość chłodnym, typowym dla swojego nadmiernie oryginalnego jestestwa tonem.
    Na piwo, jasne, żeby znowu się schlał tym kremowym paskudztwem i opowiadał, jaki to on jest sam ze sobą biedny. Nigdy więcej.

    OdpowiedzUsuń
  95. Gdyby ona tylko wiedziała jak bardzo czuł się niepocieszony i jak gdyby wyrwany ze snu, kiedy przerwała ten pocałunek, przekręcając głowę i wyraźnie odmawiając kontynuacji. W prawdzie wychwycił w niej odrobinę niepewności, ale było to zbyt nikłe, żeby mógł się tego uczepić i bez słowa znów ją całować, zatapiając się w tej pieszczocie tak jak przed chwilą, bez pamięci, rozkoszując się smakiem jej ust, sposobem w jakim się do niego dopasowywała, jak on się do niej dopasowywał, jak fantastyczny moment sobie stworzyli.
    Nie odsunął się od niej, chociaż chciała go odepchnąć. Stał przy niej, nadal trzymając jedną dłoń na jej talii, a drugą delikatnie przejeżdżając po jej policzku opuszkami palców, stwierdzając, że ma idealnie gładką skórę, przyjemną w dotyku jak jedwab...
    -Aislinn, mam sobie iść? Naprawdę? - spytał cichym, spokojnym głosem, wprost do jej ucha.
    Liczył na to, że się zawaha, że nie odpowie mu, jasno potwierdzając, że naprawdę tego chce. Na Merlina, nawet nie miała pojęcia jak jego usta były spragnione jej pocałunków, jak łaknęły tego, by znów się zetknąć z cudownymi wargami Aislinn...
    Prawda. Leander nigdy nie starał się o żadną kobietę, bo to one do niego przychodziły, to one o niego zabiegały. Niezaprzeczalny fakt jest taki, że on nawet nie wiedział jak powinien się starać o dziewczynę, bo nigdy nie musiał tego robić, więc podobna wiedza nie pojawiła się w jego głowie. A szkoda, bo czasami mogłaby się przydać.
    Zauważył, że kolor jej włosów znów przybrał odcień fioletu. Tak, metamorfomagia była fascynująca... Możliwość zmiany swojego wyglądu na milion różnych sposobów, w zależności od aktualnej zachcianki. Aislinn była szczęściarą, że urodziła się z tym darem, wyjątkowo rzadkim, trzeba przyznać.

    OdpowiedzUsuń
  96. Na brodę Merlina. Gdyby tylko ona wiedziała co zrobiła, najpierw każąc mu iść, a po chwili przygryzając swoją wargę. To niemal tak, jak gdyby był bardzo spragniony, a ona pozwoliła mu się napić łyka i ani kropli więcej...
    Z drugiej jednak strony nie mogła wiedzieć o tym, że był dość nietypowym fetyszystą, na którego nic tak nie działało, jak widok dziewczyny zagryzającej subtelnie wargę. Według niego nie było żadnego, bardziej zmysłowego gestu niż ten.
    Nie odpowiedział nic na jej słowa, obserwując ją uważnym wzrokiem.
    -Nie powinnaś tego robić... - wyszeptał nagle, po czym złapał ją za podbródek, powoli unosząc jej głowę tak, by na niego spojrzała.
    Wówczas, jak gdyby wcale nie powiedziała mu przed chwilą, że ma sobie od niej iść, pochylił się nad nią, subtelnie zacisnął zęby na jej dolnej wardze, którą przygryzała i powoli wyciągnął ją z uścisku jej własnych zębów, po chwili samemu także ją uwalniając.
    -Jesteś brutalna... najpierw każesz mi spadać, a po chwili robisz coś takiego, co wręcz doprowadza mnie do szaleństwa... Pogrywasz sobie ze mną, Aislinn Yaxley... - wyszeptał cichym, aksamitnym głosem, nie znajdując w sobie jeszcze tyle samozaparcia, by odejść.
    Miał jakąś niewytłumaczalną nadzieję, że ona w ostatniej chwili zmieni zdanie i powie mu, że ma zostać. Była jak magnes, bardzo silny, któremu nie sposób było się oprzeć... I jeszcze ten jeden gest, który tak na niego działał, jego fetysz w tak niesamowitym wykonaniu Aislinn...
    Znęcała się nad nim... Tak, zdecydowanie się nad nim znęcała.

    OdpowiedzUsuń
  97. - Znam kilka dziewcząt, które grają znakomicie w quidditcha - odparł, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że dla niego nie był to wcale argument. On przecież nie interesował się tym sportem, ba, jak wieloma rzeczami i nie rozumiał, dlaczego ten sport przypadł w udziale zazwyczaj facetom. Musiał przyznać, że go nigdy do niego ciągnęło, ot, miał miejsce w Hogwarcie, bo był częścią czarodziejskiego świata.
    — Widzę, że nie odwiodę cię od tej ścieżki, co? — zagadnął po chwili wesoło, bo nie miał najmniejszej ochoty się z nią kłócić. Miał swoje zdanie. Uważał, że Yaxleyówna była osobą pod każdym względem wyjątkowo, a to, że była oczkiem w jego głowie, wcale nie znaczyło, że musiał się mylić w tej kwestii. Darzył ją wielką sympatią.
    Dopił swoje piwo, prosząc o jeszcze jedno.
    — Nic nie szkodzi — odparł po chwili refleksji. — To dobrze, że nasza zdania się różnią. Świat jest ciekawszy.

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  98. Wysłuchał jej odpowiedzi z niezmiennym wyrazem twarzy, a następnie powoli pochylił się nad nią i ucałował zagłębienie jej szyi powoli, delikatnie, bez pośpiechu, nasycając się chociaż odrobinkę miękkością i naturalnie pięknym zapachem skóry Aislinn.
    -Cii... Zdecydowanie zbyt dużo teraz myślisz, za wiele się zastanawiasz... - powiedział spokojnym, niczym niezmąconym głosem.
    Ponownie uniósł głowę i spojrzał na nią, a następnie złapał ją za rękę, drugą w tym samym czasie naciskając na klamkę szatni i wciągnął ją do środka, zamykając ich w tym pogrążonym w półmroku, zupełnie pustym pomieszczeniu.
    Tym razem przyparł ją swoim ciałem do drzwi, z lekkością odgarniając zbłąkany kosmyk fioletowych włosów z jej twarzy. Odszukał jej ust, ponownie łącząc ich w gorącym pocałunku, pełnym namiętności i wyczekiwania, które okalało serca tej dwójki młodych ludzi.
    Leander usadowił swoje dłonie na biodrach Aislinn, przytrzymując ją przy sobie, by mu nie uciekła. Przez cały czas jednak posiadała maleńką furtkę, przez którą mogła uciec, jeśli tylko chciała. Nie naciskał na nią ,nie pospieszał niczego. Oczywiście, był władczy i stanowczy, ale działał powoli, nie wymuszając na niej konieczności podjęcia szybkiej decyzji. Mogła go odepchnąć, jeśli tylko chciała.
    Tak czy inaczej on pokazał Aislinn poprzez swoje zachowanie, że wyłamuje się od tradycji drużyny, postanawiając świętować zwycięstwo z graczką konkurencyjnej drużyny.

