niedziela, 18 listopada 2012

                                                                
                                                Imię: Charles
                                                Nazwisko: Hart
                                                Data urodzenia:
                                                   — dzień: dwunasty
                                                   — miesiąc: marzec
                                                   — rok: 2005
                                                Płeć: mężczyzna
                                                Różdżka: heban, 12 ¾ cala, włókno z serca smoka, giętka
                                                Miejsce urodzenia: Manchester, Anglia
                                                Krew: półkrwi (ojciec - czarodziej, matka - mugolka)
                                                Szkoła: Hogwart
                                                Dom: Hufflepuff
                                                Funkcja: uczeń, obrońca, kapitan
                                                Patronus: brak informacji
                                                Bogin: brak informacji

Kiedy miałem pięć lat, chciałem być Harrym Potterem. Nie, nie życzyłem swoim rodzicom śmierci z ręki potężnego czarnoksiężnika (ani w ogóle jakiejkolwiek), nie rozważałem tego w tych kwestiach. Pragnąłem walczyć ze złem, ratować wszystkich czarodziejów. No i, oczywiście, zyskać dzięki temu powszechne uwielbienie. Z tego powodu rysowałem sobie na czole błyskawicę, chwytałem patyk imitujący różdżkę i szedłem zbawiać świat.
Kiedy miałem osiem lat, chciałem być Gambitem. Bo… Bo tak. Bo moc. Bo umiejętności. Bo charakter. Bo zuchwała pewność siebie. Bo całokształt. Kto by nie chciał?
Kiedy miałem dziesięć lat, chciałem być Antonim Błońskim. (Chociaż nie potrafiłem wymówić tego imienia i nazwiska poprawnie.) Co ten gość wyrabiał na miotle! Zresztą, wciąż jeszcze gra i wciąż tak samo zachwyca. To nie gracz, to magik, jakkolwiek by to durnie nie brzmiało, bo przecież czarodziejem faktycznie jest. Ale wiadomo o co chodzi. Potrafi obronić to, czego obronić się nie da! Imponuje tym, że zdarza się, że w chwili niepowodzenia potrafi odlecieć od obręczy, wspomóc ścigających, zdobyć punkty i powrócić na swoje miejsce tak szybko, ażeby zdążyć zablokować strzał przeciwników. I jest świetnym kapitanem. I dobrze radzi sobie zarówno w klubie, jak i w reprezentacji.
Kiedy miałem dwanaście lat, chciałem być Hanem Solo. Tym samym, który strzelał pierwszy, który był ogromnym arogantem, który uśmiechał się nieco krzywo, jak na łajdaka przystało. Zdradzę wam tajemnicę - wielu facetów, gdy są ogromnie szczęśliwi, w odbiciu lustra widzą nie siebie a Hana Solo.
Kiedy miałem trzynaście lat, chciałem być Glanmorem Peakesem. Na kartach z czekoladowych żab często pojawiali się czarodzieje czy czarownice, którzy zasłynęli z odkryć naukowych czy działań politycznych. Ale nie on. Peakes zabił węża morskiego z Cromer. Też chciałem zabić węża morskiego, niekoniecznie z Cromer. Właściwie nie musiał być to nawet wąż morski, a inny potwór, która zagrażałby życiu innych. I możliwość posiadania swojej podobizny na kartach z czarodziejskich żab również była kusząca.
Kiedy miałem czternaście lat, chciałem być Darthem Vaderem. Nie żebym chciał wymordować dzieci, wykąpać się w lawie i przyczynić się do śmierci żony, ale… Wiecie, początek buntu, pragnienie bycia złym i niedobrym, i tego typu sprawy. A kto jest gorszy niż on? No, z pewnością Voldemort, ale on istniał naprawdę - nie jestem psycholem, on moim idolem nigdy nie był. Imperator był gorszy, ale był wzorowany na Hitlerze, więc - jak powyżej. A Vader miał ogromną Moc, był najpotężniejszy!, no i w końcu się nawrócił. Trochę taki bohater tragiczny…
Kiedy miałem piętnaście lat, chciałem być Jurijem Łukjanienką. Tym gościem, co to był zaklinaczem smoków, a także niebezpiecznych, magicznych stworzeń występujących głównie na terenach słowiańskich. Taki wolny strzelec, niepokorna dusza, niezależny człowiek, poszukiwać przygód. O tak, z pewnością miał wspaniałe życie. Miał, bo zginął. W młodym wieku. Tego to bym nie chciał.
Kiedy miałem szesnaście lat, chciałem być Humphreyem Bogartem. Przypuszczam, że każdy facet czasem ma ochotę poczuć się jak on. Być inteligentnym i oczytanym, ale dla zabawy udawać tępaka. Potrafić być gangsterem bez broni. Być cynikiem. Mieć swoje „szczurze stado”. Umieć powiedzieć najbardziej banalne teksty w takie sposób, że wcale nie byłyby wyświechtane. Nie jestem jak Bogart. Jestem za wysoki.
Kiedy miałem siedemnaście lat, chciałem być…
Stop. Nie jestem Harrym Potterem, Gambitem, Antonim Błońskim, Hanem Solo, Glanmorem Peakesem, Darthem Vaderem, Jurijem Łukjanienką ani Humphreyem Bogartem (boginem też nie, na szczęście).
Jestem człowiekiem wychowanym na pograniczu świata mugoli i czarodziejów. Dzięki temu znam dobrze obie kultury. Lubię quidditch i tenis. Czytam Proroka Codziennego i The Times. Znam historię magii i historię świata. Latam na miotle i jeżdżę rowerem. Lubię słuchać radia czarodziejów i oglądać filmy. Czytali mi teksty Bloxam i Lindgren, Beedle’a i Andersena.
Jestem kolekcjonerem. Zbieram karty z czekoladowych żab. A właściwie zależy mi tylko na jednej - Ulrika Niegodziwego. Bardzo trudno ją wylosować, ale mnie się to udało. I to nieraz. Wszystkie trzydzieści dwie karty są przylepione do ściany nad moim łóżkiem w dormitorium. Ludzie mówią, że to dziwne. Może i tak, ale ja to lubię.
Jestem Puchonem. I z dumą noszę żółto-czarny krawat. Chociaż nie zawsze jest on uważnie zawiązany. Gram w drużynie Hufflepuffu. Na pozycji obrońcy. Zyskałem tez funkcję kapitana. Jak Antoni Błoński. Niestety, tak wielkim talentem to ja nie grzeszę.
Jestem uczniem. Kiepskim z transmutacji i zielarstwa, niezłym w Starożytnych Runach, dobrym z zaklęć, eliksirów i Obrony przed Czarną Magią. Koty i psy - z niewiadomych powodów - mnie lubią, ale nie mogę powiedzieć, że mam dobre podejście do magicznych zwierząt. Wyróżniam się we wróżbiarstwie. Cóż, nie ukrywam, że niekoniecznie mnie to cieszy. Wolałbym być lepszy w bardziej przydatnej dziedzinie. Ale za to mam dużą wiedzę historyczną, a z tego jestem zadowolony.
Jestem dość wysoki i wysportowany - w końcu częste treningi robią swoje. Irytują mnie moje włosy, które - gdy tylko robią się trochę dłuższe - zaczynają się skręcać. Mam nieco krzywy nos, a kiedy się szerzej uśmiechnę - widać mi dziąsła.
Jestem przeciętny.
Jestem. Po prostu jestem.
Ale wiecie co? Gdyby ktoś dał mi możliwość stania się kimś innym, nie skorzystałbym.



53 komentarze:

  1. [Witam Pana na blogu.

    Nieco ospale, ale witam. :) ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Jak to się dzieje, że wszyscy faceci na tym blogu są tacy... Słodcy i uroczy? *,* No i Puchaaaaś <3]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kolejny Puchaś <3 puchonki są szczęśliwe ^^ to może od razu jakieś powiązanko? ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  4. [jejujeju *-* karta bardzo ciekawa moim zdaniem, jeszcze dobry z wróżbiarstwa :D wątek musi być!]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Czymś mogę rzucić, ale czy ciekawe to będzie to nie mnie oceniać ;p Obydwoje są w domu Helgi i można zrobić coś takiego, że poprosili Charles'a żeby naumiał moją latać na miotle ^^ początkowo przymusowe lekcje a potem zaczną się jakoś dogadywać ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Z charakteru pewnie i tak, ale z wyglądu niestety niekoniecznie xD W rzeczywistości większość facetów jest przeciętna, a na blogach niemal w każdej karcie znajdziesz jakiegoś przystojniaka ^^
    Bo Puchasie są fajne <3 A skoro oboje są z tego samego domu to może jakiś wątek? Tylko masz pomysły na powiązania? :)
    Btw, kocham cię za Gambita, który został wspomniany w twej karcie *,*]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  7. [To będzie dla nich wyzwanie i dla niej i dla niego ;D dobrze rozumiesz ^^]

    OdpowiedzUsuń
  8. [też nienawidzę pisać kart postaci. ta którą mam to kompletna dupa i miała być zupełnie inna, ale tak wyszło xD
    zacznę więc :)]
    Na lekcji jednym stanowczym ryknięciem zarządziła pracę w grupach nad sprawdzeniem jutrzejszej pogody w kryształowej kuli. Była wściekła, jak najbardziej. Na jej bladych policzkach było widać mocne rumieńce wywołane emocjami. Długimi, ostrymi, pomalowanymi na czerwono paznokciami jeździła po blacie nauczycielskiego biurka, przypominając wszystkim wokół, że jest w stanie rozpętać tu III Wojnę Światową. Założyła nogę na nogę, plecami zaś oparła się o wielki fotel, który sobie ustawiła przy katedrze w ramach podkreślenia funkcji nauczyciela. Głupi pomysł, jak większość tego, co przychodzi jej do głowy.
    Nie zdając sobie sprawy, że mruży oczy, bacznym wzrokiem zaczęła obserwować salę wypełnioną Krukonami i Puchonami. Aż nie dowierzała, że jeden z tych przykładnych uczniów mógł się tak bezczelnie wobec niej zachować przy innych. Jak śmiał, gówniarz jeden, powiedzieć nauczycielce w trakcie lekcji, że "ma małe cycki, ale i tak będzie robił wszystko, co będzie kazała na lekcji, bo jest procent szansy, że się z nim umówi". Connie tego nie rozumiała. Tym bardziej, że siedział przy stoliku chociażby z Charlesem Hartem, który był perełką do naśladowania - jej zdaniem na zajęciach oczywiście - przez innych.
    - Hart, - zaczęła sucho, patrząc chłopakowi prosto w oczy - zostaniesz po lekcji. Mam bardzo ważną sprawę do omówienia z tobą. - Oznajmiła, poprawiając po chwili rozpuszczone, w artystycznym nieładzie, włosy.

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Jejciu :) A ja zamiast pisać swoją kartę czytam Twoją :D Jest genialna, wręcz :) Chciałabym takie pisać, bo moje to dno, dno i jeszcze 10 metrów mułu :D No, ale witam na blogu. }

    autorka Roxanne Weasley

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ja na szczęście w swym krótkim życiu nie spotkałam żadnego faceta, który by się malował. I nie śpieszno mi do tego ^^
    Nie, nienawidzić się raczej nie będą. Może są po prostu bliskimi znajomymi? Znaczy, mają tam jakąś paczkę swoich znajomych, wspólnie gdzieś wychodzą itepe, itede. Chyba, że masz jakiś ciekawszy pomysł :)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ehem, to witam, już tak oficjalnie. I podziwiam Cię, a i owszem. Niewiele osób z własnej, nieprzymuszonej woli tworzy Puchonów. Ja nie wiem, o co tym ludziom chodzi w sumie. Duży plus za odwagę. Ano i karta mnie się podoba. Ładnie napisana, schludna i w ogóle taka czysta. Więc jak będzie? Kombinujemy jakiś wątek? ;)]

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  12. [Strasznie, strasznie podoba mi się karta. Więc chętnie pokombinowałabym jakiś wątek :p Na początek pomyślałam o tym, że oboje grają w quidditcha, więc się na pewno znają, szczególnie, że grają na tej samej pozycji, później pomyślałam o tym, że skoro Ash jest częstym gościem u Puchonów przez Tilly, to mogłaby go poznać lepiej, a na koniec przyszło mi do głowy, że w sumie mogliby się nawet znać jakoś bardziej, mieć jakieś więzy koleżeństwa i tak dalej. Aislinn byłaby w nim, na przykład, sekretnie i beznadziejnie zauroczona, ale pewna, że nie ma żadnych szans, głęboko to ukrywa, a Puchaś nie zdaje sobie sprawy z tego, że ona coś do niego ma, więc jest po prostu sympatyczny i tak dalej. Mogłoby być?]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Zdaję się całkowicie na ciebie ;)]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Charles, Charles, Charles :p Wątek chcę i może mam jako taki pomysł. Może Audrey przyjdzie do niego, by jej powróżył? :3]

    OdpowiedzUsuń
  15. [No wiesz, zależy co masz na myśli mówiąc 'staruchami'. Bo sześćdziesięciu lat to ja na pewno nie mam ^^
    O tak, byłabym wdzięczna *,* Hm.. W sumie obojętnie, ale podpowiem, że Sagę można spotkać w Pokoju Wspólnym późno w nocy, albo w bibliotece, czasami też na Wieży Astronomicznej :)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  16. [Jak dla mnie Hufflepuff jest tak samo interesujący jak pozostałe domy. Sama w ostatnim czasie miałam jedną Puchonkę (przyznaję się bez bicia, że pierwszą), ale się mnie ona spodobała, nawet bardzo. Tylko trochę zbyt dzika była i chyba muszę od niej od począć. Ale kto wie, może kiedyś do niej wrócę?
    Na wątek mam nawet pomysł, a jakże. Hm, Loveleen lubi sobie czasem zakraść się na tereny Hogwartu, coby powspominać stare, dobre czasy. Czasem też wpada na mecze Quidditcha, wiec mogłaby sobie wpaść incognito (czy to jako animag, czy jako ona po prostu) i tym razem, obserwując gdzieś tam wszystko z boku. Albo, skoro Charles ma taki dobry kontakt z psami, to, hm, no Love to w pewnym sensie trochę jak pies jest, bo to jej animagiczna postać. A że często nocą szlaja się po błoniach czy Zakazanym Lesie w tym właśnie psim ciele, to mogłaby się co jakiś czas na Puchona natykać. A że jako pies, to mimo wszystko jakoś tak by ją ciągnęło w jego stronę, a bo i ona przecież człowiek tylko, czasem potrzebuje, coby ją ktoś za uszkiem podrapał, bo Gabriel to by ją tylko wyśmiał. Więc generalnie chłopak myśli, że ma zwyczajnie do czynienia z jakimś kundlem z Zakazanego Lasu, a to tak naprawdę jest Blanche. No i w sumie kobita ta moja jako pies to by go lubiła i stosunkowo często się łasić przychodziła, ale jako człowiek to by raczej do niego mieszane uczucia miała, bo jest 'upośledzona' i jej się nie podoba, jak lubi kogoś za bardzo, o ile nie jest to jej brat. Spotkania Charles-Loveleen jeszcze by nie przeżyli (od tego można by zacząć, jeśli taka Twoja wola), póki co to tylko znajomość typu Charles-pies. No a potem to by z tego wyszło, co by wyszło.
    Ta, ja wiem, dziwne mam pomysły czasem. Jak pasuje, to wybieraj tam powyżej, czy i łącz, jak Ci się podoba, jak nie, to mów, będę myśleć dalej.]

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Wątek albo powiązanie? :) Mogę zacząć jak dasz pomysł albo na odwrót :) ]
    Emma Ames

    OdpowiedzUsuń
  18. [To ja i Phil się też przywitamy.
    Tak sobie widzę, że nasze postaci są na jednym roku, w jednym domu, to znać się muszą lepiej niż "z twarzy". Poza tym oboje wychowywali się też w mugolskim świecie (Phil to nawet przed Hogwartem za dużo o magii nie wiedziała), grają w drużynie, a jeszcze w zeszłym roku Phil była kapitanem, ale abdykowała bo została prefektem naczelnym.
    Nie wiem więc czy mogę się pokusić o jakąś głębszą relacje, taką jak przyjaźń, to już od Ciebie zależy. :)
    A tak ogólnie, to nawet mam propozycję wątku (cud, cud!), że na przykład Phil nie przyszłą znowu na trening, bo tam musiała się zająć jakimiś "prefektowymi sprawami". No i teraz trzeba ją zrugać. xD ]

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Bu :D No dobra, to wymyślę i zacznę jak mi coś przyjdzie na myśl ;p ]
    Emma Ames

    OdpowiedzUsuń
  20. Aislinn nie była popularna w ogóle. To znaczy, miała swoje chwile sławy i chwały, kiedy broniła pętli przed kaflem i niecnymi zapędami, ale zwykle trwało to maksymalnie dwa dni i wszystko wracało do porządku dziennego. Zwykła, szara Krukońska kujonka, nie zwracająca na siebie zbytnio uwagi, póki nie zalazł jej ktoś za skórę.
    Oczywiście uwielbiała Quidditcha, jak prawie każdy dzieciak w Irlandii. Kochała oglądać mecze i kochała grać z braćmi, bo w sumie co lepszego miała do roboty? Słuchać nauki gry na pianinie siostry? NUDY! Wolała latać na dziecięcych miotełkach i rzucać się z chłopakami piłkami, za co zwykle obrywała. Niejeden raz wymykali się z braćmi, żeby przekliknąć się na mecz Katapult z Caerphilly, którym wszyscy troje kibicowali.
    Kiedy więc dostała się do drużyny, jako jedyna z rodziny, była z siebie niesamowicie dumna. Uwielbiała pławienie się w blasku chwały podczas meczu, by na następny dzień zniknąć znów w tłumie, ale ten jeden dzień... Była naprawdę szczęśliwa.
    Kiedy wystąpiła ta dziwna sytuacja na boisku, zwyczajnie usiadła na brzegu, czekając na rozwiązanie i ignorując prowokującego ją cały czas Leandra. Nie chciala zarobić ani kolejnego szlabanu, ani tym bardziej zakazu gry do końca roku szkolnego. Kiedy ktoś poszedł po nauczyciela, była nieomal pewna, że nie wyjdzie z tego nic dobrego, więc powoli zaczęła odwiązywać ochraniacze. Nie pomyliła się. Boisko dostały ubóstwiane przez wszystkich Lewki, a reszta musiała się zmyć. Jak cudownie.
    Uniosła głowę i już miała zabrać miotłę i wyjść, ale jej wzrok zatrzymał się na Charlesie. Zacisnęła mocniej palce na trzonku, wpatrując się w niego. Jej policzki się zarumieniły nieznacznie, a grzywka przybrała kolor jasnego różu. Po chwili otrząsnęła się z osłupienia, uśmiechnęła szeroko i podeszła do niego. Klepnęła Harta po przyjacielsku w ramię.
    - Nie ma szans, Puchasiu, możemy zapomnieć o tym, że będziemy mieli JAKIKOLWIEK trening... Ale za to możemy pójść na piwo. Co ty na to?

    OdpowiedzUsuń
  21. [Chyba nie mniej niż siedemnaście, co? :D]

    Jako, że panna Nielsen od roku piastowała funkcję prefekta, miała wszelkie prawo do przebywania poza dormitorium w czasie ciszy nocnej. Jednakże była chyba jedyną osobą, która z tego przywileju naprawdę rzadko korzystała. Nie pałętała się po korytarzach, nie łapała innych uczniów na łamaniu regulaminów, ani nie przesiadywała w Pokoju Życzeń. Ona po prostu smacznie spała w swym dormitorium lub czytała w Pokoju Wspólnym, gdzie w nocy nie było prawie nikogo. Tylko od czasu do czasu ktoś siadał w drugim kącie, zajmując się własnymi sprawami. Można rzec, że właśnie tym sposobem pilnowała, aby nikt nie wymknął się spoza dormitorium w godzinach nocnych. Chyba, że ktoś był tak zdeterminowany i czekał, aż ona pójdzie spać, a czasami trwało to dość długo. Saga bowiem nie potrzebowała dużo snu i bez problemu mogła iść spać o trzeciej w nocy, by o siódmej być już na nogach i to we wspaniałym humorze.
    Na zegarkach wybiła właśnie pierwsza w nocy. A widok Sagi o tej porze na szkolnych korytarzach był widokiem niecodziennym. Nikogo jednak dookoła nie było, aby dziwił się, że panienka Nielsen pałęta się po Hogwarcie bez wyraźnego celu. Och, nie miała go jeszcze dwie godziny temu, ale teraz kierowała się z powrotem do dormitorium, tak cicho, jak się tylko dało. Całe szczęście, że po drodze nikogo nie spotkała, bowiem nie byłaby w stanie odjąć nikomu punktów, choć właśnie tak powinna zrobić, gdy widziała ucznia łamiącego regulamin. Ona jednak starała się tego nie robić, nie chcąc narażać się na złość innych. I powiedzcie mi, kto normalny dał jej tę posadę? Powinni dać ją komuś, kto wywiązywałby się z obowiązków wręcz z chorą satysfakcją, a nie jej, dziewczynie, która nie robi tego, co do niej należy.
    Z westchnięciem ulgi bezszelestnie wśliznęła się do dormitorium. A jako, że w Pokoju Wspólnym nikogo nie było, postanowiła sobie jeszcze chwilkę posiedzieć. A raczej postać przy kominku, w którym trzaskał cicho ogień. Niestety, spokój zbyt długo nie trwał, bowiem nie minęła nawet minuta, gdy usłyszała czyjeś kroki. A później tylko jakiś głuchy huk i już po chwili ktoś leżał na ziemi u stóp schodów. Zdziwiona Saga, zmarszczyła zabawnie brwi i niewiele myśląc, zapaliła swoją różdżkę, którą skierowała na twarz delikwenta.
    - Charles? - spytała rozbawiona, rozpoznając chłopaka leżącego na podłodze.- To już nie można zejść normalnie ze schodów? - zaśmiała się cicho, zasłaniając dłonią usta.

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  22. Powoli, ale skutecznie się uspokajała. Może dzięki temu, że w pomieszczeniu panowała jako-taka cisza, wszyscy bowiem rozmawiali tylko szeptem. Jedną ręką kreśliła koła po blacie biurka, drugą zaś raz po raz wplatała włosy i się nimi bawiła. Jak zawsze, gdy chciała się uspokoić. A o to raczej było ciężko. Connie bowiem to osoba bardzo emocjonalna, angażująca się we wszystko, co choć w najmniejszym stopniu jej dotyczy.
    Tak właśnie było teraz. Przejmowała się jak jasna cholera. Chłopak perfidnie trafił w jej czuły punkt, największy kompleks. Nie obchodziło ją nawet zbytnio to, że przez większość życia miała minę jak ćpun. Przyzwyczaiła się. Tak jak powoli przystosowywała się, że od września mieszka w Hogwarcie i jest (UWAGA) nauczycielką.
    Dźwięk obwieszczający koniec lekcji ucieszył ją jak czekoladowa żaba z wizerunkiem Dumbledore'a pierwszoklasistę. Mimo to wcale się nie uśmiechnęła. Wręcz przeciwnie - wydęła wargi, jakby się obraziła. Zupełnie zapomniała o prośbie, jaką rzuciła chłopakowi w trakcie lekcji, więc nachyliła się, zdjęła torbę z szafki i zaczęła pakować wszystkie konspekty, podręczniki itp., które przyniosła na wszystkie zajęcia, które dzisiaj miała. Dopiero pytanie ucznia wyrwało ją z zamyślenia i przerwało to, co robiła.
    - Siądź proszę. - Mruknęła. Chwyciła różdżkę jeszcze leżącą na wierzchu, machnęła nią w powietrzu, a przed biurkiem stanął zielony fotel. Wyglądał na wygodny i tak też było. - Mam do ciebie prośbę i pytanie... - Zaczęła. - Jeśli znasz w miarę tego chłopaka, który z tobą siedzi, to zwróć mu uwagę. Nie lubię chamstwa i arogancji. Na tym kończę moją prośbę. - Uśmiechnęła się krzywo, układając dłonie w tzw. wieżyczkę. - A co do pytania... Chciałbyś może raz na dwa tygodnie przychodzić na zajęcia, żeby poprawić jeszcze swoje umiejętności? Jakby nie patrzeć, masz potencjał, a z tym łatwiej na owutemach. - Znów się uśmiechnęła, jednak tym razem bardziej życzliwie.

    OdpowiedzUsuń
  23. Była ostatnimi czasy trochę zabiegana. Trochę. No to bardzo delikatne określenie tego zapierdolu jaki miała. Gdyby wiedziała czym to się skończy, pewnie nie byłaby taka zadowolona w wakacje, gdy dostała list z piękną odznakę prefekta naczelnego. Nawet poświęciła dlatego swoje stanowisko kapitana drużyny...
    Ach, właśnie. Quidditch. Drużyna. Czy przypadkiem nie było niedawno treningu? Gdy sobie o tym przypomniała prawie jej wszystkie książki, które niosła nauczycielowi zielarstwa, z rąk wypadły. I nagle ogarnęło ją dziwne, i jakże słuszne, wrażenie, że ktoś chyba będzie chciał ją zamordować. Kompletnie zapomniała powiedzieć, że jej nie będzie. I w ogóle jakoś często jej nie było.
    Niech to szlag..., pomyślała zła na siebie i całą resztę świata. Szybko załatwiła wszystkie sprawy dla nauczycieli i nadal martwiąc się o los swój i drużyny popędziła do Wielkiej Sali na kolację.
    Usiadła przy stole, ale jakoś nawet się jej jeść nie chciało z tego wszystkiego, chociaż miała wrażenie, że ostatnio pokonuje więcej kilometrów tymi korytarzami niż przez ostatni rok. A to przecież dopiero początek.
    Gdy Charles wszedł do Wielkiej Sali, udawała, że jej nie ma. Gdy usiadł obok zaklęła okrutnie w myślach, grzebiąc widelcem w talerzu. Drgnęła słysząc jego słowa.
    - Gdy mój brat ostatnio mi tak powiedział to okazało się, że nasz kot zdechł - powiedziała udając, że kompletnie nie wie o co chodzi.
    Wiedziała, że postępuje źle. Że powinna się pojawiać na treningach. Ale tyle rzeczy się jej ostatnio zwalało na głowę. I jeszcze do owutemów musiała się uczyć. Nie chciała jednak odchodzić z drużyny, bo za dużą przyjemność jej gra sprawiała.

    OdpowiedzUsuń
  24. Wieść o zaaranżowanej nauce latania na miotle była jak grom z jasnego nieba. Niby dlaczego ktoś zwrócił na to uwagę, przecież nie uczęszczała na te zajęcia i nie widziała potrzeby by się nauczyć tej, jakże dla niej obecnie trudnej sztuki. Niestety tak nakazała jej pani profesor i nie śmiała się sprzeciwić jej słowom.
    Wybranego dnia Tilly przyszykowała się uważnie do lekcji, choć była pewna, że nawet nie dotknie miotły. Włosy spięła w ciasny kok, ciepłe spodnie i bluzy no i wygodne obuwie, to przecież podstawa. Idąc w stronę boiska miała wątłą nadzieję, że jej "nauczyciel" jednak zmieni zdanie i nie pojawi się tam o umówionej porze. Niestety już z daleka dostrzegła szczupłą postać chłopaka!? Który miał ją nauczać tego jakże trudnego sportu.
    Szczyciła się punktualnością więc nieco chłopak wybił ją z rytmu i obawiała się tego, że się spóźniła. Dlatego też przyspieszyła kroku, im szybciej zaczną, tym szybciej nieznajomy dowie się jaka jest w tym kiepska i zrezygnuje z tego. Przynajmniej taka strategia pojawiła się w jej głowie. Gdy była już niedaleko zauważyła iż chłopak jest dość sporawy, z pewnością dużo wyższy od niej jak i należy do tego samego domu co ona. Była zaskoczona tą wiadomością, bo gościa całkowicie nie kojarzyła.
    Prawdopodobnie już ją zauważył i nie miała możliwości odwrotu. Niestety. Na jej twarzyczce pojawił się delikatny, wymuszony uśmiech. O ile chętniej siedziałaby teraz w bibliotece niż stała na tym chłodzie wiedząc, że będzie zmuszona do wejścia na miotłę.
    -Tilly Wright. - przedstawiła się uprzejmie, w końcu musiał ktoś go powiadomić, że ta niepozorna puchonka to jego uczennica.

    OdpowiedzUsuń
  25. Cóż, musiała przyznać, że nawet jeśli było ty tylko zauroczenie i miało jej przejść w niedługim czasie, było dość fatalne. Ale Aislinn wszystko odczuwała mocniej. Złe emocje, dobre, po prostu wszystkie. Dlatego była tak zarumieniona, kosmyki włosów przybrały różowawy kolor, a oczy błyszczały lekko.
    Uśmiechnęła się, słysząc jego propozycję. Cóż, mogła spędzić z nim trochę więcej czasu, a to już było coś. Nie to, żeby jakoś koniecznie potrzebowała go cały czas blisko siebie, ale trochę częściej nie zaszkodziło.
    Wsiadła na miotłę i okrążyła go dookoła, po czym pacnęła go w ramię.
    - Myślałam, że nigdy nie zaproponujesz... Goń mnie!
    Zaśmiała się, zaczynając uciekać coraz dalej i wyżej.

    OdpowiedzUsuń
  26. [Tak sama z siebie to nie umiem. Matmy się uczę, weny nie mam.]

    OdpowiedzUsuń
  27. Cholernie się cieszyła, że urodziła się w zupełnie magicznej rodzinie i od dzieciaka poznawała prawdziwy czarodziejski świat, więc teraz nic jej nie mogło zaskoczyć, aczkolwiek, jedna rzecz ją intrygowała. Mianowicie, wróżbiarstwo. Wszyscy wróżbici wzbudzali w niej nieprawdopodobne zaciekawienie i chciała któregoś spotkać, by powróżył jej, choć jeszcze nikt taki nie stanął na jej drodze. Do czasu.
    Czasem opłaca się być tym prefektem, którym na początku tak naprawdę nie chciała być i była gotowa pójść do dyrektorki, by zwolniła jej miejsce dla kogoś innego, ale teraz;teraz by tego żałowała, a tak mogła przecież chodzić po szkole i wtrącać nos w nie swoje sprawy i wpatrywać się bezczelnie na ludzi pod niby pretekstem, że po prostu pilnuje porządku.
    Tak samo i było teraz. Wpatrywała się uważnie w pewnego chłopaka, o którym wiedziała tylko tyle, że ma pewne zadatki na wróżbitę, chociaż się z tym nie obnosił, ale Audrey miała swoje sposoby, że kilka razy przyłapała chłopaka na jego sztuczkach.
    Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w stronę Charlesa, po chwili stając obok niego i przyglądała się kartom, trzymanym przez niego.
    -Szukasz jakiś szczególnych kart, czy zbierasz, by tylko mieć jak najwięcej wszystkiego?-zagadała, zabierając od niego talie kart i zaczęła je przeglądać.

    Audrey.

    OdpowiedzUsuń
  28. [To mi rzuuuuuuć pomysłem]

    OdpowiedzUsuń
  29. [nawet nie masz pojęcia jak bardzo na śmierć o tym zapomniałam. Co teraz? Ech, chociaż mam sto tysięcy gifów...A nie, nie mam! No to już po mnie :""(.]

    OdpowiedzUsuń
  30. [No wiesz jeszcze mam Mohra...A nie, ma go sto innych osób na blogu, ale ja nie mogę :( smutno mi, może teraz zapalę papierosa na korytarzu i będę taka super buntownicza, jak myślisz?]

    OdpowiedzUsuń
  31. [Poczułam się hipsterska, bo Wilson chlał i ćpał przed tą osłoną :") The world makes sense again. No to tego. W ą t e k ?]

    OdpowiedzUsuń
  32. Wybuchła śmiechem, słysząc go za sobą. Oczywiście, w tej chwili miała niewielką przewagę czasową, no i była lżejsza od niego nieomal o połowę, a mając jeszcze niższy wzrost, jej miotła miała mniejszy opór powietrza i mniejsze obciążenie.
    Ale zdecydowanie jej miotła zupełnie nie nadawała się do wyścigów. Była robiona na zamówienie, więc była nieco lepsza od standardowych (ach, jak opłaca się mieć pakiety udziałowe w Nimbusie), ale stawiała przede wszystkim na maksymalną zwrotność i przyspieszenie początkowe, a nie na szybkość. No i lwią część jej ceny stanowiło wykonanie jej z mocniejszego gatunku drewna i ubezpieczenie na każdą część.
    Leciała nie za nisko, nie za wysoko ponad ziemią, zupełnie odruchowo utrzymując wysokość dwóch niższych pętli w Quidditchu. Wiedziała, że na krótki dystans miałaby szanse, ale zawsze ścigali się do Lasu, a to oznaczało, że choćby chciała, nie wydusi z miotełki więcej, niż ze swojej uzyska Hart. Nie było takiej możliwości. Korzystając z przewagi mogła wyrównać, ale nie wygrać.
    Ale mimo to próbowała. Policzki zarumieniły się jeszcze bardziej od wiatru, a na oczy musiała naciągnąć gogle, żeby ochronić je przed pędem powietrza i łzami, jakie wyciskał. Leciała najszybciej jak mogła, lekko uniesiona nad miotłą na stopach, ale położona nisko na rączce, w typowej pozie wyścigowej.
    I rzeczywiście, kiedy spojrzała przez ramię, widać było, że zaczyna ją doganiać i to w równym tempie, które oznaczało, że przegoni ją najdalej przy chatce Hagrida. Szkoda. Uśmiechnęła się do siebie, po czym chwyciła mocniej trzonek, gotowa wyhamować, kiedy tylko dotrą do linii drzew.

    Aislinn Yaxley

    OdpowiedzUsuń
  33. [Oj zasłużył zasłużył. Ostatnio lubię akcje na szkolnych korytarzach albo błoniach to może jakiś podobny. Charlesik czytał książkę stojąc gdzieś pod ścianą nikomu nie wadząc, Wilson wytrącił mu ją z rąk, just 4fun. Zaczynamy?]
    Wilson

    OdpowiedzUsuń
  34. [może znajdę chwilę żeby późną nocą się za to zabrać]
    Wilson

    OdpowiedzUsuń
  35. [Dziękuję bardzo za miłe powitanie! :) I muszę powiedzieć, że super sympatyczny jest Twój Charles i że moja Holly nie tylko pragnęłaby z nim powątkować, ale nawet wejść w jakieś przyjacielskie relacje :) Bo jakaś taka wizja mi się w głowie zrodziła, że przydybuje go gdzieś, rzuca mu się na szyję i zalewa go falami swojego entuzjazmu, haha :) No i ona też jest półkrwi, więc mogą razem czytać komiksy (Holly uwielbia komiksy! *u*) albo prowadzić żywe konwersacje o quidditchu :) Taka luźna propozycja ;)]

    Holly

    OdpowiedzUsuń
  36. [Dzięki wielkie za powitanie, cieszymy się!
    Wątek bardzo chętnie, a szczególnie taki, co to został wymieniony. Peter jest przede wszystkim Peterem - sierotą z każdej strony. Wystarczy, że okrada kogoś, kto wygląda na mugola, a już czuje się panem życia i śmierci... I nawet nie kryje różdżki.
    Można więc założyć, że Peter spotyka Charlesa w Londynie? W jakiejś innej, jeszcze wakacyjnej czasoprzestrzeni? Bo na czarodzieje to on się nie porwie, jest za słaby w te magiczne klocki :C Poza tym, ja mogę spróbować zacząć - tylko nie wiem, czy Ci ten wakacyjny Londyn pasuje :<]

    Peter Izaak

    OdpowiedzUsuń
  37. Elitarne grono? Saga by tak tego nie nazwała, bowiem większość traktowała Prefektów jak zło konieczne, podobnie jak nauczycieli. Jak już to za elitę szkoły uchodzili gracze Quidditcha. Oni byli wiecznie dopingowani i oczywiście uwielbiani przez całą szkołę, czego nie można powiedzieć o Prefektach. Kto bowiem by lubił kogoś, kto może odjąć ci punkty za łamanie regulaminu? Kto uważa się za lepszego, kto się wywyższa i sądzi, że jest niezastąpiony. Dobra, trochę przesadziliśmy, gdyż nie wszyscy tacy są. Chociażby Saga, która nie miała satysfakcji z tego, co robi. Ona po prostu pilnowała porządku, nic poza tym. I nawet gdyby straciła posadę Prefekta, nie rozpaczałaby. Bo może i była odpowiednią osobą do pełnienia tego stanowiska, ale nie czuła, że było to jej powołaniem.
    Saga nie potrzebowała żadnego prestiżu. I tak rzadko korzystała z Łazienki Prefektów, a po nocach prawie wcale nie chodziła. No, może niekiedy zdarzały się wyjątki, jak dzisiaj na przykład. Ale wyszła tylko dlatego, że potrzebowała odrobinki świeżego powietrza, którego w lochach niestety brakowało, gdyż dormitorium Puchonów, jak i Ślizgonów było pozbawione okien. A Saga uwielbiała okna. Znaczy, lubiła siedzieć nocami na parapecie i wpatrywać się w granatowe niebo, na którym niekiedy można było zobaczyć miliony gwiazd. Tutaj niestety nie miała takiej możliwości, toteż musiała czasami wychodzić na szkolne korytarze, by popatrzeć na nocne niebo.
    - No tak, zapomniałam, że lubisz być w centrum zainteresowania - mruknęła cicho pod nosem, mając nadzieję, że chłopak jej nie usłyszał, co było całkiem możliwe. Spojrzała na niego spod zmrużonych powiek, zastanawiając się co miał na myśli. Jednak nie spytała się go o to, tylko wzruszyła ramionami, opierając brodę na swoich kolanach.
    - Nie mogę spać, ot i cała filozofia - odpowiedziała po chwili, zgarniając z ramion swoje długie, irytujące czasami kosmyki włosów, które za nic w świecie i tak nie miała zamiaru obciąć.- Mogłabym zapytać cię o to samo, ale zapewne przemilczysz sprawę, albo po prostu skłamiesz, w zamian wciskając mi jakąś wyssaną z palca bajeczkę, zgadza się? - spojrzała na niego po raz kolejny, tym razem unosząc brwi wysoko w górę.

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  38. Skłamał.
    Po raz trzeci, w całym swoim życiu, a świadomości tego była tak przejmująca i przyjemna, że już od kilkunastu godzin nie obchodziło go nic innego.

    Jako dziecko obiecał sobie, że daje sobie pięć kłamstw. Pięć kłamstw będącymi jego kartą przetargową, liczbą która zaważy o długości życia niedoszłego, boskiego kapłana. Pięć kłamstw, które Bóg mu wybaczy. Które będzie musiał wybaczyć.
    A później, kiedy wypowie to ostatnie oszustwo zabierze Petera do Siebie, do Nieba.
    Bo Saliatus później ze sobą kończy. I mimo że to brzmi dziwnie, obietnicy dotrzyma. Kiedyś, może nawet w ciągu tego tygodnia. Bo wiodąc taki żywot, nie robi różnicy data śmierci – ważny jest sposób w jaki ze sobą kończysz. A przynajmniej tak mu się wydawało, i wydawać już zawsze będzie.

    I nawet truskawkowe mleko smakowało teraz inaczej, a porcelanowy kotek był chłodniejszy niż zazwyczaj. Myślenie o śmierci zmieniało cały otaczający cię świat, a przynajmniej zmieniało go w przypadku Petera, który o niej myślał dosyć często. Popadał wtedy w pewien stan, a że nigdy nie brał leków psychotropowych nie mógł wiedzieć jak bardzo jest wtedy podobny do kogoś, kto przyjął ich zdecydowanie za dużo.
    Siedział na ciepłym krawężniku, ogrzanym promieniami słonecznymi. Londyńska pogoda zawsze potrafiła go zaskoczyć.
    Obserwował ludzi, odwrócony nieznacznie w stronę sklepu spożywczego. Na swoje szczęście nie zarejestrował żadnego czarodzieja. To bardzo ułatwiało sprawę.
    Stwierdził, że ma dzisiaj szczęście - i musi to wykorzystać.
    Mijali go biznesmeni. W garniturach i krawatach. Z podrobionymi rolexami i starymi modelami iPhonów. Nie było dla nich nawet warto wyjmować różdżki. Dla staruszek i matek z dziećmi również, z zasady ich nie okradał. Jeszcze kiedyś kierowało nim poczucie, że któraś z nich może być z nim spokrewniona – z mężczyznami nigdy nie miał tego problemu. A już zwłaszcza z takimi, którzy wyglądali na szczęśliwych.

    Podniósł się z chodnika, nieco chwiejnie. I z nieco za szerokim uśmiechem, ukazującym teraz doskonale jego największy kompleks – zęby. Miał jednak na tyle dobry humor, że nie zwróciła na to uwagi. Kilka minut temu wypatrzył w tłumie wysokiego chłopaka, który miał całkiem niezły zegarek. A przynajmniej niezły w porównaniu z tymi, które widział w ciągu ostatnich piętnastu minut. Gdyby pokazał go jutro w sierocińcu, dzieciaki pewnie rzuciłyby się na niego. I oderwały się w końcu od Sue, swojej nowej opiekunki. Jego mała widownia znowu zwróciłaby oczy na niego. Tylko niego.

    Różdżka przyjemnie ciążyła mu w dłoni, kiedy przepychał się w stronę swojego dzisiejszego celu.

    Za trzynaście sekund zmieni się światło.

    Dwanaście.
    Staje za nim, w odległości stopy.
    Dziesięć.
    Rzuca zaklęcie.
    Siedem.
    Zegarek zahacza o spodnie.
    Cztery.
    Peter zostaje popchnięty.
    Dwa.
    Różdżka uderza w plecy wysokiego chłopaka.
    Zero.
    Zegarek spada na chodnik.

    Szkoda.

    [odzyskałam klawiaturkę, znaczy kupiłam nową. to zaczynam. i tworzę takie pierdoły, o.
    mam nadzieję, że jakoś ujdzie toto powyższe. nadęte jest, i to strasznie, ale co poradzę, że najlepiej oddaje Petera - wychodząc oczywiście z założenia, że autora pierdoły pociągają rzeczy pierdołowate.
    no, niech pan wybaczy.]

    Peter Izaak

    OdpowiedzUsuń
  39. [ Wiedziałam, że znam skądś styl, wiedziałam. Weeeeź, właśnie zdradziłeś wszystkim moją ściśle tajną tożsamość, a feee! Postarajmy się, aby nasza obecność jednak nie działała tak destrukcyjnie na bloga. ]

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Na pewno uwielbiam Wiktora, ja to wiem. W obliczu takiego wytłumaczenia jestem bezradna i muszę jedynie wybaczyć Ci ten tragiczny błąd (ja tu byłam in cognito, naprawdę! - nigdy mi się nie udaje).
    I co nie tak z gifem, za mało "popularno-młodzieżowy"? ]

    OdpowiedzUsuń
  41. [ Nie kasuj, przecież liczy się ilość, a nie jakość!
    Kwestia gustu, ja nie mogę się na jej włosy napatrzeć. Chwilowo zerwałam ze swoimi "tak-bardzo-alternatywnymi-artystycznymi-hipsterskimi" wizerunkami ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  42. [ No widzisz, co zrobiłeś? Teraz mi tak straszliwie przykro jest, że nie wiem co mam ze sobą zrobić! ]

    OdpowiedzUsuń
  43. [ Jakbyś mi jeszcze zaczął kartę krytykować (mam nadzieję, że aż tak zła nie jest) to całkowicie zamknęłabym się w sobie. Ja wiem, że wszyscy mówią jaka to krytyka nie jest wspaniała i oczyszczająca, ale dla tak strachliwej istotki jak ja może być zabójcza.
    Swoją droga ja myślałam, że jakoś zadośćuczynisz to i zaproponujesz wątek, nawet mimo tego, że znowu wchodzę Ci na głowę i Cię prześladuję ;) ]

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Nie obracaj wszystkiego tak, aby była moja wina. I, jeśli nie masz mnie po dziurki w nosie, to proponuję! <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  45. [ No to zakańczając te nasze małe rozmówki za powitanie, które powtarzają się za każdym razem (;D) - przechodzimy do formalności, czyli ustalania czegoś czy idziemy na całkowity żywioł? ]

    OdpowiedzUsuń
  46. Mimo iż miała te swoje siedemnaście lat z groszami, dalej niezwykle bawiła ją perspektywa, że w każdej chwili może zamienić się ze swoją siostrą miejscami, nie będąc posadzoną o nic. To było takie dziecinne, takie straszliwie niedojrzałe, a jednak sprawiało jej to dozę przyjemności, którą nie zamierzała pozostawiać niewykorzystaną - zbytnio kłóciłoby się to z jej poglądami i stylem życia, który sobie narzuciła. Dlatego może i tego poranka, czując jakieś znużenie rutyną, chcąc coś zmienić, zdecydowała się na taki, a nie inny ruch. Lubiła jadać śniadania z Puchonami, którzy byli powiewem świeżości w jej życiu, składającym się z wrzawy Gryfonów, jej niezwykłej dumy i entuzjazmu, którym zalewali całą Wielką Salę. Lubiła jeść wśród Puchonów, z osobami, które ledwo znały, a którym wydawało się, że mają do czynienia z jedną z ich współdomowniczek. Lubiła jeść z Puchonami, przyglądać się ich twarzom, słuchać codziennych rozmów, liczyć na ich uprzejmość i życzliwość, która niejednokrotnie robiła wielkie wrażenie na N.
    Chociaż była tak straszliwie podobna do siostry, niemalże jak dwie krople wody, chociaż zerkała raz po raz na obramowanie swoich-nieswoich szat, czasami z trudnością przychodziła jej zamiana się miejscami z siostrą. Drobnostki, które je dzieliły, które dostrzegalne były jedynie dla dobrego obserwatora, mogły stać się elementami pozwalającymi na zdemaskowanie ich. Ona była żywa, radosna, wszędzie było jej pełno, podczas gdy jej bliźniaczkę cechowała raczej ślamazarność i oczekiwanie na pomoc drugiej osoby. Ona potrzebowała zainteresowania drugiego człowieka, robiła wszystko, aby być w centrum uwagi, niejednokrotnie ośmieszając się, jej siostra uciekała od tłumu, który ją dusił. To co zdawałoby się być identyczne, wcale takie nie musiało być, a one były tego potwierdzeniem.
    Wgryzła się w tost, pozostawiając go wolno zwisającego, jedną dłonią sięgając po dzbanuszek z syropem klonowym, drugą szukając po omacku swojej szklanki. Chciała zrobić zbyt wiele rzeczy na raz i mogłoby doprowadzić to do jakiejś małej, śniadaniowej tragedii, a jednak na razie uniknęła tego. Dodatkowo jej uwaga, bardziej niż na całym posiłku, była skupiona na mężczyźnie, siedzącym naprzeciwko niej, po drugiej stronie ławy. Nic nie robił, a jednak rozpraszał ją, powodował, że raz po raz, jej wzrok przesuwający się po zastawionym stole, wracał do jego twarzy. I chociaż na początku zerkała na niego tylko na chwilę, z czasem jej wzrok stał się bardziej natrętny, bardziej powłóczysty, zdecydowanie irytujący. Nic dziwnego więc, że kiedy kolejne kilka sekund spędziła na przyglądaniu się swojemu towarzyszowi, chcąc w tym samym czasie przygotować sobie posiłek, tost, który uprzednio szybko odłożyła na talerz, zamiast sosem polała sokiem. Gorzej, nie zauważyła tego dopóki nie sięgnęła ponownie po grzankę i nie poczuła jak ta zaczyna mięknąć. Całe szczęście, że zdała sobie z tego wszystkiego sprawę zanim nie zdążyła zasmakować tego przysmaku.

    OdpowiedzUsuń

  47. Doprawdy, zadziwiające. Czasami zastanawiała jak tacy ludzie się rodzili. Wpatrywała się w niego od dobrych kilku minut (bo tak, to były minuty, na pewno; sekundy szybko zmieniły się w minuty), irytująco i natrętnie, niczym sroka w gnat, a ten zdawał się tego wcale nie zauważać. W tym momencie teoria dziewczyny na temat tego, że czuje się cudzy wzrok na swoim ciele, upadła. I nic nie zdołałoby wskrzesić jej, chyba że Puchon nagle powiedziałby, że specjalnie ignorował jej mało subtelne zwrócenie na siebie uwagi. Oh, wzbudziła w końcu w nim zainteresowanie, chociaż odrobinę, skoro zaszczycił ją nie tylko spojrzeniem, ale i jakimś zdaniem, ale zrobiła to nie w taki sposób jak chciała. Bądź co bądź ta chwila była mało wyniosła, a rozmokły tost, który opadł na talerz nijak miał się do jej wspaniałej wizji, którą sobie stworzyła w głowie. Fantazje widocznie na zawsze miały zostać fantazjami, przynajmniej w tym momencie. Zamiast zaintrygowanego spojrzenia, uniesionej brwi dostała ośmieszenie.
    Cóż, zawsze mogła pocieszyć się faktem, że zrobiła pośmiewisko nie z samej siebie, ale z własnej siostry. To na pewno podnosiło na duchu.
    - Lepszy ten sposób niż prosić kogoś o przeżuwanie pokarmu.
    Boże, zrobiła to! Pogrążyła się jeszcze bardziej. Próbując wyjść jakoś z sytuacji wpakowała się w nią jeszcze bardziej i nawet nie zdziwiłaby się, gdyby na jej policzkach nagle pojawił się szkarłatny rumieniec. Miała to nieszczęście, że nie dane było jej rumienić się jak delikatna istotka, bladoróżowym odcieniem. Stawała się natychmiast czerwona jak gdyby ktoś kazał jej przebiec pięć okrążeń boiska od quidditcha w samym środku mroźnej zimy. Naprawdę nie cierpiała tego swojego rumieńca. Za Opatrzność Boską można było więc uznać fakt, że jakimś cudem uniknęła jego, jednak delikatnie uchylone wargi i zaskoczenie na jej okrągłej twarzy pozostało.
    Drgnęła niespokojnie, chcąc potrząsnąć głową, jednak powstrzymała się przed tym. Zamiast tego wysiliła się na delikatny, nieco speszony uśmiech, zerkając to na towarzysza, to na tosta, który na pewno nie nadawał się do spożycia. Widelcem więc odsunęła go na skraj talerza, następnie nakładając sobie niewielkiego omleta biszkoptowego, poszukując wzrokiem marmolady.
    - Możemy uznać, że tego nie było, prawda? Że nie zrobiłam tego i nie powiedziałam? - rzuciła w końcu, po dłuższej chwili ciszy, kiedy próbowała zebrać myśli, aby znaleźć odpowiednie zdanie, pasujące do sytuacji. Nie znalazła, więc posłużyła się najbardziej stereotypową próbą zatuszowania wszystkiego.

    Czy ona naprawdę poczuła się troszeczkę speszona? Jeśli tak to była albo zbyt dobrą aktorką albo zapominała kim jest...

    OdpowiedzUsuń
  48. Kiedy dotarli do mety, zakręciła nieomal w miejscu, wyhamowując pęd. Nie była pewna, które z nich wygrało, w końcu byli tak blisko siebie pod koniec, że bez omnikularów mało kto był w stanie naprawdę zobaczyć kto dotarł pierwszy. Stanęła na czarnym, lakierowanym trzonku swojej miotły, balansując pomiędzy srebrnymi zdobieniami, które wyznaczały odpowiednie miejsce do siedzenia i stania, aby utrzymywać równowagę. Dodatkowo na środkowym zdobieniu umieszczono Zaklęcie Poduszkujące, dające większy komfort lotu, a na zewnętrznych Zaklęcie Czasowego Przylepca, dające o wiele lepszą przyczepność.
    Podleciała do Harta, zniżając się na wysokość wystarczającą do tego, by mogła mu patrzeć prosto w oczy bez zadzierania głowy. Biorąc pod uwagę to, jak ona była niska, a on wysoki, musiała stać na miotle zawieszonej nieomal pół metra nad poziomem gruntu.
    Uśmiechnęła się szeroko, słysząc jego propozycję, po czym wyciągnęła do niego dłoń, nieco skłaniając głowę.
    - Oczywiście. To był wyśmienity wyścig. Ale muszę przyznać, że miotłę masz naprawdę elegancką. Nieźle musiałeś dać za taki sprzęt, nie powiem.
    Zeskoczyła z miotły na ziemię, łapiąc swoją w dłoń. Srebrny napis z zawijasami na rączce mówił, że to miotła korporacji Nimbus, model ALY 2021, edycja limitowana, sztuka pierwsza z jednej. Wyglądała zgrabnie, kobieco, była świetna, zwrotna i miała duże przyspieszenie początkowe, co było dla Ailinn idealne, no bo czegóż więcej od życia może chcieć obrończyni w szkolnej drużynie Quidditcha, nie łącząca przyszłości z tym sportem. Założyła ją lekko na ramię, przechylając głowę.
    - Skoro z treningu tak czy siak nici... Może polecimy gdzieś dalej? Jest weekend, wydaje mi się, że mało kto będzie miał jakiekolwiek pretensje, że nie ma nas w zamku... Szczególnie, jeśli się nie dowie.
    Puściła mu oko, wskazując na jego miotłę.
    - Co ty na małą wycieczkę... Do Edynburga, powiedzmy?

    Aislinn Yaxley

    OdpowiedzUsuń
  49. Uniosła delikatnie dłoń do ust, w tym jakże teatralnym geście, chcącym ochronić swoje słowa przed zainteresowaniem nieuprawnionych do tego osób, po czym delikatnie nachyliła się w jego stronę, aby wzmocnić całą efektywność. Skończyło się to oczywiście tym, że końcówki jej włosów niemalże nie wpadły do szklanki, jednak w odpowiedniej chwili wolną ręką zgarnęła włosy i odrzuciła na plecy, mając nadzieję, że chociaż na chwilę zostaną na swoim miejscu, nie przeszkadzając jej w rozmowie.
    - Musiałabym Ciebie zabić... - wyszeptała, mrużąc przy tym nieco złowieszczo oczy, jednak trudno jej było powstrzymać rozbawiony uśmiech, który chciał wpełznąć na jej usta, powodując ich drżenie, kiedy walczyła z tym odruchem. - A uwierz, przykro byłoby zabić kogoś takiego - dokończyła pospiesznie, wracając na swoje miejsce. Cała sytuacja trwała może kilka sekund tak, że osoby siedzące koło nich, które nie interesowały się ich wymianą zdań, zajęte swoimi własnymi sprawami, mogły nawet tego nie dostrzec.
    Ponad ramieniem mężczyzny zerknęła na stół Gryffonów, szukając wzrokiem swojej siostry, jednak nie odnalazła w tłumie ani jej kasztanoworudych włosów ani krwistej szminki, która była znakiem rozpoznawczym. Sama też, dopiero teraz, zdała sobie sprawę z tego, że takie drobnostki, jak to że się nie pomalowała "ala Veikka", mogą wzbudzić czyjąś podejrzliwość. Niby to drobnostka, jednak jeśli widzisz jedną z bliźniaczek, która cały czas, od dobrych kilku miesięcy, podkreśla swoje usta, może dziwić fakt, że akurat tego dnia z tego zrezygnowała. Jej dłoń drgnęła, chcąc się unieść i przesunąć opuszkami palców po wargach, jednak w ostatnim momencie zrezygnowała z tego, uznając to za nieodpowiednie. Zamiast tego jej dłoń zawisła w powietrzu, a nie wiedząc co z nią dalej zrobić, pozwoliła opaść jej na kolano, chowając ją pod blatem stołu przed wścibskimi spojrzeniami.
    Jakoś odechciało jej się jeść, mimo iż omlet, który sobie nałożyła, leżał nienaruszony. A to dziwne, ona tak kochała jeść i pochłaniała niebywałe ilości, wzbudzając zdziwienie i niedowierzanie wśród swoich współlokatorów. I wcale nie przejmowała się tym, że to ciastko ma tyle, a tyle kalorii, a budyń, który tak uwielbiała może powodować przybranie na wadze. Kilogram wte czy wewte, co to za różnica, jeśli i tak ukrywasz ciało pod warstwami ubrań, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy najchętniej nosiłaby ze sobą termofor.

    Nunnally

    OdpowiedzUsuń
  50. Jesteś Mikołajem dla Laviego Starka. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  51. [Cudny ktoś z tego Charliego, wykazuję chęci na wątek, mam nadzieję, że z wzajemnością! :)]

    Maya

    OdpowiedzUsuń
  52. [Wybacz za długie nie odpisywanie ^^ ]
    Tak Tilly należała do osób, które nienawidziły się spóźniać, dlatego też przychodziła przed czasem. Jak również nie przeszkadzało jej to, że ktoś się spóźnia. Miała zbyt anielską cierpliwość by się złościć na takich ludzi. Sama zaś siebie katowała by być punktualną.
    To była prawda, mimo iż należeli do tego samego domu nie kręcili się w tych samych kręgach. Ale to nie była wina tego, że była między nimi różnica wieku. Chłopak należał do tych bardziej popularnych co to to czas spędzają z rówieśnikami jak i innymi znajomymi na zabawie i innych rzeczach. Tilly natomiast ukrywała się w pokoju wspólnym, bibliotece bądź w dormitorium.
    Do tej grupki panna Wright nie należała. Bardzo rzadko zdarzało się by komukolwiek spodobała się ta puchoneczka. Była zbyt nieśmiała by móc kogoś pociągać. Zresztą kto by chciał mola książkowego jak może mieć pełną wdzięku jakąś Ślizgonkę.
    -Och... tak. - uśmiechnęła się nieco zakłopotana. Ale walnęła gafę. Od samego początku była przeciwna temu, a teraz jeszcze czuła się po prostu głupio tym co powiedziała.
    Niestety nie miała dobrej pamięci do imion i nazwisk, chyba że należą do jakiś wybitnych magów czy czarownic, albo są związani z historią. Nauka latania dla niej była jak pięta achillesowa. Po upadku z miotły i złamaniu ręki nie wsiadała na nią, aż do tej pory ponoć. Aczkolwiek nie była pewna czy zdoła chociaż na nią wejść.
    -Tak, tak jestem przygotowana. - powiedziała dumnie, miała własną miotłę od pierwszego roku w Hogwarcie, wyglądała na całkiem nową, bo i taka była. Raz tylko używana, potem stała w kącie. Tak jak kazał wzięła wdech i próbowała się zrelaksować, chociaż myśl, że będzie musiała latać była przerażająca, a jej tętno w zastraszającym tempie zwiększało się. - Pocieszyłeś mnie.- rzekła z miną cierpiętnika. Pokręciła głową. - Nigdy nie będę gotowa... boje się mioteł. - westchnęła zaciskając palce na trzonie swojej miotełki. - Może... może pokażesz mi. - uśmiechnęła się blado. - W sensie wsiądziesz ze mną na miotłę...

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga