poniedziałek, 3 grudnia 2012

It's hard to dance with a devil on your back, so shake him off.

Maya Josephine Harlow
Urodzona 15 maja 2006 roku w Londynie.
Zamieszkała w maleńkim miasteczku pod Londynem z siostrami matki.
Córka słynnego, angielskiego szukającego, Jamesa Harlow i magicznej dziennikarki, Rachel Erwood-Harlow.
Siostra siedemnastoletniego Krukona, Gabriela.
Uczennica klasy VI, wychowanka domu Gryffindora.
Grająca w drużynie Gryffindoru na pozycji ścigającego.
Właścicielki różdżki długości dziewięciu cali, z wierzby, z łuską syreny.
Jej patronusem jest kot, bogina nie miała okazji spotkać.

Maya zawsze miała wrażenie, że nie spełnia oczekiwań, że jest niewystarczająco dobra, że nie jest taką córką, o jakiej marzyła jej matka. Zawsze miała lepsze kontakty z ojcem - słynnym, angielskim szukającym, w czasie którego kariery reprezentacja Anglii i londyńska drużyna zdobywały najważniejsze trofea. Odkąd nauczyła się chodzić, zabierał ją na miotłę, dzięki czemu czuję się na niej pewniej, niż na własnych nogach. Matce się to nie podobało. Marzyła o słodkiej córeczce, małej księżniczce, zachwycającej wszystkich wkoło swym urokiem, talentem i inteligencją. Maya nigdy o tym nie myślała i miała wsparcie w ojcu. 
Po jego nagłej i tragicznej śmierci (podczas jednego z ostatnich meczów reprezentacyjnych, jakie zamierzał rozegrać) Maya długo nie mogła się pozbierać. Miała wtedy zaledwie dziesięć lat, a przez długi czas nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej życie się skończyło. Wtedy zaczęła starać się spełniać oczekiwania matki. Miała tylko ją. Nie miała już możliwości zadowalać ojca, została jej tylko matka.
Nie mogła jednak znieść życia w Londynie. Ciągłych pytań o ojca, ciągłych zajęć i słuchania oczekiwań matki. Wyjechała więc do maleńkiego miasteczka pod Londynem, do ciotek, których wiekiem bliżej było do niej samej, niż ich starszej siostry. I tam już została. Nie straciła z matką kontaktu. Spędzają ze sobą wszelakie święta, odwiedza ją tak często, jak tylko może. Choćby ze względu na ukochanego brata, który stwierdził, że siostrę kocha nad życie, ale z ciotkami nie wytrzyma.
To, jaka jest zawdzięcza ojcu i ciotkom. Oni potrafili dostrzec prawdziwą Mayę i pielęgnować jej zalety. Nie starali się jej zmieniać, jak matka. 
Maya chodzi z głową w chmurach. Ma swój własny świat, w którym czuje się bezpiecznie i do którego rzadko kogo wpuszcza. Jest niesamowicie roztargniona, ciągle coś gubi, zapomina, wiecznie się spóźnia, potyka się o własne nogi. Okropna z niej bałaganiara, zmora współlokatorek, które potykają się ciągle o jej torbę, książki, ubrania, buty. Ludzie podchodzą do niej różnie. Często jednak niesprawiedliwie ją oceniają. Bo przecież córka sławnych i bogatych nie może być normalna! A jednak. Maya to pogodna, uśmiechnięta przez większość czasu dziewczyna. Ciotki, nie tak zamożne jak ich starsza siostra, nauczyły ją cieszyć się z najmniejszych rzeczy, brać życie takim, jakie jest i być wdzięczną za to, co się ma. Nie próbuje nikogo udawać, nie zmienia się na siłę. Jest po prostu, jaka jest. Ma szacunek do samej siebie, mimo że zdarzają się ludzie, którzy jej dokuczają. Stara się tym nie przejmować, ignorować takie osoby, choć i jej czasami puszczają nerwy. Jest zmęczona życiem pod presją, tym, że ciągle ktoś czegoś od niej oczekuje. W samotności zdarza jej się zapłakać, czy zastanawiać się nad sobą, kiedy nie ma już sił. Na ogół jest dla wszystkich miła, nie odmawia pomocy, choć nietrudno jest wyczuć dystans, który zachowuje. Maya boi się bliskości, nie chce się z nikim spoufalać. Koleżeńskie stosunki - dobrze, ale tylko tyle. Nie uzewnętrznia się przed nikim, nie opowiada o swoich uczuciach i troskach, wszystko dusi w sobie. Często najpierw mówi, co jej ślina na język przyniesie, dopiero potem myśli, przez co prawie zawsze płonie rumieńcem. Nie unika ludzi, lubi z nimi rozmawiać, uwielbia się śmiać, jest jednak mistrzem ucieczki, kiedy tylko sytuacja zaczyna być krępująca, zbyt intymna, kiedy relacja zbyt się zacieśnia. Jest uparta, jak osioł. Kiedy się uprze, stratą czasu jest próbowanie przekonać ją, by zmieniła zdanie. Potrafi tupnąć swoją drobną nóżką. Lubi, kiedy wychodzi na jej. Prawie zawsze walczy o swoje, nie da sobie niczego wmówić. Jeśli sama wyznaczy sobie jakiś cel, idzie do niego niemal po trupach. Nie da jej się jednak do niczego zmusić, a kiedy coś jej nie wychodzi, szybko się zniechęca. Na ogół spokojna, choć jest kilka rzeczy, które szybko ją irytują. Złością i obojętnością, czy wręcz chłodem próbuje zasłonić się, kiedy jej smutno, czy kiedy zaczyna jej zależeć. Jest zakompleksiona, ciągle jest niewystarczająca, wciąż stara się być lepsza i lepsza. Momentami infantylna, nieco naiwna, niewinna, nietknięta. Nigdy nie miała chłopaka. Momentami zbyt dojrzała, nieufna, w szczególności do ludzi. Jest ciekawa świata, chciałaby podróżować. Uwielbia czytać, biblioteka jest niemal jej drugim domem. Nauka przychodzi jej średnio. Jeśli coś ją ciekawi, potrafi zabłysnąć, ale rzeczy nieinteresujących nie potrafi się uczyć. Diametralnie zmienia się, kiedy tylko wsiada na miotłę - jest spokojna, opanowana, skupiona, niczego się nie boi.
Drobna, mierząca sto pięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, istotka. Małe dłonie, małe stópki. Wiecznie zimne, zresztą. Chude nogi, jak na beczce prostowane, chude ręce. Próżno szukać u niej kobiecych krągłości. Okrągła, usłana delikatnymi piegami buzia. Różane, drobne usteczka w kształcie klasycznego serduszka. Dziecinny nosek. Ciemno oprawione, głębokie oczy w kolorze letniej trawy, otoczone gęstymi, ciemnymi, choć niezbyt długimi rzęsami. Długie, sięgające pasa, słomiane włosy w wiecznym nieładzie. Rozpuszczone, roztrzepane lub niedbale zaplecione. Szata zarzucona niedbale, nierówno podciągnięte podkolanówki, krzywo zawiązany krawat, niedopięta koszula. Jeśli nie w szatę - Maya ubrana jest tak, jakby założyła pierwsze, co było pod ręką. Coś zwiewnego, lekkiego, niezobowiązującego. Tak, jej wygląd zawsze przyprawia matkę o białą gorączkę.

No witam się, przedstawiając to oto coś, co stworzyłam. Wizja postaci zmieniała mi się trochę w trakcie pisania, ale mam nadzieję, że nie jest tragicznie. Zdjęcia znalezione na weheartit. Na wątki chętne jesteśmy z Mayą wszelakie, otwarte na wszelkie pomysły! Zapraszam :D

25 komentarzy:

  1. [Jaka ona śliczna *,*]

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ładnie proszę o wątek ;) ]

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Koniecznie ;3 Tylko jakieś pomysły? Może Theo zauroczy się w Mayi, ale będzie to taka miłość na odległość, bowiem zdaje sobie sprawę, że dziewczyna nie zwraca na niego uwagi? Ewentualnie Maya też może coś czuć do Theo, ale będzie sobie wmawiać, że wcale tak nie jest, bo przecież boi się przywiązania :) Co ty na to?]

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  4. [A czemu nie :) I znając życie mam zacząć, tak?]

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  5. [A to ja. Pamiętasz/kojarzysz?]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ojciec grający w quidditcha, matka dziennikarka, krukońskie rodzeństwo, pozycja ścigającego w drużynie Gryfonów - taki drugi Malcolm. xD
    Zgłaszam chęć wątku!]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Tylko ostrzegam, że nie będzie to ani długie, ani wyjebane w kosmos, bo choroba wyżarła mój mózg ;c]

    Kruczek w bibliotece to żadna nowość. Szczególnie, jeżeli tym kruczkiem jest nie kto inny jak Theo, który czasami wręcz przesadzał z tą swoją ambicją. Całe szczęście, że poza nauką znajdował jeszcze czas na imprezy, w innym razie zostałby zdegradowany do typowego kujona, a tak był całkiem uroczym chłoptasiem, który to chce udawać wielkiego buntownika, co mu się do końca nie udaje, bo mimo wszystko cały czas zależy mu na ocenach. I właśnie dzięki temu nie był workiem treningowym dla niektórych Ślizgonów, chociaż od czasu do czasu i on niestety obrywał. Cóż, takie życie Kruczka, który to nie umie się postawić i bije się jak dziewczyna. Bo jak takie tyczkowate coś mogło się bronić przed wielkimi, napakowanymi (najczęściej kaloriami z ciasteczek) Ślizgonami? Nijak, no właśnie.
    Biblioteka była całkowicie bezpiecznym miejscem, może właśnie dlatego Theo najczęściej się tam ukrywał. Wszakże żaden groźny Ślizgon tutaj nie wejdzie, aby na nim potrenować, bo po pierwsze - takie typy szerokim łukiem omijały tę część szkoły, a po drugie - było tutaj zbyt wiele świadków. Nic więc dziwnego, że Theodore mógł w ciszy i spokoju zająć się kolejnym esejem na Zielarstwo, nad którym pracował ze swoim znajomym z domu - Gabrielem. I całe szczęście, że miał kogoś do pomocy, bo dzisiejszego dnia niewątpliwie nie dałby rady w pojedynkę napisać tego głupiego wypracowania. Ot, nagle mu się wszystkiego odechciało i najchętniej rzuciłby lekcje w pizdu, a sam poszedłby do Hogsmeade, aby jakoś uczynić ten wieczór milszym. I właśnie ta myśl działała na Theo motywacyjnie. Wiedział bowiem, że jeżeli szybko i sprawnie odbębni esej, będzie mógł jeszcze wpaść do jakiegoś baru, odszukać kilku znajomych i z nimi spędzić resztę wieczora. Może nawet i zaciągnie tam Gabrysia? Kto go tam wie. Oczywiście najchętniej zabrałby ze sobą jakąś dziewczynę, ale niestety żadna jakoś nie zwracała na niego uwagi. Jakby w ogóle nie istniał. Czasami nawet miał wrażenie, że wszystkie traktują go jak przyjaciółkę. Właśnie, jak przyjaciółkę, a nie jak przyjaciela.
    Westchnął cicho nieco zirytowany, gdy na zegarze wybiła godzina dziewiętnasta, a oni wciąż nie skończyli tego zasranego eseju. Był właśnie u kresu swej wytrzymałości i jedynie myśl o dobrej ocenie trzymała go jeszcze na miejscu. Inaczej już dawno trzasnąłby drzwiami biblioteki i wymknął się z Hogwartu. Całe szczęście, że powoli już kończyli. Jeszcze tylko kilka linijek i będą mogli przepisać wszystko na czysto. Albo zrobią to jutro. Ewentualnie poprosi o to Gabrysia, jeżeli nie będzie chciał z nim wyjść. Zresztą, jego kolega miał o wiele wyraźniejsze pismo od niego, gdyż panicz Rochester bazgrał jak kura pazurem, dlatego lepiej by było, gdyby to on to wszystko na czysto przepisał. Teraz jednak Theo myślał tylko o jednym - jak najszybciej skończyć esej. Tylko tyle.

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  8. [Mhm, owszem i tak. :> Kto zaczyna?]

    OdpowiedzUsuń
  9. [Nie, ja się już z tego bloga praktycznie wynoszę. Tylko tak, napisałam, bo myślałam, że ciebie też już wcięło na wieki, a tu proszę, jesteś.]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Tzn, tak sądzę, że się wynoszę. Jakoś nie mam tu wątka fajnego, bo nikt mi nie chce dać fajnego temata no :<. O ja biedna i uciemiężona.]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Ja się nadaję tylko do zaczynania, rzucanie tematów to nie moja działka.]

    OdpowiedzUsuń
  12. [No wiesz co? Foch.]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Proszę, spełniłem swoje murzyńskie przeznaczenie. Doceń to. :D]

    Gdyby listopad mógłby być człowiekiem, zapewne byłby to kawał gnoja. Nikt by go nie lubił, zawsze by wszystkich zasmucał i opowiadałby tak suche żarty, że matka natura natychmiastowo reagowałaby na nie deszczem, żeby zachować równowagę w przyrodzie. I zamiast zmienić się na lepsze, sprawiałby, że powiedzenie "gorzej już być nie mogło" zawsze kwitowane byłoby słowami "a jednak". Tylko, że takiego melancholijnego Listopada dałoby radę przywołać do porządku, przykładowo dobrze wymierzonym ciosem (albo dwoma, siedmioma czy dwunastoma mocnymi strzałami), co Malcolm uważał za nadzwyczajnie dobre rozwiązanie nie tylko w tej kwestii, ale zważając na fakt, że listopad jak na razie pozostawał jedynie miesiącem, sprawa robiła się trochę bardziej skomplikowana. I nawet groźby karalne nie wystarczały, kiedy okrutny jedenasty miesiąc przynosił przymrozki, robiąc z treningów quidditcha spotkanie narzekających i niezdolnych do niczego innego leszczyków, jakimi momentalnie stawali się jego koledzy (i koleżanki!) z drużyny. Malcolm nie miał im tego za złe, bo smutny, jesienny klimat udzielał się również jemu, ale trenować trzeba, nie ma, że boli.

    Na boisku zjawił się jako pierwszy i dziwić to nikogo nie powinno. Tak samo, jak fakt, że na wszystko inne przychodził ostatni - takie priorytety. Opatulony w ocieplany strój treningowy wyciągnął kufer z piłkami i wyjął z niego kafla, z którym to wzbił się na miotle w powietrze, po czym zaczął robić kółka wzdłuż trybun. Gdy już oswoił się trochę z mrozem towarzyszącym lataniu przy takiej pogodzie, wymyślił sobie, że będzie przerzucał kafla przez pętle na tyle mocno, by zdążyć przyspieszyć i złapać go z drugiej strony, co też zrobił. W międzyczasie co jakiś czas spoglądał w dół w kierunku szatni, by sprawdzić, czy ktoś nie doszedł i nie zaszczycił go swoją obecnością na treningu, który wprawdzie zaczynał się za jakieś dwadzieścia-dwadzieścia pięć minut (no może pół godziny), ale wskazane było zjawić się wcześniej, ot tak, żeby więcej poćwiczyć. Chyba zależało im na pucharze i ogólnym prestiżu? Albo chociażby na upokorzeniu Ślizgonów, którzy myślą, że mogą mieć wszystko?

    OdpowiedzUsuń
  14. Dobra, może i Theo dużo się uczył, był ambitny i lubił książki, ale żeby siedzieć z nosem w nich cały dzień? To nawet jak dla niego było za dużo. Dlatego dziwił się niezmiernie tym osobom, które widywał niemal zawsze w towarzystwie książki. A było takich osób sporo, trzeba przyznać. Oczywiście najwięcej takich person było wśród Krukonów i każdy o tym wiedział. Theo jednak jednym z nich nie był i o wiele częściej niż oni bywał na imprezach, toteż reszta tolerowała go nieco lepiej. Wciąż jednak był ambitnym Krukonem, który to nie umie się bronić, bo bije się jak dziewczyna, więc nic dziwnego, że od czasu do czasu i on był workiem treningowym niektórych Ślizgonów. Jednak przez te kilka lat, panicz Rochester zdążył się nauczyć jak ich unikać, więc życie w szkole nie było aż takie straszne. I choć serce mu krwawiło, gdy widział jak ktoś znęca się nad słabszymi, odwracał głowę i udawał, że niczego nie widzi, bo i tak nic by nie wskórał, nawet gdyby chciał.
    Quidditch. Zawsze uważał, że ten sport powinien być tylko dla płci męskiej ze względu na swoją brutalność. Dziwił się więc, że tyle dziewcząt próbowało dostać się do drużyn w swoich domach, a niektórym nawet się to udawało. Na przykład taka Maya. Jego zdaniem była za delikatna, za krucha, za eteryczna na taką grę. Zresztą, nie tylko ona, ale wszystkie dziewczęta, które jakimś cudem dostały się do drużyny i teraz dzielnie walczyły i wygraną. Mimo wszystko Theo czuł się przy tych dziewczynach jak ostatnia ofiara losu. On nawet na miotłę bał się wsiąść, a one grały w tak brutalną grę! Godne pożałowania Rochester, naprawdę. Powinieneś się wstydzić.
    Ledwo co mógł się skupić na eseju, tak chciał się już od niego oderwać i pobiec do Hogsmeade. Niestety, chyba nie było mu to dane, bowiem chwilę przed końcem ich pracę przerwała pewna śliczna i urocza istota, do której Theoś już od jakiegoś czasu wzdychał, jednak nie miał odwagi nikomu się do tego przyznać. Zresztą, dziewczyna jawnie się nim nie interesowała, tak jak każda inna, po co więc miał się starać? O wiele lepiej szło mu udawanie chorego z miłości młodzieńca, który nie może połączyć się ze swoją ukochaną, bo los tak sobie zażyczył. Zresztą, była to młodsza siostra Gabriela, a gdyby ten się dowiedział co czuje do Mai, zapewne zatłukłby go na śmierć. I to na miejscu. Nawet w bibliotece, która dla niego była chyba świętym miejscem.
    Nawet nie zauważył kiedy zostali sami. W jednej chwili są we trójkę, a kilka sekund później Gabrysia nie ma. Tylko on i Maya. A że przy dziewczynach zachowywał się jak debil, jak zwykle wyszczerzył zęby w idiotycznym uśmiechu.
    - Czeeeeść - powiedział po chwili ciszy, zabawnie przeciągając samogłoski, przy czym cały czas wpatrywał się w dziewczynę swymi niebieskimi ślepiami.

    Theodore

    OdpowiedzUsuń
  15. Jesteś Mikołajem dla Veronique Abergav. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ej, będziesz na Londynie? <3]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Jakieś dziewczę fajniaste <3.]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Mój jest Valentine, co go narzeczona rzuciła xD. To sobie zrobimy pokręcone love story, o. Będzie takie pokręcone, że hej ;3.]

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Pomysł się bardzo podoba ;) Zaczniesz? ^^ ]

    Lavi.

    OdpowiedzUsuń
  20. Gryfon powtórzył ten sam manewr kilka lub kilkanaście razy, przyspieszając i zwalniając naprzemiennie. Wiatr nieprzyjemnie siekł go po twarzy i chytrze wyłapywał każde odsłonięte w danym momencie miejsce na jego ciele, traktując je przenikającym w głąb tkanek chłodem. I pomyśleć, że to dopiero końcówka listopada. Malcolm wolał nie wyobrażać sobie, co będzie w grudniu czy styczniu, kiedy temperatura spadnie mocno poniżej zera i zacznie padać śnieg. Tak to jest, gdy wychowujesz się w słonecznej Kalifornii, gdzie nie trzeba zbyt długo myśleć i planować, jak się ubrać, żeby było dobrze. Właściwie to wcale nie trzeba tego robić.

    Zakręt przy pętlach z poprawieniem kafla w dłoni. Namierzenie celu i daleki, pewny rzut. Ręce na trzonek miotły, a potem ostro w dół pomiędzy słupkami. Jeszcze chwila, zaraz go dopadnie... Tylko ułamki sekund dzielą kapitana Gryfonów od...
    - Harlow? - Malcolm wyhamował tuż przed jedną z trybun, odwracając się na miotle w stronę dziewczyny. - Całkiem niezłe przejęcie, nie zauważyłem cię.
    Wiatr zawiał chłopakowi w oczy, więc ten nakrył się ręką i dopiero potem podleciał do Gryfonki, tym razem trochę wolniej, żeby specjalnie się nie przewiewać.
    - Szybko przyszłaś - zauważył błyskotliwie, po czym spojrzał w dół, żeby sprawdzić, czy może nie przyszedł ktoś jeszcze. Zrobił to całkowicie odruchowo, bo tak naprawdę powątpiewał w to, czy ktokolwiek zjawi się w przeciągu kolejnych dwudziestu minut.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Nie napisałam tego w karcie, ale Corvo lubi przebywać w bibliotece i czytać księgi, do których mało kto ma dostęp, a więc moja propozycja taka: może spotkamy ich w tymże miejscu? :)]

    OdpowiedzUsuń
  22. [Żaden problem :)]

    W bibliotece Corvo potrafił przesiedzieć bardzo długo, oczywiście jak nie miał żadnych zajęć w tym czasie. Wchodził do Działu Zakazanego niemalże codziennie i chłonął nowinki z tamtejszych ksiąg, czytając je za pośrednictwem Braille'a, którego sobie wyczarował na tychże księgach. Niestety maska nie pomagałą mu w czytaniu, więc miał ją przypasaną do pasa po prawej stronie.
    W końcu po jakimś czasie wyszedł z Działu Zakazanego do pomieszczenia, do którego wstęp mieli wszyscy i pan profesor skierował się do regałów powiązanych z przedmiotem, który nauczał w Hogwarcie.
    Pustym wzrokiem gapił się gdzieś w dal a opuszkami palców dotykał grzbietów książek, a pod jego palcami wyrastały zgrubienia od Braille'a, żeby mógł wiedzieć jaką książkę w tym momencie dotyka.
    Jak na niewidomego przystało nie zauważył stojącej przy regale dziewczyny, która akurat szukała czegoś, wodząc palcem. Corvo przez przypadek dotknął jej ręki i zatrzymał się.
    Mógł domyślić się, że tam stała, ale był zbyt skupiony na szukaniu odpowiedniej książki. Na przystojnej twarzy, często ukrytej pod maską, pojawił się delikatny uśmiech w formie przeproszenia jej za dotknięcie.

    OdpowiedzUsuń