    OdpowiedzUsuń
  99. Przyjemne dreszcze przebiegły mu po plecach, kiedy Aislinn wdarła się swoimi drobnymi, delikatnymi palcami pod jego koszulkę, jednocześnie stykając się z skórą na jego brzuchu. Było to niebywale przyjemne doświadczenie, a na jego usta wpłynął lekki uśmiech, co zapewne mogła wyczuć podczas ich pełnego namiętności pocałunku.
    Jego dłonie, jak gdyby nagle ożyły, przesunęły się z bioder Aislinn na jej talię, zahaczając o materiał bluzki, którą miała na sobie i unosząc ją powoli, powoli do góry. Oderwał się od niej na chwilę, by zdjąć jej przez głowę górną część garderoby, która w tym momencie była całkowicie niepotrzebna. Nadal nienasycony jej pocałunkami, przywarł do Aislinn ponownie, łącząc ich rozpalone usta, podczas gdy palcami poznawał jej szczupłą talię, płaski brzuch i plecy, sunąc opuszkami po gładkiej jak jedwab skórze. Wreszcie wyczuł pod palcami materiał jej biustonosza, kiedy to powoli wkradał się na jej piersi, jadąc niestrudzenie wyżej, aż do ramion, a stamtąd do łopatek i do zapięcia stanika.
    Ustami przesunął się na jej policzek, powoli i subtelnie po linii szczęki, wprost na szyję. Wyczuwał jak pięknie i słodko pachnie, a ten zapach wywoływał u niego jeszcze silniejsze i wyraźniejsze dreszcze, które bezkarnie wędrowały mu po plecach.
    Kciukiem i palcem wskazującym zdecydowanie naparł na zapięcie od jej stanika, które posłusznie ustąpiło.
    Leander nie przerywał pieszczot na jej cudownie pachnącej i delikatnej szyi, ale odsunął się nieco, by pozbawić ją stanika, tak samo zbędnego w tej chwili, jak jej bluzka, która leżała teraz gdzieś na podłodze szatni Krukonów. W następstwie przysunął się do niej ciasno, czując na swoim torsie unoszące się i opadające nagie piersi Aislinn.
    Otulił je delikatnie swoimi palcami, wykonując subtelny masaż. Ustami natomiast zjechał na obojczyk, pragnąc poznać ustami całe jej ciało.
    W tym momencie, kiedy byli sami w tej pustej szatni, otoczeni przez ciszę i wzajemną namiętność, zrozumiał jak bardzo go pociągała i z jaką dokładnością potrafili się w siebie wpasować...

    OdpowiedzUsuń
  100. Jego dłonie w stosunku do jej ciała były tak delikatne, tak ostrożne, jak gdyby rozkoszowały się leniwie wspaniałą fakturą jej skóry i przyjemnością płynącą z bliskości oraz dotyku nieskazitelnego ciała Aislinn.
    Sposób w jaki jej dłonie dotykały jego ciała był niebotyczny, trudny do opisania, wspaniały... Dreszcze przechodziły mu po ciele, jak gdyby skóra domagała się kolejnego, tak przyjemnego dotyku, odprężającego, wprowadzającego w nim jakiś niebywały spokój...
    Dotykając opuszkami palców jej piersi zdał sobie sprawę, że idealnie wpasowują się w jego dłonie, że ich ciała zgrywają się jak gdyby w jednej melodii, pełne natchnienia i namiętności...
    Powolnymi, okrężnymi ruchami masował piękne piersi Aislinn, od czasu do czasu smagając kciukiem sutki, by sprawić jej tym jak najwięcej przyjemności.
    On sam zaczął oddychać szybciej, kiedy jej wilgotny język zetknął się z jego rozgrzaną skórą, zarysowując na niej wzorki... Na moment napięły mu się mięśnie, co z pewnością nie uległo jej uwadze... Tak drobny gest był w grze wstępnej źródłem dużej przyjemności, zdecydowanie...
    Jego imię w ustach Aislinn, po raz pierwszy wypowiedziane, zabrzmiało niebywale seksownie, pociągająco, namiętnie... Nic więc dziwnego, że kąciki jest ust, podobnie jak jej, powędrowały nieco do góry, w delikatnym uśmiechu.
    Odbierając z lubością pieszczoty, które mu serwowała i samemu dopieszczając odpowiednio jej piersi, zaczął się nieopatrznie zastanawiać czy Aislinn kiedykolwiek... z kimkolwiek... no, czy była dziewicą. Postanowił jednak, że o to nie zapyta, uznając jasno, że jeśli będzie miała go o czym poinformować, to poinformuje. Takie pytanie mogłoby zupełnie zniszczyć wspaniałą, pełną iskier namiętności atmosferę.
    Na krótką chwilę oddalił się od niej, by znów znaleźć się przy niej i począć całować z lubością niemal każdy skrawek jej dekoltu, następnie z uśmiechem na ustach schodząc na piersi. Przy nich zatrzymał się dłużej, dołączając do swych pieszczot język i otaczając każdą z brodawek powoli i bez pośpiechu.

    OdpowiedzUsuń
  101. Jeszcze kilkakrotnie smagnął czubkiem języka jej sutki, zanim to nie przywołała go delikatnym gestem do siebie, by połączyć ich w pocałunku. Odwzajemnił go, a wówczas jego ręce powoli, niespiesznie zjechały po jej brzuchu, zaczynając wprawnie (i w tym miejscu już nieco niecierpliwie) majstrować przy guziku od jej spodni. Kiedy wreszcie udało mu się go odpiąć, jego palce zacisnęły się na pośladkach Aislinn, unosząc ją lekko do góry i dając znak, by oplotła go nogami w pasie.
    W momencie, w którym to uczyniła, Leander jedną ręką podtrzymywał ją w powietrzu, przez cały czas także dociskając jej ciało, by się nie osunęła po drzwiach, a drugą ręką zdejmował jej z nogi buta, by po chwili zrobić zamianę dłoni i drugą stopę także pozbawić obuwia. W tym samym czasie z nóg zsunął także swoje buty, odkopując je bez większego przejęcia gdzieś na bok.
    Ponownie postawił Aislinn na podłodze szatni tylko po to, by pozbawić ją zbędnych w tym momencie spodni, które odleciały w podobnym kierunku co ich wcześniejsze ubrania.
    Kiedy została w samych majtkach przysunął się do niej ciasno, a jego ręce spoczęły na jej pośladkach pod materiałem majtek.
    Ma brodę Marlina, jak mu było z nią dobrze... Tak cholernie dobrze, że aż przyprawiała go o sporą iskrę szaleństwa... Pociągała go w każdym, możliwym aspekcie. Ich zbliżenie jak do tej pory było idealne w każdym, możliwym calu... zgrywali się, ich ciała rozumiały się bez najmniejszych problemów, pocałunki pełne były namiętności, przesycone gorączkowym oczekiwaniem na najważniejsze, na kulminację...
    -Jesteś taka piękna, Aislinn... - wyszeptał Leander z urywanym oddechem, między jednym pocałunkiem a drugim.
    Podobało mu się w niej to, jak pewna była tego co robią, jak zdecydowana, że chce kontynuować... To umacniało go tylko w przeświadczeniu, że jego pociąg został skierowany ku odpowiedniej dziewczynie...

    OdpowiedzUsuń
  102. Pokręcił głową z pobłażliwym uśmieszkiem na ustach i spojrzał na nią tak, jakby właśnie miał przed sobą pięcioletnią dziewczynkę, która coś przeskrobała, a teraz za karę miała nie dostać deseru.
    - Och, Yaxley. Widzę, że walka na słówka idzie ci dużo lepiej, niż machanie różdżką. – mruknął zjadliwie pomniejszając jeszcze bardziej dzieląca ich odległość. Bynajmniej nie miał zamiaru jej ani rozbrajać, ani atakować w jakikolwiek inny sposób. Och, nie.
    - Oczywiście. Jak mogą cię interesować – podjął temat eliksirów – skoro jest to sztuka przeznaczona WYŁĄCZNIE – podkreślił – dla ludzi cierpliwych, ale co najważniejsze… cechujących się swego rodzaju subtelnością i wyczuciem, których tobie absolutnie brak. – tutaj zrobił niby ubolewającą nad tym faktem minę i w końcu schował niedoszłą broń do wewnętrznej kieszeni, niby przypadkiem zaczepiając o brzeg jej szaty paznokciami, co szybko zamieniało się w zaciśnięcie palców na gładkim materiale i zdecydowanego pociągnięcia jej do siebie. Teraz już nie mogła być bliżej, bo ich ciał nie dzieliło już nic, stykały się ze sobą całą długością, natomiast przestrzeń między ich twarzami wypełniały ich ciepłe oddechy.
    - Nie bądź taka mądra, Yaxley. Nie słuchasz, co do ciebie mówię. Ale zauważyłem już, że ignorancja jest twoją naturalną cechą, na która absolutnie masz wpływu. – wycedził – poza tym, mówiłem o Fideliusie i kilku innych zaklęciach, gdyby przypadkiem coś umknęło twojej uwadze.
    I już chciał zrobić to, na co miał ochotę już od pewnego czasu nie zważając na wielce prawdopodobny sprzeciw z jej strony, kiedy nagle na wysokości jego oczu znalazła się ściana, przez którą oboje tu weszli.
    Jej powierzchnia falowała niespokojnie, zupełnie tak, jakby za chwilę ktoś miał zamiar również ja przekroczyć. W jednej chwili szarpnął za swoją różdżkę i wycelował ją w mur zasłaniając drugą dłonią jej usta i wzrokiem nakazując milczenie. Tymczasem powierzchnia ściany zafalowała jeszcze mocniej, wyginając się jakiś dziwny sposób. Teraz był już pewien, że ktoś niepowołany usiłuje się tutaj dostać.

    OdpowiedzUsuń
  103. Znowu to zrobiła... przygryzła wargę. A kiedy to zobaczył, wówczas poziom jego pożądania wzrósł o połowę, nad czym on zupełnie nie panował już od dawna, a dokładnie od momentu, kiedy zdał sobie sprawę jak podniecający dla niego jest widok zawstydzonej dziewczyny, przygryzającej wargę z zakłopotania. Tak samo działało na niego perwersyjne zagryzanie wargi... Tak, to zdecydowanie był jego najsłabszy punkt, który wiele dziewcząt, jeśli by tylko wiedziało, mogłoby wykorzystać w stosunku do niego.
    -Nie przygryzaj wargi, bo nie będę mógł nad sobą zapanować... - wyszeptał z lekkim uśmiechem i urywanym oddechem, przesuwając usta po linii jej szczęki.
    Pozwalał jej się rozebrać do końca, a kiedy wreszcie to uczyniła, on także nie pozostał jej zbyt długo dłużny, bo przy pomocy Aislinn pozbawił ją wreszcie ostatniej części garderoby i wreszcie z lubością mógł przypatrzyć się jej nagiemu, pięknemu ciału, rozkoszując się tym widokiem.
    Zaraz jednak podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy, by po chwili połączyć ich usta w namiętnym pocałunku, wprawić w ruch języki i oddać się temu niemal bez reszty.
    W tym samym czasie, upewniwszy się, że odpowiednio mocno oplata go nogami w pasie, przyparł ją do drzwi szatni jeszcze mocnej i powoli, bez pośpiechu wszedł w nią, czując przy tym znajome odrętwienie mięśni, jako oznakę towarzyszącej temu przyjemności.
    Zacisnąwszy palce na jej nagich pośladkach, począł powoli się w niej poruszać, a przerywając ich namiętny pocałunek, pochylił się i ujął między wargi jeden z jej sutków, poczynając delikatnie go ssać, by sprawić jej jak najwięcej przyjemności aż do momentu, w którym oboje nie osiągną punktu kulminacyjnego.

    OdpowiedzUsuń
  104. No pięknie! Więc teraz Aislinn poznała jego słodką tajemnicę na temat fetyszu i mógł się spodziewać, że będzie to wykorzystywać przeciwko niemu. A co najciekawsze, on jakoś wcale się tym nie przejmował, bo wedle niego Aislinn mogła go tym gestem zwabiać tak często, jak tylko chciała.
    Ten rudzielec o zmiennym kolorze włosów, jak sama siebie nazwała był dla niego źródłem silnego pociągu, co udowadniał wystarczająco mocno, błądząc ustami i językiem z lubością po jej piersiach, serwując jej tym jak najwięcej przyjemności, bo na tym mu przede wszystkim zależało - żeby jej było z nim dobrze. A jak do tej pory właśnie tak było.
    Kiedy wolnym ruchem zagłębiał się w jej wnętrzu, napotkał opór tak jednoznaczny, że mógł oznaczać tylko jedno... Aislinn Yaxley była dziewicą. To przypuszczenie z całą mocą potwierdziło się, kiedy poczuł jej paznokcie zaciskające się na skórze jego ramion, a następnie unosząc spojrzenie na jej twarz, dostrzegł grymas bólu.
    Fakt, że zdecydowała się zrobić to z nim po raz pierwszy, chociaż nie musiała, rozczulił go tak niebywale, że aż sam był tym zdziwiony. W końcu wiedział, że każda dziewczyna swój pierwszy raz pamięta do końca życia, czyli czy był tego świadom czy nie, właśnie i on zapisał się w jej pamięci dożywotnie.
    Wykonywał powolne ruchy bioder, nie chcąc przysparzać jej więcej bólu, jednak kiedy poczuł, że rozluźniła mięśnie, nieco przyspieszył, swoimi spragnionymi ustami odszukując jej ust i złączając ich w pocałunku tak namiętnym i gorącym, a jednocześnie informującym Aislinn o tym, że już wie, że wszystko do niego dotarło i że tak cholernie mocno to docenia...

    OdpowiedzUsuń
  105. Jej dotyk był co najmniej elektryzujący... Przyjemne dreszcze wędrowały mu po plecach, kiedy dotykała go swoimi dłońmi, sprawiając jednocześnie, że mięśnie jego ramion samowolnie napinały się i rozluźniały w wyrazie najczystszej przyjemności.
    Poruszał się w niej równomiernie, dość szybko, czując jak przyjemność kumuluje mu się w podbrzuszu... Był jednak spokojny, rozkoszował się pocałunkiem z Aislinn, jednocześnie czerpiąc niebotyczną przyjemność z miejsca, w którym byli połączeni.
    Kąciki jego ust automatycznie uniosły się ku górze, kiedy Aislinn osiągnęła szczyt, a chwilę później i on sam do niej dołączył, czując jak przyjemne napięcie uchodzi z niego.
    Jego oddech był nierówny, serce mocno mu waliło, ale mimo wszystko czuł się całkowicie szczęśliwy z powodu tego, co się wydarzyło. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, omiatając ją swoim ciepłym, urywanym oddechem. Po jego ustach błąkał się uśmiech, a palce zaciskały mu się od czasu do czasu na jej nagich pośladkach.
    Musnął ustami skrawek jej szyi, chcąc uspokoić swoje ciało, które drżało lekko po ich wspólnym, pełnym namiętności zbliżeniu.
    -Aislinn... - wyszeptał ochrypłym głosem, a ona mogła usłyszeć jego wdzięczność, przyjemność którą mu dała i pragnienie które zasyciła... a wszystko to zamknięte w jednym słowie.
    Na brodę Merlina... on już dawno tak się nie czuł... Był tak szczęśliwy, że do tego doszło, a jednocześnie miał poczucie jakiegoś niebywałego wyróżnienia, spowodowanego tym, że to właśnie z nim zechciała przeżyć swój pierwszy raz, że to z nim dzieliła ten ważny moment swojego życia.

    OdpowiedzUsuń
  106. Kiedy Aislinn zniknęła w łazience, chcąc wziąć prysznic, Leander powoli zaczął zbierać swoje rzeczy, ubierając się powoli i planując, że on sam wykąpie się jak tylko wróci do domitorium.
    Nadal był w ciężkim szoku, że Aislinn zdecydowała się na swój pierwszy raz z nim. To prawda, od zawsze był między nimi dość dziwny rodzaj relacji, niby to się nienawidzili, ale jednak lubili. Nigdy jednak by nie przypuszczał, że Aislinn żywi do niego ten szczególny rodzaj przyciągania, który zawiódł ich razem do szatni, by mogli przeżyć swój wspólny pierwszy raz i jednocześnie pierwszy raz w życiu Aislinn.
    Leżał na ławce w szatni na wznak, patrząc się w pogrążony w cieniach sufit. Głowę miał pełną myśli, mimo wszystko jednak czuł, że wszystko to było bardziej pozytywne, aniżeli negatywne.
    Słyszał jak woda leci z prysznica, jak Aislinn wychodzi po kąpieli i wreszcie jak wypowiada jego imię, najwyraźniej nie będąc pewna czy dalej jest w szatni i na nią czeka, czy też poszedł sobie do zamku, pozostawiając ją bez słowa.
    -Tak, jestem tutaj - odpowiedział, przechylając głowę i patrząc na wejście do łazienki, w oczekiwaniu aż otworzą się i stanie w nich Aislinn.
    Był ciekawy co ona o tym wszystkim myślała, jak się czuła, jak się na to zapatrywała. Nie sądził jednak, że dobrym pomysłem byłoby ją o to spytać.

    OdpowiedzUsuń
  107. Gdyby teraz nie miał poważniejszych spraw na głowie, to pewnie by jej odpowiedział, że wcale nie musiał jej widzieć, by wiedzieć, że okaże się lepszy. Pomijając już fakt, że zdołał ja kilka razy rozbroić, kiedy ta wielka łamaczka zaklęć o nieustającej czujności najwyraźniej o tym zapomniała.
    No i fakt tego jego domniemanego braku ogłady – także bardzo śmieszna uwaga zważywszy na to, że postawa Aislinn wyprowadziłaby z równowagi każdego. Tu musiał przyznać, że w tym akurat była bardzo dobra, choć może nie mógł tego sprawiedliwie ocenić, bo zbyt łatwo się irytował w ogóle, już niezależnie od tego, kto powodem jego zdenerwowania był.
    Tymczasem mur przestał falować, a tylko błysnął oślepiającym światłem na całej swej powierzchni, by kilka kształtów mogło się z niego wyłonić. Akirze serce zabiło mocniej, ręka zadrżała, ale nie cofnął się, tylko zrobił krok w przód skupiając się na postaciach powoli materializujących się tuż przed nimi. Wstrzymał oddech i objął jedną ręką kolumnę, jakby próbował sobie dodać odwagi rzucając na siebie Zaklęcie Kameleona – to samo, dzięki któremu dziewczyna sprytnie się tutaj przedostała.
    - Schowaj to, Aislinn….- rzucił do niej kątem usta tak cicho, jak to tylko było możliwe. Zdawał sobie sprawę z tego, że ona po prostu MUSI to zrobić; tym razem okoliczności nie były dla niej sprzyjające. Dokładnie w tym samym momencie ciemność rozjaśniły dwa jaskrawe promienie, które śmignęły tuż obok ucha chłopaka; odpowiedź była szybka, bo zza jego pleców wystrzelił urok jarząc się delikatnym błękitem i ugadzając jedną z postaci.
    Teraz już mógł zobaczyć, że są dokładnie trzy: obie podtrzymały z wyciągniętymi różdżkami tę, w którą trafiło zaklęcie Yaxley.
    - Kimkolwiek jesteś, natychmiast wyjdź! – usłyszał podniesiony głos nauczyciela transmutacji. Nie miał wyboru, musiał to zrobić. Oczy rozszerzyły mu się gwałtownie i schwał się już całkowicie za kolumną, by po chwili oddać kilka świetlistych strzałów. Tak oto został tylko jeden przeciwnik: Akira modlił się, by nie był to profesor.

    OdpowiedzUsuń
  108. Chociaż ona na niego nie spoglądała, kiedy zbierała swoje rzeczy, on przez cały czas wodził za nią wzrokiem, leżąc sobie na tej ławce i obserwując ją wyjątkowo uważnie. Nie spuszczał z niej spojrzenia nawet wtedy, kiedy usiadła przy jego kolanach, ubierając się. Wyglądała tak pięknie z tymi mokrymi, niesfornymi kosmykami... Z kolei gdy zaczęła dość nieskładnie przekazywać mu swoją myśl, Leander zmarszczył brwi, podniósł się do pozycji siedzącej i dalej ją obserwował, jednak nie za bardzo wiedział co tak naprawdę ona chciała mu przekazać.
    -Bardziej obejść tematu to chyba nie mogłaś. Tak czy inaczej, Aislinn, nie zrozumiałem o co ci chodzi. Mogę cię zapewnić jedynie, że nikt się o tym nie dowie. To co się tutaj wydarzyło pozostanie wyłącznie między nami, obiecuję - powiedział spokojnym głosem, a następnie wyciągnął rękę, łapiąc ją za dłoń i przyciągnął do siebie, by móc złożyć delikatny, czuły pocałunek na jej ustach, jako zapewnienie, że będzie milczał jak grób na temat tego co się między nimi wydarzyło.
    A wydarzyło się dużo. Dużo wspaniałych, godnych wspominania rzeczy oraz ta jedna, kluczowa...
    -Możesz mi jeszcze raz, tylko dokładniej powiedzieć to, co chciałaś? - spytał, patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
    Nie wiedzieć czemu miał wrażenie, że jest bardzo spięta. Może żałowała? Tak, to pytanie wybiło się w jego głowie ponad wszystkie inne i stało się nagle wyjątkowo realne.

    OdpowiedzUsuń
  109. Kiedy powiedziała o co jej chodziło, a następnie najzwyczajniej w świecie uciekła, na jego ustach pojawił się uśmiech. A więc chodziło o to, że może ich połączyć namiętność nie jednorazowo, jeśli tylko on, Leander, odpowiednio się postara... A więc musiało jej się podobać! Musiało jej być dobrze. Najprawdopodobniej też tego nie żałowała. I całe szczęście.
    Dostrzegłszy jej różdżkę na podłodze, podniósł ją i schował do kieszeni, a następnie niespiesznie opuścił szatnię z uśmiechem igrającym na jego ustach.

    Następnego dnia rano, a była to niedziela, Leander widział Aislinn na śniadaniu w Wielkiej Sali. Jej różdżkę ciągle nosił przy sobie i tak było też tym razem. Wyszedł ze śniadania dużo wcześniej, siadając sobie na schodach w Sali Wejściowej i czekając aż i ona się pojawi.
    Kiedy wreszcie ją zobaczył, na jego ustach pojawił się uśmiech. Nie ruszył się jednak ze schodów, bo gdy przechodziła wystarczająco blisko niego, wówczas dopiero wstał ze schodów, złapał ją za rękę i dość pretensjonalnie pociągnął ze sobą do lochów.
    Gdy znaleźli się wreszcie w ciemnościach Hogwardzkich lochów, z dala od ciekawskich spojrzeń uczniów, Leander przyciągnął do siebie Aislinn wyjątkowo władczym gestem, by zacząć ją całować namiętnie, gorąco, niecierpliwie wręcz...
    -Wczoraj... czegoś... zapomniałaś... - szeptał pomiędzy pocałunkami, spragniony jej bliskości.
    Poprzedniego dnia, kiedy wrócił do swojego Pokoju Wspólnego, imprezował w najlepsze z pozostałymi Ślizgonami, koronując tym zwycięstwo w meczu. Nie miał więc okazji zobaczyć się z Aislinn, dlatego pierwsze co postanowił zaraz po obudzeniu to poczekać na nią, by oddać jej różdżkę.

    OdpowiedzUsuń
  110. Leander był jedynakiem, nic więc dziwnego, że nie za bardzo radził sobie z cierpliwością, bo po prostu był nauczony, że musiał dostawać wszystko teraz, w tej chwili, natychmiast.
    Kiedy to przerwała pocałunek i oddaliła go nieco od siebie, na jego ustach pojawił się cwaniacki uśmieszek, a w oczach pojawiły się diabelskie ogniki. Aislinn pewnie nie wiedziała, ale teraz to Leander zdecydowanie był górą.
    -Mam twoją różdżkę, oczywiście. Ale wiesz, nic za darmo... - powiedział cwaniacko, dając jej tym samym znak, że nie odda tej różdżki dobrowolnie.
    Tak, był z niego wstrętny, okropny wykorzystywacz! Ze wszystkiego musiał mieć korzyści dla siebie... Aislinn gorszego znalazcy dla swojej różdżki trafić nie mogła... Teraz było pewne, że rozpocznie się targowanie, podchody, przekonywanie i Bóg jeden wie co jeszcze, żeby jej tą różdżkę ŁASKAWIE ODDAŁ!
    -Nie, nigdzie mi się teraz nie spieszy. Rozumiem, że tobie też się nigdzie nie spieszy? - spytał, unosząc brwi w pytającym geście, razem z cwaniackim uśmieszkiem.
    Przebiegły wężyk z niego był, oj tak.

    OdpowiedzUsuń
  111. On także nieznacznie zmrużył oczy, a na jego twarzy widniał ciągle ten sam cwaniacki uśmieszek. Ona go chyba naprawdę nie doceniała, jeśli myślała, że dobrym słowem i prośbą przekona go do oddania jej różdżki.
    -Niech no pomyślę... - zaczął teatralnie, uśmiechając się pod nosem i wznosząc oczy do nieba. - Nie, jednak nie. Jeśli będziesz chciała ją odzyskać, wiesz gdzie mnie znaleźć, prawda? - spytał, unosząc nieco jedną brew i rozkoszując się tym, że to on jest górą.
    Tak, zdecydowanie uwielbiał dominować nad wszystkimi, w każdej możliwej sferze życia. A ta sytuacja obrazowała genialnie jak dominacja pozytywnie na niego wpływa. Od raz był rozpromieniony i rozkoszował się tym bezwstydnie.

    OdpowiedzUsuń
  112. Zdradzić? Nie, on ich nie zdradzał. On się tylko z a b e z p i e c z a ł na ewentualność niewierności słów Aislinn. Choć ona tak naprawdę nic mu nie obiecała, ale mniejsza z tym.
    Kiedy spostrzegł, że prawie tuż obok jego stóp pada kolejna postać, błyskawicznie uskoczył w bok i niemal z prędkością światła, wciąż niewidzialny pokonał długi odcinek do kolejnej kolumny. Podczas tego szaleńczego biegu, między nogami wciąż przelatywały mu zaklęcia, jednak na całe szczęście ani jedno z nich nie zdołało go trafić. Wiedział, że jest atakowany już tylko przez jedną osobę i to w pewien sposób dodawało mu otuchy. Jednak świadomość, że może to być nauczyciel już tak nie napawała go optymizmem, a jedynie przerażeniem. I nie dlatego, że obawiał się przegranej, bo co do tego akurat… cóż, może pycha już mu się wylewała uszami, ale uważał się za lepszego. Miał talent i był siebie pewien.
    Nagle kolumna, za którą próbował choć sekundę odpocząć drgnęła w zdobionej podstawie i zaczęła się przesuwać. No pięknie! Albo będzie musiał się zmierzyć z Piertotum Locomotor, albo z zaklęciem z gatunku podobnych do Mobiliarbus. Modlił się, żeby to było to drugie: nie chciał walczyć z ożywionymi kamieniami, których było tu mnóstwo.
    Wycelował różdżką w sklepienie szepcząc: defodio!, co zaowocowało odłamaniem się wielkiego płatu sufitu i tym samym zniszczeniem kolumny, a przy okazji wzbiciem w powietrze chmury pyłu, który skutecznie pozwolił mu się przedostać do dziewczyny.
    A stamtąd już poszło bardzo łatwo: kilka niezbyt mocnych oszałamiaczy załatwiło sprawę i w końcu zyskali trochę czasu.
    - Musimy stąd jak najszybciej się wydostać i wykombinować coś tak, żeby absolutnie nie połączyli nas z tym miejscem. – zadecydował, dysząc ciężko. Zaczynał się zastanawiać, jak to się stało, że ktoś ich w ogóle znalazł. Jak?!

    OdpowiedzUsuń
  113. [Nie no, nie wierzę, że mi 3 dni zeszło odpisać. Ale to chyba i tak nam się tutaj wątek rypnął, nie?]

    Och, jakże on uwielbiał ludzi, którzy mieli tendencję do dopowiadania sobie pewnych rzeczy. A czy Wish powiedział wyraźnie, że ma cokolwiek do jej ojca? Nie. Było mu to wszystko jedno, kto jakich miał rodziców, kto z jakiej rodziny pochodził. Naprawdę, ale płakać z tego powodu to raczej nie będziemy.
    - Fajnie - stwierdził, również wzruszają ramionami, tyle, że on zrobił to w lekko ostentacyjny sposób, co zupełnie do jego całej Wishowatości nie pasowało, ale to już szczegół, nad którym nie warto się rozwodzić.
    Nie potrzebował wdzięczności, bo nawet nie czuł, że dziewczyna powinna być mu w jakikolwiek sposób wdzięczna. I tak się z tym Murrayem nigdy specjalnie nie lubił, więc czemu miałby raz nie wejść mu w drogę, zwłaszcza gdy miał okazję popsuć jego plany?
    Takiej przyjemności nie miał sobie w zwyczaju odmawiać. Ba, nawet mu to przyjemność sprawiło, choć sam przed sobą przyznawał to bardzo niechętnie.
    Ach, ty mściwa bestio, ty.

    OdpowiedzUsuń
  114. Przez resztę dnia Malcolm nie myślał już o Yaxley i właściwie było mu obojętne, jak się czuje i co dalej z jej nogą. Zrobił to, co należało, oddał ją w ręce pani Pomfrey i tyle w temacie. Był niezadowolony jedynie z faktu, że nikogo już wtedy nie zdołał przestraszyć (jak to sobie wcześniej skrzętnie zaplanował), ale to też dlatego, że większość uczniów o tej porze siedziała już w dormitoriach, więc zbytnio dziewczyny za to nie obwiniał. Z tego też względu sam udał się do swojego pokoju i prawie od razu poszedł spać.

    Wstał dość wcześnie, żeby zdążyć się najeść przed porannym treningiem. Dwa jajka sadzone, kilka plastrów smażonego boczku, kiełbaski, grillowany tost i szklanka pomarańczowego soku powinny mu wystarczyć, choć czasem, nawet po takim śniadaniu, podczas gry narzekał, że jest głodny i źle mu się myśli.
    Z boiska jak zwykle schodził ostatni, bo jeszcze chciał sobie polatać i pomyśleć nad rozegraniami, więc w szatni nie było już nikogo, jak wchodził. Przynajmniej tak myślał, bo wszędzie było cicho, a z pryszniców nie leciała woda, co zwykle oznaczało, że wszyscy zdążyli sobie pójść.
    Dopiero gdy wszedł głębiej, zauważył, że jednak ktoś tu jest. Obrońca drużyny, owszem, ale Wishem by jej nie nazwał.
    - Wszystko ładnie-pięknie, Yaxley, ale włamywanie się komuś do szafki nie jest kulturalne - mruknął do jej pleców, patrząc jak dziewczyna czaruje coś z jakąś kartką.

    OdpowiedzUsuń

  115. Oglądał ze spokojem, jak dziewczyna usuwa wszelkie ślady po tej prowizorycznej pracowni. Nie miał zamiaru pytać jej, co z tym wszystkim zrobiła – na to przecież przyjdzie jeszcze czas.
    - Alibi? Cóż, nic konstruktywnego do głowy mi nie przychodzi. – przyznał szczerze. Nie przygotował się na taką ewentualność, choć naprawdę zadbał o wszystko inne. Jak się okazało, wcale nie tak dobrze, jak sobie wyobrażał, bowiem końcowo przecież ktoś ich nakrył. I nie maił pojęcia, jak to się mogło stać: sięgnął po naprawdę potężne uroki i bariery magiczne, których stworzenie kosztowało go sporo energii, żeby tylko mógł się zająć tym pionierskim eliksirem.
    A może… A może to wszystko przez to, że ta Yaxley zaczęła grzebać różdżką we wszystkim gdzie popadnie i zaburzyła jakąś konstrukcję? Tak, to musiało być to: on przecież nigdy nie popełniał żadnych pomyłek!
    - Możesz chodzić teraz rozanielona po szkole, a jak ktoś cię spyta, dlaczego, to z wielkim wstydem i w największej tajemnicy powiedzieć, że spędziłaś ze mną kilka przyjemnych chwil w składziku na miotły. – zaproponował z idiotycznym uśmiechem na twarzy – Gdybyś nie była taka wredna, to może nawet nie musiałabyś kłamać. – dodał po namyśle – Ale nie martw się i tak wszystkie staną się zielone z zazdrości, stracisz wszystkie koleżanki i końcowo odsuniesz od siebie podejrzenia większości zamku.

    OdpowiedzUsuń
  116. Uśmiech nie spełzł z jego warg ani na moment, nawet kiedy poczuł ten dość silny cios. Spojrzał na nią z góry wyzywająco i odgarnął ciemne pasma z twarzy, które popadły na nią przy uderzeniu.
    - Wiesz, powiedziałbym ci teraz, że masz nie zaprzeczać samej sobie i tak dalej. A potem jeszcze puścić kilka świńskich tekstów o tym, co bym tam z tobą robił. Na twoje szczęście, a może i nieszczęście sobie daruję. – stwierdził wspaniałomyślnym tonem i wywrócił oczami teatralnie – No wiesz… - dodał po dłuższej chwili – Przyszło mi to z niebywałą łatwością… - zaczął bawić się swoją różdżka – Tak czy siak, zapytam teraz ciebie o twoje plany na to, co powiemy, jak się jakimś cudem domyślą.- uśmiechnął się znowu, bardziej złośliwie – Jakie to szczęście, że teraz jesteś w to zamieszana w takim samym stopniu jak i ja.

    OdpowiedzUsuń
  117. Uśmiechnął się.
    - Cóż, może wszystkich zszokuje fakt, że z kimkolwiek gdziekolwiek wyszedłem tak po prostu i to jeszcze na piwo. – stwierdził, wciąż czując pieczenie na policzku. Nie miał jednak zamiaru dać po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób go to ruszało, oj nie!
    - Pozostaje tylko kwestia tego, ilu mas inteligentnych znajomych. – dodał po chwili, zastanawiając się nad tym intensywnie – Ale to nie ma znaczenia. Skoro niczego rozsądnego nie potrafimy wymyślić, nie pozostaje nic innego, jak po prostu stąd wyjść, zanim się obudzą. – tu wskazał podbródkiem na leżące postaci i w myślach musiał przyznać, że to było całkiem niezłe zaklęcie. Proste, mało inwazyjne, nie zostawiające obrażeń.
    Oboje opuścili pośpiesznie pomieszczenie.
    Kiedy stali już na korytarzu, Akira patrzył na ciągle falujący mur, zastanawiając się, czy czasem nie powinien zamknąć przejścia, ale końcowo uznał, że najlepiej chyba będzie po prostu stąd się ulotnić i to jak najdalej
    - Dobra, możemy iść do tego Hogsmeade. – zgodził się w końcu, rozglądając się niecierpliwie, czy czasem ktoś nie nadchodzi – Ale nadal uważam, że mój pomysł ze składzikiem był najlepszy.

    OdpowiedzUsuń
  118. Denny. Cóż za ostre słowa. Był nieco może frywolny, ale na pewno nie denny. A poza tym, to wszystko brzmiałoby w taki sposób, że na pewno nikt już nie miałby żadnych wątpliwości, skoro już raz ta jej koleżaneczka przyłapała. Na niczym, warto dodać. Jaka szkoda…
    Zmarszczył brew jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
    - Jaka Tilly? Nie znam żadnej Tilly, więc chyba nie mam odpowiedniej skali odniesienia, żeby właściwie zrozumieć twoje słowa.
    Tak naprawdę Akira znał stąd bardzo niewiele osób. Zacznijmy od tego, że w ogóle mało kogo kojarzył z widzenia, a co dopiero mówić o tak wielkich deklaracjach, jak „znać”.
    Idąc za przykładem dziewczyny, także otulił się tym zaklęciem i wyszli na wyższą kondygnację skręcając w stronę Sali Wejściowej. Tam naturalnie trzeba było trochę poużywać na woźnym, żeby sobie poszedł i kilkanaście minut później już zmierzali błotnistą drogą w stronę Hogsmeade.
    - Pójdziemy do Trzech Mioteł. Jeśli przypadkiem kogoś tam spotkamy, to na pewno tylko pomoże. Najlepiej, gdyby widziało nas jak najwięcej ludzi. – stwierdził. Poza tym, był przekonany, że Aislinn woli takie niezobowiązujące miejsca, a i jemu to było na rękę.

    OdpowiedzUsuń
  119. Powiódł wzrokiem za jej ręką, której palce przez chwilę muskały rzemień. Spojrzał nieco niżej i zauważył lekkie wybrzuszenie pod swetrem: pewnie właśnie tam trzymała jego eliksir. Uśmiechnął się – sprytnie.
    - Jest późno. Poza tym, o ile mi wiadomo, tam zawsze jest duży ruch. No, pomijając fakt, że byłem tam góra dwa razy w życiu. – zastanowił się.
    Nawet nie przeczuwał, że początkowo problematyczna dziewczyna może okazać się przydatna. No, w każdym razie była teraz równie mocno obarczona odpowiedzialnością jak i on, więc mógł się pozbyć tego niepokoju, że coś wypapla. Zadowolony z siebie zjechał wzrokiem jeszcze niżej, ale to już raczej był automatyczny odruch nie mający nic wspólnego z fiolką na jej karku.
    - Och, Aisilinn. Za kogo ty mnie właściwie masz, co? - prychnął wyniośle i wywrócił teatralnie oczyma – Jestem pewien, że nawet teraz zastanawiasz się, co z tego, co robię jest grą, a co prawdą. Więc darujmy sobie te dywagacje.
    Był ciekaw, co tez takiego Yaxley wymyśliła i czy będzie koniecznym, by to on jednak przygotował jakiś pomysł w rezerwie.

    OdpowiedzUsuń
  120. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  121. Charles miał dobrą miotłę. Na pewno nie tak dobrą jak Aislinn, ale też niezłą. Co prawda, wcale nie urodził się w jednej z tych bogatych rodzin, co to wyrzucają ubrania i kupują nowe, zamiast je uprać, ale źle z funduszami nie było. Średnio zamożni, jakich wiele. Miotły są drogie, to fakt, ale Hart nie pragnął posiadać wielu drogich rzeczy… Nie, może inaczej. Jasne, że chciałby mieć to i tamto, ale co innego chcieć, a co innego wymagać od rodziców, aby to kupili. Bo jeszcze sam nie zarabiał, więc zdany był na łaskę i niełaskę rodzicieli.
    Na sprzęt sportowy dla chłopaka Hartowie wydali sporo. Nie żałowali pieniędzy na pasję Harta. Ale na to, żeby kupować miotłę robioną na zamówienie pewno nie stać by ich było. Co prawda, Charlie nie wiedział ile takie by coś kosztowało (zapewne cena by zależała od wielu czynników), ale w gruncie rzeczy nawet wiedzieć nie chciał. Bo i po co?
    Zresztą rynek nie cierpiał na brak mioteł. Sytuacja zmieniła się znacząco, było zupełnie inaczej niż kilka lat temu. Bo na przykład za czasów takiego Pottera najlepszą miotłą była Błyskawica. I każdy, ale to każdy wiedział, że inne są od niej słabsze - inne odbiegały bardziej, inne mniej, ale żadna nie dorównywała. Teraz istniało tyle firm, trudzących się produkowanie sprzętu do latania, że na pewno wybór był o wiele większy. I nie istniał zdecydowany faworyt - jedni uważali, że lepsza jest ta marka, drudzy że tamta. No i o ile kiedyś wszyscy gracze w drużynie (profesjonalnej, nie szkolnej) posiadali ten model, teraz najczęściej nieco inne mieli obrońcy niż ścigający itp.
    Teoretycznie więc Hart nie potrzebował jakiejś wyjątkowo szybkiej miotły, bo przecież grał na pozycji obrońcy, a więc nie musiał wychodzić spoza pola karnego. Ale mimo to kupił taką z niezłym przyspieszeniem. Och, jasne, nie takim, jak te przeznaczone dla szukających. Ale można było rozwijać na niej niezłe prędkości.
    Bo Hart lubił szybkość. Zresztą jego gra charakteryzowała się tym, że nieraz częste wychodził poza pole i tam parował rzuty, ale czasami było to niemożliwe, a więc musiał jak najszybciej wracać do obręczy. Poza tym… Błoński. Gość przecież czasem włączał się do akcji ścigających, choć to jego rolą nie było, a że był on sportowym idolem Harta… Charlie co prawda podczas meczów tak nie robił, nie był dość dobry, no i bał się, że przez to łatwo stracą punkty, a przecież nawet drobna różnica może przeważyć wynik. Ale podczas treningów już się zdarzało. A przede wszystkim podczas meczów towarzyskich, które czasem rozgrywali. Niekoniecznie międzydomowo, w jednej drużynie mogła być przecież zbieranina Puchonów, Krukonów, Gryfonów i Ślizgonów. Bo to było jedynie dla zabawy.
    No i Hart lubił się ścigać. A przecież miotły specjalnie do tego przeznaczonej kupować nie będzie. Kasy tyle nie miał.
    Pochylił się niżej nad miotłą, dłońmi mocno ściskając trzonek. Wyrażenia takie jak: „wiatr szumiał mu w uszach i mocno targał włosy” są bardzo wyświechtane i w sumie kiczowate, ale przecież taka prawda. Tak się dzieje przy pędzie. A Hart to lubił.
    Widział, że zbliża się do Aislinn. Ale czy zdąży ją przegonić przed prowizoryczną metą…?
    Nie wiedział. I chyba nigdy się nie dowie, bo kiedy zadowolony wyhamował, wcale nie miał pewności, że był pierwszy. Ani drugi. A nikt zdjęć nie robił, żeby zobaczyć kto zwyciężył. Zresztą nie o to chodziło.
    Hart zszedł z miotły i uśmiechnął się szeroko.
    — To co, możemy uznać, że był remis? — zapytał wesoło.

    OdpowiedzUsuń
  122. Spojrzał na nią badawczo marszcząc brew w znaczący sposób. Z początku myślał, że coś jej jest i może lepiej jednak będzie do wspaniałej wymówki dodać siedzenie w Skrzydle Szpitalnym: miał nawet zamiar spytać ją, czy jest chora, czy jednak lepiej będzie wrócić. Dopiero po chwili zorientował się, o co może jej chodzić, niemniej jednak i tak wyglądało to dziwacznie. Nie jako sztuczne samo w sobie, ale jako ziejące wręcz nieprawdziwością zważywszy na relacje, jakie ich łączyły.
    - Dobra. – pokiwał w końcu głową na znak, że się zgadza i rozumie – Jeśli ci tak bardzo zależy wyglądać jak para z niedorozwojem, to proszę bardzo.
    W tym momencie myślał głównie o sobie, bo te wszystkie zachowania były tak nie w jego stylu, jak tylko można było sobie wyobrazić.
    Brnęli błotnistą drogą, kuląc się przed zimnym wiatrem, który mimo zaklęcia wdzierał się pod ubranie powodując niemiłe dreszcze. Na domiar złego, zaczęło padać.
    Cudnie.
    Chłopak nie mógł się doczekać, kiedy nareszcie dotrą do tego cholernego Hogsmeade. Ale tak naprawdę największe znaczenie miała myśl o tym, jak komuś udało się przedostać do jego tajnego laboratorium. Był przecież pewien, ze o tym pomieszczeniu nie może wiedzieć nawet sam dyrektor – nie było go na żadnych planach, które znalazł i chyba jedynym sposobem dostania się do środka było po prostu wejście tam za Akirą. Wzdrygnął się. Jeśli tak było, to znaczyło to, że ktoś mógł się domyślić, co tam się dzieje.

    OdpowiedzUsuń
  123. Za pierwszym razem, gdy zrozumiał, że włosy Krukonki działają w sposób chaotyczny i prawdopodobnie niezależny od jej woli, czyli... wczoraj (porażająca prędkość, Brown, to pewnie stąd masz ten talent do bycia ścigającym!), uważnie się im przyglądał. Teraz jednak jego ciekawość zelżała, wszystkie wysnute na poczekaniu wnioski uleciały mu z głowy i choć dziewczyna miała na głowie coś na kształt tęczy, całkowicie przestał zwracać na to uwagę. Aż dziwne, że do tego czasu nie zapomniał, jak się rozróżnia kolory (co swoją drogą nie było jego najmocniejszą cechą nawet wcześniej).
    - Chciałbym odpowiedzieć na to coś mądrego, ale aktualnie nic nie przychodzi mi do głowy - rzucił od niechcenia, nie wysilając się zbytnio, żeby cokolwiek wymyślić. - Z prawem niewiele mam wspólnego, oprócz tego, że je łamię. Tak samo jak wiele innych rzeczy - miotły, serca, kości...
    Zaczął wymieniać, po czym nieznacznie wzruszył ramionami, kończąc swój wywód i zaglądając jej przez ramię, żeby sprawdzić, co też ciekawego mu przyniosła. Ognistej nigdy za wiele, czekoladowe żaby mógł jeść na okrągło, a próbowanie fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta od zawsze traktował jak wyzwanie, które nie może się znudzić, przez co robił je bardzo często, tak jak inne podobne temu bzdury typu cinnamon challenge. W tej chwili mógłby się nawet zako... nie, zdecydowanie nie.
    - Deal. Mogę nawet nie wiedzieć, kim jesteś - odparł w stronę Yaxley, zgadzając się na jej propozycję i wymijając ją, by dostać się do swojej szafki - skoro takie podarki oferujesz.

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga